- Dobra, nie mogę niczego obiecać. Ten pierdolony gaz ciągle gryzie mnie w oczy.
Sięgnął do samochodu po apteczkę.
- Tylko uważajcie tam na siebie. To że się wycofują nie znaczy że nie są groźni - dodał do Andrew, a następnie wskazał pozostałemu przy nim mężczyźnie, żeby rozebrał rannego od pasa w górę. Przemył jeszcze raz oczy wodą z manierki, przeklinając głośno.
"Pewnie wdarło się zakażenie, od tego targania. Chyba że nie ma rany wylotowej. Tylko, że wtedy będę musiał operować."
Uklęknął przy napastniku i dokładnie obejrzał ranę. Przynajmniej na tyle na ile był w stanie. Sprawdził czy pocisk nie przeszedł na wylot, czy przypadkiem nie doszło do przebicia opłucnej, no i najważniejsze, czy gościu kontaktował. Nacisnął najbliższe żebro przy ranie, wywołując obfitszy krwotok. Czekał na jego reakcje.
- No dobra, chłopaczku. Co tutaj porabialiście?