Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 07-02-2020, 15:37   #173
Pipboy79
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 44 - 1940.IV.12; pt; popołudnie; Lofoty

Czas: 1940.IV.12; pt; popołudnie; godz. 15:35
Miejsce: Pn. Norwegia; Lofoty; Selfjord, frachtowiec “Alster”
Warunki: korytarze, plamy światła i ciemności, wilgotno, zimno, bujanie fal



Noémie Faucher (kpt. D.Perry) i Birgit



Dwaj marynarze ostrożnie jak tylko dali radę wzięli ciężko rannego kolegę i poszli z nim przez te wszystkie drzwi, korytarze i schody aby zanieść go do lazaretu. Z dwoma kobietami został bosman Robinson i czterech marines. Z rozmachem zaczęli rozbijać i rozłupywać skrzynie z bronią Wehrmachtu. Broni długiej nie brali bo mieli swoją, sprawdzoną, brytyjską konstrukcję. Ale jeśli pani kapitan by miała ochotę to mogła się poczęstować. Za to dużą popularnością cieszyła się niemiecka broń krótka. Całkiem możliwe, że marynarze ładowali za pas główny te pistolety jako zdobycze i trofea. Ale w końcu niemieckie konstrukcje cieszyły się zasłużoną renomą nawet wśród ich przeciwników.





Wzięcie miały też granaty. Marynarze poupychali ich po kieszeniach ile się tylko dało. W końcu w ciasnocie pomieszczeń i walkach na krótki dystans była to bardzo skuteczna broń. Może nawet bardziej niż długi i niewygodny karabin jakim wygodnie można było operować tylko wzdłuż korytarzy albo w większych pomieszczeniach. A tak to stukał, zahaczał się o framugi, przejścia a by się z nim obrócić gdy trzymało się w rękach było to mocno niewygodne. Pod tym względem nóż czy pistolet wydawały się bardziej poręczniejsze. No ale jednak nie miały takiej potęgi uderzenia jaką miał pocisk karabinowy. Za to żadnych lunet nie znaleźli. Wyglądało, że to typowy magazynek z samą bronią, amunicją i granatami.

- Tam się chyba na poważnie ktoś strzela. - rzucił jeden z marynarzy gdy cała piątka grzebała w niemieckich skrzyniach. Bo znów dały się słyszeć te dźwięki co poprzednie. Znów kojarzące się z wystrzałami. Co prawda jeśli to były wystrzały to strzelanina nie trwała cały czas. Raczej jakby ktoś tam oddał kilka strzałów, przerwał a po jakimś czasie znów strzelał.

- Może chłopaki też dorwali się do jakiejś szwabskiej broni? - jego kolega próbował zgadywać co gdzieś tam dalej się mogło dziać. Bo chociaż dźwięk się niósł po tych rurach i przewodach to zniekształcony a obraz w ogóle.

- Albo znaleźli to coś co dorwało Dickensa i McDowella. - dorzucił jeszcze trzeci który pakował sobie właśnie Walthera za pas. Jeszcze parę rozerwanych skrzyń i byli gotowi do drogi. Skrzynie rozrywali najpierw bagnetami podważając gwoździe i wieka a później któryś znalazł łom i z nim sprawa zrobiła się dużo prostsza. A te mienie przeciwnika rozpruwali z wyraźną przyjemnością i ochotą. Jakby chcieli sobie powetować te wszystkie dotychczasowe straty i chociaż na takim martwym obiekcie wziąć sobie odwet.

Ale w końcu wszyscy mieli już te zdobyczne pistolety, magazynki i granaty na sobie. Byli gotowi do drogi. Więc ruszyli śladami czerwonych rozbryzgów widocznych całkiem wyraźnie na stalowej podłodze. Szli albo z karabinami albo z pistoletami w ręku. Szli dość ostrożnie. Znów dała się wyczuć ta napięta atmosfera polowania. Gdzie nie do końca było wiadomo jak zostały obsadzone role.

Sceneria była nieprzyjemna. Stalowy chłód nieogrzewanych pomieszczeń. Oszczędnie oświetlone, bezludne pomieszczenia. Plamy półmroków i ciemności w których co chwila coś mieniło się w oczach albo mogło tam kryć się cokolwiek. Te falowanie pokładu pod nogami też przypominało, że nie są na stabilnej platformie jak na lądzie. No i te dźwięki. Jakieś pomruki, stukania, brzdęki jakie cały czas dochodziły gdzieś z trzewi statku. No i ta krew. Głównie na podłodze. Ale też czasem na zamknięciach drzwi które Dickens musiał otwierać albo na ścianach o jakie się opierał. Krwiste ślady palców wymownie świadczyły, że nie stało się tu nic dobrego.

