Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 13-02-2020, 18:23   #155
Kerm
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Mgła w lesie...
Zwykle nie był to powód do radości, ale w sytuacji, gdy miało się na karku ewentualny pościg, to mgła, mogąca ukryć uciekiniera przed wzrokiem ścigających, była prawdziwym błogosławieństwem. Szczególnie jeśli mgła nie była na tyle gęsta, by idący człowiek nie zdołał dostrzec drzew.
Karl nie był pewien, czy ktoś ruszył za nim w pogoń, na wszelki jednak wypadek zmienił parę razy kierunek, by ów ewentualny pościg zmylić, a potem ruszył w stronę, gdzie - jak miał nadzieję, znajdował się obóz.
Wędrówka była dość spokojna, ale las - niestety - w niczym nie przypominał zwykłego lasu, jako że na ziemi znacznie łatwiej było znaleźć trupa, niż grzyb czy nawet szyszkę. A towarzystwo truposzy przyjemność mogło sprawiać tylko grabarzowi. A że Karl do tej grupy nie należał, więc przyjemności nie odczuwał. A zwłoki nie dość że nie stanowiły miłego widoku, to jeszcze przeszkadzały w chodzeniu, nawet gdyby ktoś lubił iść po trupach do celu.
Niestety wyglądało też na to, że truposze nie mają przy sobie nic, co zaowocowałoby rekompensatą za poniesione szkody na zdrowiu. Co prawda Karl nie tracił czasu na przeszukiwanie zwłok, ale struga złota wysypująca się z sakiewki rzuciłaby się w oczy.

SPOTKANIE


W oczy za to rzuciły się dwie niewielkie sylwetki, które szły tą samą drogą, w tym samym kierunku.
Mniejsze, więc mniej groźne.
Teoria w tym przypadku nie rozminęła się z praktyką, bowiem osobami tymi okazali się Tido i Barlo. Raczej trudno było sądzić, by ta dwójka chciała zrobić Karlowi jakąś krzywdę.
- Barlo, Tido... - Karl pochylił się i uściskał najpierw jednego, potem drugiego niziołka. - Cieszę się, że was widzę - powiedział.
- A inni? - padło pytanie.
- Nie spotkałem nikogo - odparł Karl, gdy powitania się skończyły. - Nikogo nie widziałem, a prawdę mówiąc bardziej unikałem wrogów niż wypatrywałem przyjaciół. Ale ciał nie widziałem i nie słyszałem żadnych głosów, które by sugerowały, iż zwierzoludzie kogoś dopadły.
- Może też gdzieś tam idą dalej z przodu.
- Barlo machnął do przodu ręką wskazując na kierunek w jakim chyba wszyscy z nocnej wycieczki powinni wracać. Chociaż po chwili zwłoki i nieco zmieszanej twarzy dało się poznać, że chyba za bardzo nie wierzy w taki scenariusz.
- Chodźmy dalej. Najwyżej ich spotkamy. Tych krasnoludów to pewnie będzie słychać dużo wcześniej niż widać to przynajmniej będziemy wiedzieć, że to oni. - Tido pokiwał głową i klepnął pobratymca w ramię. Chyba próbował trochę podnieść siebie i towarzyszy na duchu czy nawet ich rozbawić. Oba niziołki wznowiły marsz po drodze.
- Mam nadzieję, że macie rację i że jeden i drugi wymknął się z miasta nim nadszedł świt - powiedział Karl, również ruszając z miejsca. - No a co do tego, ile robią hałasu, szczególnie Tladin, to masz rację, Tido. On się nie porusza z gracją tancerki. - Spróbował zażartować.

