Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 12-02-2020, 02:29   #33
Zombianna
Elitarystyczny Nowotwór
 
Zombianna's Avatar
 
Reputacja: 1 Zombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputację
Szybka decyzja, impuls zrywający mięśnie do działania i pęd powietrza na twarzy, zagłuszający skutecznie wszelkie dźwięki, prócz tego jednego, dominującego - pisku w uszach po wybuchu granatu. Pośpiech na granicy szaleństwa, wprawiający ciało w ruch do przodu.

Szybko, szybciej!

Nie wolno zwlekać, nie wolno tracić cennych sekund. Nie wolno się odwracać, choć z każdym kolejnym krokiem w sercu Ophelii otwierała się kolejna krwawiąca, upiornie boląca rana. Wiatr wciskał jej powietrze z powrotem do płuc, rozpalał je na podobieństwo dwóch kuźni wewnątrz obolałych trzewi.

Oddalała się, wiedziała doskonale że zostawia resztę w tyle, daleko za sobą - tam gdzie mgła, wrzynający się w odsłoniętą skórę deszcz. Zostawiała ich między drzewami, w obcym, nieprzyjaznym i niebezpiecznym miejscu. Z nieznanym zagrożeniem depczącym po piętach. W ciemności, zimnie. W burzy, śmierci i szaleństwie.

Szybko! Nie ma ociągania! Nie ma że boli!

Musiała biec, pędzić przed siebie. Lecieć, Bić skrzydłami tak mocno, aby nie słyszeć niczego poza łomotem własnego serca. Zagłuszyć lęk, ból.
Wyrzuty sumienia.

Ich sytuacja była tragiczna, mieli nikłe szansy aby odeprzeć atak na tak niesprzyjającym terenie. W deszczu i chłodzie, poruszając się praktycznie po omacku wśród morza mroku dźganego lichymi promyczkami latarek. Żadnego miejsca zdatnego do obrony, możliwość otoczenia przez przeciwnika z dosłownie każdej strony… wszystko szło na opak. Nie tak jak powinno.
Tak cholernie nie tak.

Nie mieli szans, nie bez ryzyka zbyt wielkiego aby w ogóle brać je pod uwagę. Coraz cięższy oddech rwał się, krwawy ochłap wewnątrz klatki piersiowej coraz częściej gubił rytm, lodowato zimne okowy zaciskały krtań. Łudziła się, że to tylko stres oraz wysiłek. Wszak zawsze myślała i działała na zimno, tego od niej wymagano. Miała bronić, chronić… a teraz uciekała.
Zostawiała go samego.

Niechciane wspomnienia wdzierały się do umysłu, wypełzając z najdalszych zakamarków pamięci. Ophelia odganiała je, lecz nie ustępowały. Kolczyk w uchu piekł, jakby miała miast niego rozpaloną do białości grudkę złota.

Krok za krokiem, stopa za stopą. Lewa, prawa, znów lewa i prawa, lewa…
Szybko, na granicy wytrzymałości, wśród ciężkiego charczenia zarzynanej kobyły na wyścigu.
Przeliczając w głowie wszelkie za i przeciw, Swann leciała na skrzydłach strachu, niczym mityczny Hermes… z tym, że posłaniec był z niej tragicznie zły. Dookoła widziała migające po bokach atramentowo czarne kolumny drzew, wyłapywane przez latarkę, bądź objawiane nagle w błysku piorunów tłukących niemiłosiernie niebo nad jej głową. Ułamek sekundy, podczas którego widziała przekontrastowane, mroczno-białe stop klatki okolicy.

I gdy już traciła nadzieję, coraz poważniej rozważając zawrócenie, w jednym z błysków dostrzegła mur. Niedaleko drogi, praktycznie tuż obok. Nadzieja podniosła parchaty łeb, węsząc chciwie, zaś ciało popędziło w tamtym kierunku z nową werwą. Pisk w uszach malał, dzwony również cichły. Znów słyszała odgłosy lasu, własny, ciężki i rwący się oddech. Słyszała też coś jeszcze - odgłos deszczu padającego o metal.

Podleciała pod sam mur, świecąc latarką niczym opętana, a promień wyłowił z mroku za murem pokaźny, ciemny kształt. Prostokątny, wysoki… na widok którego kobieta miała ochotę jednocześnie wybuchnąć płaczem i śmiechem.
Rzut beretem za murem stał dom, rudera raczej - niski, parterowy budynek pamiętający z pewnością o wiele lepsze czasy. Ophelia przeskoczyła kamienną przeszkodę, lecąc na spotkanie śladu cywilizacji. Podobne miejsce mogło być siedliskiem zwierząt, lub zasadzką, więc pierwsze dwie sekundy przed ścianą spędziła w bezruchu, z dłonią na broni, by finalnie dać sobie spokój. Jeśli coś było, miała nadzieję że jeszcze nie spostrzeże gości. Żałując braku dodatkowych par oczu, obejrzała pobieżnie znalezisko i część radości momentalnie wyparowała.

Miała przed sobą truchło - rozpadającego się, przegniłego trupa, straszącego okolicę czarnymi paszczami po drzwiach i oknach. Nawet gdyby wpadli do środka, otaczałyby ich idealne drogi wjazdu dla pogoni. Rzucając klątwy rozpaczliwie miotała się przy ścianie, zaglądając przez dziurę prosto do środka, a jej wzrok poszybował do góry i na ułamek sekundy zamarła, nim rzuciła się ile zostało tchu w drogę powrotną, zaś jej serce przepełniła szalona nadzieja.
Być może mieli szansę… jeśli Duchy im dopiszą.
I jeśli wciąż miała do kogo wracać.
 
__________________
Jeśli w sesji strony tematu sesji przybywają w postępie arytmetycznym a strony komentarzy w postępie geometrycznym, prawdopodobieństwo że sesja spadnie z rowerka wynosi ponad 99% - I prawo PBFowania Leminkainena
Zombianna jest offline