Z początku podążanie tym krwawym tropem wydawało się łatwiejsze. Trzeba było wrócić po śladach na schody jakimi niedawno wchodzili i korytarzem gdzie pierwszy raz zauważyli te ślady. Ale tym razem po prostu pójść w przeciwnym kierunku i ruszyć tym ciemnym, krótkim korytarzem. Ci marynarze którzy mieli pistolety w dłoniach przyświecali latarkami. Zwłaszcza tym z karabinami którzy mieli dłonie zajęte właśnie tymi karabinami.

Szli parami. Priorytetem dla konstrukcji frachtowca była przestrzeń ładunkowa i wszystko inne spadało na dalszy plan. To dotyczyło także korytarzy. Te główne były na tyle szerokie by mogły się minąć albo iść obok siebie dwie osoby. Te boczne i mniej ważne z reguły były jeszcze węższe. Dlatego na pierwszej parze szedł marines z karabinem wycelowanym w głąb korytarza i drugi z pistoletem który gdy trzeba było to używał latarki by oświetlić ciemniejsze kąty mijanych pomieszczeń. Na makabryczne znalezisko natknęli się z zaskoczenia. Po prostu ten z pistoletem naparł na drzwi aby je otworzyć a ten z karabinem stał przed nimi z wycelowanym karabinem. Kolega jednak mocował się dłuższą chwilę jakby mimo otwarcia mechanizmów drzwi te miały opory aby ustąpić.

- O cholera! - odskoczył nagle do tyłu gdy drzwi wreszcie trochę sie odsunęły i prawie od razu wypadła przez nie zakrwawiona, ludzka ręka. Marynarze cofnęli się o krok ale ręka opadła na wysoki próg drzwi i się nie ruszała.

- Spokojnie chłopcy. Otwórzcie drzwi szerzej. - bosman Robinson starał się uspokoić sytuację. Dwaj pierwsi marynarze popatrzyli na niego, na siebie nawzajem i w końcu na te na wpół otwarte drzwi i zwisającą, bezwłądnie ręke. W końcu jeden z nich skinął do drugiego i ten podszedł do drzwi i zajrzał przez szczelinę świecąc latarką.

- To chyba McDowell. Nie wygląda to dobrze. - rzucił po krótkiej chwili oglądania widoku za drzwiami. No rzeczywiście nie wyglądało to dobrze. Marynarze naparli na drzwi siłą osuwając ciało od drzwi. Teraz można było wejść do tego korytarza. Dwaj pierwsi marynarze po prostu przestąpili przez próg i ciało i stanęli parę kroków dalej celując w dalszą część korytarza lufami i latarką. Pozostali mając już to zabezpieczenie mogli przyjrzeć się krwawemu znalezisku.

McDowell był martwy. To było widać na pierwszy rzut oka. Blada cera, poszarpany mundur i krew. Mnóstw krwi. Całe ciało było we krwi. A wokół ciała krwawa kałuża. I krwawy szlak gdzieś od połowy korytarza właśnie tam gdzie teraz stała brytyjska czujka. Krwawe ślady dłoni, butów i psich śladów dawały świadectwo ostatniej walki brytyjskiego maszynisty oraz jego nieludzkiego zabójcy. Ciało zostało podobnie zmasakrowane, z jakąś nieznaną bestialską furią tak samo jak tego pierwszego marynarza jakiego znaleźli wcześniej przy magazynie do jakiego nieco później wszedł George by go sprawdzić. Było w tym coś pierwotnego. Coś co chwytało za jakieś atawistyczne odruchy w człowieku. Co prawda była wojna i zdarzały się różne straszne rzeczy i straszne śmierci. Ale jak ktoś ginął zabity kulą, szrapnelem, bywał rozrywany eksplozjami, spalony miotaczem ognia, zadźgany bagnetem było w tym coś zrozumiałego. Coś cywilizowanego. Ale tutaj mieli do czynienia z czymś co zabijało kłami i pazurami. Rozszarpywało ciało na sztuki zmieniając je w krwawy ochłap. I zostawiało. To było nienatrualne. W końcu nawet drapieżniki też zabijały i roszarpywały ofiarę ale po to by ją zjeść i trwać dalej. A tutaj mieli do czynienia z dziką furią która po prostu zabijała. Dlatego głos z głośników zaskoczył chyba wszystkich poza Birgit która nadal słyszała tylko gwizd we własnych uszach. Pozostali kompletnie się nie spodziewali w tej makabrze usłyszeć ludzki głos więc drgnęli odruchowo.

