Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 13-02-2020, 09:41   #35
corax
Krucza
 
corax's Avatar
 
Reputacja: 1 corax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputację
Post wspólny Piechurów



Światełko na horyzoncie, niczym świetlik, kluczyło i skakało, nie mogąc obrać pojedynczego toru lotu. Huśtało się na boki, podskakiwało, by nagle zanurkować i znów pofrunąć wysoko, ponad ziemię. Im bliżej niego się znajdowali, tym oczywistsze okazywało się czym jest.
Latarka Ophelii, wpięta w klapę kurtki aby nie zawadzać. Jej właścicelka pędziła im na spotkanie, z szaleństwem lśniącym w rozszerzonych oczach. Łowiła wzrokiem znajomą sylwetkę w czerni, a widząc, że nadal żyje, odetchnęła z ulgą.
Niestety nie nadszedł jeszcze moment klepania po plecach i leżenia na laurach.

- Dom! Z przodu jest dom! - krzyknęła do nich, hamując w śliskim błocie, zaś w dłoniach ściskała strzelbę - Na dachu nas nie sięgną! Ruchy, ruchy, ruchy!
Ledwo wykrzyczała swoje, już machała przywołująco, zaczynajac odwrotną drogę. Trzy sylwetki dołaczyły do niej w owym maratonie i tylko w ciemności czaiło się coś, czego obecnośc napinała nerwy.

Wieści o chacie wlały nowe pokłady sił w brodacza choć Sebastian wiedział, że zbliża się ich kres.
- Prowadź - skinął z dumnym uśmieszkiem na dziewczynę - nim dorwą się nam do dup.

Jeśli tempo biegu nadawane do tej pory przez Donnelley'ego wydawało się zabójcze, to tempo nadane przez Ofkę było przepisem na najszybszą śmierć. Sebastian pomagał Lice ile mógł a pocieszeniem było to, że dom był niedaleko. Ostatnie 100 metrów zdawało się jednak odległością nie do pokonania. Mięśnie mężczyzny znowu paliły ogniem, skurcz w boku nasilał się… Ale dom był tuż tuż.
Ostatnie zasoby mocy mężczyzna musiał zostawić na wspinaczkę.


***


Strzał gdzieś za plecami. Oznaczał jedno.
Napastnicy byli zbyt blisko.
Przed nimi zaświeciła przeszkoda. Niski murek niczym Finish line w powykręcanej wersji maratonu.

-Tam! - wyrzęził z zapiekłego gardła brodacz i już w biegu szykował kolejne manewry.

-Szybciej! Szybciej!! - raczej wysyczał dopingując wszystkich w tym siebie. Kolejny strzał i wrzask ranionego tuż tuż za plecami.
Sebastian rozglądał się jedynie na boki. Ofka, Alex, własny skok i Lika… Tracąca równowagę, przeważona przez plecak, padająca.
Donnelley zaklął mimo, że w głowie pulsowała jedynie czerwona mgła.
Złapał blondynkę pod pachy i postawił na nogi wlokąc za sobą jak krnąbrną córkę. Już nie biegł.
Już wiedział, że sił zostało jedynie na rezerwie.


***


- Ofka pierwsza, potem Lika, Alex i ja na końcu - Sebastian nie dyskutował tylko kolejno podsadzał swoje kobiety na dach. Śliskie od deszczu dachówki nie ułatwiały wspinaczki ale potężne ramiona i mocny uścisk dawał towarzyszkom podporę.

Mrok, wilgoć i ręce łapiące w pół aby wyrzucić ciało Likii wysoko w górę. Tam, gdzie czekała druga para rąk, gotowa złapać tropicielkę za fraki i wciągnąć na dach. Szybując w powietrzu przez ten ułamek sekundy dziewczyna nie wierzyła… żyła… Jezu Chryste.
Przeżyła, mimo że nic tego nie zapowiadało.
- Dz.. dziękuję - wydyszała, łapiąc spazmatycznie powietrze. Zdyszana, wymordowana, ale żywa! Dobry Boże…
Nie zostawili jej, ciągnęłi mimo tego, że przecież prościej wyszłoby zostawić balast za plecami. Żywą tarczę na moment chociaż odciągającą uwagę od uciekinierów. Z pewnością by ją zostawili, gdyby wiedzieli z kim podróżują. Kogo, do diabła, ratują.
Popatrzyła na gramolącą się na dach drugą blondynkę, na brunetkę przechylającą się przez dach. Na wielkoluda na dole i coś w niej pękło.
- Zgaście światła! Wszystkie! - wysyczała, ściągając z pleców karabin.

Donnelley oglądał się kilka razy za siebie by w strugach deszczu wypatrywać ataku zza pleców. Fakt pozostawania odkrytym na otwartym terenie wysyłał setki mrówek pełgających po skórze w alarmującym tempie. W końcu zagryzając zęby sam podskoczył by uchwycić się krawędzi i kolejny raz tego wieczoru pchnąć swe ciało do nadludzkiego wysiłku. Ciało olbrzyma odmówiło posłuszeństwa i po podciągnięciu zawisło na krawędzi dachu. Jedna dłoń próbowała namacać coś co sprawiłoby, że wpełznie na spadzistą przestrzeń samodzielnie ale mięśnie weszły w fazę 'hard stop'.
Tym razem to on potrzebował pomocy.

Pomocy swoich kobiet.

Podsadzona wcześniej Alex przechyliła się przez krawędź dachu i złapała olbrzyma. Pomagała mu się wdrapać, choć był chyba dwa razy cięższy od niej. Do niej dołączyła i Ofka. Sebastian kopiący desperacko powietrze znalazł w końcu oparcie dla stopy i niczym ryba wyrzucona z wody padł na spadziznę dachu.

Wciągnięty przetoczył się ciężko na plecy, dyszał i rzęzil ciężko. Rozedrgany z wyczerpania, z zawrotami głowy, kłuciem w boku i rozpalonymi poza białą linię bólu mięśniami.
- Wszyscy… cali? - wycharczał nie otwierając oczu - Ofka… dach. Musimy wejść do środka…

Wiedział, że dziewczyna złapie o co mu chodzi. Fakt ten sprawiał, że to wszystko znów nabierało sensu.

Przez oszalały kalejdoskop zmęczenia, zimna i wilgoci usłyszał syk kucharki. Ledwo zdołał uchylić powieki.
- Lika, ilu nadchodzi? - ochrypły bas dopytywał sącząc się przez odgłosy deszczu ale blondynka go chyba nie usłyszała.

Alex nie trzeba było powtarzać. Latarkę zgasiła i upchała w kieszeń bojówek. Przypadła do dachu na płask. Czuła zimno i mokre ubranie. Czuła dreszcze. Wyłączyła znacznik laserowy i wychylając omiotła okolicę. Nie wierzyła, że zgubili pościg. To były głodne zwierzęta, a w okolicy nie było niczego do jedzenia. Mogły odejść. Na jakiś czas. Ale na pewno ich nie zostawiły. Wygolona blondynka czekała aż jej oczy przywykną do zmroku bez światła latarki. Cieszyło ją, że już praktycznie odzyskała słuch. Głusi i ślepi zwiadowcy byli średnim pożytkiem dla oddziału.

- Nie strzelajcie za dużo - Sebastian szeptał w ciemnościach wciąż leżąc z na wpół otwartymi oczami - tylko jeżeli będzie konieczność. Oszczędzać amunicję i nie robić większego hałasu. Alex, pomóż Lice, ja pomogę Ophelii.

Sebastian jak w zwolnionym tempie odwrócił się na bok i zaczął pełznąć ku niewielkiej, skulonej dziewczynie.
Nim zaczął robić cokolwiek innego ściągnął ją do siebie mocnym choć powolnym gestem łapiąc za kark i przycisnął swe usta w brutalnym pocałunku, który miał ich przekonać, że oboje są cali.
- Porozmawiamy później - gardłowy pomruk i ściągnięte brwi mówiły dziewczynie dużo więcej - Znajdźmy miejsce do rozwalenia dachu i w końcu ukrycia się.

Ophelia potrzebowała dobrej chwili, nim skojarzyła kto i co mówi. Krótki, intensywny kontakt zostawił po sobie mrowienie zgniecionych warg, na spółkę ze wspomnieniem żaru… tak przyjemnie kontrastującego z wszechobecnym chłodem. Zacinająca ulewa w ekspresowym tempie ziębiła ciała, więc rozgrzanie biegiem powoli odchodziło w niepamięć, zmieniając się dojmujące zmęczenie, oraz ból - ten przyjść miał za trochę, może parę godzin… o ile dane im będzie przeżyć aż tyle.

- Strop… - mruknęła, potrząsając głową. Wypadało się skupić, zwłaszcza że jeszcze nie byli bezpieczni. - Widziałam sufit, od dołu. Wygląda w porządku. Spróbujmy wejść między strop a krokwie. Będzie ciasno, ale… - skrzywiła się, macając za strzelbą i czystym przypadkiem wymacała po drodze dłoń Donnelleya, ściskając ją krótko - Damy radę.

- Damy radę. - Sebastian macał by ostrożnie zacząć wyciągać dachówki i umożliwić dziewczynie dalsze działania - Ofka, jeden strzał. Dasz radę.

Ścisnął ramię dziewczyny w ciemnościach i poprowadził jej dłoń w dziurę po usuniętych elementach dachu.

 

Ostatnio edytowane przez corax : 13-02-2020 o 09:49.
corax jest offline