07-02-2020, 08:33 | #171 |
Kapitan Sci-Fi Reputacja: 1 | Woods obserwował wszystko z pewną rezerwą. W zasadzie nic od niego nie zależało, był tylko biernym obserwatorem wydarzeń. Nie zamierzał łatwo oddać żyć pilotów, ale też nie potrafił się tym wszystkim odpowiednio przejmować. Gdzieś z tyłu jego głowy wciąż tkwiło pytanie po co w ogóle tu lądowali?
__________________ |
07-02-2020, 08:40 | #172 |
Reputacja: 1 | Birgit w pierwszej chwili nie pojmowała, co się stało. Mało co widziała, idąc do magazynu na końcu, za plecami Brytyjki i jej żołnierzy. Chaos, rozgardiasz. Strzelali. |
07-02-2020, 15:37 | #173 |
Majster Cziter Reputacja: 1 | Tura 44 - 1940.IV.12; pt; popołudnie; Lofoty Czas: 1940.IV.12; pt; popołudnie; godz. 15:35 Miejsce: Pn. Norwegia; Lofoty; Selfjord, frachtowiec “Alster” Warunki: korytarze, plamy światła i ciemności, wilgotno, zimno, bujanie fal Noémie Faucher (kpt. D.Perry) i Birgit Dwaj marynarze ostrożnie jak tylko dali radę wzięli ciężko rannego kolegę i poszli z nim przez te wszystkie drzwi, korytarze i schody aby zanieść go do lazaretu. Z dwoma kobietami został bosman Robinson i czterech marines. Z rozmachem zaczęli rozbijać i rozłupywać skrzynie z bronią Wehrmachtu. Broni długiej nie brali bo mieli swoją, sprawdzoną, brytyjską konstrukcję. Ale jeśli pani kapitan by miała ochotę to mogła się poczęstować. Za to dużą popularnością cieszyła się niemiecka broń krótka. Całkiem możliwe, że marynarze ładowali za pas główny te pistolety jako zdobycze i trofea. Ale w końcu niemieckie konstrukcje cieszyły się zasłużoną renomą nawet wśród ich przeciwników. Wzięcie miały też granaty. Marynarze poupychali ich po kieszeniach ile się tylko dało. W końcu w ciasnocie pomieszczeń i walkach na krótki dystans była to bardzo skuteczna broń. Może nawet bardziej niż długi i niewygodny karabin jakim wygodnie można było operować tylko wzdłuż korytarzy albo w większych pomieszczeniach. A tak to stukał, zahaczał się o framugi, przejścia a by się z nim obrócić gdy trzymało się w rękach było to mocno niewygodne. Pod tym względem nóż czy pistolet wydawały się bardziej poręczniejsze. No ale jednak nie miały takiej potęgi uderzenia jaką miał pocisk karabinowy. Za to żadnych lunet nie znaleźli. Wyglądało, że to typowy magazynek z samą bronią, amunicją i granatami. - Tam się chyba na poważnie ktoś strzela. - rzucił jeden z marynarzy gdy cała piątka grzebała w niemieckich skrzyniach. Bo znów dały się słyszeć te dźwięki co poprzednie. Znów kojarzące się z wystrzałami. Co prawda jeśli to były wystrzały to strzelanina nie trwała cały czas. Raczej jakby ktoś tam oddał kilka strzałów, przerwał a po jakimś czasie znów strzelał. - Może chłopaki też dorwali się do jakiejś szwabskiej broni? - jego kolega próbował zgadywać co gdzieś tam dalej się mogło dziać. Bo chociaż dźwięk się niósł po tych rurach i przewodach to zniekształcony a obraz w ogóle. - Albo znaleźli to coś co dorwało Dickensa i McDowella. - dorzucił jeszcze trzeci który pakował sobie właśnie Walthera za pas. Jeszcze parę rozerwanych skrzyń i byli gotowi do drogi. Skrzynie rozrywali najpierw bagnetami podważając gwoździe i wieka a później któryś znalazł łom i z nim sprawa zrobiła się dużo prostsza. A te mienie przeciwnika rozpruwali z wyraźną przyjemnością i ochotą. Jakby chcieli sobie powetować te wszystkie dotychczasowe straty i chociaż na takim martwym obiekcie wziąć sobie odwet. Ale w końcu wszyscy mieli już te zdobyczne pistolety, magazynki i granaty na sobie. Byli gotowi do drogi. Więc ruszyli śladami czerwonych rozbryzgów widocznych całkiem wyraźnie na stalowej podłodze. Szli albo z karabinami albo z pistoletami w ręku. Szli dość ostrożnie. Znów dała się wyczuć ta napięta atmosfera polowania. Gdzie nie do końca było wiadomo jak zostały obsadzone role. Sceneria była nieprzyjemna. Stalowy chłód nieogrzewanych pomieszczeń. Oszczędnie