ZWIERZOLUDZIE

Już był w ogródku, już witał się z gąską...
Niestety okazało się, iż wizja bezpieczeństwa w niezbyt odległym obozie była tylko i wyłącznie iluzją.
Osobnicy, którzy wypadli z lasu, nie byli wojskowym patrolem. Wprost przeciwnie...
- Do najbliższej chaty! - polecił Karl, wierząc, że w czterech ścianach mieć będą jakieś, choćby niewielkie, szanse.
Polecenie było zgoła niepotrzebne, bowiem niziołki co sił w nogach pobiegły ku temu dość iluzorycznemu schronieniu. Najwyraźniej doszły do wniosku, że lepsza jest niewielka szansa, niż żadne.
Karl, który miał dłuższe nogi, nie od razu poszedł w ich ślady. Strzelił do biegnącego na czele zwierzoludzia, a zaraz potem po raz drugi. Niestety tylko pierwszy strzał był celny, ale Karl miał nadzieję, że chociaż trochę spowolni przeciwników.

Pierwszy strzał rzeczywiście był celny. Strzała poszybowała i wbiła się w pierś jednego z przeciwników. Ten zawył, zachwiał się, stracił rytm i został trochę z tyłu za swoimi pobratymcami ale nadal szarżował na Karla. Pozostali koźlonogi zakrzyczały poganiając się nawzajem i dodając sobie otuchy nie mając zamiaru odpuścić. Karl sięgnął do kołczana aby napiąć łuk i wypuścić kolejny pierzasty pocisk. Tym razem jednak grot poleciał gdzieś całkiem w bok nadbiegającej grupki. Dalej łucznik nie czekał tylko odwrócił się i pobiegł w ślad za niziołkami.

Dwa pulchne krótkonogi tylko o kawałek zdążyły go wyprzedzić w tym wyścigu do drzwi chaty. Pchnęli drzwi które na szczęście ustąpiły i wbiegły do środka gdy Karl już deptał im po piętach. Ale i grupa pościgowa była może o długość chaty za jego plecami. Na pierwszy rzut oka chata wydawała się mieć całe ściany ale splądrowane wnętrze więc panował tam chaos.

Karl znów napiął łuk i wystrzelił w stronę napastników. I znów trafił jednym z pocisków w nadbiegającego przeciwnika. Akurat tego samego co trafił wcześniej na drodze tylko druga strzała trafiła go trochę niżej, w brzuch. Kopytny zaryczał z bólu, zwolnił i w końcu przyklęknął na swoim włochatym kolanie. Pozostali jednak byli już tuż tuż. Z bliska Karl dostrzegł więcej detali. Ci półludzie górną połowę ciała mieli prawie jak ludzie. Może nieco bardziej owłosiona. Więc głowy i twarze też mieli o niepokojąco czytelnych dla człowieka rysach twarzy. Tylko na czole niczym skaza Chaosu, widniały niewielkie rogi. Za to od pasa w dół widać było typowo zwierzęce kończyny pokryte zwierzęcy futrem. Teraz ta rozwścieczona grupa załomotała w drzwi ledwo Karl je zatrzasnął i poparł samym sobą, opierając się o nie plecami.
- Dajcie jakąś deskę - wydyszał, pewien, że nie zdoła zbyt długo przytrzymać drzwi wobec przewidywanego naporu napastników. Ale odpowiednio podstawiona deska, oparta o podłogę, stawiłaby odpowiednio większy opór.

Zza drzwi dochodziły wrzaski niepokojąco przypominające jakąś mowę. Jaką to Karl nie wiedział ale i tak wiedział o co im chodzi. Byli wściekli i spragnieni krwi zwierzyny zamkniętej w dużej, drewnianej klatce. Łomotali w drzwi i nie było pewne ile te drzwi wytrzymają tego szturmu. Nawet jak Tido i Barlo postawili wspólnie przyniesiona ławę aby wzmocnić te drzwi.