- Do całej załogi! Mówi porucznik Abbott. Niemcy wydostali się z zamknięcia. Powtarzam, Niemcy wydostali się z zamknięcia. Cała załoga ma się stawić na dziobie! Musimy ich zatrzmać na dziobie zanim zajmą resztę statku! Cała załoga na dziób! - głos oficera przez ten system głośników był trochę zniekształcony. Zwłaszcza, że najbliższy głośnik był gdzieś za zakrętem jaki minęła grupka. Ale jeszcze był zrozumiały. W głosie tym brzmiała powaga i napięcie. Nie było się co dziwić. Niemiecka załoga razem z niemiecką kompanią piechoty mogła po prostu zalać brytyjskich zdobywców samą swoją liczbą. I zapewne jedna i druga strona zdawała sobie z tego sprawę. Póki niemieccy jeńcy byli zamknięci na dziobie nie był to realny kłopot. No ale jeśli już nie byli zamknięci…

- O cholera… - mruknął któryś z marynarzy słysząc te hiobowe wieści. Pozostali też popatrzyli po sobie z niezbyt wesołymi minami.

- O rany, jak się dorwą do broni… - jego kolega pokręcił głową nie chcąc nawet myśleć o takim scenariuszu. Przecież na tym frachtowcu od cholery było broni wszelakiej! To był w końcu transport wojska na norweski front.

- A cała załoga to my też? - inny z marynarzy miał wątpliwości innego rodzaju. Właściwie nie było pewne czy porucznik mówił do oryginalnej załogi pryzowej czy miał na myśli wszystkich na pokładzie.

- Pani kapitan? - bosman uciął te dyskusję pytając o dalsze kroki jedynego oficera w tej grupce.

Birgit niejako była skazana na towarzystwo tej grupy Brytyjczyków. Widziała jak rozbijają skrzynie z niemieckim ekwipunkiem aby się dozbroić po tym gdy dwóch z nich złapało tego ciężko rannego marynarza i gdzieś go wyniosło. Potem wszyscy ostrożnie ruszyli z powrotem. Na niższy poziom, tam gdzie pierwszy raz natknęli się na krwawe ślady które doprowadziły ich do magazynku broni. Teraz wracali. Chyba zbyt wiele nie mówili. Wszyscy szli ostrożnie z wycelowaną bronią i przyświecając sobie latarkami gdy trzeba było. Było nerwowo. Jakby atak mógł na nich spaść w każdej chwili.

W końcu doszli do tych drzwi. I makabrycznego odkrycia zaraz za nimi. Wyglądało na to, że Scheinhound dorwał i wykończył kolejną ofiarę. Tak samo krwawo i skutecznie jak tego biedaka którego dopadł na jej oczach. Oglądali te znalezisko gdy Brytyjczycy podskoczyli nerwowo jakby coś dostrzegli albo usłyszeli. Nic ich nie atakowało. Ale chyba nie było dobrze sądząc po ich minach. Coś ich zaskoczyło. W końcu zrobili to co zwykle czyli ten co chyba był jakimś funkcyjnym podszedł i zapytał panią oficer a reszta czekała na jej decyzję.




Czas: 1940.IV.12; pt; popołudnie; godz. 15:35
Miejsce: Pn. Norwegia; Lofoty; Selfjord, szalupa na wodach zatoki
Warunki: szalupa, jasno, mokro, ziąb, pochmurno, bujanie fal



George (por. M.Finney)



Okazało się, że na brytyjskich marynarzach można polegać. Bosman powtórzył rozkaz oficera i prawie od razu dwóch ochotników zaczęło zdejmować z siebie płacze, hełmy i buty po czym bez wahania wskoczyli do wody aby ratować dwóch rozbitków. Bosman jednemu z nich kazał wziąć linę więc jeden z pływaków ciągnął za sobą linę.

W tym czasie ich koledzy naparli na wiosła aby podpłynąć na ile się da do tych płomieni i rozbitków. Marynarze popędzali się nawzajem i krzykami dodawali otuchy tym którzy byli za burtą. Wrak Swordfisha już zdążył zniknąć w czarnych wodach arktycznej zatoki. Ogień oświetlał scenerię przesłaniając częściowo widok i utrudniając poruszanie się w swoim pobliżu.

George widział głowy i ramiona dwóch pływaków, młuconą nogami wodę ale nie cały czas. Często znikali mu oni z pola widzenia gdy przysłaniał ich ogień, jakaś fala albo nurkowali by przepłynąć pod ogniem. Opłynięcie wodnego pożaru okazało się dobrym pomysłem. Z tej strony dało się podpłynąć bliżej. Czwórka pływaków zaś ze sporą pomocą liny zbliżała się do łodzi. Właściwie ci dwaj ochotnicy holowali Barry’ego i pilota pomagając im tam gdzie nie trzeba było przepłynąć pomiędzy plamami ognia. Ale gdy wreszcie im się udało złapali się liny i po prostu dali się przyholować kolegom z szalupy.

Docierali do burty. Tam wspólnie władowali do środka najpierw tego pilota. Który chyba już stracił przytomność bo przypominało to ładowanie ociekającej lodowatą wodą beli materiału. Ale wreszcie go władowali. Potem Barry. I wreszcie dwóch ostatnich ochotników tej akcji ratunkowej. Pod wpływem odruchu kilku z nich zaczęło poklepywać ich po ramieniu mówiąc pocieszające słowa i składając gratulacje tak odważnego wyczynu. Teraz jeszcze szybko trzeba było ich okryć suchymi kocami i jak najszybciej przetransportować do ciepłego miejsca. Na razie całej przemoczonej piątce próbowano wlać w usta czegoś gorącego z termosów. Ale większość marynarzy naparła na wiosła i wzięła kurs na wysokie, czarne burty “Alstera”. Szalupa mimo fal które z jej perspektywy wcale nie były takie mizerne, płynęła tempem jakich nie powstydziliby się pewnie na jakiś regatach. Widać było, że marynarze wkładali ogromne serce i wszystkie siły by wydrzeć bezlitosnemu morzu niedoszłe ofiary. Bo jeszcze to nie był koniec. Jeśli przemoczona piątka nie znajdzie się w ciepłym pomieszczeniu to ich los był raczej przesądzony. Już teraz widać było, że nie mieli siły na nic.

Ale pionowa, czarna ściana burty frachtowca zbliżała się więc wydawała sie coraz większa. Na górze pojawiło się dwóch brytyjskich marynarzy którzy spuścili na dół sznurową drabinkę. I oni i ich koledzy z szalupy machali i krzyczeli do siebie ale gdy w końcu burta szalupy przybiła do czarnej ściany można było zacząć kolejno wchodzić po drabince na górę. Ale w pierwszej kolejności wciągnięto na linach topielców. Nie mieli bowiem już siły aby wspiąć się po niej na górę. Z góry więc zrzucono liny, w szalupie przywiązano je do rozbitków i jednego, po drugim wciągnięto na górę.

George w końcu wrócił na pokład jednostki jaką opuścił ledwo kilka godzin temu. Więc widok był trochę znajomy. Tym razem był otoczony grupką marynarzy z którymi przypłynął jako wsparcie dla tutejszej załogi. Więc mógł widzieć na zaskoczenie na ich twarzach gdy wchodząc już do przyjemnie ogrzanego wnętrza centralnej nadbudówki usłyszeli komunikat z głośników.

- Do całej załogi! Mówi porucznik Abbott. Niemcy wydostali się z zamknięcia. Powtarzam, Niemcy wydostali się z zamknięcia. Cała załoga ma się stawić na dziobie! Musimy ich zatrzymać na dziobie zanim zajmą resztę statku! Cała załoga na dziób! - głos oficera przez ten system głośników był trochę zniekształcony. Ale powaga w głosie była nadto czytelna. George nie wiedział ilu może być tych Niemców na pokładzie. Ale rozmiar jednostki i masa wyposażenia jakie widział w ładowni sugerowała, że liczebna przewaga raczej nie jest atutem Brytyjczyków.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline