Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 09-02-2020, 01:18   #257
Pipboy79
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 36 - Kolejne kroki

Instytut






Sigrun pierwsza wbiegła do pomieszczenia informatyków. Nie było zbyt trudno trafić bo jak się przebiegło przez zygzak toalety to drugie drzwi wychodziły prawie naprzeciwko szukanego gabinetu. W tym czasie chłopaki zostali w tyle gdy David gorączkowo ściągał z siebie syczącą od kwasu kurtkę a Koichi próbował znaleźć jakiś kran w którym byłaby woda. Dlatego właśnie Szwedka miała okazję jako pierwsza z ich trójki rozejrzeć się jak to wygląda.

No wyglądało nieźle. Z pół tuzina stanowisk dla obsługi. Każde jako osobne biurko było raczej puste przed równie pustym krzesłem. Ale wprawne oko informatyka od razu wypatrzyło listwy w biurkach do wyświetlania holograficznych ekranów i takiejż klawiatury. Chociaż przy każdym biurku był jeden klasyczny, płaski ekran i rzeczywista klawiatura pewnie jako awaryjne czy inne wymogi bezpieczeństwa.

Ale to wszystko musiało wyglądać nieźle kiedyś. Teraz gdy Sigrun przeszła się wstępnie przez pomieszczenie zorientowała się, że czas i strefa odcisnęły swoje piętno na tym pomieszczeniu podobnie jak na całej reszcie kompleksu. Na biurkach była wyraźna warstwa kurzu i pyłu, tu i tam leżały odpryśnięte kawałki tynku albo plamy zacieków. Te rzeczywiste klawiatury i ekrany były równie zabrudzone i poplamione.

Ktoś tu już pewnie kiedyś buszował. Bo widać było wybebeszone szafki, ze dwa ekrany kto wyrwał i leżały teraz na podłodze. Albo ubłocone czy zakrwawione ślady ludzkich dłoni, rozbite kawałki szyb i lamp zawalały biurka i podłogi. Ktoś się chyba nawet kiedyś strzelał przy oknie bo widać było łuski po pociskach. Za oknem w bliższej perspektywie widać było kawałek drogi i ten dziwnie powyrkęcany lasopark. A nad tym wszystkim dominowała ta charakterystyczna, czerwona łuna strefy. Chociaż wydawała się nie sięgać samej okolicy Instytutu. Ale nie było widać tego wielkiego stwora który chyba został tam gdzie go widzieli ostatnio. Przynajmniej tak na słuch można było sądzić. A pod samą ścianą, na zewnątrz, leżało jakieś ciało. Sądząc po ubiorze jakiś krawaciarz. A sądząc po wyglądzie leżało tam już dawno. Jakby wypadł czy wyskoczył z któregoś okna i tak już został.

Gdzieś w tym momencie do środka wbiegli David i Koichi. Australijczykowi zbyt wiele z właściwości ochronnych kurtki nie zostało. Na torsie od strony pleców po prostu jej nie było. Kwas ją odparował w parę chwil. Pojedyncze krople przepaliły też boki, rękawy i front, nawet nie był pewny czy tam też oberwał czy to skapywały te kwasowe gluty z tylnej części która przyjęła na siebie główne uderzenie. W każdym razie mizernie to wyglądało.

Tak jak w całym Instytucie jaki zwiedzili, jak w całej strefie, panowała ponura atmosfera porzucenia. Te miejsce, tak znane i swojskie w ich dawnym świecie, tak zrozumiałe i czytelne, teraz straszyło pustką i ciszą. Bezludnością. Nikt nie siedział na obrotowych siedzeniach, nikt nie pracował na tych nowoczesnych stanowiskach, nikt nie pił kawy z kubków, nie było słychać ani szmeru pracujących komputerów ani głosów, czy dzwonków telefonów. Chociaż tam i tu jakieś dawne cacka telefonii komórkowej nawet leżały zakurzone i zabrudzone tak samo jak inne jakby ich dawni właściciele nie zdążyli ich zabrać ze sobą. Nawet rozpoznawali model i markę bo w ostatnim sezone to był globalny hit, każdy gadżeciarz chciał go mieć.