oświetlone, bezludne pomieszczenia. Plamy półmroków i ciemności w których co chwila coś mieniło się w oczach albo mogło tam kryć się cokolwiek. Te falowanie pokładu pod nogami też przypominało, że nie są na stabilnej platformie jak na lądzie. No i te dźwięki. Jakieś pomruki, stukania, brzdęki jakie cały czas dochodziły gdzieś z trzewi statku. No i ta krew. Głównie na podłodze. Ale też czasem na zamknięciach drzwi które Dickens musiał otwierać albo na ścianach o jakie się opierał. Krwiste ślady palców wymownie świadczyły, że nie stało się tu nic dobrego. Z początku podążanie tym krwawym tropem wydawało się łatwiejsze. Trzeba było wrócić po śladach na schody jakimi niedawno wchodzili i korytarzem gdzie pierwszy raz zauważyli te ślady. Ale tym razem po prostu pójść w przeciwnym kierunku i ruszyć tym ciemnym, krótkim korytarzem. Ci marynarze którzy mieli pistolety w dłoniach przyświecali latarkami. Zwłaszcza tym z karabinami którzy mieli dłonie zajęte właśnie tymi karabinami. Szli parami. Priorytetem dla konstrukcji frachtowca była przestrzeń ładunkowa i wszystko inne spadało na dalszy plan. To dotyczyło także korytarzy. Te główne były na tyle szerokie by mogły się minąć albo iść obok siebie dwie osoby. Te boczne i mniej ważne z reguły były jeszcze węższe. Dlatego na pierwszej parze szedł marines z karabinem wycelowanym w głąb korytarza i drugi z pistoletem który gdy trzeba było to używał latarki by oświetlić ciemniejsze kąty mijanych pomieszczeń. Na makabryczne znalezisko natknęli się z zaskoczenia. Po prostu ten z pistoletem naparł na drzwi aby je otworzyć a ten z karabinem stał przed nimi z wycelowanym karabinem. Kolega jednak mocował się dłuższą chwilę jakby mimo otwarcia mechanizmów drzwi te miały opory aby ustąpić. - O cholera! - odskoczył nagle do tyłu gdy drzwi wreszcie trochę sie odsunęły i prawie od razu wypadła przez nie zakrwawiona, ludzka ręka. Marynarze cofnęli się o krok ale ręka opadła na wysoki próg drzwi i się nie ruszała. - Spokojnie chłopcy. Otwórzcie drzwi szerzej. - bosman Robinson starał się uspokoić sytuację. Dwaj pierwsi marynarze popatrzyli na niego, na siebie nawzajem i w końcu na te na wpół otwarte drzwi i zwisającą, bezwłądnie ręke. W końcu jeden z nich skinął do drugiego i ten podszedł do drzwi i zajrzał przez szczelinę świecąc latarką. - To chyba McDowell. Nie wygląda to dobrze. - rzucił po krótkiej chwili oglądania widoku za drzwiami. No rzeczywiście nie wyglądało to dobrze. Marynarze naparli na drzwi siłą osuwając ciało od drzwi. Teraz można było wejść do tego korytarza. Dwaj pierwsi marynarze po prostu przestąpili przez próg i ciało i stanęli parę kroków dalej celując w dalszą część korytarza lufami i latarką. Pozostali mając już to zabezpieczenie mogli przyjrzeć się krwawemu znalezisku. McDowell był martwy. To było widać na pierwszy rzut oka. Blada cera, poszarpany mundur i krew. Mnóstw krwi. Całe ciało było we krwi. A wokół ciała krwawa kałuża. I krwawy szlak gdzieś od połowy korytarza właśnie tam gdzie teraz stała brytyjska czujka. Krwawe ślady dłoni, butów i psich śladów dawały świadectwo ostatniej walki brytyjskiego maszynisty oraz jego nieludzkiego zabójcy. Ciało zostało podobnie zmasakrowane, z jakąś nieznaną bestialską furią tak samo jak tego pierwszego marynarza jakiego znaleźli wcześniej przy magazynie do jakiego nieco później wszedł George by go sprawdzić. Było w tym coś pierwotnego. Coś co chwytało za jakieś atawistyczne odruchy w człowieku. Co prawda była wojna i zdarzały się różne straszne rzeczy i straszne śmierci. Ale jak ktoś ginął zabity kulą, szrapnelem, bywał rozrywany eksplozjami, spalony miotaczem ognia, zadźgany bagnetem było w tym coś zrozumiałego. Coś cywilizowanego. Ale tutaj mieli do czynienia z czymś co zabijało kłami i pazurami. Rozszarpywało ciało na sztuki zmieniając je w krwawy ochłap. I zostawiało. To było nienatrualne. W końcu nawet drapieżniki też zabijały i roszarpywały ofiarę ale po to by ją zjeść i trwać dalej. A tutaj mieli do czynienia z dziką furią która po prostu zabijała. Dlatego głos z głośników zaskoczył chyba wszystkich poza Birgit która nadal słyszała tylko gwizd we własnych uszach. Pozostali kompletnie się nie spodziewali w tej makabrze usłyszeć ludzki głos więc drgnęli odruchowo. - Do całej załogi! Mówi porucznik Abbott. Niemcy wydostali się z zamknięcia. Powtarzam, Niemcy wydostali się z zamknięcia. Cała załoga ma się stawić na dziobie! Musimy ich zatrzmać na dziobie zanim zajmą resztę statku! Cała załoga na dziób! - głos oficera przez ten system głośników był trochę zniekształcony. Zwłaszcza, że najbliższy głośnik był gdzieś za zakrętem jaki minęła grupka. Ale jeszcze był zrozumiały. W głosie tym brzmiała powaga i napięcie. Nie było się co dziwić. Niemiecka załoga razem z niemiecką kompanią piechoty mogła po prostu zalać brytyjskich zdobywców samą swoją liczbą. I zapewne jedna i druga strona zdawała sobie z tego sprawę. Póki niemieccy jeńcy byli zamknięci na dziobie nie był to realny kłopot. No ale jeśli już nie byli zamknięci… - O cholera… - mruknął któryś z marynarzy słysząc te hiobowe wieści. Pozostali też popatrzyli po sobie z niezbyt wesołymi minami. - O rany, jak się dorwą do broni… - jego kolega pokręcił głową nie chcąc nawet myśleć o takim scenariuszu. Przecież na tym frachtowcu od cholery było broni wszelakiej! To był w końcu transport wojska na norweski front. - A cała załoga to my też? - inny z marynarzy miał wątpliwości innego rodzaju. Właściwie nie było pewne czy porucznik mówił do oryginalnej załogi pryzowej czy miał na myśli wszystkich na pokładzie. - Pani kapitan? - bosman uciął te dyskusję pytając o dalsze kroki jedynego oficera w tej grupce. Birgit niejako była skazana na towarzystwo tej grupy Brytyjczyków. Widziała jak rozbijają skrzynie z niemieckim ekwipunkiem aby się dozbroić po tym gdy dwóch z nich złapało tego ciężko rannego marynarza i gdzieś go wyniosło. Potem wszyscy ostrożnie ruszyli z powrotem. Na niższy poziom, tam gdzie pierwszy raz natknęli się na krwawe ślady które doprowadziły ich do magazynku broni. Teraz wracali. Chyba zbyt wiele nie mówili. Wszyscy szli ostrożnie z wycelowaną bronią i przyświecając sobie latarkami gdy trzeba było. Było nerwowo. Jakby atak mógł na nich spaść w każdej chwili. W końcu doszli do tych drzwi. I makabrycznego odkrycia zaraz za nimi. Wyglądało na to, że Scheinhound dorwał i wykończył kolejną ofiarę. Tak samo krwawo i skutecznie jak tego biedaka którego dopadł na jej oczach. Oglądali te znalezisko gdy Brytyjczycy podskoczyli nerwowo jakby coś dostrzegli albo usłyszeli. Nic ich nie atakowało. Ale chyba nie było dobrze sądząc po ich minach. Coś ich zaskoczyło. W końcu zrobili to co zwykle czyli ten co chyba był jakimś funkcyjnym podszedł i zapytał panią oficer a reszta czekała na jej decyzję. Czas: 1940.IV.12; pt; popołudnie; godz. 15:35 Miejsce: Pn. Norwegia; Lofoty; Selfjord, szalupa na wodach zatoki Warunki: szalupa, jasno, mokro, ziąb, pochmurno, bujanie fal George (por. M.Finney) Okazało się, że na brytyjskich marynarzach można polegać. Bosman powtórzył rozkaz oficera i prawie od razu dwóch ochotników zaczęło zdejmować z siebie płacze, hełmy i buty po czym bez wahania wskoczyli do wody aby ratować dwóch rozbitków. Bosman jednemu z nich kazał wziąć linę więc jeden z pływaków ciągnął za sobą linę. W tym czasie ich koledzy naparli na wiosła aby podpłynąć na ile się da do tych płomieni i rozbitków. Marynarze popędzali się nawzajem i krzykami dodawali otuchy tym którzy byli za burtą. Wrak Swordfisha już zdążył zniknąć w czarnych wodach arktycznej zatoki. Ogień oświetlał scenerię przesłaniając częściowo widok i utrudniając poruszanie się w swoim pobliżu. George widział głowy i ramiona dwóch pływaków, młuconą nogami wodę ale nie cały czas. Często znikali mu oni z pola widzenia gdy przysłaniał ich ogień, jakaś fala albo nurkowali by przepłynąć pod ogniem. Opłynięcie wodnego pożaru okazało się dobrym pomysłem. Z tej strony dało się podpłynąć bliżej. Czwórka pływaków zaś ze sporą pomocą liny zbliżała się do łodzi. Właściwie ci dwaj ochotnicy holowali Barry’ego i pilota pomagając im tam gdzie nie trzeba było przepłynąć pomiędzy plamami ognia. Ale gdy wreszcie im się udało złapali się liny i po prostu dali się przyholować kolegom z szalupy. Docierali do burty. Tam wspólnie władowali do środka najpierw tego pilota. Który chyba już stracił przytomność bo przypominało to ładowanie ociekającej lodowatą wodą beli materiału. Ale wreszcie go władowali. Potem Barry. I wreszcie dwóch ostatnich ochotników tej akcji ratunkowej. Pod wpływem odruchu kilku z nich zaczęło poklepywać ich po ramieniu mówiąc pocieszające słowa i składając gratulacje tak odważnego wyczynu. Teraz jeszcze szybko trzeba było ich okryć suchymi kocami i jak najszybciej przetransportować do ciepłego miejsca. Na razie całej przemoczonej piątce próbowano wlać w usta czegoś gorącego z termosów. Ale większość marynarzy naparła na wiosła i wzięła kurs na wysokie, czarne burty “Alstera”. Szalupa mimo fal które z jej perspektywy wcale nie były takie mizerne, płynęła tempem jakich nie powstydziliby się pewnie na jakiś regatach. Widać było, że marynarze wkładali ogromne serce i wszystkie siły by wydrzeć bezlitosnemu morzu niedoszłe ofiary. Bo jeszcze to nie był koniec. Jeśli przemoczona piątka nie znajdzie się w ciepłym pomieszczeniu to ich los był raczej przesądzony. Już teraz widać było, że nie mieli siły na nic. Ale pionowa, czarna ściana burty frachtowca zbliżała się więc wydawała sie coraz większa. Na górze pojawiło się dwóch brytyjskich marynarzy którzy spuścili na dół sznurową drabinkę. I oni i ich koledzy z szalupy machali i krzyczeli do siebie ale gdy w końcu burta szalupy przybiła do czarnej ściany można było zacząć kolejno wchodzić po drabince na górę. Ale w pierwszej kolejności wciągnięto na linach topielców. Nie mieli bowiem już siły aby wspiąć się po niej na górę. Z góry więc zrzucono liny, w szalupie przywiązano je do rozbitków i jednego, po drugim wciągnięto na górę. George w końcu wrócił na pokład jednostki jaką opuścił ledwo kilka godzin temu. Więc widok był trochę znajomy. Tym razem był otoczony grupką marynarzy z którymi przypłynął jako wsparcie dla tutejszej załogi. Więc mógł widzieć na zaskoczenie na ich twarzach gdy wchodząc już do przyjemnie ogrzanego wnętrza centralnej nadbudówki usłyszeli komunikat z głośników. - Do całej załogi! Mówi porucznik Abbott. Niemcy wydostali się z zamknięcia. Powtarzam, Niemcy wydostali się z zamknięcia. Cała załoga ma się stawić na dziobie! Musimy ich zatrzymać na dziobie zanim zajmą resztę statku! Cała załoga na dziób! - głos oficera przez ten system głośników był trochę zniekształcony. Ale powaga w głosie była nadto czytelna. George nie wiedział ilu może być tych Niemców na pokładzie. Ale rozmiar jednostki i masa wyposażenia jakie widział w ładowni sugerowała, że liczebna przewaga raczej nie jest atutem Brytyjczyków.
__________________ MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić |
13-02-2020, 16:01 | #174 |
Reputacja: 1 | post współtworzony przez Aiko i MG Noemie przez dłuższą chwilę przyglądała się martwemu ciału nim wydała polecenie. |
13-02-2020, 21:27 | #175 |
Kapitan Sci-Fi Reputacja: 1 | Spadający samolot, akcja ratunkowa, a potem jeszcze wspinaczka po przeklętej sznurowej drabince. Woods obiecał sobie, że jeśli Lloyd i Busson jeszcze kiedyś wyślą go na jakiś okręt to zastrzeli przynajmniej jednego z nich. Podróż w górę była koszmarna i trwała całe wieki. Starszy Brytyjczyk mógł znieść wiele, ale włazić po raz enty po tym diabelskim wynalazku to naprawdę przesada!
__________________ |
14-02-2020, 03:58 | #176 |
Majster Cziter Reputacja: 1 | Tura 45 - 1940.IV.12; pt; popołudnie; Lofoty Czas: 1940.IV.12; pt; popołudnie; godz. 15:45 Miejsce: Pn. Norwegia; Lofoty; Selfjord, frachtowiec “Alster” Warunki: korytarze, plamy światła i ciemności, wilgotno, zimno, bujanie fal Noémie Faucher (kpt. D.Perry), George Woods (por. M.Finney) i Birgit Na mostku frachtowca zrobiło się trochę tłoczniej gdy doszły tam trzy nadprogramowe osoby. Najpierw kobieta w mundurze kapitana Royal Navy oraz druga, w cywilnym ubraniu. Bosman Robinson z piątką swoich ludzi został gdzieś za drzwiami obsadzając sąsiednie pomieszczenia i czekając aż się ich wezwie. Niedługo potem zresztą wrócili ci dwaj marynarze którzy zanieśli Dickensa do lazaretu. Więc przynajmniej pod tym względem był prawie komplet z pierwotnej dziesiątki jaką na krążowniku przydzielono pani kapitan. Nie licząc tych trzech pechowców jakich zabił lub zranił granat w kajucie Theissa. Gdy Noémie i Birgit wróciły na mostek atmosfera była napięta. Jak podczas walki i wszyscy zdawali się pracować jak w ulu. Wyglądało na to, że porucznik próbuje z mostka zorientować się w sytuacji. A gdzieś tam, na dziobie, musiała toczyć się walka. Brytyjczyków z uwolnionymi jeńcami niemieckimi. Chociaż z okien mostka nie było tego ani widać ani słychać. Nawet jak się patrzyło na odległy o jakieś pół setki kroków dziób to było widać tylko ten ponury dziób i jeszcze bardziej ponury arktyczny krajobraz za nim. Stalowa płachta morza oraz wznoszące się ponad nią skały, płaty śniegu, czarne plamy lasu i jedynie gdzieś na wybrzeżu malutkie domki Norwegów. Za to tylko w nich widać było drobne, ciepłe punkciki światła, jedynie one kojarzyły się z domem i ciepłem. Ale ginęły przygniecione ogromem lodowatego krajobrazu. - Mamy ostrzeżenie od meteo! - krzyknął któryś z operatorów na mostku. - Mówią, że zbliża się szkwał. Będzie śnieżyca. Za kilka godzin. - dopowiedział resztę gdy dowódca odwrócił w jego stronę uwagę. Po tej wiadomości porucznik spojrzał za szyby patrząc chyba na niebo. Jeszcze było jasno jak w dzień. Ale rzeczywiście tych chmur jakby robiło się więcej. Fale też chyba były trochę większe niż do tej pory. No ale na sporym frachtowcu to jeszcze się tego tak nie odczuwało. - Szkwał. Śnieżyca. Świetnie. W szkwał nie będą latać żadne samoloty. - oficer zauważył krótko po czym wrócił do aktualnej sytuacji na dziobie. Ale znów odwrócił się, tym razem w stronę drzwi bo te szczęknęły i do środka wszedł już nie tak młody wiekiem porucznik z kuśtykającym kroku. George po rozstaniu się z bosmanem Mortonem i jego ludźmi musiał pokonać po schodach jeszcze kilka poziomów nadbudówki. Ale na pewno było to lżejsze niż wspinanie się po jakichś małpich drabinkach sznurowych. No i ta część frachtowcu była przyjemnie ogrzana co stanowiła miłą odmianę od tego moczenia się w szalupie wystawionej na pastwę fal i aury. George już wchodził po schodach zostawiając podoficerowi zadbanie o przeniesienie topielców do lazaretu a potem dołączenie do reszty załogi gdy niespodziewanie usłyszał, że bosman go woła. - Panie poruczniku! Proszę tutaj pozwolić! - w głosie zawodowego “trepa” z marynarki było coś takiego co wskazywało, że jego zdaniem stało się coś ważnego. Może chodziło o jednego z lotników bo ten kurczowo trzymał go za klapy płaszcza gdy ten klęczał przy nim. George wrócił do nich z tych kilku schodków jakie do tej pory zrobił i zobaczył, że bosman patrzy na tego lotnika. Właściwie teraz to nawet nie było wiadomo który to z tych dwóch. A ten młody mężczyzna trząsł się jak w febrze. Twarz miał zbielałą a wargi sine. Całość okalały mokre, krótkie, ciemne włosy. Widać było, że arktyczny żywioł w parę minut w lodowatej wodzie kompletnie go przemielił. Mężczyzna zdawał się nie mieć już sił na nic. A mimo to w oczach tliła się iskierka żelaznej determinacji. Z uporem nie chciał dać się zawładność błogiej niepamięci. Chyba chciał coś powiedzieć albo mówił coś wcześniej bo Morton wskazał na Geoorga i podniósł głos jakby mówił do częściowo głuchego co ludzie tak mieli w zwyczaju gdy nie byli pewni czy zostaną zrozumiani. - To jest