Rezydencja Malaparte, 27 czerwca 2595
Dwaj dorośli synowie sekretarza Malaparte - Luigi i Paolo - podchwycili temat rzucony przez gości, ale z racji młodego wieku szybko zeszli z wątku przewodniego na te bardziej emocjonujące energicznych i pełnych życia młodzieńców.
- Powiada się, że w każdej rodzinie jehammedan jest wybierana jedna dziewczynka, którą traktuje się jak księżniczkę - wyjawił ściszonym głosem Luigi, zerkając przy tym na siedzącą w fotelu matkę, zabawiającą Angeline opowieścią o technikach wyszywania tradycyjnych purgaryjskich makatek - Wszystko jej wolno, byle nie opuszczała domu. Dostaje słodycze, wonności, biżuterię i piękne szaty i nigdy nie wychodzi za mąż. Ale czasami rodzi dziecko.
- Czyje? - zdziwił się szczerze Dumas - Nieślubne?
- Ślubne, nieślubne, ale prawdziwe - zapewnił natychmiast Luigi - Swego ojca albo wuja. Albo brata. Tego za bardzo nie wiemy, bo oni generalnie trzymają języki za zębami. A jak to chłopiec, to wychowują go na wojownika, który ma przynieść rodzinie chwałę przez bohaterską śmierć.
- Takie mieszanie krwi w obrębie bliskiej rodziny byłoby bardzo nieroztropne - pokiwał głową równie zdziwiony Leon Thibaut - Muszę przyznać, że związki kazirodcze u jehammedan zupełnie nie pasują do mojego wyobrażenia tych statecznych i mądrych ludzi. To musi być jakaś wyssana z palca plotka, nieprawdaż?
Obaj młodzieńcy potrząsnęli w odpowiedzi głowami, uparcie trzymając się swojej racji.
- Paolo pił kiedyś z jednym z ich mieczników, nazywają sami siebie Mieczami Jehammeda - ciągnął dalej Luigi, najwyraźniej bardzo zadowolony z zainteresowania rysującego się na obliczach gości - Oni są trochę podobni do nas, ci młodzi żołnierze, tylko starsi krótko ich trzymają. Dopiero jak sobie biedak popił, to mu się język rozwiązał i zaczął opowiadać różne takie historie.
- Znowu jakieś pikantne opowieści z koszar? - spytał Alfonso Malaparte, który znienacka wyrósł przy stole - Moi synowie to dobrzy chłopcy, ale czasami potrafią zamęczyć człowieka rozmową.
Leon Thibaut i Guido odwrócili głowy w stronę trzymającego w dłoni fajeczkę gospodarza, nieco skonfundowani brakiem u jego boku dziedzica.
- Jego miłość za chwilę do nas dołączy - powiedział sekretarz odgadując w mig niewypowiedziane pytanie - Postanowił dopalić w samotności własną fajkę, kontemplując panoramę miasta i ciesząc się piękną pogodą. Pietro, poproszę o butelkę koniaku, szklanki naszych zacnych gości wymagają napełnienia.