Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Warhammer > Archiwum sesji z działu Warhammer
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Warhammer Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Warhammer (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 05-02-2020, 17:48   #151
 
Gladin's Avatar
 
Reputacja: 1 Gladin ma wspaniałą reputacjęGladin ma wspaniałą reputacjęGladin ma wspaniałą reputacjęGladin ma wspaniałą reputacjęGladin ma wspaniałą reputacjęGladin ma wspaniałą reputacjęGladin ma wspaniałą reputacjęGladin ma wspaniałą reputacjęGladin ma wspaniałą reputacjęGladin ma wspaniałą reputacjęGladin ma wspaniałą reputację

- Hej! A kogo tam w tej mgle niesie! - Tladin okrzyknął nie wiadomo co przez otwarte drzwi i usunął się w bok na wypadek, gdyby ktoś posłał w niego pocisk. Ściana powinna go osłonić.

Jedyną reakcją jaką doczekał się skostniały od chłodu krasnolud było zamilknięcie dźwięków jakie do tej pory słyszał. Tak jakby ten kto szedł nagle się zatrzymał albo zrobił się ostrożniejszy.

- Gadaj kim jesteś, albo wezmę Cię za pomiot chaosu i zacznę atakować!

- Sam się ozwij ktoś zacz! Możeś jakiś paskud?! - po chwili zwłoki z mgły doszła odpowiedź jakiegoś mężczyzny. Ale dalej nikogo przed domem Tladin nie widział.

- Gladin Tladenson! W drodze do wolfenburskiej kompani! A ty?

Przez chwilę znów nie było nic słychać poza odgłosami prastarej puszczy budzącej się do kolejnego dnia. Jakby tamten namyślał się co odpowiedzieć czy zrobić albo odpowiedź go zaskoczyła czy spłoszyła.

- Gebirgsjäger! Chodź do nas! Nie ma co się drzeć po lesie. Nie wiadomo kto słucha - mężczyzna odkrzyknął po tej chwili przerwy. Końcówkę jednak ściszył jakby miał opory by wrzeszczeć na całą polanę.

- Dobra - mruknął khazad, wyciągnął tarczę przed siebie i ruszył w mgłę.

Gdy Tladin wyszedł ze splądrowanej chłopskiej chaty ruszył tą samą ścieżką jaką biegł w nocy. Tylko w przeciwnym kierunku. Ta ścieżka prowadziła w kierunku drogi głównej. Gdy doszedł do tej drogi i się zatrzymał ujrzał kilka sylwetek we mgle po tej stronie drogi prowadzącej do Kalkengrad. Oni pewnie też go dostrzegli a zapewne usłyszeli jeszcze wcześniej. Bo gdy się zatrzymał ruszyli w jego stronę. Jeszcze kilka kroków i widział ich plamy twarzy i ciemne ubrania. Kilka kolejnych kroków i plamy na głowie zmieniły się w twarze a ubrania w jakieś przeszywalnice i kubraki zdradzające lekką, nieregularną piechotę. Dopiero gdy byli o kilka kroków od niego ujrzał charakterystyczne czekany przypięte do pasów i emblemat szarotki wyszysty na czapkach albo chustach.

- Witaj. Jestem Kristian a to moim ludzie. Też wracamy do naszego obozu - odezwał się ten co miał szarfę przerzuconą przez tors co zdradzało jakiegoś podoficera. Tladin rozpoznał go po głosie, że to właśnie z nim się przed chwilą wydzierał.

- Też na zwiadzie byliście, w mieście? Udało się wam coś ustalić? Ja się rozdzieliłem z towarzyszami, otoczyli mnie zwierzoludzie i strzałami zmusili do odwrotu.

- Tak, wracamy z miasta. Chodźmy, nie ma co tu pytlować po próżnicy. Tu nie jest bezpiecznie - dowódca tej kilkuosobowej grupki skinął głową i ruszył przed siebie drogą. Pozostali również poprawili swój ekwipunek i torby też wznawiając marsz. Do obozu wojska było jeszcze z dobre kilka pacierzy drogi. I to przez ten zamglony, złowrogi las w którym mogło kryć się cokolwiek.

Nikomu też nie chciało się gadać. Mieli za sobą długą nieprzespaną noc pełną nerwów. Tladin co jakiś czas rozglądał się wokół, obawiając ponownego ciosu w plecy, ale nic takiego nie nastąpiło. Podróż mijała spokojnie. Gdy wydawało się, że już dotrą bez przeszkód do obozu, dobiegł ich jakiś dźwięk. Ani to było rżenie konia, ani odgłosy zwierząt leśnych. Dźwięk dochodził chyba z lasu, ale przez tą mgłę, niczego nie byli pewni. Zatrzymali się, odruchowo ustawiając w krąg tak, by osłaniać siebie nawzajem. W ciszy jaka zapadła można było wręcz usłyszeć głos samej mgły, ale żaden inny dźwięk do nich nie dotarł. Po długiej chwili ktoś pierwszy się poruszył, za nim druga osoba. Tladin zerknął na człowieka po swojej prawej stronie, tamten wzruszył ramionami.
- Chodźmy, to już niedaleko - odezwał się Kristian, ręką dając sygnał do dalszego marszu. Rzeczywiście okazało się, że jest dość blisko. Tladin pożegnał się z wojakami i ruszył zameldować o swoim powrocie. Może dowie się czegoś o „swoich”?
 
Gladin jest offline  
Stary 06-02-2020, 12:14   #152
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Karl miał wrażenie, że przez ostatnich parę dni dręczył go pech, a każda próba wyjścia z opresji pakowała go w jeszcze większe kłopoty.
Mieli iść tylko na zwiad, a skończyło się na strzelaninie i konieczności chowania się po kątach. A na dodatek oberwał, było mu zimno i musiał siedzieć cicho jak mysz pod miotłą, podczas gdy dokoła grasowały całe stada kotów. A grasowało ich całe mnóstwo, całkiem jakby nikt nie miał nic innego do roboty niż bawić się w poszukiwanie jednej osoby.
Miał tylko nadzieję, że innym się udało. Nie było słychać triumfalnych okrzyków, które towarzyszyłyby złapaniu kogoś, a był przekonany, że ewentualny szczęśliwiec, któremu wpadłby w łapska jakiś uciekinier, nie omieszkałby okazać swej radości w bardzo głośny sposób, który w nocnej ciszy słychać by było w promieniu wielu metrów.
Była więc nadzieja...
Nadzieja tym większa, iż poszukiwanie kogoś po nocy, w mieście, miało podobne szanse, jak szukanie igły w stogu siana - było pracochłonne i zniechęcające.

Gdy w końcu odgłosy poszukiwań ucichły, Karl zabrał się za opatrywanie, prowizoryczne, swoich ran. Nie był medykiem, nie miał bandaży czy innych pomocnych przedmiotów, ale kawał koszuli był lepszy, niż nic. I zdecydowanie lepszy niż wykrwawienie się.
A zimno jakoś dało się wytrzymać. No i lepiej było zmarznąć, niż dać się złapać, chociaż po jakimś czasie Karl doszedł do wniosku, że skoro przestano go szukać, to ze spokojem mógł zejść ze strychu, znaleźć jakiś koc, prześcieradło.
Mógł... ale tego nie zrobił.

Nim nadszedł świt Karl podjął decyzję, od której - zapewne - miało zależeć jego życie. Wziął łuk, kołczan, po czym powolutku zaczął schodzić na dół, starając się, by schody jak najmniej skrzypiały i, co chwila, zatrzymując się i nasłuchując. Coś i gdzieś słyszał, ale miał wrażenie, że odgłosy dobiegają z daleka. Wypadało więc zaryzykować i wyjść na ulicę. A potem, kryjąc się w cieniu, ruszyć w stronę bramy.

Co prawda to był wczesny świt, a nie pełny dzień, więc świat nie przybrał jeszcze pełni barw. A do tego barwy były wytłumione przez tę mgłę. Ale przynajmniej w najbliższej okolicy było widać o wiele więcej niż w nocy. Splądrowane wnętrze domu, w jakim dobrzy bogowie ukryli zbiega przez resztę nocy. Jakieś leżące pod oknem ciało, którego nie widział w nocy. Pod ścianą kolejne. Zdemolowane wnętrze wyglądało jeszcze bardziej przygnębiająco niż w nocnym pośpiechu. Ale nikogo żywego ani na piętrze ani na parterze nie spotkał. Ani przyjaznego ani obcego ani wroga.

Na ulicy sytuacja wyglądała podobnie. Miasto zdobyte i splądrowane przez wroga. Tam i tu widać było ślady ognia czy nawet pożaru. Dobrze, że przy dominującej, drewnianej zabudowie nie poszło z dymem całe miasto. Do tego nie dało się ominąć wzrokiem ani węchem trupów. W większości ludzkich czyli pewnie obrońców i mieszkańców miasta. A, że w tych deszczach i słońcu leżały tak od paru dni przynajmniej to ani woń ani widok nie był przyjemny. Trupy przyciągały padlinożerców. Karl widział jak kruki, szczury, nawet jakiś pies pożywiają się na tym czy innym trupie.

Ale na tyle co pozwalała widzieć mgła to niczego większego niż ten padlinożerny pies nie widział. A widział dość wyraźnie na jakieś dwa budynki wzdłuż ulicy. I coraz słabiej na jeden kolejny. Sądząc po odgłosach nadal ktoś tutaj buszował. Ale chyba gdzieś nieco dalej.

