Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 10-02-2020, 22:10   #176
Bardiel
Interlokutor-Degenerat
 
Bardiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Bardiel ma wspaniałą reputacjęBardiel ma wspaniałą reputacjęBardiel ma wspaniałą reputacjęBardiel ma wspaniałą reputacjęBardiel ma wspaniałą reputacjęBardiel ma wspaniałą reputacjęBardiel ma wspaniałą reputacjęBardiel ma wspaniałą reputacjęBardiel ma wspaniałą reputacjęBardiel ma wspaniałą reputacjęBardiel ma wspaniałą reputację
Marysia

Istnieją dobre i złe decyzje. Wielu ludzi uważa, że najgorsze spośród nich to... Brak decyzji.
Dłoń Marysi drżała na spuście kuszy. Chciała ratować brata, ale nie była bezwzględnym zabójcą. Tak naprawdę nigdy nikogo przecież nie zabiła i nawet nie myślała o tym, kiedy kładła się wieczorem spać. Gaudenty - choć zdolny do gwałtu lubieżnik, również wahał się, nerwowo ściskając spoconą łapą rękojęść. Trwali w patowej sytuacji, zastanawiając się kto pierwsze straci zimną krew.
Jednakże nerwy zawiodły wpierw u najmłodszego. Nie mogąc dłużej znieść niebezpiecznego napięcia, Patryk szarpnął się i spróbował rozpaczliwej ucieczki. Nakręcony adrenaliną oraz strachem Gaudenty wymierzył cios sztyletem. Celował w szyję, lecz chybił przez gwałtowny ruch wyrostka. Klinga zatopiła się w obojczyku.

Jeśli Marysia do tej pory miała jeszcze jakieś wąpliwości, to resztki musiały rozwiać się w momencie, kiedy sztych zatonął w ciele Patryka. Zwolniła cięciwę broni. Gruby intendent cofnął się o kilka kroków, lądując pod ścianą z bełtem wystającym z mostka. Twarz mężczyzny świadczyła o tym, że on również nie spodziewał się tego, co dzisiaj zaszło... Charczał i z wielkim trudem łapał oddech, w bezgranicznym zdziwieniu.




Bogna

Luther oraz Żyrosław opuścili młyn. Niełatwo było ujarzmić rozpaloną i niezaspokojną namiętność, choć głośne chrapanie Racimira skutecznie rujnowało nastrój. Bogna miała wrażenie, że lada moment cały budynek zacznie trząść się w posadach - tak straszliwą moc miało pijackie pochrapywanie pana domu.
Skoro nie mogła już liczyć na bliskość młodego, męskiego ciała, jedyną dostępną rozrywką pozostała miska owsianki oraz siennik. Na ten ostatni nie można było narzekać, gdyż dziewka nie znalazła w nim jeszcze ani jednej pluskwy! Dla sieroty i uchodźcy wojennego pokroju Bogny, mieszkanie we młynie musiało stanowić nie lada komfort. A głośne chrapanie Racimira, choć uciążliwe, stanowiło żywy dowód, iż jest bezpiecznie. Drewniana łyżka z owsianką po raz kolejny wylądowała w buzi dziewczyny, kiedy spoglądała na przykrytego futrami młynarza z mieszaniną uczuć.

Coś chrupnęło. W pierwszej chwili pomyślała z przerażeniem, że przygryzła i ułamała zęba. To było przecież ostatnie czego trzeba młodej dziewczynie! Nie dość, że twarz szpeciła blizna, to jeszcze miałyby dojść braki w uzębieniu? Szybka inspekcja wykazała jednak, że zęby były całe. Jakaś łupina musiała zapodziać się w posiłku. Zajadała dalej ze smakiem, obserwując ogień trzaskający w palenisku. Zrobiło się tak przyjemnie, że nawet stary młynarz przestał chrapać.

Kolejne chrupnięcie. Tym razem powstrzymała się od dalszego żucia, sięgając do buzi. Poczuła dziwne mrowienie na języku. Ostrożnie włożyła palce, chcąc wyciągnąć kolejną łupinę. Oczom Bogny ukazała się jednak insektoidalna głowa, zakończona parą długich czułek.
Odskoczyła z przerażeniem, wywracając miskę z jedzeniem. O dziwo, mleko nie rozlało się na podłogę. Zamiast cieczy, wypadło z niej stado karaluchów. Jedne mniejsze, inne większe. Niektóre z nich martwe, inne całkiem żwawe. Ten, którego wcześniej nadgryzła, leżał na grzbiecie, bezradnie przebierając nogami i dogorywając. Miała ochotę wrzeszczeć.




Było jeszcze ciemno, gdy Bogna gwałtownie zerwała się z posłania. Miała wrażenie, jakby wszystko ją swędziało. W ustach wciąż pozostawał nieprzyjemny posmak...




Henryk

Henryk przeczesał dłonią zmierzwone włosy, spoglądając na wschodzące słońce. Wziął głębszy wdech, po czym pomaszerował w stronę studni. Z zadowoleniem zauważył, że w wiadrze znajdowało się jeszcze sporo wody z wczoraj. Wylał zawartość na półnagie ciało. Oddech mężczyzny momentalnie przyspieszył pod wpływem zimna, zaś opinająca wychudłą sylwetkę skóra pokryła się gęsią skórką.
Potrząsnął głową kilka razy, a po senności nie został już nawet ślad. Pamiętał doskonale, że dzisiaj wielki dzień. Nie tylko dlatego, że niedziela... Dzisiaj czekał go pojedynek z wiedźmiarzem.

Leżaca koło studni butelka przykuła wzrok Henryka. Zmarszczył czoło, intensywnie zastanawiając się kto mógł to tutaj porzucić... Bez dalszej zwłoki sięgnął po naczynie i odkorkował, wąhając podejrzliwie. Zapach alkoholu momentalnie dał znać o sobie.
W pierwszym odruchu odsunął butelkę czym prędzej od siebie, nie chcąc słuchać podszeptów diabła. Wiedział, że powinien czym prędzej wylać trunek na ziemię, lecz nie zrobił tego... Zakorkował butelkę i odłożył tam gdzie leżała. Począł czym prędzej kroczyć w stronę chaty.

Zatrzymał się i obejrzał przez ramię. Czy to zaszkodzi, jeśli weźmie choć łyczka? Dla rozluźnienia? Aby nie zadręczać głowy starciem z Jeremim i wrogim nastawieniem mieszkańców wsi?

Wszystko jest przecież dla ludzi, byle z umiarem... Henryk nerwowo przełknął ślinę.
 
Bardiel jest offline