Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 14-02-2020, 01:39   #156
Pipboy79
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 42 - 2519.VIII.13; południe

Miejsce: Ostland; Las Cieni; okolice Kalkengard
Czas: 2519.VIII.13 Backertag (4/8); ranek
Warunki: jasno, umiarkowanie; pogodnie, mgła, rosnący gwar obozu



Tladin



Wychodząc ze stodoły jaka robiła tutaj za lazaret Tladin dojrzał Hugo. Głównie dlatego, że medyk stanął w drzwiach komórki w która pierwotnie pewnie robiła za jakiś magazyn a sądząc po zakrwawionym stole obecnie była polową salą operacyjną. Patykowaty medyk stanął w drzwiach i coś mówił do pomocników jacy wynosili kogoś na noszach. Kogoś z nogą uciętą w kolenie kto albo zemdlał albo nie przeżył tej amputacji bo leżał spokojnie jak kłoda. Sam Hugo zresztą wyglądał jak przy pierwszym spotkaniu wczoraj pod koniec dnia. Czyli jak rzeźnik który właśnie wyszedł z rzeźni. Krew skapywała z jego skórzanego fartucha a on sam wyglądał dość mizernie. Ale czasu na odpoczynek nie miał bo już kolejne nosze z jęczącym rannym wniesiono do izdebki. Medyk westchnął, przetarł czoło i znów zniknął za zamkniętymi drzwiami chyba nawet nie zauważając Tladina wśród tego mrowia rannych i tych którzy ich odwiedzali czy doglądali.

Wracając do wozów czuł się trochę lepiej. Jasne, rany nadal mu dokuczały nieco obniżając jego sprawność bojową no ale tylko trochę. Nic poważnego się przecież nie stało. A te maście jakie sani wtarł w rany przyniosły ulgę. No i na to jeszcze założył opatrunki. Radził przyjść jutro na ich wymianę albo wymienić samemu bo się zaczną paskudzić. No ale do jutra miał spokój z tymi opatrunkami.

Do wozów wrócił z własną michą pełną parującej strawy. Akurat to co mu zeszło na rozmowie z oficerem a potem w stodole czekając na obandażowanie ran było niezłym wypełniaczem czasu oczekiwania na śniadanie. No i jeszcze ustawienie się w kolejce oraz odstanie swojego. Wojacy stali raczej dość cierpliwie i zajmowali się rozmową o dość przyziemnych sprawach. Czyli co dziś kuchnia zaserwuje, co porabiają w domu żony, dzieci, stada no i kiedy wrócą do tych domów. Ale w końcu przyszła kolej i na Tladina. Kuchcik wlał mu chochlą coś pośredniego między rzadkim gulaszem i gęstą zupą. Ale były kawałki mięsa chyba solone ryby. Trafił jednak też na skórki z boczku przyjemnie rozgotowane więc była nadzieja, że jakiś tłuszcz i mięso tam jednak gdzieś jest. No a bazą oczywiście była kasza.

Wrócił więc do obozu z pełną michą ciepłej jeszcze strawy. A tam czekała go niespodzianka. Karl wrócił! I oba niziołki! Już z dobrych tuzina kroków słyszał okrzyki radości a zbliżając się widział obejmujących się i cieszących się obozowiczów. Trochę cieniem kładło się to, że nie było z nimi Ragnisa i Uwe. I nikt nie wiedział co się z nimi stało.




Miejsce: Ostland; Las Cieni; okolice Kalkengard
Czas: 2519.VIII.13 Backertag (4/8); ranek
Warunki: jasno, umiarkowanie; pogodnie, mgła, rosnący gwar obozu



Karl



Karl wreszcie mógł usiąść przy wozach, tak nagle znajomych i wśród znajomych twarzy. A czuł się jakby opuścił to miejsce wieki temu. Chociaż rozum podpowiadał, że to było wczoraj wieczorem. A dzisiaj było dzisiaj rano. Ale ile się działo przez ten czas! Najpierw nocna wyprawa do Kalkengard, potem sama przeprawa przez miasto, zasadzka zwierzoludzi i obława. Zimna, nerwowa, nieprzespana noc w samotności na strychu jakiegoś domu. I wreszcie powrót o zamglonym, wilgotnym brzasku do obozu. Scigający go przy bramie zwierzoludzie i spotkanie dwóch niziołków niedługo potem. Wreszcie gdy już “witał się z gąską” kolejna zasadzka zwierzoludzi i desperacka obrona w przygodnej chacie. Ledwo się udało!

Co prawda Karlowi i niziołkom udało się dostać na strych. I razem stawili czoła napastnikom. Właściwie jednemu bo na wąskiej kładce mogła się zmieścić tylko jedna osoba. Zajął ją ten przeciwnik z toporem który próbował przebić się przez zaporę z miecza i kijów. Ale pozycja była dość dobra do obrony gdy się było na strychu zaraz przy klapie. Karl zajmował centralną pozycję i walczył mieczem. Zdążył go wyjąć zanim jednego rogacza na kładce zastąpił kolejny, ten co wcześniej ciął go po nogach chociaż niezbyt poważnie. A niziołki kompletnie nie znały się na prawdziwej walce. Ale po ciemku nie znalazły na strychu żadnych przedmiotów a żadnych okien ani innych otworów nie było. Więc tylko przy klapie na dół było trochę światła wpadającego z dołu. Więc Tido i Barlo z wrzaskiem w którym słychać było desperację straceńca zaczęli młócić rogatego aby go strącić z kładki i zrzucić na dół. Co prawda większość ich ciosów trafiała chyba we wszystko poza przeciwnikiem. Ale całosciowo robił się niezły wir kijów i ostrzy przeciw jednemu toporowi wroga. To znacznie ułatwiało Karlowi robotę bo z całej trójki chyba tylko on mógł realnie zagrozić przeciwnikowi. Ale efekt tej współpracy było widać dość szybko. Miecz Karla trafił przeciwnika gdzieś pod obojczyk. Kopytny zawył, złapał się za trafione miejsce i trochę zeskoczył a trochę spadł z tej kładki na podłogę. Patrzył z dołu z furią na trzech przeciwników ale rany wyglądały poważnie. Nie zdecydował się wrócić do walki. Ale nie musiał.

Drzwi widocznie w końcu pękły bo do środka od frontu wbiegło trzech zwierzoludzi. Prychali i wyli z wściekłości, może nawet była to jakaś forma komunikacji. Ale zapewne zorientowali się, że dość trudno będzie sforsować strych. Przynajmniej od dołu. Więc jeden został czekając w dość bezpiecznej odległości chowając się za framugą aby strzelec na strychu nie mógł go sięgnąć. A ten nie mógł. Był zbyt ostry skos aby użyć łuku z którego strzelało się na stojąco. Mógłby nim strzelać tylko jakby ktoś stanął tuż przy kładce. A pistolety były puste i trzeba było je przeładować. A wróg nie próżnował.

Chwilę trwała ta przerwa w walce ale w końcu to poczuli. Dym. Coś się paliło. I całkiem szybko okazało się, że to strzecha pod jaką się schowali. Wróg chciał ich wykurzyć ogniem i dymem! Gdy ogień zajmie dach zostanie im albo serwować się ucieczką na dół albo zostać i się zadusić dymem. Już chyba większe szanse mieli próbując się przebić dołem. Ale tam czekało już trzech silnych i sprawnych wojowników z toporami i maczugami na ich trzech. Z czego chyba w bezpośrednim starciu tylko Karl miałby szanse. No ale z jednym a nie z trzema. Zaczynało się robić gorąco. Także ze względu na rosnącą temperaturę na strychu.

Ale jednak odsiecz przyszła w ostatniej chwili. Na zewnątrz usłyszeli nagle okrzyki bólu chyba z tych rogatych gardeł. Potem wszystko jakby ucichło. Słychać było tylko syk płomieni pożerających strzechę i coraz częstsze kasłanie trójki zwiadowców. Wreszcie gdzieś z dołu usłyszeli ludzki głos. Ktoś wołał do nich hasłem ustalonym przed wyjściem z obozu. Znali odzew. Więc to musieli być swoi. Na zewnątrz czekało czterech myśliwych z łukami ubranymi w brązy i zielenie. Okazało się, że to patrol który był w okolicy. Część sieci czujek które zabezpieczały główny obóz przed wrogą infiltracją. Jak się okazało zwabiły ich dźwięki wystrzału z pistoletów. Stąd od razu wiedzieli, że to musi być ktoś swój. I pewnie ma kłopoty. Przecież te dzikusy były zbyt głupie aby używać takich mechanizmów.

Dalej znów trójka podróżników musiała iść sama. Łucznicy musieli wrócić do patrolowania okolicy. No ale teraz już mieli dosłownie parę zakrętów i może pacierz drogi do obozu i to drogą a nie na przełaj. Więc w końcu, w rzednącej, porannej mgle zobaczyli obóz z powiewającymi biało - czarnymi sztandarami.

Zostało jeszcze jedno zadanie. Ostatnie. Złożyć raport w dowództwie no i odebrać obiecaną nagrodę. W chacie, w tej samej gdzie wieczorem zebrały się wszystkie grupki mające ochotę na nocną wycieczkę przywitano ich ponownie. Rozmawiał z nimi oficer. Ten sam co wieczorem.

- Siadajcie. Powiedzcie kim jesteście i z czym przychodzicie. Jeśli macie ochotę to się częstujcie. - oficer w dzień wyglądał na zawodowego oficera. Elegancki zazwyczaj wąs obecnie nieco zlewał się z kilkudniową szczeciną na twarzy. Mężczyzna był w sile wieku chociaż chyba był starszy od Karla. Wiedział już, że są częścią powracających z Kalkengrad zwiadowców więc zapewne pytał co tam widzieli i jak wygląda sytuacja w mieście. Tido i Barlo oczywiście bezzwłocznie skorzystali z poczęstunku pijąc z kufla jak spragnieni. Chyba wszyscy oczekiwali, że głównym rozmówcą oficera będzie właśnie Karl. Obok tego oficera siedział chyba jakiś skryba albo urzędnik. Nie wtrącał się tylko był gotów do zapisywania tej rozmowy czy czegoś podobnego.



Miejsce: Ostland; Las Cieni; okolice Kalkengard
Czas: 2519.VIII.13 Backertag (4/8); południe
Warunki: jasno, ciepło; pogodnie, gwar obozu


Karl i Tladin



Nocni wycieczkowicze mogli wreszcie spocząć po tych nocnych wycieczkach. Karl z niziołkami wrócił akurat na śniadanie. Chociaż gdy przyszli to Tladin już wracał z pełną michą a oni jeszcze musieli pójść i odstać swoje. Z Tladinem spotkali się pierwszy raz odkąd rozstali się w nocy przy barykadzie. Co się działo potem to ani Tladin nic nie wiedział o reszcie ani reszta o nim. No i nikt z nich nie wiedział co się stało z Ragnisem i Uwe. Zostawała cicha nadzieja, że też może wrócą sami tylko później.

Radość ze spotkania była ogromna. Zwłaszcza trójka niziołków okazywała to bez skrępowania. Oczywiście aby to uczcić zaczęli gotować śniadanie. A raczej Marlo który co prawda takim kucharzem jak Barlo nie był no ale przecież był niziołkiem więc kuchnia nie była mu obca. No ale zmęczenie każdemu dało się we znaki. W końcu ostatni raz spali jak trzeba poprzedniej nocy “Pod cepem i widłami”. Teraz wydawało się to tak dawno i daleko jak nie wiadomo co. W końcu więc wszystkich zmogły troskliwe objęcia Morra*.

Pobudka była taka sobie. Słońce stało w zenicie, po mgle nie było śladu, dzień był przyjemny, pogodny i ciepły. Zupełnie jakby Tall chciał sobie odbić po tej chłodnej i wilgotnej nocy. No a sam obóz szykował się do obiadu. Co prawda Tladin i Karl chętnie pospaliby jeszcze no ale ten ruch, gwar w obozie i południowe Słońce nie sprzyjały dalszej drzemce. No i żołądki też już jak na zamówienie domagały się kolejnej strawy.

Znów ustawili się w kolejce do obozowej kuchni. Ale tym razem było inaczej niż rano. Ludzie byli ożywieni, niektórzy poddenerwowani inni nie pewni. Dało się wyczuć w atmosferze, że coś się szykuje. Coś co dotyczy całego obozu. Wojacy rozmawiali, że zaraz po obiedzie mieli się udać na wyznaczone miejsca zbiórki. A porcje jakie rozdawano na miski też były zaskakująco duże. Tak, coś się szykowało. I cały obóz powoli budził się z letargu przestawiając się na działanie. Atmosfera zmieniła się, rytm obozu przyśpieszył.

Gdy wracali z misami pełnymi jedzenia w którym tym razem naprawdę były kawałki mięsa spotkali herolda. Dało się go łatwo rozpoznać po charakterystycznych biało - czarnych barwach, proporczyku i szarfie. To właśnie tacy gońcy stanowili informacyjny krwiobieg armii.

- Karl von Schatzberg i Tladin Gladeson. - popatrzył na pergamin który trzymał w dłoni jakby tam przeczytał nazwiska. Ale widocznie musiał chociaż z grubsza orientować się kogo szukać bo przy wozach wyłowił ich bezbłędnie.

- Byliście w nocy w Kalkengard. Za dwa pacierze oczekują was w dowództwie. - oznajmił im wolę swoich mocodawców ze spokojem jakiego zapewne nie powstydziłby się żaden szanujący się majordomus. Skoro przekazał co miał do przekazania zaczął się zbierać do odejścia.


---

*Morr - pan śmierci i zmarłych ale też i snów. Tutaj chodzi właśnie o spokojny sen.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline