13 Martius 816.M41, bar w Zachodniej Podstacji
Przerażająca aparycja prezbitera w połączeniu z jego przemową musiała wywrzeć na zgromadzonych odpowiednie wrażenie, chociaż nie do końca takie, jakiego Ramirez się spodziewał.
Kilkadziesiąt osób nie wytrzymało psychicznie złowróżbnej groźby. Wystarczyło, aby jedna z nich - długowłosa kobieta w stroju dokera - rzuciła się sprintem ku bocznemu wejściu do klubu, a następni klienci natychmiast runęli jej śladem, krzycząc przeraźliwie, tratując się wzajemnie i walcząc jak dzikie zwierzęta o wolne przejście. Trzasnęły przewracane krzesła i stoliki, zadźwięczało rozbijane szkło. Żołnierze Amelii błyskawicznie rozciągnęli szyk, stworzyli za pomocą swoich opancerzonych ciał kordon uniemożliwiający zbiegom korzystanie z głównego wejścia lokalu. Panika natychmiast przybrała na sile, atakując receptory Ramireza obrazami i dźwiękami nieuporządkowanego i pozbawionego logiki szaleństwa.
Posykując siłownikami pancerza magos jął przeczesywać wzrokiem oszalałą ze strachu tłuszczę, próbując wypatrzyć wśród uciekających ludzi kogoś mogącego przejawiać podejrzane zachowania. W sąsiednich salach muzyka ucichła jak ucięta nożem, zastąpiona przerażonymi wrzaskami i płaczami - bawiący się tam ludzie zrozumieli, że w głównym pomieszczeniu klubu stało się coś strasznego i desperacko zaczęli szukać drogi ucieczki albo w próbie obrony barykadowali wejścia do sal meblami, co tylko pogłębiało panikę tych zamierzających uciekać. Stratowane ludzkie ciała, powykręcane w nienaturalnych pozach, zaścieliły posadzkę klubu dopełniając obrazu prawdziwego pandemonium.
Amelia de Vries wyrosła u boku prezbitera wlokąc za sobą jakiegoś bladego jak śnieg mężczyznę w ekstrawaganckim stroju barmana, bezskutecznie próbującego wyrwać się z jego żelaznego uścisku. Po twarzy więźnia ciekły wielkie łzy, a jego ciało dygotało spazmatycznie. Ciśnięty na kolana przed magosem, mężczyzna wrzasnął na całe gardło, a potem rzucił się Ramirezowi do stóp całując je bez opamiętania.
- Dopuszczasz się świętokradztwa! - krzyknęła mu prosto do ucha arcymilitantka odciągając więźnia od pancernych butów prezbitera - Nie wolno całować stroju techminencji bez jego zgody! Chcesz się dobrowolnie poddać lobotomii, aby zadośćuczynić tej obrazie?!
Barman zaczął zawodzić niczym dziecko, a jego spodnie pociemniały w kroku dowodząc utraconej kontroli nad pęcherzem. Ramirez poczuł na ów widok ogromny niesmak i rozczarowanie brakiem opanowania mężczyzny, kiedy się jednak pochylił nad barmanem chcąc go przywołać do porządku, medyczny mechadendryt pod wpływem ruchu techkapłana zadyndał tuż nad głową więźnia.
- Był tu! - zawył niczym zwierzę barman - Pytał o innych swojaków! Groził nam i domagał się współpracy! Ale tamtych już nie było, przysięgam na duszę matki! Wyszli wcześniej, z tymi kobietami! Wszystko mu powiedzieliśmy, błagam! Litości, techmagnificencjo! Nie chcę zostać serwitorem! Błagam!
- Czy wiesz, gdzie się udał?! - Amelia krzyczała do ucha barmana niczym instruktor musztry, nie pozwalając mu nawet na szczątkowe odzyskanie panowania nad nerwami - W którą stronę?!
- Do nieużywanych magazynów za Dolnym Primarisem! One tam założył objazdowy burdel! Na pewno nielegalny, ale my nie mamy z tym nic wspólnego! Zabrały tam tych marynarzy! Wszystko mu powiedzieliśmy i tam poszedł! Błagam, nie chciałem zrobić nic złego! Niechaj mi techminencja wybaczy! Ja umyję te buty! Litości!
Ramirez wyprostował się i wrzucił w nusferę publiczną mapę orbitala. Widzialna tylko dla niego samego projekcja nałożyła się częściowo na wierzgającego w uścisku Amelii więźnia, ale prezbiterowi w niczym to nie przeszkadzało. Bez trudu odnalazł wzmiankowaną przez barmana strefę, stanowiącą plątaninę wyłączonych z użytku przestrzeni magazynowych, korytarzy, ramp załadunkowych i szyb wind.
Do jego receptorów dźwiękowych dobiegły ostre alarmowe dzwonki - ktoś z obsługi klubu uruchomił alarm przeciwpożarowy, to zaś wieściło rychłe przybycie lokalnych służb porządkowych.