oficer! Idzie właśnie na mostek! - lotnik rzeczywiście miał opóźnione reakcje bo bosman jeszcze ze dwa razy wskazał na owego oficera nim lotnik przekierował na niego te strudzone spojrzenie. - O-o-oficer… tak… oficer… mostek… tak… - mimo febry jaka rzucała całym przemoczonym ciałem lotnik opatulony kocami jak mumia w końcu spojrzał na Georga. Teraz z kolei jego złapał za płaszcz jakby się bał, że ten nagle mu ucieknie. - M-m-m-meldunek… do do-dowództwa… raport… z roz-ro-nania… - wyjąkał topielec zmagając się ze spazmami jakie szarpały jego ciałem. - N-n-ar-vik… u-u-u-boot… i-i-i-i ni-ni-szczyciele… sz-sz-sześć… m-m-musicie im p-p-rzekazać… - lotnik wycharczał z najwyższym trudem i wreszcie jakby uwolniony z brzemienia obowiązku opadł bez sił w ramiona podtrzymujących go marynarzy. Przy okazji jego chwyt na płaszczu Geoege’a rozluźnił się a wreszcie puścił go zupełnie gdy marynarze znów go złapali i zaczęli nieść w stronę lazaretu. - Przepraszam, że tak obcesowo pana zawołałem panie poruczniku. Ale wydało mi się to dość ważne. A pan chyba będzie szedł na mostek. - bosman Morton wstał z klęczek i przeprosił oficera, za swój mało standardowy sposób zwracania się do oficera. No ale to było kilka stalowych poziomów poniżej. Teraz George dokuśtykał na mostek i okazało się, że ani porucznika Abbotta, ani swojej szefowej nie musi nigdzie szukać bo wszyscy byli na miejscu. No była też ta ubrana po cywilnemu Niemka. A na mostku się działo. Panował zorganizowany chaos jak chyba na każdym stanowisku dowodzenia podczas walki. Bez względu na rodzaj wojska czy skalę bitwy. - Gdzie oni są dokładnie? - dopytywał się porucznik Abbott rozmawiając z kimś przez telefon. Przez chwilę czekał na odpowiedź po czym skinął głową kilka razy. - Czy tam jest broń? Czy mogą zdobyć broń? - zadał dość kluczowe pytanie i znów przez chwilę słuchał kogoś po drugiej stronie. Stojąc kilka poziomów nad głównym pokładem i drugie tyle do poziomu coraz bardziej wzburzonego morza jakaś walka pod pokładem wydawała się czysto hipotetyczna. Nie było jej ani widać ani słychać. No ale sądząc po napiętej atmosferze na mostku sytuacja była jednak poważna. - Dobrze! Musicie się tam utrzymać! Wysłałem już posiłki, zaraz powinni do was dotrzeć! Wytrzymajcie chłopcy jeszcze tylko parę chwil! - oficer chyba chciał dodać otuchy swoim ludziom którzy byli gdzieś tam na dziobie i toczyli walkę z przeciwnikiem. Porucznik odłożył słuchawkę na miejsce i chyba dopiero się zorientował, że ma na mostku dodatkowych gości. Przynajmniej tak sugerowało jego spojrzenie. - Pani kapitan. I pan porucznik. - przywitał się krótkim, skinieniem głowy obrzucając ich szybkim spojrzeniem. Birgit też zaliczyła podobne, taksujące spojrzenie chociaż o niej oficer nawet nie wspomniał. - Czy w czymś mogę pomóc? Obawiam się, że sytuacja do najweselszych nie należy. - brytyjski oficer pozwolił sobie na wymowne niedopowiedzenie co do obecnej sytuacji. No ale pewnie był przyzwyczajony do kogoś ze swoich kręgów który zrozumiałby ten eufemizm bez zająknięcia. Udało mu się nawet zachować pozory opanowania jakby chodziło o jakieś manewry a nie bunt wrogiej załogi na pokładzie. I to takiej która razem z żołnierzami sił lądowych musiała wielokrotnie przekraczać liczebnie wszystkich aliantów na tym frachtowcu. Porucznik Abbott wyglądał na takiego co zdaje sobie z tego sprawę aż za dobrze no ale na tą chwilę był do dyspozycji gości. Sądząc po sytuacji raczej niezbyt długą chwilę. Na Birgit znów spadła rola niemego obserwatora. Szła razem z brytyjską grupką tak samo jak poprzednio. Chociaż tym razem mogła ściskać brytyjski rewolwer w ręku. Co oznaczało jakieś ewentualne zabezpieczenie przed atakiem kogoś czy czegoś. No i jakąś skalę zaufania. Przynajmniej od tej Brytyjki. Bo ci marynarze co z nimi szli to chyba nie popierali takiego kroku. Ale nie dyskutowali z oficerem. Zupełnie jak Niemcy. Sytuacja była napięta ale tym razem nikt do nikogo nie strzelał. Nieco luźniej zrobiło się dopiero w centralnej nadbudówce. No i ta mieszkalna i czysto użytkowa część koncentrowała życie załogi. Przynajmniej tak było podczas rejsu z Niemiec i tą część Birgit zdołała