Lord Niclas z kamienną miną obserwował poczynania Malcolma i Halvara. Spoglądał to na jednego, to na drugiego. Z jego twarzy niepodobna było wyczytać cokolwiek.
Nawet znajdujący się w sali jadalnej żołnierze wyglądali na mocno zdezorientowanych przebiegiem wydarzeń.
Stojący najbliżej księcia żołdak, aż wzdrygnął się ze strachu, gdy błyskawica rozdzierająca właśnie niebo, rzuciła upiorną poświatę na lico władyki.
Lord uniósł prawą dłoń w górę, jakby chciał uciszyć rozwrzeszczany tłum.
- Zaiste doceniam waszą troskę, panowie - przemówił książę Niclas. Jego słowa z pozoru spokojne i wyważone, kryły w sobie ładunek wielkich emocji, które niewątpliwie kipiały teraz w jego duszy - Zapewniam was jednak, że doskonale znam i potęgę i możliwości tego zdawać, by się mogło niepozornego klejnotu. Zatem niebezpieczeństwo o którym mówisz, drogi Malcolmie, mi w żadnym razie nie zagraża. Jako odkrywcy i ludzie poszukujący przygód, macie na pewno głęboko zakorzeniony instynkt samozachowawczy i zmysły wyczulone na niebezpieczeństwo. W tym jednak konkretnym wypadku, wasze lęki są całkowicie bezpodstawne.
Lord Niclas zrobił krok w stronę stołu na którym leżał przykryty srebrnym kielichem klejnot. Pomiędzy nimi stał rosły i barczysty Halvar, który hardo spoglądał na władykę.
W tym momencie książę, jakby się rozluźnił i wrócił do humoru i postawy, którą prezentował na samym początku wieczerzy.
- Aby jednak uspokoić wasze obawy i rozwiać wątpliwości, mogę powiedzieć, że całkowicie źle interpretujecie fakty. Ptak o którym wspominasz Malcolmie, to jeden z moich kruków. Tylko dzięki niemu odzyskałem moja własność. Klejnot ma wielką moc i być Gharth nie podołał tej magii i stąd mylne wrażenie, że ktoś nim manipuluje. W moich rękach będzie on całkowicie bezpieczny i nie groźny.