- Okna! - krzyknął alarmująco któryś z niziołków. Rzeczywiście któryś z przeciwników nie mogąc dopchać się do drzwi znalazł okno i teraz próbował się przez nie władować do środka. A w izbie było więcej okien. I w tylnej izbie pewnie były jeszcze tylne drzwi.
- Zamknijcie wszystkie drzwi i okna - zawołał Karl, wyciągając pistolet. - Znajdźcie wejście na stryszek - rzucił.
Gdyby udało im się wejść na górę, mieliby przewagę pozycji.
Gdyby…

Podbiegł do okna przez jakie ładował się kolejny napastnik gdy niziołki po chwili wahania rozbiegły się po izbie aby szukać schodów czy innych kryjówek. W głównej izbie rozległ się huk pistoletu. Ołowiany pocisk trafił przeciwnika gdzieś w biceps nie wyrządzając mu większej krzywdy. Tamten zaryczał nawet nie było wiadomo czy z zaskoczenia czy bólu. W nozdrza zaś uderzył ostry zapach spalonego prochu. Zniekształcony przeciwnik dalej ładował się do środka i zdążył zeskoczyć na dechy podłogi gdy huknął drugi pistolet strzelca. Tym razem pocisk trafił gdzieś we włochatą pierś półczłowieka i ten zawył, gdy gorąca krew trysnęła z rany a ich obu otoczyła mgiełka spalonego prochu. Ale mimo, że rogaty się zachwiał to jednak nadal stał na własnych nogach i wyglądał na gotowego do bitki. Inni nadal wyłamywali te drzwi które trzeszczały i łomotały jakby miały paść w każdej chwili.

- Karl! Są schody na górę! - Przez te wrzaski i odgłosy walki Ostlandczyk usłyszał ponaglające głosy niziołków z sąsiedniej izby. Więcej pistoletów nie miał a na przeładowanie nie miał czasu. Długi łuk w bezpośrednim zwarciu był równie użyteczny jak jakaś laga. Tylko mniej wygodny. A zwierzoczłowiek jak władował się przez te okno lada chwila mógł przypuścić atak na obrońcę.

Szlachcic nie zamierzał czekać, aż zwierzoczłek stanie solidnie na nogach. Rzucił się w stronę schodów. Miał zamiar dobiec tam, zatrzymać się i zaatakować mieczem zwierzoczłeka, jeśli ten zdecyduje się na pościg. A jeśli tamten spróbuje otworzyć drzwi, to zawsze pozostawał łuk i strzały...

Gorsze było chyba to, że zamierzenia Karla były dziwnie zbieżne z zamierzeniami jego przeciwnika. Bo gdy odwrócił się do niego plecami, wyczuł i usłyszał tupot jego kopyt po drewnianej podłodze. Był może krok czy dwa za nim. Tak przebiegli przez główną izbę i za nią Karl ujrzał pod jedną ze ścian schody prowadzące na strych. Właściwie to taka dość chybotliwa, wąska kładka z wyciosanymi stopniami. Na jej górze widział dwóch poganiających go niziołków. Co więcej gdy biegł przez tą tylną, kuchenną część chaty okazało się, że przez tylne drzwi do środka wbiegł kolejny z napastników. To już było dwóch!

Wbiegł na tą chyboczącą się kładkę i zdążył się tylko odwrócić by stawić rogaczowi chociaż chwilowy opór. Ten przyjął walkę machając swoją maczugą. Gorzej, że ten drugi który wbiegł do środka co prawda nie mógł już zmieścić się na kładce a i ta bujała się jakby się miała zaraz złamać pod naporem walczących. Ale za to mógł stać na podłodze i próbować dźgać Karla od dołu, zwłaszcza po nogach które były akurat na wysokości jego ramion i topora.
Nie było miejsca ni czasu na jakieś wyrafinowane manewry. Karl walnął rannego przeciwnika kolbą pistoletu, a potem obrócił się na pięcie i pobiegł w górę, ku czekającym na niego niziołkom.
I tym razem szczęście mu dopisało - zwierzoludzie chyba za bardzo dali się unieść emocjom, bo oba ataki chybiły.
- Rzucajcie czymś w nich! - krzyknął, przeskakując ostatnie stopnie.
A potem rzucił pistolet na podłogę i obrócił się sięgając po miecz, by stawić czoła idącemu za nim przeciwnikowi.
 
Kerm jest offline