Pies bardziej interesował się padliną, niż kimś, kto mógł się okazać niebezpieczny dla kogoś, kto chciałby go nadgryźć. Na dodatek można było sądzić, iż spokój, jaki zachowywali padlinożercy, dowodził, że dokoła nie znajdzie się nikt, kto mógłby im zagrozić. A skoro nie było nikogo groźnego dla nich, to - tym bardziej - Karl był bezpieczny. Co prawda po ulicach kręcili się jacyś osobnicy, ale - sądząc po odgłosach - byli dość daleko.
Karl jednak nie zamierzał ani odpędzać padlinożerców, ani też szukać szabrowników - wprost przeciwnie - chciał trzymać się jak najdalej tak od jednych, jak i od drugich. Ruszył więc w stronę bramy, trzymając się blisko ścian i co chwila się zatrzymując i nasłuchując, by móc zmienić kierunek wędrówki lub schować się w chwili, gdy usłyszy jakiś podejrzany hałas.

Karl chociaż mniej więcej zgadywał gdzie powinien być mur i brama to jednak w tym obcym dla niego mieście poruszał się po omacku. Zwłaszcza ta mgła utrudniała orientację. Gdyby jej nie było to kto wie, może te mury by było widać gdzieś między ulicami a gdyby doszedł do muru to już tylko kwestią czasu było by wrócić do bramy. A tak to musiał zatrzymywać się, rozglądać i wpatrywać się czy z tej mgły widać jakieś mury czy nie. Za którymś postojem wreszcie je zobaczył ale gdy wyszedł na drogę jaka wiodła wzdłuż nich widział sam mur, bez żadnej wieży. No i pobojowisko zabitych w walce napastników i obrońców. Trudno było ominąć tą gęstwę ciał tak samo trudno jak zignorować ich gnilny smród. Te kilka dni na wolnym powietrzu wyraźnie dawało o sobie znać.

Młody szlachcic z łukiem i ranami pod pancerzem ruszył w stronę w którą wydawało mu się, że powinna być “ich” wieża bramna. Po minięciu kilku domów okazało się, że wybrał właściwy kierunek bo z mgły wyłonił się najpierw zarys wozów tworzących barykadę a chwilę potem zarys wieży. Wrócił więc do miejsca gdzie w nocy rozstali się z Tladinem. Od tamtej pory go nie widział. Chociaż odkąd rozproszyli się by ukryć przed pościgiem właściwie nie spotkał nikogo ze swojej grupy.

Gdy przełaził przez te wozy, skrzynie i beczki jakie ułożono jako ostatnią zaporę mającą zatrzymać wdzierających się napastników usłyszał coś. Jakieś kroki. Dość miarowe, bez pośpiechu. Kilka osób. Zbliżały się gdzieś od strony miasta. Kroki wybijały twardy dźwięk na bruku jakby uderzało w nie coś twardego.

Marszowy krok najbardziej pasowałby do regularnego wojska, jednak tego w zrujnowanym i spalonym mieście nie było. Raczej można było sądzić, iż w stronę bramy lezie grupa kopytnostopych bestii, a z tymi Karl za żadne skarby nie chciałby się spotkać. Z jednym, być może, dałby sobie radę, ale z pewnością z całą bandą. Nie mówiąc już o tym, iż starcie narobiłoby tyle hałasu, że zbiegłoby się pół miasta. Znaczy tych, co miasto zdobyli, spalili i wycięli w pień większość mieszkańców. Z tego też powody Karl nie zamierzał czekać i sprawdzać, kto i po co podąża w jego stronę. Starając się poruszać się jak najciszej, znaną już trasą ruszył jak najszybciej w stronę bramy. Nisko się pochylił w nadziei, że wśród resztek mgły i zalegających ulicę stosów rupieci nikt go nie zauważy.

Wydawało się, że mu się uda. Gdy Karl odskoczył od barykady za jaką się krył i ruszył w stronę bramy. Wciąż słyszał gdzieś tam na bruku te kroki. Nie przyśpieszyły ani nie było słychać żadnego alarmu. Przebył już połowę z tych paru kroków i nic się nie zmieniło. W końcu dotarł do bramy i zaczął się wspinać na tą krajalnicę i stertę trupów pod nią i nad nią. Smród trupów uderzył go mocno w nozdrza. Zakrztusił się i ręka mu się osunęła w głąb kraty. Coś tam spadło czy się potoczyło. Tamci na drodze może usłyszeli to a może coś innego. W każdym razie zorientowali się, że nie są tu sami bo kroki przyspieszyły. Musieli być gdzieś już niezbyt daleko barykady a on miał jeszcze całą bramę trupów do przebycia!

Karl nie zamierzał bawić się w chowanego ani też udawać trupa. Rzucił się biegiem w stronę bramy, chcąc jak najszybciej znaleźć się po drugiej stronie murów.

Bieg przez bramę trudno było uznać biegiem. Raczej gramoleniem się pomiędzy zwałami trupów, po dziurawej kratownicy która leżała niezbyt równo na kolejnych zwałach trupów. Zanim więc Karl przedarł się na do światła w tunelu bramy przeciwnicy go odnaleźli i zaatakowali. Słyszał ich krzyki za sobą oraz słyszał tupot biegnących kroków. O tak, jeśli wcześniej mógł mieć wątpliwości, że to przypadek albo dopiero się rozglądają co się dzieje to teraz już wiedzieli o nim na pewno. I posłali za nim prezenty na pożegnanie. Kolejne przedmioty trafiały w trupy na krajalnicy, bramę i ściany przejścia. Jakieś kamienie, noże, włócznie i toporki. Ale dwa z nich trafiły też w zbiega. Z czego jeden dość słabo bo chociaż dźgnął Karla w plecy i zabolało to jednak chyba na tym się skończyło. Gorzej było z tym drugim który przebił się przez jego skórzaną zbroję i wbił się gdzieś pod łopatkę. Ale zaraz potem skos bramy umożliwił Karlowi zniknięcie z pola widzenia napastników. Jeśli chcieli kontynuować pościg też musieliby pokonać tą samą drogę co on. Przed sobą miał drogę i pole bitwy jakimi szedł w nocy. Las był przesłonięty przez gęste opary mgły.
Pocisk nie tylko nie spowolnił Karla, a wprost przeciwnie - skłonił go do przyspieszenia kroku. Szlachcic pobiegł, przeskakując przez leżące na ziemi przeszkody, głównie trupy, jak najkrótszą drogą, prosto w las. Miał nadzieję, że drzewa, krzewy i mgła skutecznie skryją jego sylwetkę przed ewentualnym pościgiem.
Tuż przy zbawczej granicy lasu obejrzał się za siebie, a potem zniknął wśród drzew, by natychmiast zmienić kierunek wędrówki, myląc w ten sposób ewentualny pościg.
 

Ostatnio edytowane przez Kerm : 06-02-2020 o 13:36.
Kerm jest offline  
Stary 06-02-2020, 22:38   #153
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 41 - 2519.VIII.13; ranek

Miejsce: Ostland; Las Cieni; okolice Kalkengard, obóz armii imperialnej
Czas: 2519.VIII.13 Backertag (4/8); ranek
Warunki: jasno, umiarkowanie; pogodnie, rosnący gwar obozu


Tladin



Okazało się, że tak prędko z wojakami Tladin się nie pożegnał bo tak samo jak on szli do chaty jaką zajmowali oficerowie. Tam musiał poczekać razem z większością zwiadowców bo do chaty najpierw wezwano szefa tej większej grupki. Kristian i jeden z jego ludzi zniknęli wewnątrz chaty gdy większość jego ludzi rozsiadła się przed chata zastanawiając się co będzie na śniadanie i na co wymienia swoje fanty. Niektórzy niepokoili się czy oficer dotrzyma słowa i wypłaci im to co obiecywał wieczorem.

W końcu Kristian wraz ze swoim pomocnikiem opuścili chatę i pozostali gebirgsjager wstali, otoczyli go i pytali co wyszło. Cała grupka oddaliła się w stronę budzącego się do życia obozu. Rzeczywiście sądząc po dymach ognisk i zapachu kuchnie już pracowały aby wkrótce napełnić żołądki wojaków.

- Z bogami. - kapral na odchodne machnął dłonią Tladinowi w geście pozdrowienia.

No a Tladin został wezwany do złożenia meldunku jako kolejny. Minął strażników i wszedł więc do izby podobnej do tej w jakiej spędził większość nocy. Tylko tutaj w piecu było napalone więc promieniowało przyjemne ciepło. Działało to bardzo kojąco na zmarznięte członki.

- Kim jesteś? Co masz do zameldowania? Częstuj się jeśli masz ochotę. - oficer jaki urzędował za zwykłym, chłopskim stołem wskazał krasnoludowi na wolne krzesło. Na stole stał dzban i gliniany kubek do dyspozycji gościa. Obok oficera siedział chyba skryba bo miał mnóstwo papierów przed sobą i chyba gotów był zapisać nowe.

Oficer musiał być w kwiecie wieku. Miał modne u ludzi wąsy i zadbaną bródkę. Chociaż szczecina na policzkach sugerowała, że nie golił się ostatnio zbyt często co nieco psuło ten efekt. Szczecina nie sięgała jednak starej blizny na policzku. Mężczyzna wydawał się poważny i czuć było od niego zawodowego oficera. A teraz czekał na raport od zwiadowcy z jego nocnej wycieczki.


---



Rozmowa w chacie chyba nie trwała zbyt długo. A może tylko tak się wydawało. W każdym razie Tladin przeszedł przez poranny obóz. Większość wojaków była na etapie wstawania, porannych modlitw i ablucji, rozpalania ognia albo marszu do lasu po materiał na te ogniska. Rżenie koni i bydła dołączało się do tej kakofonii dźwięków. Właściwie to jeśli chciał się załapać na śniadanie to nie było sensu kłaść się spać. Budzący się dzień coraz bardziej rozpraszał mgłę i zapowiadał cię całkiem ładny i słoneczny poranek. Nawet zaczynało się robić trochę cieplej i już ten przenikliwy, mokry chłód przedświtu tak nie wnikał w ciało. Nocne przygody nie wywarły na krzepkim khazadzie zauważalnego wpływu. Owszem oberwał, jego kolczuga jeszcze więcej, tak był głodny i zmarznięty ale z tego wszystkiego tylko otrzymane w nocy rany mu tak jednak dokuczały. Z drugiej strony choć wydawało się, że jego siły są niespożyte to jednak jego ciało, jak każde inne, też miało swoje limity wytrzymałości. Na pocieszenie za te nocną wycieczkę miał swój trzos trochę cięższy niż wieczorem. Armia okazała się słowna i wypłaciła mu obiecaną sumę po wysłuchaniu jego raportu.

