Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 12-02-2020, 19:52   #154
Gladin
 
Gladin's Avatar
 
Reputacja: 1 Gladin ma wspaniałą reputacjęGladin ma wspaniałą reputacjęGladin ma wspaniałą reputacjęGladin ma wspaniałą reputacjęGladin ma wspaniałą reputacjęGladin ma wspaniałą reputacjęGladin ma wspaniałą reputacjęGladin ma wspaniałą reputacjęGladin ma wspaniałą reputacjęGladin ma wspaniałą reputacjęGladin ma wspaniałą reputację

 Rozmowa z oficerem


- Kim jesteś? Co masz do zameldowania? Częstuj się jeśli masz ochotę - oficer jaki urzędował za zwykłym, chłopskim stołem wskazał krasnoludowi na wolne krzesło. Na stole stał dzban i gliniany kubek do dyspozycji gościa. Obok oficera siedział chyba skryba bo miał mnóstwo papierów przed sobą i chyba gotów był zapisać nowe.

- Tladin Gladenson, sir.
Khazad spojrzał na krzesło, ale nie usiadł. Nie był w zwyczaju siedzieć zdając raport.
- Nasza grupa dotarła nie niepokojona do miasta. Przedpole zawalone trupami. Brama wjazdowa takowoż. Zaraz za bramą ustawiona barykada, w stanie prawie nienaruszonym. Również i tam sporo trupów. Ciężko było się przez nią przedostać. Pozostałem jako zabezpieczenie i zająłem się przygotowaniem na wypadek odwrotu. Pozostała część grupy ruszyła głębiej w miasto na zwiad. Od tamtej pory ich nie widziałem. Czekają na nich zostałem zaatakowany przez dwa piekielne psy. Po odparciu ataku, zaatakowały mnie dwa zwierzoludzie. Zabiłem ich i miałem chwilę spokoju, ale potem zaczęli mnie ostrzeliwać z dachów. Wszedłem na budynek, ale bydlaki już przeskoczyli na inny dach. Wycofałem się z miasta, bo by mnie podziurawili jak sito, sir. W drodze powrotnej coś w nocy mnie atakowało, ale nie wiem co to było. Znalazłem schronienie a nad ranem dołączyłem do powracającej grupy sir Kristiana, sir.

Gdy Tladin się przedstawił oficer spojrzał na siedzącego obok skrybę. Ten pochylił głowę i coś sprawdził w jakichś papierach. Po chwili podniósł ją i skinął twierdząco więc oficer wrócił do wysłuchania tego co ma krasnolud do powiedzenia.

- Jak wygląda ta brama i barykada? Konno da się przez to przejechać albo ominąć? - zapytał gdy Tladin skończył streszczać wydarzenia z ostatniej nocy.

- Nie sir. Na piechotę i pojedynczo i to z trudem. Przez bramę trzeba przejść po stosie ciał, a z góry zwisają brony. Podobnie barykada. Zawalona ciałami i zakleszczona. Natomiast w nocy nikt nie pilnował warty i nie było nigdzie patroli. Żeby się tam dostać kawalerią, trzeba najpierw to oczyścić. Przedpole może też być problemem. Gdyby nie robić za dużo hałasu, może dałoby się nocą zrobić przejście. Pousuwać ciała. Tylko potrzebne byłoby zabezpieczenie - zamyślił się Tladin. - Jeżeli nie wzmocnią ochrony po naszej nocnej wizycie, to grupa strzelców mogłaby najpierw obsadzić dachy budynków. Pod ich osłoną można spróbować oczyścić przejazd. Od barykady odchodzą trzy drogi, dla bezpieczeństwa trzeba by je obsadzić tarczownikami. Całość wielce ryzykowna. Nie wiem, czy nie bezpieczniej otoczyć miasto i je spalić, sir.

- Czy jesteś w stanie ocenić ilu ludzi i czasu trzeba by na usunięcie tych przeszkód z bramy i okolicy?
- mężczyzna po drugiej stronie oszczędził sobie komentarzy i cierpliwie zadał kolejne pytanie.

- A… - zamyślił się Gladenson. No raczej on był od roboty, nie od myślenia. - To tak… nie licząc wsparcia… gdyby w dwa tuziny wziąć się do roboty… przedpole to tak z dwieście jardów… ale najgorzej, to ostatnie pięćdziesiąt. Kilka minut powinno starczyć. Kilka minut na oczyszczenie bramy. A potem barykada… W dwa tuziny sądzę, że ze pół godziny, sir. Przy pomyślnych wiatrach. Ale… na ogół coś zawsze nie wypali, więc… nawet do dwóch godzin. W więcej osób można by szybciej. Część mogłaby oczyszczać przedpole, część bramę, a potem razem barykadę.

- Dobrze
- Tladin miał trochę trudność ze zrozumieniem czy mężczyzna po drugiej stronie chłopskiego stołu po prostu przyjmuje jego słowa do wiadomości czy chodzi o coś innego. Spojrzał na siedzącego przy zapalonej lampie skrybie a ten skinął głową nie podnosząc głowy i cały czas coś zapisywał.

- A jesteś jakoś w stanie oszacować stan drogi za barykadą? Przejezdna? Czy też trzeba ją oczyszczać? - oficer wrócił spojrzeniem do zwiadowcy zadając mu kolejne pytanie.

- Wydaje mi się, że w miarę czysto. Głęboko nie wchodziłem. Ale pomioty dotarły do mnie bezszelestnie, a sam szedłem do jednego budynku, też mi nic nie wadziło. Ale dalej, to nie wiem jak jest - rozłożył ręce.

- Dobrze - oficer pokiwał głową i zastanawial się chwilę albo nad tymi słowami albo nad kolejnym pytaniem.

- W takim razie jeśli to wszystko to dziękuję i możesz odejść - mężczyzna ze szczecina na twarzy skinął głową a następnie zwrócił się do skryby.

- Bruno wypłać mu należność - skryba skinął głową ale jeszcze chwilę coś zapisywał w swojej księdze. W końcu skończył więc odłożył pióro i podsunął na drugą stronę jakiś pergamin.

- Podpisz tutaj - wskazał palcem przy jakimś krótkim zapisie na pewno nie w khazalidzie. Ale khazalid chyba znał bo przy tym napisieTladin rozpoznał swoje imię i nazwisko zapisane runami. Skryba zaś gdzieś sięgnął pod stół i dał się słyszeć cichy zgrzyt zawiasów a potem metaliczny brzęk monet. Po chwili znowu ten cichy zgrzyt a w sękatej dłoni urzędnika pojawiły się monety które położył na stole i przesunął w stronę krasnoluda.

 Spotkanie przy wozach



- A gdzie nasz pan? Gdzie Karl? Co się stało? - dopytywali się z niepokojem ludzie Karla gdy tylko Tladin podszedł do ogniska a Karla nigdzie nie było widać.
- A moi kuzyni?! Co się z nimi stało?! - pucułowaty Milo przepchnął się przez dwóch ochroniarzy i z taką samą troską w głosie dopytywał się o swoich pobratymców, krewniaków i wspólników.

- Nie wrócili jeszcze? - zmartwił się krasnolud. - Niedobrze. Miałem nadzieję, że tu będą. Rozdzieliliśmy się w Kalkengardzie. Nie widziałem ich od tamtej pory.

- Ojej… moi biedni kuzyni…
- Milo zaniósł się szlochem jakby już jego pucułowaci kuzyni byli straceni dla tego świata. Dwaj ochroniarze Karla wyglądali na bardziej opanowanych ale też miny mieli nietęgie.

- Może jeszcze wrócą - mruknął Dieter chociaż bez większego przekonania.

- Czekamy na nich? - Manfred zastanawiał się chyba co powinni w takim razie dalej robić. Zazwyczaj to była rola Karla a teraz go nie było. Więc obaj wydawali się zagubieni jak dzieci bez ojca.

- Nie ma się co martwić na zapas. Nie słyszałem dzikich wrzasków, więc pewnie nic im nie jest - pocieszył ich Tladin. - Ja sam nockę przeczekałem, żeby po nocy nie wracać. Pewnie wrócą. Na razie trzeba odpocząć. Ja tymczasem pójdę, żeby ktoś mi rany opatrzył.

 Lazaret


Zaczął szukać Hugo. Chciał, żeby ktoś opatrzył jego zranienia.

Lazaret nie było tak trudno znaleźć nawet w tym obozie wojskowym. W końcu urządzono go w stodole a to był jeden z większych budynków na farmie więc wybijał się ponad poziom płotów, namiotów, ludzi i zwierząt. Wystarczyło przejść przez to namiotowe miasteczko. Przy stodole zaś przywitał go typowy dla lazaretu zestaw dźwięków i zapachów. Jęki i krzyki cierpiących rannych. Pokrzykiwania obsługi. Zapach uryny i krwi. Bzyczenie much. A wewnątrz gdy przeszedł przez małą furtę w zamkniętej bramie otoczył go półmrok.

Wewnątrz było jeszcze gorzej niż na zewnątrz. Dobrze, że wciąż wewnątrz było siano. Z jednej strony pozwalało łatwiej ułożyć chorych i rannych a z drugiej nieco tłumiło ich zapachy. Ranni leżeli wszędzie. Na podłodze, rozstawiono legowiska z kocy, noszy i siana i większość stodoły zajmowali poszkodowani. Zdecydowana większość leżała pokotem. Nieliczni siedzieli na swoich posłaniach. Gdzieś ktoś wymiotował, inny się skarżył, że nie może się podrapać. Pewnie dlatego, że nie miał już żadnej ręki. Ktoś jęczał i wzywał dobrych bogów na pomoc. Gdzieś pod ścianą kapłan w czarnym habicie, pewnie morryta, rozmawiał z jakimś człowiekiem. Może udzielał mu ostatniego namaszczenia czy coś podobnego. A tam i tu chodzili ci z obsługi. Dało się poznać prawie od razu bo prawie tylko oni byli tutaj na chodzie. Chodzili z jakimiś dzbanami albo miskami, gdzieś przenosili rannych… a nie, to było już tylko ciało.

- Znajdzie się ktoś, kto opatrzy powracającego zwiadowca? - zagadnął jednego z obsługi.

Zagadnięty człowiek zatrzymał się i obrzucił krępą sylwetkę jednym i drugim rzutem oka. Skinął głową i wskazał na jedną ze ścian. - Tam idź. Ktoś się tobą zajmie. - mówił o miejscu gdzie było kilku co zajmowało się wymianą opatrunków.

- Czołem - Tladin przywitał się z medykami. - Znajdziecie czas, żeby się i mną zająć? Nie umieram, ale byłem w nocy w Kalkengard i trochę mnie zwierzoludzie naszarapli.

- Usiądź tam. I zdejmij to wszystko z siebie
- zapytany mężczyzna do którego podszedł krasnolud obejrzał go gdy szykował sobie jakiś bandaż dla leżącego przed nim człowieka. Drugi z nich właśnie odwijał mu dotychczasowe opatrunki rzucając je do misy pełnej już takich zakrwawionych kawałków materiału. Ten zapytany wskazał Tladinowi na kilka stojących pieńków które widocznie robiły tutaj za stołki. Khazad więc usiadł, rozebrał się i musiał swoje odczekać. W końcu jednak ten zagadnięty podszedł do niego, obejrzał jego rany, poklepał po ramieniu, że to nic poważnego więc bogowie mieli nad nim pieczę no a potem zaczął zakładać mu świeże opatrunki.

 
Gladin jest offline