poznać najlepiej. Poznała więc, że idą na górę, w stronę mostka. Widziała jak marynarze z ulgą zamknęli za sobą drzwi jakie oddzielały ich od chłodnej ładowni. Miała nawet wrażenie, że usłyszała jak stuknęły o gródź. Chociaż może to była jej wyobraźnia bo pamięć bez trudu podpowiadała jej dźwięk jaki powinny wydać ten dźwięk. Więc może to tylko sugestia? No ale w końcu rzeczywiście wrócili na mostek. Właściwie wróciły bo na mostek weszła tylko ta kapitan. Chociaż ci marynarze z karabinami i niemieckimi pistoletami za pasem zostali tuż za drzwiami. Na mostku panowała jakaś praca. Zupełnie jak w laboratorium w czasie testów. Ważnych testów co dało się wyczuć nawet niemo po ruchach i wyrazie twarzy. Był ten brytyjski dowódca który rozmawiał z kimś przez telefon. A chwilę potem do środka wszedł ten kuśtykający Anglik który ją przesłuchiwał przy pierwszym spotkaniu. Jak zamknął za sobą drzwi to znów zdawało jej się, że coś jakby usłyszała. No ale głosów rozmowy dalej nie słyszała ani słowa więc nie słyszała o czym rozmawiają. Chociaż na koniec ten dowódca coś się chyba pytał bo spojrzał na tą Brytyjkę i Brytyjczyka coś mówiąc. I jakby czekał na odpowiedź. Ale drgnął i rozejrzał się po pomieszczeniu. Inni operatorzy też ale szybko wrócili do swojej pracy. Coś powiedział tylko, że przez ten monotonny gwizd jaki Birgit słyszała odkąd za ścianą jej kajuty eksplodował granat coś jakby brzdęknęło przez ten gwizd. Zupełnie w tym momencie gdy inni na chwilę też podnieśli głowy. Jakby też to usłyszeli w tym samym momencie. Chociaż te brzdęknięcia były zbyt ciche i nie potrafiła zlokalizować skąd pochodzą ani co to właściwie jest i czy w ogóle jest. - To odwołanie alarmu przeciwlotniczego. - wyjaśnił krótko porucznik Abbott gdy do rozmowy wtrąciły się pulsujące w charakterystyczny sposób dźwięki syren. Ale gdy umilkły oficer był gotów wysłuchać z czym przyszła do niego para oficerów.
__________________ MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić |
20-02-2020, 21:42 | #177 |
Reputacja: 1 | Post powstał przy udziale wszystkich graczy i MG
|
21-02-2020, 21:30 | #178 |
Majster Cziter Reputacja: 1 | Tura 46 - 1940.IV.12; pt; popołudnie; Lofoty Czas: 1940.IV.12; pt; popołudnie; godz. 15:55 Miejsce: Pn. Norwegia; Lofoty; Selfjord, frachtowiec “Alster” Warunki: korytarze, plamy światła i ciemności, wilgotno, zimno, bujanie fal George Woods (por. M.Finney) i Birgit Młoda Niemka i już nie tak młody Brytyjczyk, zostali pozostawieni sami sobie przy stole na mostku. Porucznik Abbott wrócił do nawigowania walkami jakie toczyły się gdzieś tam na dziobie a kpt. Perry opuściła mostek aby udać się do kabiny radiooperatora. Niemniej na mostku spokoju nie było. W obie strony szła komunikacja między odbierającymi a przekazującymi meldunki. Trudno było jednak z tego wywnioskować jak się rozwija sytuacja. Jak na razie żadni uzbrojeni Niemcy nie zjawili się na mostku swojej macierzystej jednostki. Nie pomagało to jednak przy próbie zebrania myśli nad rozportartymi na stole planami frachtowca. Porucznik Abbott co prawda pokazał jakie punkty statku uznaje za kluczowe. Wskazał też gdzie ma obecnie większość swoich ludzi, czyli na dziobie. Na mostku i w maszynowni zostali tylko ci co już byli naprawdę niezbędni. Jeśli to zgadzałoby się ze stanem faktycznym i większość Niemców i Brytyjczyków znajdowała się na dziobie to oznaczało, że praktycznie cała 150-metrowa łajba jest w tej chwili właściwie bezludna. Korytarze, kajuty, klatki schodowe, magazyny, ładownie… Obecnie powinny być puste, bez Niemców czy Brytyjczyków. Jedyny w miarę zorganizowany oddział jaki pozostawał do dyspozycji to ludzie bosmana Robinsona którzy obecnie przebywali w pobliżu mostku. Do tej pory Schwainehound zaatakował w dwóch miejscach. Pierwszy przypadek co Birgit była prawie naocznym świadkiem a niedługo potem George doświadczył ataku stwora na sobie osobiście. To miało miejsce pod głównym pokładem gdzieś w połowie drogi między dziobem a śródokręciem. Drugi przypadek to tam gdzie zaatakował Dickensa i McDowella. To było mniej więcej na śróokręciu też pod głównym pokładem i to całkiem niedawno. Gdzie konstrukt mógł