Gdy Sigrun spróbowała uruchomić pierwszy z komupterów nic się nie stało. Chociaż odczekała chwilę nie zauważyła żadnej reakcji. Z drugim podobnie. Ale trzeci o dziwo zamruczał i ożył elektronicznym życiem. Płaski ekran rozbłysł wczytywaniem planszy startowej, a obok niego i nad nim wyświetliły się holograficzne wersje gotowe do współpracy. Przy biurku zaś wyświetliła się holograficzna klawiatura całkowicie odporna na brud i zanieczyszczenia swojego fizycznego przodka. No tylko, że był jeden problem. Trzeba było się zalogować osobistym hasłem użytkownika. A Sigrun ani jej koledzy nie mieli pojęcia jakie to może być hasło. Zresztą Koichi dość szybko poszedł sobie aby obejrzeć sąsiednie pomieszczenia.

Właściwie to gdy Szwedka chwilę posiedziała przed tymi monitorami które biły bladym blaskiem na jej twarz zorientowała się w kilku kolejnych wyzwaniach. To był nowoczesny system. Bardzo nowoczesny. Tak nowoczesny, że miał czytnik czytający kod z respondera. Pewnie jakiś czip będący jednocześnie dla systemu dowodem tożsamosci jak i lokalizatorem. Stąd system wiedział kto i dokładnie gdzie jest. Więc wiedział, że teraz na miejscu operatora nie siedzi legalny operator skoro nie miał owego czipa. Takie czipy montowało się w kartach dostępu, bransoletkach, zegarkach, sygnetach czy nawet w ciele operatora. Zwykle w palcu, nadgarstku albo gdzieś przy skroni. By system uznał ich za kogoś z obsługi musieliby zdobyć taki czip. Bez tego w najlepszym razie będzie traktował ich jak studentów czy gości. W gorszym jako włamywaczy czy terrorystów. Ale jaka mogła być reakcja systemu na takich gości no to trochę trudne było do przewidzenia.

No i biometria. Dodatkowym źródłem potwierdzenia tożsamości operatora był skan odcisku palca. Wystarczyło dotknąć czytnika właściwym palcem i system traktował to jak swojego. Gorzej jak się takiego odcisku nie miało. W teorii można by zrobić trik ze skanowaniem dłoni czy palców delikwenta. Albo samych ich odcisków. Trzeba było tylko mieć odpowiedni skaner. Wtedy można by zeskanować albo taką dłoń albo jej odciski. Takie skanery miały różne służby ochrony, były montowane przy jakichś ważnych wejściach ale też czasem dodawano je jako bajer do różnych gadżetów.

Z tego wszystkiego najłatwiej było obejść hasło. Można było wejść do systemu awaryjnego i spróbować wejść do “podziemi” systemu. Jeśli by się udało to była szansa na restart wszystkich ustawień w tym także można było wprowadzić nowe hasło a potem po prostu wejść do wnętrza jako użytkownik. Znaczy normalnie by tak się dało. Ale Sigrun nie praktykowała nigdy swych sił z dodatkowymi zabezpieczeniami w postaci skanu odcisku palca i czipa więc nie była pewna czy to zadziała. Może komputer ją wpuści ale uruchomi się jakiś alarm? A może nic się nie stanie? Trudno było zgadnąć.

Alternatywą ostateczną był demontaż dysków komputera. Co prawda oznaczało to, że od ręki nic się z nich nie dowiedzą ale w teorii była szansa, że może gdzieś, kiedyś, na jakimś kompie… Tylko nie było wiadomo jak takie dyski zniosą podróż przez strefę. Ten krok był strzałem w ciemno.

W czasie gdy David asystował Szwedce w jej zmaganiach z uruchamianiem komputera Koichi poszedł się rozejrzeć. W pokoju po lewej stronie informatyków znalazł jakieś biuro. Jakie to nie wiedział bo tabliczka była nieczytelna. Ale biurka, komputery, ekrany wskazywały, że to właśnie jakieś biuro. Zza zabrudzonej sofy na której leżały jakieś segregatory wystawały czyjeś nogi. Więc chyba leżało tam jakieś ciało. Chociaż sądząc z widoku całego pomieszczenia leżało tam raczej od dość dawna. Segregatory na sofie wyglądały jakby ktoś je zwalił hurtem z jakiejś półki, niektóre były otwarte i bielały się tam jakieś zafoliowane kartki.

Z korytarza skierowanego na tylną część budynku widział fragment tego samego krajobrazu co z tego pierwszego za barykadą. Czyli fragment jakiś mniejszych budynków, może akademików, jakichś garaży a nieco bliżej, przy ścianie głównego kompleksu stał jakiś stary samochód. Gdzieniegdzie okna były osmolone, zwłaszcza na górnym piętrze więc pewnie kiedyś buszował tam pożar.

Naprzeciw pomieszczenia z trupimi nogami były inne drzwi. Ale te były zamknięte. A w przeciwną stronę, za drzwiami prowadzącymi do miejsca pracy informatyków były kolejne. Tutaj też drzwi były rozwalone na oścież. Tu z kolei chyba był jakiś magazyn albo archiwum. Bo całkiem sporo regałów było widać. Niektóre jeszcze stały o własnych siłach inne były przekrzywione jakby ktoś się bawił w gigantyczne domino. Dlatego tutaj książki, segregatory, dokumenty i wydruki ocalały tylko na tych regałach co zachowały pion. Reszta stanowiło kłębowisko pospołu z tymi meblami co już pionu nie trzymały. Pod samym oknem było jakieś biurko i chyba to co kawałek było widać to xero albo coś podobnego. Zresztą za samymi drzwiami, przy ścianie też stało biurko. Tak samo spustoszone i opuszczone jak cała okolica.

Za tym pomieszczeniem były już drzwi na klatkę schodową. I tam klasyka: schody na górę i schody na dół. Drzwi na klatkę były zamknięte ale dało się je pchnąć chociaż szurały ciężko po podłodze i nie chciały się otworzyć do końca. Najwyżej do połowy. Dało się przecisnąć ale nie przebiec czy swobodnie przejść. Zwłaszcza jakby ktoś miał duży plecak czy inny ładunek. Przy tych drzwiach Koichi dostrzegł prawie na przeciwko drzwi na zewnątrz. Były otwarte na oścież. Tam znów widział kawałek terenu z kierunku bramy z jakiej przyszli. Tak mniej więcej. Ale klatka miała pewien mało standardowy element. Wyglądało jakby ściany, sufit i schody porastał jakiś mech albo trawa. Delikatnie i z mozołem się poruszała mimo, że Japończyk nie czuł żadnego wiatru. I ten mech czy trawa był nietypowej barwy bo prawie czarny.

I jeszcze schody na dół. Tam też był ten czarny mech chociaż trochę mniej. Za to było ciemniej bo światło z zewnątrz już tam tak swobodnie nie docierało. A im niżej tym ciemniej. Samego ciągu dalszego nie dostrzegł bo dostęp zagradzały paski grubej folii albo plastiku. Takie półprzezroczyste jak czasem w zakładach montowano dla ochrony przed chlapaniem i tego typu atrakcjami. Więc pewnie dałoby się odsunąć te paski folii i przejść albo zajrzeć dalej.




Mervin i Marian




Marian



Polak zakasał rękawy i zabrał się do pracy. Trudności się zdawały piętrzyć jedna za drugą ale nie wyglądały na nie do pokonania dla polskiej zaradności i sztuki improwizacji. Na pierwszy ogień poszły przecieki podwozia. W warsztacie pewnie by wymieniono dziurawe zbiorniki na nowe albo nałożono odpowiednią łatkę. Marian nie miał ani warsztatu ani odpowiedniej łatki. Ale w bagażach powyżej znalazł srebrną taśmę. Co prawda to była prowizorka ale lepsze niż przeciekający bak. Musiał poskrobać dno aby taśma lepiej trzymała a potem ją przykleić. Na razie musiało wystarczyć. Nawet jeśli nie wytrzyma zbyt długo albo nie zlikwiduje przecieku całkowicie to powinno go znacznie spowolnić.

Na nadkolem napracował się więcej. Aż się spocił i zasapał by wygiąć blachę w odpowiedni sposób. W końcu tutaj już zmagał się z opornym metalem a nie elastyczną taśmą. Ale, że nic mu akurat nie rozpruwało pleców no i miał dość dużą swobodę manewru to w końcu udało mu się odgiąć metal na zewnątrz na tyle aby nie zagrażał oponie. Nie była to dyskretna robota bo się nastukał i napukał czym się tylko dało no ale jakoś się udało. Jak ktoś czy coś słyszał te hałasy to przynajmniej na razie nie zareagował. A zestaw narzędziowy przydał mu się w tej robocie. Znalazł niedużą skrzynkę z podstawowymi narzędziami. Dobrze, że nie sprawiały wrażenia jakiegoś promocyjnego zakupu z Tesco dla spokoju sumienia niedzielnego kierowcy tylko były całkiem niezłe. Chociaż na pewno nie nowe bo wyglądało jak kolekcja zebrana z różnych zestawów.

No i na koniec silnik. Chociaż tu znów mu się przydał młotek bo musiał siłowo otworzyć zdeformowaną przy uderzeniu maskę. Dobrze, że znalazł ten zestaw. A sam silnik na oko wyglądał całkiem przyzwoicie. Nadmiar nagaru i błyszczącej wilgoci sugerował, że coś przeciekało. Ale czy to była norma czy to już stało się po uderzeniu to już Marian nie był pewny. Ale jak tak oglądał ten silnik odkrył, że klemy na akumulatorze się poluzowały. No to je poprawił. Te zderzenie nieco porysowało i wgniotło chłodnicę. Zwłaszcza przy dolnych narożnikach, tam gdzie była największa strefa zgniotu. Trochę z tej chłodnicy wyciekło. Chociaż jak zdradziło stukanie w nią nie wszystko. Właściwie do samego uruchomienia silnika to raczej nie powinno przeszkadzać. Może potem jakby jechać dłużej albo ostrzej to silnik może zacząć się przegrzewać no ale tak na start chyba nie powinno to robić różnicy.

Jak przetarł jeszcze ten silnik, podokręcał tam, docisnął tu, przeczyścił no i silnik wyglądał znacznie lepiej niż gdy go otwierał. No i zostało zamknąć maskę i spróbować co z tego wszystkiego działa. Przy okazji odkrył, że zdeformowana maska teraz nie chce się domknąć więc pewnie będzie stukała podczas jazdy no ale nie powinna przesłonić widoku z przedniego okna. A Mervina nigdzie nie było widu ani słychu. Nawet jak Marian zerkał do góry to widział tylko nad sobą wąski wycinek czerwonej mgły i właściwie nic więcej.

Gdy miał ten dylemat co do dalszych kroków usłyszał jęk. Kobiecy jęk. Gdy się odwrócił w stronę dziewczyny ta ruszała głową jakby była na etapie snu albo budzenia się. Widział ruch jej blond włosów które opadły na jej twarz zasłaniając ją więc nie widział czy oczy ma otwarte czy zamknięte.



Mervin



Krajobraz na powierzchni jak na warunki strefy jakoś nie zaskakiwał. Różniły się detale sceny ale nie ogólny charakter. Ruiny, pustkowia i czerwona mgła. Tylko w wersji dworca kolejowego i tego martwego korka ulicznego za płotem. Jeśli Mervin nie miał ochoty sam zwiedzić okolicy zostało mu wrócić do Mariana i dać mu znać jak wygląda tutaj ta sytuacja.

Odwrócił się więc do wnętrza schodów bo z góry powinno być o wiele łątwiej zeskoczyć a dach furgonetki a potem na schody niż było to w przeciwną stronę. Widział to co zostawił. Furgonetkę, głównie jej dach, poobijaną w pajęczynkę szybę, Mariana i przykrytą kurtką blondynkę leżącą pod ścianą. W pierwszej chwili wszystko wyglądało normalnie, tak jak trzeba. W drugiej też ale coś go tknęło. Coś było nie w porządku. W trzeciej chwili już wiedział. Nie ruszali się! Nic tam się nie ruszało!

To, że schody się nie ruszają, ściany czy furgonetka było całkiem naturalne. Znaczy w strefie chyba też. Ta blondynka pod ścianą była nieprzytomna albo spała. To też nie było dziwne, że się nie rusza. Ale Marian? Dlaczego Marian się nie rusza? Nawet nie drgnie. Stał w zamrożonej pozie jak jakiś manekin. Kompletnie nie zwracał uwagi na Mervina, na jego machanie, słowa ani nic takiego. No stał jak słup soli!

Mervin nie dostrzegł u niego żadnych nowych ran ani nic co by pasowało do jakiegoś strefowca. No w każdym razie żadnego jakiego spotkał do tej pory. Właściwie wszystko byłoby w porządku. Gdyby patrzył na jakieś zdjęcie. A nie na realny świat. Tylko, że panował tam kompletny bezruch i cisza. Nic się nie ruszało co zwłaszcza w przypadku Mariana było to zdumiewające. Jak tak człowiek może stać w absolutnym bezruchu w takiej przypadkowej pozie?!



Joe



Ciężkie buty zruszyły wodę w jakiej dotąd jak w lustrze odbijały się te migoczące światła na suficie. Spokój odbicia został zaburzony gdy ciężkie buty wkroczyły do pomieszczenia. Wody było dość mało. Nie sięgała nawet kostek. Ale wydawała cichy chlupot przy każdym kroku.

Joe sprawdził szafki. Chociaż na zewnątrz wydawały się takie same poza różnymi finezyjnymi wzorkami rdzy i jakiś porostów na sobie to wnętrze miały różne. Jak z tym pudełkiem czekoladek w pewnym kultowym filmie. Jedne były otwarte a inne zamknięte. Jedne były puste a inne pełne. W tych jakie dało się otworzyć były głównie ubrania. Żółte kaski, jaskrawe odblaskowe kamizelki robotnicze, buty robocze z metalowymi wzmocnieniami, znów jaskrawożółte peleryny przeciwdeszczowe a nawet kilof i łopatę. Pudełko śniadaniowe z Dragonballa w którym były resztki czegoś do jedzenia. Ale takie resztki, że właściwie tylko samo pudełko albo termos się do czegoś jeszcze komuś mogły przydać. Niektóre ubrania wciąż miały przypięte identyfikatory. Zazwyczaj o azjatyckich rysach twarzy i takiż nazwiskach. Przynajmniej te kilka jakie zachowały się w czytelnym stanie. Wyglądało na to, że należeli do tej samej firmy ale jej nazwa nie budziła u Joe żadnych skojarzeń.

Joe więc spróbował swojego szczęścia z kolejnymi drzwiami. Te znów zadziałały jak tylko wcisnął przycisk w panelu. Tym razem ukazał się korytarz. Całkiem długi. I właściwie jedyna droga z tego pomieszczenia. Światła były tylko dwa. A przynajmniej tylko te dwa próbowały się uruchomić. Te bliższe drzwi świeciło dość pewnie chociaż niezbyt mocno. Te następne było dobre dwadzieścia kroków dalej i na przemian zapalało się i gasło.

Gdzieś między nimi była jakaś boczna odnoga korytarza. Gdy do niej doszedł nic specjalnego się nie stało. Ale zorientował się w kilku rzeczach. Po pierwsze ten boczny korytarz był dość krótki, ledwo na kilka kroków i był zakończony drzwiami ze znanym już mu panelem. Zielone barwy wskazywały, że chyba powinien działać jak poprzednie. No i, że tutaj jest mniej więcej połowa tego korytarza w jakim się znalazł. Bo gdy doszedł dojrzał przez to migające światło jego koniec. Też kończył się drzwiami i z daleka widać było blade, zielone światełko kolejnego panelu. Do tych drzwi miał jeszcze z kilkanaście kroków.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline