08-02-2020, 01:29
|
#171 |
| Narada u Grolschów - Zgaś już poch… nię, chł… cze. Mo... jej … bować w dro... po… tnej - stłumiony głos dochodził zza drzwi zaraz po tym, jak rozległo się pukanie.
Pomimo że gospodarzem nie był, to Jeremi podszedł do drzwi i wpuścił przybyszy. Horst miał teraz poważniejsze sprawy do ogarnięcia.
- Witajcie, Wielebny, wejdźcie, gospodarz zaraz do nas dołączy… młodziana też chcecie mieć przy sobie na naradzie czy ma poczekać w drugiej izbie? - przywitał kapłana. Wielebny zdawał się nie być najszczęśliwszy z powodu, że przywitał go wiedźmiarz, jednak nie robił też żadnych zniesmaczonych min. - Niech będzie pochwalony Stwórca, Jeremi - odpowiedział Eugeniusz, nie wiadomo czy z przyzwyczajenia czy też aby wprowadzić mężczyznę w zakłopotanie. - Dziękuję - dodał, przekraczając próg. - Tak, Mieszko powinien być przy tym. Pomaga mi w prowadzeniu świątyni i w sprawach wiernych - wytłumaczył wielebny. - Dobry wieczór - odezwał się chłopak ze swoją młodzieńczą uprzejmością i skromnością. - Wszystko z gospodarzem dobrze? - zapytał zaraz Niemysł.
Światożar tymczasem leżał w głównej izbie, z ciasno związanymi kończynami. Spoglądał ze zrezygnowaniem w podłogę. W brudnym ubraniu i z usmoloną skórą wyglądał jak sam diabeł w potrzasku.
- Dobry wieczór chłopcze. Poczekajmy zatem na pozostałych Wielebny. Tylko uważajcie na Światożara bo albo mu rozum odjęło, albo co. Uciekać już chciał i żeśmy musieli go w więzy wziąć z Horstem, a zamieszania przy tym było co niemiara. Młodzian mojemu szwagrowi nieco krwi upuścił jak go w twarz kopnął, tedy się nie przeraźcie jak gdzieniegdzie nieco juchy bedzie. - wiedźmiarz uśmiechnął się lekko do kapłana. Nie zdawało się żeby dzisiejsze wydarzenia czy jutrzejszy sąd boży w jakikolwiek sposób napawał go bojaźnią czy niepewnością. - Na oddech Stwórcy! - zaskoczony kapłan, który dopiero teraz musiał dojrzeć skrępowanego Światożara, uniósł dłoń do skroni, zszokowany. - Dlaczego… dlaczego chłopak wygląda, jakby uciekł z piekielnej jamy? - zapytał, składając dłonie na sercu. - Toż mówię że chyba mu rozum odjęło, bo takiego go Luther tutaj sprowadził, a jak się chłopak dowiedział że Racimir też ma przyjść to uciekać próbował. Nic to poczekajmy na wszystkich i obradzim co robić. - wiedźmiarz wzruszył ramionami. Wielebny przeżegnał się zapobiegawczo i postąpił w głąb sali. - Niech zatem będzie. Poczekajmy na pozostałych. - Jak wam się widzi kapłanie trzódka w parafii? Co prawda u nas powojennych maruderów nie ma, ale coś mnie się zdaje że nie znajdujecie nas tak pokornych jakbyście tego chcieli. - wyraźnie słychać było rozbawienie w głosie owczarza. - Cóż… - zaczął kapłan, zacierając ręce i rozglądając się, jakby szukał czegoś do siedzenia. W końcu zdecydował się zająć wolny zydel. - Może i jestem pasterzem trzody, ale to do Stwórcy należy pastwisko. Nie mi sądzić, jakie owieczki się na nim pasą - odparł wymijająco z uprzejmym uśmiechem. - Was za to, mości Jeremi rzadko widuję u progu świątyni. Czyżbyś obawiał się Pana na Niebieskim Tronie? - zapytał ni to zobowiązująco.
__________________ "Pulvis et umbra sumus" |
| |