Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 07-02-2020, 01:55   #32
Amduat
 
Amduat's Avatar
 
Reputacja: 1 Amduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputację
[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=ST2H8FWDvEA[/MEDIA]


Huk wystrzału rozszedł się w nocnym powietrzu, intensywnością dorównując szalejącej w niebiosach burzy. Głośny, bezlitosny grzmot, po którym nastąpił kolejny i kolejny. Ścinał mięśnie w bryły lodu, sprawiał, że serca w ludzkich piersiach na moment straciły rytm. Efekt był natychmiastowy - jedna z par ślepi trafiona przez Scorpiona zgasła, wystrzałom zawtórował upiorny skrzek bólu, jakiego nie byłoby w stanie wydać z siebie żadne zwierze. Stary cyngiel z Detroit znał się na swojej robocie. Mimo mroku, zmęczenia i zaskoczenia, pozwolił działać instynktom. Podniósł broń, wymierzył i pociągnął za spust, a drobiny ołowiu zatańczyły wśród deszczowych kropli, gnając ku celowi szybciej niż rejestrowało ludzkie oko. Po nim strzelił Bishop, spokojniej i celując uważniej. On też kalkulował, gorączkowo próbując odgadnąć która para ślepi należy do przywódcy stada, a gdy wypalił od strony ciemności dobiegła kolejna, jękliwa skarga cierpienia i zaskoczenia, a wtórowały im pomruki zaskoczenia które momentalnie przeszło we wściekłość.

Dorzucone przez Jamesa polana zajęły się ogniem, krąg światła poszerzył się, dzięki czemu widoczność choć odrobinę wzrosła. Nie za wiele, ale wystarczyło aby Soroka i Susan też obrali cele i wypalili z przygotowanej broni, choć w ich przypadku los odwrócił monetę… jeden strzał zatrzymał się na pobliskim drzewie, mijając ostatnią po lewo parę ślepi zaledwie o szerokość dłoni, a drugi poszedł gdzieś wysoko, gdy drżąca z zimna i zdenerwowania dłoń poprowadziła lufę zbyt wysoko.

Pierwsze zaskoczenie minęło, nie przebrzmiały jeszcze echa wystrzału, gdy nastąpiła odpowiedź, równie szybka co bezlitosna. Ciemne kształty skoczyły do przodu, wpadając w krąg światła. Wtedy też ludzie zorientowali się, że nie mają do czynienia z wilkami.


Złote ślepia należały do istot z wyglądu i po ciemku przypominających gabarytowo psy Poruszały się na czterech łapach - na tym jednak podobieństwa się kończyły. Krótkie, szerokie łby pokrywała zgrubiała, łysiejąca skóra pełna wrzodów i parchów, same zaś łby niepokojąco przypominały czaszki. Stworzenia porastała powycierana, wyliniała sierść, nie miały też uszu po jakich pozostały im raptem otwory w bokach głów, osadzone wysoko, praktycznie tuż przy karkach. Miały za to szerokie, pełne ostrych i długich zębów pyski - je też rozdziawiały szeroko, ukazując zmutowane szczęki w pełnej okazałości. Może ich przodkowie należeli do zwykłych przedstawicieli fauny, lecz one zostały już dotknięte następstwami wojny - takimi jak choćby promieniowanie, wykręcające DNA na drugą stronę jakby było kłębkiem sznurka.

Teraz te istoty napierały na kulących się przy ogniu ludzki, wyciągając w ich stronę paskudne łby zatknięte na masywnych karkach. Były szybkie, zwinne i wyraźnie rozwścieczone. Metalowe lufy miały problem aby za nimi nadążyć. Nim ponownie rzygnęły ołowiem, nastąpiła kolejna niespodzianka.

Do krzyków i powarkiwań dołączył nowy dźwięk - wrzask. Pełen bólu, zaskoczenia i strachu. Powietrze zaśmierdziało juchą, taką zwykłą, prozaiczną. Należącą do człowieka.

Skupieni na odpieraniu ataku frontowego walczący nie dostrzegli w porę skradających się z boku przeciwników. Pierwszy o ich obecności przekonał się James, kiedy jego ramię znalazło się w uścisku potężnych, oślinionych żółtą flegmą szczęk. Te wgryzły się w jego ciało, jakby było z waty.

Część szałasu zawaliła się, gdy przez jego ścianę przebił się jeden ze stworów, a zanim jeszcze jeden. Od drugiej strony, z ciemności, doszło Bishopa dudnienie spieszących łap. Dużej, dużej ilości łap.

Zostali otoczeni, wróg nie bał się ognia! Lecz wciąż krwawił i umierał - mieli na to dowód, a nawet dwa - leżące nieruchomo tuż na granicy blasku dawango przez ognisko!




Mała, obła kulka poszybowała w powietrzu, prosto na spotkanie mroku i czających się w nim strachów. Niewielka, metalowa piłeczka, równie niepozorna co mordercza. Szybowała po łuku, kręcąc się wokoło własnej osi jakby w zwolnionym tempie. Nim dotknęła rozmokniętej ziemi, trzy ludzkie sylwetki podjęły dalszą, rozpaczliwą ucieczkę przed siebie, czując na plecach oddech pogoni - ta już się nie kryła. Wśród ryku gromów i jednostajnego szumu lejącego deszczu, bez problemu dało się usłyszeć odgłosy rozchlapywanej pod łapami wody. Wystarczyło parę chwil, jedno mgnienie oka i dwa bicia serca, aby pokonały sporą odległość, zmniejszając dystans. Ludzie czuli to, za swoimi plecami, słyszeli jak charczenie i warkot przybiera na sile... i wtedy ostry, ognisty ryk rozlał się po okolicy, zalewając blaskiem i hałasem całą najbliższą okolicę.

Odczuli to aż zbyt wyraźnie - drżenie ziemi, rozrywający bębenki w uszach huk i powiew gorącego wiatru, pchającego ich do przodu, zupełnie jakby nagle dobry Bóg podarował im po parze skrzydeł. Na krótką chwilę między zamglonymi drzewami zrobiło się jasno jak w dzień, cienie pochowały się po kątach.

Uciekły też inne dźwięki, wypędzone przez dzwonienie w uszach, wypierające inne bodźce… przynajmniej na razie. Alex zachwiała się, pchana podmuchem eksplozji i wpadła z impetem na pobliskie drzewo, a może przeleciała ten metr lub dwa?

Krótki, pikujący lot prosto na spotkanie twardej, chropowatej kory drzewa, boleśnie zbijającej miękkie tkanki na dłoniach i twarzy. Czuła ostre pieczenie towarzyszące zdzieraniu naskórka z czoła i prawego policzka, żar ognia szybko zgasiła ciągle szalejąca ulewa, chociaż teraz razem z wodą spadały też drobinki ziemi, błota i trawy, do tego drobne kamyczki. A może i kawałki kości?

Powietrze cuchnęło palonym prochem, wyrwaną przemocą ściółką, zgnilizną i krwią. Tropicielka próbowała się rozejrzeć, lecz w tym momencie ktoś szarpnął ją za ramię. W błysku gromu ujrzała Ophelię, krzyczącą coś do niej, lecz ona słyszała jedynie pisk. Ruch ręki brunetki był jednak wymowny - szybkie machnięcia nadgarstka w stronę, gdzie zmierzali, jasny sygnał aby kontynuować bieg przed siebie, w końcu nie byli tu bezpieczni.
Ciężko, noga za nogą, wznowili ucieczkę, potykając się i klucząc w mroku nocy, na wpół oszołomieni, na wpół oślepieni powidokiem utrwalonego na siatkówce wybuchu. Czerń wołała ich, wzywała do siebie, mamiła… a oni biegli, ile jeszcze sił w coraz bardziej wykończonych ciałach.

Sebastian czuł, że powoli zbliża się jego granica wytrzymałości, każdy kolejny krok był dla niego wysiłkiem na miarę pokonywania własnej słabości. Potrafił dużo wytrzymać, dużo przejść, lecz dodatkowy bagaż w postaci blond kobiety i jej plecaka nie pomagał mu utrzymywać równego tempa. Coraz mocniej sapał, jego twarz zlał pot, mieszający się z wodą i zalewający oczy słoną, drażniącą mieszanką.

Potrzebowali schronienia, chociażby odrobiny! Czegokolwiek aby odeprzeć atak i nie dać się zapędzić pod ścianę, ale jak na złość wszelkie mijane drzewa były kiepskim materiałem do wspinania się nań - gładkie, proste pnie, z gałęziami dopiero cztery-pięć metrów ponad głowami ludzi.

Ophelia wiedziała, że poradziłaby sobie z wdrapaniem po mokrej korze, nawet teraz -z plecakiem i po ciemku… niestety za resztę nie ręczyła. Skupiając się na świetle latarki wyłapującym nierówności gruntu, podjęła decyzję błyskawicznie.

Potrzebowali schronienia, wszyscy po kolei - cała czwórka skazańców gonionych przez sforę istot które na moment chyba odpuściły, lecz na jak długo? Huk eksplozji mógł część spłoszyć, część ranić, jednak panna Swann przeczuwała w kościach, że pogoń nie podda się tak łatwo. Z resztkami pisków wciąż mącących słuch, wyrwała do przodu, nie zważając na pozostałych. Do tej pory dostosowywała tempo do ich biegu, teraz rzuciła się pędem przed siebie, odsadzając pozostałych z każdą mijającą sekundą.
 
__________________
Coca-Cola, sometimes WAR
Amduat jest offline