Ale zanim doczekał się śniadania to najpierw czekał go powrót do wozów i reszty towarzyszy. W gmatwaninie płotów, wozów, ognisk i namiotów oraz ludzi i zwierząt łażących w tą i we w tę odnalazł właściwe wozy. Te ratuszowe dwukółki i ten ciężki wóz niziołków. Jego towarzysze już nie spali i widząc powracającego krasnoluda zerwali się z miejsc z zaniepokojonymi minami. W końcu wieczorem wyszli w szóstkę a wracał sam.

- A gdzie nasz pan? Gdzie Karl? Co się stało? - dopytywali się z niepokojem ludzie Karla gdy tylko Tladin podszedł do ogniska a Karla nigdzie nie było widać.

- A moi kuzyni?! Co się z nimi stało?! - pucułowaty Milo przepchnął się przez dwóch ochroniarzy i z taką samą troską w głosie dopytywał się o swoich pobratymców, krewniaków i wspólników.




Miejsce: Ostland; Las Cieni; okolice Kalkengard, splądrowana wioska
Czas: 2519.VIII.13 Backertag (4/8); ranek
Warunki: jasno, umiarkowanie; pogodnie, odgłosy lasu, środek leśnej głuszy



Karl


Tamci co ścigali Karla przy bramie, chyba zwierzoludzie, nie ścigali go zbyt długo. Jakby wystarczyło im przegnanie go ze swojego rewiru. Więc gdy odbiegł trochę od murów miasta, gdy te najpierw rozmazały się w porannej mgle a w końcu znikły zupełnie to znikli też jego prześladowcy.

Znów znalazł się na tej samej drodze jaką szedł już raz nocą. Tylko tym razem szedł sam i w przeciwnym kierunku. Czekała go dość długa droga powrotna. Pocieszające było to, że póki będzie się trzymał drogi to nie powinien się zgubić. Mniej pocieszające było to, że poczwary jakie dominowały w okolicy były typowo leśnej natury i dróg nie potrzebowały. Las był dla nich domem i droga była oczywistym miejscem do zasadzki.

Przy okazji jednak siłą rzeczy był skazany na podziwianie mrocznego królestwa Talla. W innych okolicznościach byłaby to świetna okolica na polowanie, przejażdżkę czy choćby zbieranie grzybów i runa leśnego. Mgła stopniowo rzedła i poranek wstawał pogodny. Gdyby nie te wzdęte trupy ludzi, nieludzi i koni byłby to bardzo malowniczy zakątek.





Właśnie jak tak szedł tą drogą zorientował się, że wśród tej rzedniejącej mgły widzi coś przed sobą. Najpierw dostrzegł po prostu jakiś ciemniejszy kształt. Szybko zorientował się, że ten kształt musi się poruszać w tym samym kierunku co on bo inaczej szybko by zaczęli do siebie zbliżać kursem kolizyjnym albo po prostu dochodziłby do tego czegoś. Więc tamto coś przed nim musiało maszerować w tą samą stronę co on.

Niedługo potem zorientował się, że to są dwa cosie. Co szły obok siebie. A w końcu, że należą do niskich, kuleczkowatych postaci. Te chyba go usłyszały bo odwróciły się w jego stronę i wtedy poznał, że to Tido i Barlo.

- Karl! - ucieszyły się niziołki gdy zbliżyli się na tyle by móc rozmawiać. Obaj go uściskali jak dawno nie widzianego przyjaciela.

- Ty żyjesz! Myśleliśmy, że tylko nam się udało! - Tido mówił ze ściśniętym ze wzruszenia gardłem wciąż nie puszczając mężczyzny z objęć.

- A inni? Spotkałeś kogoś? Wiesz co z nimi? - zapytał Barlo gdy już te pierwsze uściski i powitania mieli za sobą.


---



I tak dalej szli we trzech powoli zbliżając się do obozu. Mgła stopniowo rzedła, robiło się coraz jaśniej, przejrzyściej i cieplej. W serca zdawała się wracać otucha, że jakoś się z tej wyprawy wygrzebią. Szli dość wolno bo krótkonogie istoty niezbyt były kompatybilne z długonogim Karlem. Ale dzięki temu mieli większe szanse wypatrzyć coś zawczasu.

- Już chyba niedaleko. Chyba poznaję tą wioskę. - Tido ucieszył się widząc splądrowaną i częściowo spaloną wioskę. Co prawda nie był to zbyt cieszący widok dla pobratymców tych splądrowanych i spalonych ale oznaczało, że są od obozu już rzut beretem. W ciągu pacierza powinni już widzieć obóz. Jeszcze ta wioska, kilka zakrętów i już będą “w domu”. Ale wojenna fortuna im nie sprzyjała. Ledwo przeszli kawałek otwartej przestrzeni idąc drogą prowadzącą wzdłuż tych splądrowanych, drewnianych chat gdy usłyszeli zwierzęce wycie i szczęk broni. Na skraju lasu z jakiego dopiero co wyszli pojawiło się z pół tuzina zwierzoludzi. Mieli prawie ludzkie głowy choć z małymi rogami i zwierzęce odnóża. Zawyli widząc swoją zwierzynę łowną i rzucili się do ataku. Mieli dwukrotną przewagę liczebną nad zaatakowanymi a do tego dwa niziołki raczej nie sprawiały wrażenia zawodowych wojowników. Teraz też obaj pisnęli ze strachu i rzucili się do ucieczki. Chociaż przeciwko półzwierzęcym przeciwnikom zbyt długo uciekać nie mogli. Może zdołaliby dobiec do którejś z chat zanim opadnie ich ta myśliwska sfora. Niewielkim pocieszeniem było to, że Karl nie zauważył u kopytnych broni zasięgowej więc musieliby dotrzeć do nich aby doszło do starcia.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline  
Stary 12-02-2020, 19:52   #154
 
Gladin's Avatar
 
Reputacja: 1 Gladin ma wspaniałą reputacjęGladin ma wspaniałą reputacjęGladin ma wspaniałą reputacjęGladin ma wspaniałą reputacjęGladin ma wspaniałą reputacjęGladin ma wspaniałą reputacjęGladin ma wspaniałą reputacjęGladin ma wspaniałą reputacjęGladin ma wspaniałą reputacjęGladin ma wspaniałą reputacjęGladin ma wspaniałą reputację

 Rozmowa z oficerem


- Kim jesteś? Co masz do zameldowania? Częstuj się jeśli masz ochotę - oficer jaki urzędował za zwykłym, chłopskim stołem wskazał krasnoludowi na wolne krzesło. Na stole stał dzban i gliniany kubek do dyspozycji gościa. Obok oficera siedział chyba skryba bo miał mnóstwo papierów przed sobą i chyba gotów był zapisać nowe.

- Tladin Gladenson, sir.
Khazad spojrzał na krzesło, ale nie usiadł. Nie był w zwyczaju siedzieć zdając raport.
- Nasza grupa dotarła nie niepokojona do miasta. Przedpole zawalone trupami. Brama wjazdowa takowoż. Zaraz za bramą ustawiona barykada, w stanie prawie nienaruszonym. Również i tam sporo trupów. Ciężko było się przez nią przedostać. Pozostałem jako zabezpieczenie i zająłem się przygotowaniem na wypadek odwrotu. Pozostała część grupy ruszyła głębiej w miasto na zwiad. Od tamtej pory ich nie widziałem. Czekają na nich zostałem zaatakowany przez dwa piekielne psy. Po odparciu ataku, zaatakowały mnie dwa zwierzoludzie. Zabiłem ich i miałem chwilę spokoju, ale potem zaczęli mnie ostrzeliwać z dachów. Wszedłem na budynek, ale bydlaki już przeskoczyli na inny dach. Wycofałem się z miasta, bo by mnie podziurawili jak sito, sir. W drodze powrotnej coś w nocy mnie atakowało, ale nie wiem co to było. Znalazłem schronienie a nad ranem dołączyłem do powracającej grupy sir Kristiana, sir.

Gdy Tladin się przedstawił oficer spojrzał na siedzącego obok skrybę. Ten pochylił głowę i coś sprawdził w jakichś papierach. Po chwili podniósł ją i skinął twierdząco więc oficer wrócił do wysłuchania tego co ma krasnolud do powiedzenia.

- Jak wygląda ta brama i barykada? Konno da się przez to przejechać albo ominąć? - zapytał gdy Tladin skończył streszczać wydarzenia z ostatniej nocy.

- Nie sir. Na piechotę i pojedynczo i to z trudem. Przez bramę trzeba przejść po stosie ciał, a z góry zwisają brony. Podobnie barykada. Zawalona ciałami i zakleszczona. Natomiast w nocy nikt nie pilnował warty i nie było nigdzie patroli. Żeby się tam dostać kawalerią, trzeba najpierw to oczyścić. Przedpole może też być problemem. Gdyby nie robić za dużo hałasu, może dałoby się nocą zrobić przejście. Pousuwać ciała. Tylko potrzebne byłoby zabezpieczenie - zamyślił się Tladin. - Jeżeli nie wzmocnią ochrony po naszej nocnej wizycie, to grupa strzelców mogłaby najpierw obsadzić dachy budynków. Pod ich osłoną można spróbować oczyścić przejazd. Od barykady odchodzą trzy drogi, dla bezpieczeństwa trzeba by je obsadzić tarczownikami. Całość wielce ryzykowna. Nie wiem, czy nie bezpieczniej otoczyć miasto i je spalić, sir.

- Czy jesteś w stanie ocenić ilu ludzi i czasu trzeba by na usunięcie tych przeszkód z bramy i okolicy?
- mężczyzna po drugiej stronie oszczędził sobie komentarzy i cierpliwie zadał kolejne pytanie.

- A… - zamyślił się Gladenson. No raczej on był od roboty, nie od myślenia. - To tak… nie licząc wsparcia… gdyby w dwa tuziny wziąć się do roboty… przedpole to tak z dwieście jardów… ale najgorzej, to ostatnie pięćdziesiąt. Kilka minut powinno starczyć. Kilka minut na oczyszczenie bramy. A potem barykada… W dwa tuziny sądzę, że ze pół godziny, sir. Przy pomyślnych wiatrach. Ale… na ogół coś zawsze nie wypali, więc… nawet do dwóch godzin. W więcej osób można by szybciej. Część mogłaby oczyszczać przedpole, część bramę, a potem razem barykadę.

- Dobrze
- Tladin miał trochę trudność ze zrozumieniem czy mężczyzna po drugiej stronie chłopskiego stołu po prostu przyjmuje jego słowa do wiadomości czy chodzi o coś innego. Spojrzał na siedzącego przy zapalonej lampie skrybie a ten skinął głową nie podnosząc głowy i cały czas coś zapisywał.

- A jesteś jakoś w stanie oszacować stan drogi za barykadą? Przejezdna? Czy też trzeba ją oczyszczać? - oficer wrócił spojrzeniem do zwiadowcy zadając mu kolejne pytanie.

- Wydaje mi się, że w miarę czysto. Głęboko nie wchodziłem. Ale pomioty dotarły do mnie bezszelestnie, a sam szedłem do jednego budynku, też mi nic nie wadziło. Ale dalej, to nie wiem jak jest - rozłożył ręce.

- Dobrze - oficer pokiwał głową i zastanawial się chwilę albo nad tymi słowami albo nad kolejnym pytaniem.

- W takim razie jeśli to wszystko to dziękuję i możesz odejść - mężczyzna ze szczecina na twarzy skinął głową a następnie zwrócił się do skryby.

- Bruno wypłać mu należność - skryba skinął głową ale jeszcze chwilę coś zapisywał w swojej księdze. W końcu skończył więc odłożył pióro i podsunął na drugą stronę jakiś pergamin.

- Podpisz tutaj - wskazał palcem przy jakimś krótkim zapisie na pewno nie w khazalidzie. Ale khazalid chyba znał bo przy tym napisieTladin rozpoznał swoje imię i nazwisko zapisane runami. Skryba zaś gdzieś sięgnął pod stół i dał się słyszeć cichy zgrzyt zawiasów a potem metaliczny brzęk monet. Po chwili znowu ten cichy zgrzyt a w sękatej dłoni urzędnika pojawiły się monety które położył na stole i przesunął w stronę krasnoluda.

 Spotkanie przy wozach



- A gdzie nasz pan? Gdzie Karl? Co się stało? - dopytywali się z niepokojem ludzie Karla gdy tylko Tladin podszedł do ogniska a Karla nigdzie nie było widać.
- A moi kuzyni?! Co się z nimi stało?! - pucułowaty Milo przepchnął się przez dwóch ochroniarzy i z taką samą troską w głosie dopytywał się o swoich pobratymców, krewniaków i wspólników.

- Nie wrócili jeszcze? - zmartwił się krasnolud. - Niedobrze. Miałem nadzieję, że tu będą. Rozdzieliliśmy się w Kalkengardzie. Nie widziałem ich od tamtej pory.

- Ojej… moi biedni kuzyni…
- Milo zaniósł się szlochem jakby już jego pucułowaci kuzyni byli straceni dla tego świata. Dwaj ochroniarze Karla wyglądali na bardziej opanowanych ale też miny mieli nietęgie.

- Może jeszcze wrócą - mruknął Dieter chociaż bez większego przekonania.

- Czekamy na nich? - Manfred zastanawiał się chyba co powinni w takim razie dalej robić. Zazwyczaj to była rola Karla a teraz go nie było. Więc obaj wydawali się zagubieni jak dzieci bez ojca.

- Nie ma się co martwić na zapas. Nie słyszałem dzikich wrzasków, więc pewnie nic im nie jest - pocieszył ich Tladin. - Ja sam nockę przeczekałem, żeby po nocy nie wracać. Pewnie wrócą. Na razie trzeba odpocząć. Ja tymczasem pójdę, żeby ktoś mi rany opatrzył.

 Lazaret


Zaczął szukać Hugo. Chciał, żeby ktoś opatrzył jego zranienia.

Lazaret nie było tak trudno znaleźć nawet w tym obozie wojskowym. W końcu urządzono go w stodole a to był jeden z większych budynków na farmie więc wybijał się ponad poziom płotów, namiotów, ludzi i zwierząt. Wystarczyło przejść przez to namiotowe miasteczko. Przy stodole zaś przywitał go typowy dla lazaretu zestaw dźwięków i zapachów. Jęki i krzyki cierpiących rannych. Pokrzykiwania obsługi. Zapach uryny i krwi. Bzyczenie much. A wewnątrz gdy przeszedł przez małą furtę w zamkniętej bramie otoczył go półmrok.

Wewnątrz było jeszcze gorzej niż na zewnątrz. Dobrze, że wciąż wewnątrz było siano. Z jednej strony pozwalało łatwiej ułożyć chorych i rannych a z drugiej nieco tłumiło ich zapachy. Ranni leżeli wszędzie. Na podłodze, rozstawiono legowiska z kocy, noszy i siana i większość stodoły zajmowali poszkodowani. Zdecydowana większość leżała pokotem. Nieliczni siedzieli na swoich posłaniach. Gdzieś ktoś wymiotował, inny się skarżył, że nie może się podrapać. Pewnie dlatego, że nie miał już żadnej ręki. Ktoś jęczał i wzywał dobrych bogów na pomoc. Gdzieś pod ścianą kapłan w czarnym habicie, pewnie morryta, rozmawiał z jakimś człowiekiem. Może udzielał mu ostatniego namaszczenia czy coś podobnego. A tam i tu chodzili ci z obsługi. Dało się poznać prawie od razu bo prawie tylko oni byli tutaj na chodzie. Chodzili z jakimiś dzbanami albo miskami, gdzieś przenosili rannych… a nie, to było już tylko ciało.

- Znajdzie się ktoś, kto opatrzy powracającego zwiadowca? - zagadnął jednego z obsługi.

Zagadnięty człowiek zatrzymał się i obrzucił krępą sylwetkę jednym i drugim rzutem oka. Skinął głową i wskazał na jedną ze ścian. - Tam idź. Ktoś się tobą zajmie. - mówił o miejscu gdzie było kilku co zajmowało się wymianą opatrunków.

- Czołem - Tladin przywitał się z medykami. - Znajdziecie czas, żeby się i mną zająć? Nie umieram, ale byłem w nocy w Kalkengard i trochę mnie zwierzoludzie naszarapli.

- Usiądź tam. I zdejmij to wszystko z siebie
- zapytany mężczyzna do którego podszedł krasnolud obejrzał go gdy szykował sobie jakiś bandaż dla leżącego przed nim człowieka. Drugi z nich właśnie odwijał mu dotychczasowe opatrunki rzucając je do misy pełnej już takich zakrwawionych kawałków materiału. Ten zapytany wskazał Tladinowi na kilka stojących pieńków które widocznie robiły tutaj za stołki. Khazad więc usiadł, rozebrał się i musiał swoje odczekać. W końcu jednak ten zagadnięty podszedł do niego, obejrzał jego rany, poklepał po ramieniu, że to nic poważnego więc bogowie mieli nad nim pieczę no a potem zaczął zakładać mu świeże opatrunki.

 
Gladin jest offline  
Stary 13-02-2020, 18:23   #155
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Mgła w lesie...
Zwykle nie był to powód do radości, ale w sytuacji, gdy miało się na karku ewentualny pościg, to mgła, mogąca ukryć uciekiniera przed wzrokiem ścigających, była prawdziwym błogosławieństwem. Szczególnie jeśli mgła nie była na tyle gęsta, by idący człowiek nie zdołał dostrzec drzew.
Karl nie był pewien, czy ktoś ruszył za nim w pogoń, na wszelki jednak wypadek zmienił parę razy kierunek, by ów ewentualny pościg zmylić, a potem ruszył w stronę, gdzie - jak miał nadzieję, znajdował się obóz.
Wędrówka była dość spokojna, ale las - niestety - w niczym nie przypominał zwykłego lasu, jako że na ziemi znacznie łatwiej było znaleźć trupa, niż grzyb czy nawet szyszkę. A towarzystwo truposzy przyjemność mogło sprawiać tylko grabarzowi. A że Karl do tej grupy nie należał, więc przyjemności nie odczuwał. A zwłoki nie dość że nie stanowiły miłego widoku, to jeszcze przeszkadzały w chodzeniu, nawet gdyby ktoś lubił iść po trupach do celu.
Niestety wyglądało też na to, że truposze nie mają przy sobie nic, co zaowocowałoby rekompensatą za poniesione szkody na zdrowiu. Co prawda Karl nie tracił czasu na przeszukiwanie zwłok, ale struga złota wysypująca się z sakiewki rzuciłaby się w oczy.

SPOTKANIE


W oczy za to rzuciły się dwie niewielkie sylwetki, które szły tą samą drogą, w tym samym kierunku.
Mniejsze, więc mniej groźne.
Teoria w tym przypadku nie rozminęła się z praktyką, bowiem osobami tymi okazali się Tido i Barlo. Raczej trudno było sądzić, by ta dwójka chciała zrobić Karlowi jakąś krzywdę.
- Barlo, Tido... - Karl pochylił się i uściskał najpierw jednego, potem drugiego niziołka. - Cieszę się, że was widzę - powiedział.
- A inni? - padło pytanie.
- Nie spotkałem nikogo - odparł Karl, gdy powitania się skończyły. - Nikogo nie widziałem, a prawdę mówiąc bardziej unikałem wrogów niż wypatrywałem przyjaciół. Ale ciał nie widziałem i nie słyszałem żadnych głosów, które by sugerowały, iż zwierzoludzie kogoś dopadły.
- Może też gdzieś tam idą dalej z przodu.
- Barlo machnął do przodu ręką wskazując na kierunek w jakim chyba wszyscy z nocnej wycieczki powinni wracać. Chociaż po chwili zwłoki i nieco zmieszanej twarzy dało się poznać, że chyba za bardzo nie wierzy w taki scenariusz.
- Chodźmy dalej. Najwyżej ich spotkamy. Tych krasnoludów to pewnie będzie słychać dużo wcześniej niż widać to przynajmniej będziemy wiedzieć, że to oni. - Tido pokiwał głową i klepnął pobratymca w ramię. Chyba próbował trochę podnieść siebie i towarzyszy na duchu czy nawet ich rozbawić. Oba niziołki wznowiły marsz po drodze.
- Mam nadzieję, że macie rację i że jeden i drugi wymknął się z miasta nim nadszedł świt - powiedział Karl, również ruszając z miejsca. - No a co do tego, ile robią hałasu, szczególnie Tladin, to masz rację, Tido. On się nie porusza z gracją tancerki. - Spróbował zażartować.

ZWIERZOLUDZIE

Już był w ogródku, już witał się z gąską...
Niestety okazało się, iż wizja bezpieczeństwa w niezbyt odległym obozie była tylko i wyłącznie iluzją.
Osobnicy, którzy wypadli z lasu, nie byli wojskowym patrolem. Wprost przeciwnie...
- Do najbliższej chaty! - polecił Karl, wierząc, że w czterech ścianach mieć będą jakieś, choćby niewielkie, szanse.
Polecenie było zgoła niepotrzebne, bowiem niziołki co sił w nogach pobiegły ku temu dość iluzorycznemu schronieniu. Najwyraźniej doszły do wniosku, że lepsza jest niewielka szansa, niż żadne.
Karl, który miał dłuższe nogi, nie od razu poszedł w ich ślady. Strzelił do biegnącego na czele zwierzoludzia, a zaraz potem po raz drugi. Niestety tylko pierwszy strzał był celny, ale Karl miał nadzieję, że chociaż trochę spowolni przeciwników.

Pierwszy strzał rzeczywiście był celny. Strzała poszybowała i wbiła się w pierś jednego z przeciwników. Ten zawył, zachwiał się, stracił rytm i został trochę z tyłu za swoimi pobratymcami ale nadal szarżował na Karla. Pozostali koźlonogi zakrzyczały poganiając się nawzajem i dodając sobie otuchy nie mając zamiaru odpuścić. Karl sięgnął do kołczana aby napiąć łuk i wypuścić kolejny pierzasty pocisk. Tym razem jednak grot poleciał gdzieś całkiem w bok nadbiegającej grupki. Dalej łucznik nie czekał tylko odwrócił się i pobiegł w ślad za niziołkami.

Dwa pulchne krótkonogi tylko o kawałek zdążyły go wyprzedzić w tym wyścigu do drzwi chaty. Pchnęli drzwi które na szczęście ustąpiły i wbiegły do środka gdy Karl już deptał im po piętach. Ale i grupa pościgowa była może o długość chaty za jego plecami. Na pierwszy rzut oka chata wydawała się mieć całe ściany ale splądrowane wnętrze więc panował tam chaos.

Karl znów napiął łuk i wystrzelił w stronę napastników. I znów trafił jednym z pocisków w nadbiegającego przeciwnika. Akurat tego samego co trafił wcześniej na drodze tylko druga strzała trafiła go trochę niżej, w brzuch. Kopytny zaryczał z bólu, zwolnił i w końcu przyklęknął na swoim włochatym kolanie. Pozostali jednak byli już tuż tuż. Z bliska Karl dostrzegł więcej detali. Ci półludzie górną połowę ciała mieli prawie jak ludzie. Może nieco bardziej owłosiona. Więc głowy i twarze też mieli o niepokojąco czytelnych dla człowieka rysach twarzy. Tylko na czole niczym skaza Chaosu, widniały niewielkie rogi. Za to od pasa w dół widać było typowo zwierzęce kończyny pokryte zwierzęcy futrem. Teraz ta rozwścieczona grupa załomotała w drzwi ledwo Karl je zatrzasnął i poparł samym sobą, opierając się o nie plecami.
- Dajcie jakąś deskę - wydyszał, pewien, że nie zdoła zbyt długo przytrzymać drzwi wobec przewidywanego naporu napastników. Ale odpowiednio podstawiona deska, oparta o podłogę, stawiłaby odpowiednio większy opór.

Zza drzwi dochodziły wrzaski niepokojąco przypominające jakąś mowę. Jaką to Karl nie wiedział ale i tak wiedział o co im chodzi. Byli wściekli i spragnieni krwi zwierzyny zamkniętej w dużej, drewnianej klatce. Łomotali w drzwi i nie było pewne ile te drzwi wytrzymają tego szturmu. Nawet jak Tido i Barlo postawili wspólnie przyniesiona ławę aby wzmocnić te drzwi.

- Okna! - krzyknął alarmująco któryś z niziołków. Rzeczywiście któryś z przeciwników nie mogąc dopchać się do drzwi znalazł okno i teraz próbował się przez nie władować do środka. A w izbie było więcej okien. I w tylnej izbie pewnie były jeszcze tylne drzwi.
- Zamknijcie wszystkie drzwi i okna - zawołał Karl, wyciągając pistolet. - Znajdźcie wejście na stryszek - rzucił.
Gdyby udało im się wejść na górę, mieliby przewagę pozycji.
Gdyby…

Podbiegł do okna przez jakie ładował się kolejny napastnik gdy niziołki po chwili wahania rozbiegły się po izbie aby szukać schodów czy innych kryjówek. W głównej izbie rozległ się huk pistoletu. Ołowiany pocisk trafił przeciwnika gdzieś w biceps nie wyrządzając mu większej krzywdy. Tamten zaryczał nawet nie było wiadomo czy z zaskoczenia czy bólu. W nozdrza zaś uderzył ostry zapach spalonego prochu. Zniekształcony przeciwnik dalej ładował się do środka i zdążył zeskoczyć na dechy podłogi gdy huknął drugi pistolet strzelca. Tym razem pocisk trafił gdzieś we włochatą pierś półczłowieka i ten zawył, gdy gorąca krew trysnęła z rany a ich obu otoczyła mgiełka spalonego prochu. Ale mimo, że rogaty się zachwiał to jednak nadal stał na własnych nogach i wyglądał na gotowego do bitki. Inni nadal wyłamywali te drzwi które trzeszczały i łomotały jakby miały paść w każdej chwili.

- Karl! Są schody na górę! - Przez te wrzaski i odgłosy walki Ostlandczyk usłyszał ponaglające głosy niziołków z sąsiedniej izby. Więcej pistoletów nie miał a na przeładowanie nie miał czasu. Długi łuk w bezpośrednim zwarciu był równie użyteczny jak jakaś laga. Tylko mniej wygodny. A zwierzoczłowiek jak władował się przez te okno lada chwila mógł przypuścić atak na obrońcę.

Szlachcic nie zamierzał czekać, aż zwierzoczłek stanie solidnie na nogach. Rzucił się w stronę schodów. Miał zamiar dobiec tam, zatrzymać się i zaatakować mieczem zwierzoczłeka, jeśli ten zdecyduje się na pościg. A jeśli tamten spróbuje otworzyć drzwi, to zawsze pozostawał łuk i strzały...

Gorsze było chyba to, że zamierzenia Karla były dziwnie zbieżne z zamierzeniami jego przeciwnika. Bo gdy odwrócił się do niego plecami, wyczuł i usłyszał tupot jego kopyt po drewnianej podłodze. Był może krok czy dwa za nim. Tak przebiegli przez główną izbę i za nią Karl ujrzał pod jedną ze ścian schody prowadzące na strych. Właściwie to taka dość chybotliwa, wąska kładka z wyciosanymi stopniami. Na jej górze widział dwóch poganiających go niziołków. Co więcej gdy biegł przez tą tylną, kuchenną część chaty okazało się, że przez tylne drzwi do środka wbiegł kolejny z napastników. To już było dwóch!

Wbiegł na tą chyboczącą się kładkę i zdążył się tylko odwrócić by stawić rogaczowi chociaż chwilowy opór. Ten przyjął walkę machając swoją maczugą. Gorzej, że ten drugi który wbiegł do środka co prawda nie mógł już zmieścić się na kładce a i ta bujała się jakby się miała zaraz złamać pod naporem walczących. Ale za to mógł stać na podłodze i próbować dźgać Karla od dołu, zwłaszcza po nogach które były akurat na wysokości jego ramion i topora.
Nie było miejsca ni czasu na jakieś wyrafinowane manewry. Karl walnął rannego przeciwnika kolbą pistoletu, a potem obrócił się na pięcie i pobiegł w górę, ku czekającym na niego niziołkom.
I tym razem szczęście mu dopisało - zwierzoludzie chyba za bardzo dali się unieść emocjom, bo oba ataki chybiły.
- Rzucajcie czymś w nich! - krzyknął, przeskakując ostatnie stopnie.
A potem rzucił pistolet na podłogę i obrócił się sięgając po miecz, by stawić czoła idącemu za nim przeciwnikowi.
 
Kerm jest offline  
Stary 14-02-2020, 01:39   #156
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 42 - 2519.VIII.13; południe

Miejsce: Ostland; Las Cieni; okolice Kalkengard
Czas: 2519.VIII.13 Backertag (4/8); ranek
Warunki: jasno, umiarkowanie; pogodnie, mgła, rosnący gwar obozu



Tladin



Wychodząc ze stodoły jaka robiła tutaj za lazaret Tladin dojrzał Hugo. Głównie dlatego, że medyk stanął w drzwiach komórki w która pierwotnie pewnie robiła za jakiś magazyn a sądząc po zakrwawionym stole obecnie była polową salą operacyjną. Patykowaty medyk stanął w drzwiach i coś mówił do pomocników jacy wynosili kogoś na noszach. Kogoś z nogą uciętą w kolenie kto albo zemdlał albo nie przeżył tej amputacji bo leżał spokojnie jak kłoda. Sam Hugo zresztą wyglądał jak przy pierwszym spotkaniu wczoraj pod koniec dnia. Czyli jak rzeźnik który właśnie wyszedł z rzeźni. Krew skapywała z jego skórzanego fartucha a on sam wyglądał dość mizernie. Ale czasu na odpoczynek nie miał bo już kolejne nosze z jęczącym rannym wniesiono do izdebki. Medyk westchnął, przetarł czoło i znów zniknął za zamkniętymi drzwiami chyba nawet nie zauważając Tladina wśród tego mrowia rannych i tych którzy ich odwiedzali czy doglądali.

Wracając do wozów czuł się trochę lepiej. Jasne, rany nadal mu dokuczały nieco obniżając jego sprawność bojową no ale tylko trochę. Nic poważnego się przecież nie stało. A te maście jakie sani wtarł w rany przyniosły ulgę. No i na to jeszcze założył opatrunki. Radził przyjść jutro na ich wymianę albo wymienić samemu bo się zaczną paskudzić. No ale do jutra miał spokój z tymi opatrunkami.

Do wozów wrócił z własną michą pełną parującej strawy. Akurat to co mu zeszło na rozmowie z oficerem a potem w stodole czekając na obandażowanie ran było niezłym wypełniaczem czasu oczekiwania na śniadanie. No i jeszcze ustawienie się w kolejce oraz odstanie swojego. Wojacy stali raczej dość cierpliwie i zajmowali się rozmową o dość przyziemnych sprawach. Czyli co dziś kuchnia zaserwuje, co porabiają w domu żony, dzieci, stada no i kiedy wrócą do tych domów. Ale w końcu przyszła kolej i na Tladina. Kuchcik wlał mu chochlą coś pośredniego między rzadkim gulaszem i gęstą zupą. Ale były kawałki mięsa chyba solone ryby. Trafił jednak też na skórki z boczku przyjemnie rozgotowane więc była nadzieja, że jakiś tłuszcz i mięso tam jednak gdzieś jest. No a bazą oczywiście była kasza.

Wrócił więc do obozu z pełną michą ciepłej jeszcze strawy. A tam czekała go niespodzianka. Karl wrócił! I oba niziołki! Już z dobrych tuzina kroków słyszał okrzyki radości a zbliżając się widział obejmujących się i cieszących się obozowiczów. Trochę cieniem kładło się to, że nie było z nimi Ragnisa i Uwe. I nikt nie wiedział co się z nimi stało.




Miejsce: Ostland; Las Cieni; okolice Kalkengard
Czas: 2519.VIII.13 Backertag (4/8); ranek
Warunki: jasno, umiarkowanie; pogodnie, mgła, rosnący gwar obozu



Karl



Karl wreszcie mógł usiąść przy wozach, tak nagle znajomych i wśród znajomych twarzy. A czuł się jakby opuścił to miejsce wieki temu. Chociaż rozum podpowiadał, że to było wczoraj wieczorem. A dzisiaj było dzisiaj rano. Ale ile się działo przez ten czas! Najpierw nocna wyprawa do Kalkengard, potem sama przeprawa przez miasto, zasadzka zwierzoludzi i obława. Zimna, nerwowa, nieprzespana noc w samotności na strychu jakiegoś domu. I wreszcie powrót o zamglonym, wilgotnym brzasku do obozu. Scigający go przy bramie zwierzoludzie i spotkanie dwóch niziołków niedługo potem. Wreszcie gdy już “witał się z gąską” kolejna zasadzka zwierzoludzi i desperacka obrona w przygodnej chacie. Ledwo się udało!

Co prawda Karlowi i niziołkom udało się dostać na strych. I razem stawili czoła napastnikom. Właściwie jednemu bo na wąskiej kładce mogła się zmieścić tylko jedna osoba. Zajął ją ten przeciwnik z toporem który próbował przebić się przez zaporę z miecza i kijów. Ale pozycja była dość dobra do obrony gdy się było na strychu zaraz przy klapie. Karl zajmował centralną pozycję i walczył mieczem. Zdążył go wyjąć zanim jednego rogacza na kładce zastąpił kolejny, ten co wcześniej ciął go po nogach chociaż niezbyt poważnie. A niziołki kompletnie nie znały się na prawdziwej walce. Ale po ciemku nie znalazły na strychu żadnych przedmiotów a żadnych okien ani innych otworów nie było. Więc tylko przy klapie na dół było trochę światła wpadającego z dołu. Więc Tido i Barlo z wrzaskiem w którym słychać było desperację straceńca zaczęli młócić rogatego aby go strącić z kładki i zrzucić na dół. Co prawda większość ich ciosów trafiała chyba we wszystko poza przeciwnikiem. Ale całosciowo robił się niezły wir kijów i ostrzy przeciw jednemu toporowi wroga. To znacznie ułatwiało Karlowi robotę bo z całej trójki chyba tylko on mógł realnie zagrozić przeciwnikowi. Ale efekt tej współpracy było widać dość szybko. Miecz Karla trafił przeciwnika gdzieś pod obojczyk. Kopytny zawył, złapał się za trafione miejsce i trochę zeskoczył a trochę spadł z tej kładki na podłogę. Patrzył z dołu z furią na trzech przeciwników ale rany wyglądały poważnie. Nie zdecydował się wrócić do walki. Ale nie musiał.

Drzwi widocznie w końcu pękły bo do środka od frontu wbiegło trzech zwierzoludzi. Prychali i wyli z wściekłości, może nawet była to jakaś forma komunikacji. Ale zapewne zorientowali się, że dość trudno będzie sforsować strych. Przynajmniej od dołu. Więc jeden został czekając w dość bezpiecznej odległości chowając się za framugą aby strzelec na strychu nie mógł go sięgnąć. A ten nie mógł. Był zbyt ostry skos aby użyć łuku z którego strzelało się na stojąco. Mógłby nim strzelać tylko jakby ktoś stanął tuż przy kładce. A pistolety były puste i trzeba było je przeładować. A wróg nie próżnował.

Chwilę trwała ta przerwa w walce ale w końcu to poczuli. Dym. Coś się paliło. I całkiem szybko okazało się, że to strzecha pod jaką się schowali. Wróg chciał ich wykurzyć ogniem i dymem! Gdy ogień zajmie dach zostanie im albo serwować się ucieczką na dół albo zostać i się zadusić dymem. Już chyba większe szanse mieli próbując się przebić dołem. Ale tam czekało już trzech silnych i sprawnych wojowników z toporami i maczugami na ich trzech. Z czego chyba w bezpośrednim starciu tylko Karl miałby szanse. No ale z jednym a nie z trzema. Zaczynało się robić gorąco. Także ze względu na rosnącą temperaturę na strychu.

Ale jednak odsiecz przyszła w ostatniej chwili. Na zewnątrz usłyszeli nagle okrzyki bólu chyba z tych rogatych gardeł. Potem wszystko jakby ucichło. Słychać było tylko syk płomieni pożerających strzechę i coraz częstsze kasłanie trójki zwiadowców. Wreszcie gdzieś z dołu usłyszeli ludzki głos. Ktoś wołał do nich hasłem ustalonym przed wyjściem z obozu. Znali odzew. Więc to musieli być swoi. Na zewnątrz czekało czterech myśliwych z łukami ubranymi w brązy i zielenie. Okazało się, że to patrol który był w okolicy. Część sieci czujek które zabezpieczały główny obóz przed wrogą infiltracją. Jak się okazało zwabiły ich dźwięki wystrzału z pistoletów. Stąd od razu wiedzieli, że to musi być ktoś swój. I pewnie ma kłopoty. Przecież te dzikusy były zbyt głupie aby używać takich mechanizmów.

Dalej znów trójka podróżników musiała iść sama. Łucznicy musieli wrócić do patrolowania okolicy. No ale teraz już mieli dosłownie parę zakrętów i może pacierz drogi do obozu i to drogą a nie na przełaj. Więc w końcu, w rzednącej, porannej mgle zobaczyli obóz z powiewającymi biało - czarnymi sztandarami.

Zostało jeszcze jedno zadanie. Ostatnie. Złożyć raport w dowództwie no i odebrać obiecaną nagrodę. W chacie, w tej samej gdzie wieczorem zebrały się wszystkie grupki mające ochotę na nocną wycieczkę przywitano ich ponownie. Rozmawiał z nimi oficer. Ten sam co wieczorem.

- Siadajcie. Powiedzcie kim jesteście i z czym przychodzicie. Jeśli macie ochotę to się częstujcie. - oficer w dzień wyglądał na zawodowego oficera. Elegancki zazwyczaj wąs obecnie nieco zlewał się z kilkudniową szczeciną na twarzy. Mężczyzna był w sile wieku chociaż chyba był starszy od Karla. Wiedział już, że są częścią powracających z Kalkengrad zwiadowców więc zapewne pytał co tam widzieli i jak wygląda sytuacja w mieście. Tido i Barlo oczywiście bezzwłocznie skorzystali z poczęstunku pijąc z kufla jak spragnieni. Chyba wszyscy oczekiwali, że głównym rozmówcą oficera będzie właśnie Karl. Obok tego oficera siedział chyba jakiś skryba albo urzędnik. Nie wtrącał się tylko był gotów do zapisywania tej rozmowy czy czegoś podobnego.



Miejsce: Ostland; Las Cieni; okolice Kalkengard
Czas: 2519.VIII.13 Backertag (4/8); południe
Warunki: jasno, ciepło; pogodnie, gwar obozu


Karl i Tladin



Nocni wycieczkowicze mogli wreszcie spocząć po tych nocnych wycieczkach. Karl z niziołkami wrócił akurat na śniadanie. Chociaż gdy przyszli to Tladin już wracał z pełną michą a oni jeszcze musieli pójść i odstać swoje. Z Tladinem spotkali się pierwszy raz odkąd rozstali się w nocy przy barykadzie. Co się działo potem to ani Tladin nic nie wiedział o reszcie ani reszta o nim. No i nikt z nich nie wiedział co się stało z Ragnisem i Uwe. Zostawała cicha nadzieja, że też może wrócą sami tylko później.

Radość ze spotkania była ogromna. Zwłaszcza trójka niziołków okazywała to bez skrępowania. Oczywiście aby to uczcić zaczęli gotować śniadanie. A raczej Marlo który co prawda takim kucharzem jak Barlo nie był no ale przecież był niziołkiem więc kuchnia nie była mu obca. No ale zmęczenie każdemu dało się we znaki. W końcu ostatni raz spali jak trzeba poprzedniej nocy “Pod cepem i widłami”. Teraz wydawało się to tak dawno i daleko jak nie wiadomo co. W końcu więc wszystkich zmogły troskliwe objęcia Morra*.

Pobudka była taka sobie. Słońce stało w zenicie, po mgle nie było śladu, dzień był przyjemny, pogodny i ciepły. Zupełnie jakby Tall chciał sobie odbić po tej chłodnej i wilgotnej nocy. No a sam obóz szykował się do obiadu. Co prawda Tladin i Karl chętnie pospaliby jeszcze no ale ten ruch, gwar w obozie i południowe Słońce nie sprzyjały dalszej drzemce. No i żołądki też już jak na zamówienie domagały się kolejnej strawy.

Znów ustawili się w kolejce do obozowej kuchni. Ale tym razem było inaczej niż rano. Ludzie byli ożywieni, niektórzy poddenerwowani inni nie pewni. Dało się wyczuć w atmosferze, że coś się szykuje. Coś co dotyczy całego obozu. Wojacy rozmawiali, że zaraz po obiedzie mieli się udać na wyznaczone miejsca zbiórki. A porcje jakie rozdawano na miski też były zaskakująco duże. Tak, coś się szykowało. I cały obóz powoli budził się z letargu przestawiając się na działanie. Atmosfera zmieniła się, rytm obozu przyśpieszył.

Gdy wracali z misami pełnymi jedzenia w którym tym razem naprawdę były kawałki mięsa spotkali herolda. Dało się go łatwo rozpoznać po charakterystycznych biało - czarnych barwach, proporczyku i szarfie. To właśnie tacy gońcy stanowili informacyjny krwiobieg armii.

- Karl von Schatzberg i Tladin Gladeson. - popatrzył na pergamin który trzymał w dłoni jakby tam przeczytał nazwiska. Ale widocznie musiał chociaż z grubsza orientować się kogo szukać bo przy wozach wyłowił ich bezbłędnie.

- Byliście w nocy w Kalkengard. Za dwa pacierze oczekują was w dowództwie. - oznajmił im wolę swoich mocodawców ze spokojem jakiego zapewne nie powstydziłby się żaden szanujący się majordomus. Skoro przekazał co miał do przekazania zaczął się zbierać do odejścia.


---

*Morr - pan śmierci i zmarłych ale też i snów. Tutaj chodzi właśnie o spokojny sen.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline  
Stary 22-02-2020, 11:03   #157
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Powrót do obozu

Po interwencji wojaków nie było już z kim walczyć. Co prawda łupów z tego żadnych nie było, ale satysfakcja z pokonania przeciwników pozostała.
No a powrót do obozu to już był spacerek, bowiem w tych okolicach zwierzoludzie się już nie kręcili.
A oficer, ciekaw, co się dzieje w mieście, groźny nie był, jedynie zainteresowany faktami.

Rozmowa z oficerem


- Karl von Schatzberg - przedstawił się Karl. - Barlo, Tido. Wracamy z Kalkengard. Mieliśmy pewne... kłopoty. Wyszliśmy w sześć osób, wróciliśmy w trójkę. - Głową skinął w stronę niziołków. - W mieście, a raczej w tym, co z niego zostało, stale są zwierzoludzie. Mają jeńców, którzy... - Karl na moment się zawahał - dostarczają im rozrywki różnego rodzaju. Tortury, obdzieranie ze skóry, walki.

Oficer zacisnął na moment wargi w wąską linię gdy usłyszał o losie jeńców. Ale szybko się opanował i popatrzył pytająco na siedzącego obok skrybę. Ten coś sprawdził w swoich zapiskach i skinął głową.
- To ten krasnolud co wrócił rano był z nimi. - Pisarz cicho pośpieszył z podpowiedzią dla dowódcy. Ten skinął głową na znak, że wie o co chodzi po czym znów wrócił do rozmowy z trójką zwiadowców. A właściwie z Karlem bo niziołki coś nie kwapiły się do rozmowy.

- Dokąd udało wam się dotrzeć? Gdzie byliście? - Oficer spokojnym ale zdecydowanym tonem pytał o to, co go interesowało w raporcie z rozpoznania.

- Tladin, krasnolud, został niedaleko bramy, a my w piątkę ruszyliśmy dalej. Można było się spodziewać, że w mieście są zwierzoludzie, ale chcieliśmy wiedzieć więcej. Przedostaliśmy się do jakiegoś sporego placu - odparł Karl. - Być może był to rynek miejski. Właśnie tam te stwory urządziły sobie główne obozowisko i oddawały się rozrywkom. - Na moment zamilkł, przygryzając wargi. - Ale prócz tego łaziły po całym mieście. Paru ostrzelało nas z dachów, a potem urządziły sobie na nas polowanie. Wtedy się rozdzieliliśmy i nie wiem, jak się wiodło pozostałym.
Wypił nieco wina.
- Przeczekałem poszukiwania na strychu jakiegoś domu, a rankiem, nim słońce wzeszło wyżej, spróbowałem wydostać się z miasta. Tuż przy bramie nadziałem się na jakiś patrol, ale udało mi się wymknąć. A ich - spojrzał na niziołki - spotkałem później, w lesie. Niedaleko wioski - wskazał ręką kierunek - dopadli nas kolejni zwierzoludzie. Położyliśmy paru, a z opałów wydostał nas nasz patrol.

Oficer słuchał z widocznym zainteresowaniem tej relacji z nocnej wycieczki. Wcześniej skryba skinął głową, niemo potwierdzając, że ten krasnolud co był tutaj rano to właśnie Tladin. A oficer nie przerywał Karlowi póki ten nie skończył.

- A ten plac. Było w nim coś charakterystycznego? Bo w Kalkengrad są trzy place. Jeden handlowy z sukiennicami, drugi sprawiedliwości z pręgierzem i trzeci Sigmara z pomnikiem Sigmara na środku. - Rozmówca po drugiej stronie stołu poprosił o dodatkowe wyjaśnienia pod interesującym go detalem.

- Jeśli dobrze widziałem, to był tam wbity słup - powiedział Karl po chwili namysłu - więc chyba pręgierz. Może na innych placach też się bawili, ale to wyglądało na ich główne... obozowisko... I był tam stwór... - przypomniał sobie - zdecydowanie większy, od innych. Ale z daleka nie widziałem, co to takiego.

- Tak, jak nie pomnik i sukiennice no to pewnie pręgierz.
- Mężczyzna z niegdyś zadbanym i finezyjnym zarostem skinął głową przyjmując te wyjaśnienia. Spojrzał na siedzącego obok skrybę jakby sprawdzał czy ten to zanotował. On zaś niemo skinął głową więc znów wrócili do tej trzyosobowej rozmowy.

- A ilu ich mogło być na tym placu? Tak mniej więcej. - Oficer zadał Karlowi kolejne pytanie.

- Mnóstwo - odparł Karl. - Było kilka ognisk, ale nie takich małych, obozowych, na pięć, sześć osób. To były ogromne ogniska, takie jak się robi na biesiadach. Wielkie, że piętnastu czy dwudziestu ludzi by się zmieściło i jeszcze by miejsca zostało.
- Wielu też się kręciło po placu czy zajmowało jeńcami.
- Skrzywił się na wspomnienie tego, co widział. - No i były jeszcze patrole w mieście.
- Dokładnej liczby nie powiem
- dodał na koniec - bo nie widziałem całego placu, ale na mniej niż trzy setki nie liczę. Lepiej założyć, że jest ich tam więcej.

- A droga do tego placu? Przejezdna dla koni? Od murów do tego placu?
- Oficer skinął głową, że przyjął do wiadomości słowa Karla o zadał kolejne pytanie.