przebywać teraz tego nie wiedział ani agent Spectry ani pojmana Niemka. Mogli tylko próbować jakoś to oszacować. - Gdyby ktoś na poważnie chciał wysadzić ten statek a miałby choć trochę orientacji jaki ładunek przewozi zapewne mógłby próbować wywołać eksplozję w ładowniach albo chociaż pożar. Z tego co mi wiadomo jest tam tyle materiału wojennego, że taka operacja mogłaby się zakończyć sukcesem. - dorzucił od siebie porucznik Abbott zanim wrócił do swoich obowiązków zarządzania tą jednostką. Mógł mieć rację. Co prawda ani George ani Birgit nie mieli okazji dokładnie zaznajomić się z zawartością wszystkich ładowni ale nawet to co widzieli mogło dawać jakieś pojęcie o ładunku. Ciężarówki, broń i amunicja strzelecka, paliwo, żywność i kto wie co jeszcze. W końcu pierwotnie statek przewoził kilkuset niemieckich żołnierzy na norweski front i to wraz zapasami na tą kampanię. Miało się tu pewnie co palić i było co wysadzać. A ładownie wypełniały większość trzewi stalowego kolosa bo w końcu był to głównie frachtowiec. A w międzyczasie Birgit znów się zdawało, że coś słyszy. Odruchowo podniosła głowę i wrażenie dźwięku zlało się z obrazem gdy porucznik Abbot coś z przejęciem mówił do słuchawki. Chociaż nadal nie zrozumiała co to jego głos jakby gdzieś tam przebił się jako cichy szept przez ten ciągły gwizd jaki słyszała od eksplozji granatu. Noémie Faucher (kpt. D.Perry) Belgijka w alianckiej służbie i w mundurze brytyjskiej pani kapitan skierowała się do sąsiedniego pomieszczenia. Tam ją pokierował oficer jaki pełnił na miejscu obowiązki dowódcy. Ledwo przeszła przez próg mostku spotkała pytające spojrzenia przydzielonych jej do pomocy marines. Widocznie odwiecznym zwyczajem każdej armii chłopcy skorzystali z przerwy w działaniach aby zapalić papierosy, pogadać i złapać oddech. Oczywiście wszystko to zastygło w bezruchu gdy ujrzeli powracającego oficera. Ale tym razem kapitan Perry nie miała dla nich żadnych rozkazów tylko przechodziła do kabiny radiooperatora który był tuż obok. Ten akurat rozmawiał z kimś przez telefon pokładowy gdy weszła ale sądząc z tego jak ją powitał pewnie z dowodzącym tutaj porucznikiem. - Proszę usiąść i założyć słuchawki. Będziemy rozmawiać na falach krótkich więc może trochę przerywać. Obawiam się, że pogoda nie sprzyja takim pogaduszkom. - przywitał ją żylasty marynarz w stopniu sierżanta i w średnim wieku. Chwilę coś ustawiał na tej aparaturze, kręcił pokrętłami, coś sprawdzał aż w końcu odezwał się do kogoś po drugiej stronie. Ponieważ Faucher też miała słuchawki mogła słyszeć tą rozmowę. Z początku wyglądało na procedurę identyfikacyjną pomiędzy dwoma radiowcami. Dopiero gdy się okazało, że jest połączenie z tym kim trzeba brytyjska kapitan mogła przedstawić sprawę. - Teraz proszę mówić. - sierżant od radia niejako przekazał pałeczkę dalszej rozmowy swojemu gościowi. Rzeczywiście było sporo trzasków i słychać było trochę niewyraźnie ale dalej można było rozmawiać.
__________________ MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić |
27-02-2020, 21:11 | #179 |
Reputacja: 1 | Post dzielnie współtworzony z Colem Gdy uspokoiła się pozornie bezładna krzątanina Anglików, a Birgit wciąż nikt nie odciągnął od stołu, Niemka nieco się rozluźniła. Studiowała dokumentację, koncentrując się początkowo na odcinkach, pomiędzy którymi następowały ataki Schweinehunda. Korytarze, drzwi zwykłe, grodzie, drzwi wodoszczelne, rurociągi... Rodzimy język opisów i inżynieryjna wiedza pozwalały powoli orientować się w technicznych rysunkach Alstera. |
03-03-2020, 07:49 | #180 |
Reputacja: 1 | Noemie podążając za kapitanem, czuła narastające zmęczenie. Bo jak wybrnąć z tego bagna? Od czego zacząć. Kusiło ją by zabezpieczyć klatkę, by dostarczyć ta NIemkę do Anglii i tam odpowiednio przesłuchać. Kto wie, może nawet przeszłaby do agencji, choć przy wydarzeniach z tego statku miała spore wątpliwości czy uda się to ugadać. Do tego ten biegający samopas wariat ze swoim “pieskiem”, kapitan nawet nie miał pojęcia co grozi jemu i jego załodze. Do tego zdawał się nie widzieć, że kilkoro z jego ludzi już nie żyło. Ostatnio edytowane przez Aiko : 06-03-2020 o 07:53. |