Karl przez moment się zastanawiał.
- Moim zdaniem, nie - odparł. - Przedostać się przez barykadę przy bramie, to już by była sztuka, a ulice są zawalone różnymi rupieciami, skrzyniami, beczkami, nawet na wozy przewrócone tu i ówdzie można natrafić. O trupach, które też jazdę by utrudniały, nawet nie warto wspominać. Najpierw ktoś by musiał drogę oczyścić, a to jest niemożliwe w taki sposób, by zwierzoludzie tego nie usłyszeli. To najwyżej piechota mogłaby tam iść.
- Poza tym... wystarczyłoby, by zwierzoludzie miasto podpalili, a połowa wojska znalazłaby się w ognistej pułapce
- dodał. - Im nie zależy na tym, by miasto utrzymać, więc tym łatwiej by podłożyli ogień, by wybić jak najwięcej naszych.
Oczywiście można było spróbować zamknąć zwierzoludzi w mieście i miasto spalić, ale takiej propozycji wolał nie składać. No a dla oficera, który by coś takiego zrobił, z pewnością byłby to koniec kariery.

- A czy podczas tej nocnej wycieczki. Rzuciło ci się w oczy coś szczególnego? - Rozmówca Karla jak zwykle dał mu się w spokoju wypowiedzieć i znów zadał mu kolejne pytanie.

Karl pokręcił głową.
- Prócz tego, że zachowywali się tak, jakby byli w najbezpieczniejszym miejscu na świecie, to nic. Prawdę mówiąc to dziwne, że zdołaliśmy dotrzeć tak daleko i nikt nas nie zatrzymał. Żadnych straży, które przecież powinny być już przy bramach. A my weszliśmy i nikt nas nie zaczepił. Pięćdziesiąt osób by mogło wejść i pewnie nikt by tego nie zauważył. Pod warunkiem, że byliby cicho.

- Rozumiem.
- Mężczyzna skinął swoją krótkoostrzyżoną głową i na chwilę zamilkł jakby szukał czegoś o co może jeszcze zapytać Karla. Ale chyba nic takiego nie znalazł. - Dobrze, bardzo nam pomogliście. Świetnie się spisaliście. Bruno wypłać im co się należy. Podwójnie. - Oficer zwrócił się do skryby na co ten niemo skinął głową coś jeszcze zapisując. W końcu jednak skończył po czym sięgnął po coś pod stół, co pewnie leżało między nim a oficerem. Karl usłyszał ciche skrzypienie, dźwięk brzęczących monet i znów skrzypienie. Po czym skryba postawił obiecaną zwiadowcom sumę na swojej stronie stołu i przesunął ją na stronę gości.

Karl podziękował i schował swoją część złota.
- Gdybym był do czegoś potrzebny, to proszę na mnie liczyć - powiedział, po czym pożegnał się i wyszedł.
Teraz trzeba było odszukać medyka, a potem Tladina.
 
Kerm jest offline  
Stary 22-02-2020, 18:42   #158
 
Gladin's Avatar
 
Reputacja: 1 Gladin ma wspaniałą reputacjęGladin ma wspaniałą reputacjęGladin ma wspaniałą reputacjęGladin ma wspaniałą reputacjęGladin ma wspaniałą reputacjęGladin ma wspaniałą reputacjęGladin ma wspaniałą reputacjęGladin ma wspaniałą reputacjęGladin ma wspaniałą reputacjęGladin ma wspaniałą reputacjęGladin ma wspaniałą reputację
Dwa pacierze to zdecydowanie nie było dużo czasu, a nie było wiadomo, kiedy nadejdzie kolejna okazja na zapełnienie żołądka. No i wiadomo też było, że na głodniaka kiepsko się myśli. Dlatego też Karl ruszył w kierunku namiotu, po drodze częstując się zawartością talerza.
Tladin powoli zebrał się i wraz z Karlem wyruszył do oficerskiego namiotu.
 
Gladin jest offline  
Stary 23-02-2020, 06:16   #159
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 43 - 2519.VIII.13; popołudnie

Miejsce: Ostland; Las Cieni; Kalkengard
Czas: 2519.VIII.13 Backertag (4/8); popołudnie
Warunki: jasno, umiarkowanie; pogodnie, gwar obozu



Karl i Tladin



Z przyjemnie i zaskakująco pełnymi żołądkami obaj towarzysze udali się do tej samej chłopskiej chaty skąd wczoraj wieczorem wyruszyli na nocną wycieczkę i gdzie dzisiaj rano rozmawiali z oficerem który się zajmował tą sprawą. Gdy obaj przeszli przez o wiele bardziej ożywiony obóz zastali już tam dwóch ludzi z emblematami górskiego kwiatu. Tladin w jednym z nich rozpoznał Kristiana którego spotkał w mglistym przedświcie.

- Was też wezwali? - zdziwił się podoficer Gebirgsjaeger znów widząc już trochę znajome twarze. Ale ani jedni, ani drudzy nie mieli pojęcia po co ich wezwano. Tego herold im nie zdradził a żaden z nich go o to nie pytał. Więc Kristian bez pośpiechu nabijał swoją fajkę. Zdążył ją wyjąć, nabić, schować woreczek z zielem a potem rozpalić fajkę i trochę jej posmakować gdy drzwi do chaty otworzyły się i jakiś żołnierz wezwał całą czwórkę do środka.

- A. Już jesteście. Dobrze. - za tym samym stołem przywitał ich ten sam oficer w średnim wieku. Chociaż jakby trochę inny. Od rana zmienił się bardzo. Twarz znów miał wygoloną a zarost zadbany i wyczesany jakby miał iść na bal czy paradę. Był też ubrany jakby zaraz miał iść na wojnę. Rano był w samym wamsie a obecnie miał na sobie solidnie wyglądający półpancerz. Na stole leżał kaftan pod hełm i sam hełm z ruchomym nosalem zdradzającym kawaleryjskie pochodzenie.

- Wróciliście z Kalkengard. Dobrze. Więc jesteście najlepiej zorientowani jak tam wygląda sytuacja. - oficer tym razem okazał się być bezpośredni. O ile rano głównie słuchał i zadawał pytania to teraz mówił obwieszczając swoją wolę i wydając polecenia. Tak jakby nocni zwiadowcy których wezwał byli tylko ostatnim elementem układanki który właśnie wpasował się w należne mu miejsce.

- Wy byliście przy zachodniej bramie. - zwrócił się do dwóch z górskiej piechoty widocznie świetnie się orientując w temacie.

- Tak, jest panie kapitanie. - Kristian natychmiast przytaknął bez chwili zwłoki.

- Dobrze. Wasza kompania pójdzie na szpicy prosto do zachodniej bramy. Zgłoście się do swojego dowódcy on wyda wam odpowiednie polecenia. - kapitan skinął głową usatysfakcjonowany takim stylem i odpowiedzią po czym zwrócił się do drugiej dwójki.

- Wy byliście przy południowej bramie. Pójdziecie pod komendę setnika. Setnik Nucci zajmie się wami. - kapitan wstał wskazując na mężczyznę zakutego w kolczugę i wymyślny kapelusz z finezyjnymi piórami. Wyglądał na krzepkiego. A opaska na oku, czarna broda, pistolet za pasem i szabla u pasa nadawała mu wizerunek raczej herszta banitów niż setnika armii. Ów jednooki skinął służbiście oficerowi gdy ten o nim wspomniał.

- To wszystko. Możecie odejść. - kapitan dał znać, że audiencja jest zakończona a sam zaczął nakładać na głowę czepiec stanowiący warstwę pośrednią między głową a hełmem. Zarówno Gebirgsjaeger jak i setnik skinęli głowami po czym odwrócili się do wyjścia. Setnik dał znać nowym podwładnym by szli za nim.

- Tak czułem, że za darmo nam tyle jadła nie dają na tym obiedzie. No to niech nam dobrzy bogowie sprzyjają. - Kristian uśmiechnął się smutno po czym machnął niedawnym towarzyszom na pożegnanie ruszając między obozowe miasteczko.

- Tak, wy dwaj teraz będziecie u mnie. Nazywam się Francesco Nucci i dowodzę moją kompanią. - w ten pogodny środek dnia jednooki przedstawił się swoim nowym podwładnym. Mówił z wyraźnie obcym akcentem więc raczej nie pochodził z Imperium. Chociaż staroświatowym władał na całkiem komunikacyjnym poziomie.

- Mamy punkt zbiórki w tamtym sadzie. - wskazał ręką na widoczne gdzieś dalej drzewa owocowe jakie wystawały ponad namioty i nieliczne ocalałe chaty więc były dobrym punktem orientacyjnym.

- Idźcie po swoje rzeczy. Będzie bitwa. Nie bierzcie nic co was będzie spowalniać. Chcę was widzieć na miejscu za jeden pacierz. Ruszamy zaraz za Gebirgsjager. Zaraz po apelu i mszy. Reszty dowiecie się w sadzie. - setnik wyjaśnił jak wygląda sytuacja. Obóz w porównaniu do sennego poranka był jak gniazdo szerszeni uderzone kijem. Zupełnie jak armia szykująca się do wymarszu. Albo na bitwę.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline  
Stary 28-02-2020, 17:21   #160
 
Gladin's Avatar
 
Reputacja: 1 Gladin ma wspaniałą reputacjęGladin ma wspaniałą reputacjęGladin ma wspaniałą reputacjęGladin ma wspaniałą reputacjęGladin ma wspaniałą reputacjęGladin ma wspaniałą reputacjęGladin ma wspaniałą reputacjęGladin ma wspaniałą reputacjęGladin ma wspaniałą reputacjęGladin ma wspaniałą reputacjęGladin ma wspaniałą reputację

Mimo, iż niezbyt mu się to podobało, nie było o czym dyskutować. Był ranny i właściwie miał zupełnie inne zadanie przed sobą. Ale jeżeli już ktoś miał dyskutować, to raczej von Schatzberg. Zabrał na wyprawę pełen pancerz, tarczę, kuszę i bełty.
Rozejrzał się i oświadczył - możemy ruszać.
 
Gladin jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 18:18.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172