Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 14-02-2020, 03:58   #176
Pipboy79
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 45 - 1940.IV.12; pt; popołudnie; Lofoty

Czas: 1940.IV.12; pt; popołudnie; godz. 15:45
Miejsce: Pn. Norwegia; Lofoty; Selfjord, frachtowiec “Alster”
Warunki: korytarze, plamy światła i ciemności, wilgotno, zimno, bujanie fal



Noémie Faucher (kpt. D.Perry), George Woods (por. M.Finney) i Birgit



Na mostku frachtowca zrobiło się trochę tłoczniej gdy doszły tam trzy nadprogramowe osoby. Najpierw kobieta w mundurze kapitana Royal Navy oraz druga, w cywilnym ubraniu. Bosman Robinson z piątką swoich ludzi został gdzieś za drzwiami obsadzając sąsiednie pomieszczenia i czekając aż się ich wezwie. Niedługo potem zresztą wrócili ci dwaj marynarze którzy zanieśli Dickensa do lazaretu. Więc przynajmniej pod tym względem był prawie komplet z pierwotnej dziesiątki jaką na krążowniku przydzielono pani kapitan. Nie licząc tych trzech pechowców jakich zabił lub zranił granat w kajucie Theissa.

Gdy Noémie i Birgit wróciły na mostek atmosfera była napięta. Jak podczas walki i wszyscy zdawali się pracować jak w ulu. Wyglądało na to, że porucznik próbuje z mostka zorientować się w sytuacji. A gdzieś tam, na dziobie, musiała toczyć się walka. Brytyjczyków z uwolnionymi jeńcami niemieckimi. Chociaż z okien mostka nie było tego ani widać ani słychać. Nawet jak się patrzyło na odległy o jakieś pół setki kroków dziób to było widać tylko ten ponury dziób i jeszcze bardziej ponury arktyczny krajobraz za nim. Stalowa płachta morza oraz wznoszące się ponad nią skały, płaty śniegu, czarne plamy lasu i jedynie gdzieś na wybrzeżu malutkie domki Norwegów. Za to tylko w nich widać było drobne, ciepłe punkciki światła, jedynie one kojarzyły się z domem i ciepłem. Ale ginęły przygniecione ogromem lodowatego krajobrazu.

- Mamy ostrzeżenie od meteo! - krzyknął któryś z operatorów na mostku. - Mówią, że zbliża się szkwał. Będzie śnieżyca. Za kilka godzin. - dopowiedział resztę gdy dowódca odwrócił w jego stronę uwagę. Po tej wiadomości porucznik spojrzał za szyby patrząc chyba na niebo. Jeszcze było jasno jak w dzień. Ale rzeczywiście tych chmur jakby robiło się więcej. Fale też chyba były trochę większe niż do tej pory. No ale na sporym frachtowcu to jeszcze się tego tak nie odczuwało.

- Szkwał. Śnieżyca. Świetnie. W szkwał nie będą latać żadne samoloty. - oficer zauważył krótko po czym wrócił do aktualnej sytuacji na dziobie. Ale znów odwrócił się, tym razem w stronę drzwi bo te szczęknęły i do środka wszedł już nie tak młody wiekiem porucznik z kuśtykającym kroku.

George po rozstaniu się z bosmanem Mortonem i jego ludźmi musiał pokonać po schodach jeszcze kilka poziomów nadbudówki. Ale na pewno było to lżejsze niż wspinanie się po jakichś małpich drabinkach sznurowych. No i ta część frachtowcu była przyjemnie ogrzana co stanowiła miłą odmianę od tego moczenia się w szalupie wystawionej na pastwę fal i aury.

George już wchodził po schodach zostawiając podoficerowi zadbanie o przeniesienie topielców do lazaretu a potem dołączenie do reszty załogi gdy niespodziewanie usłyszał, że bosman go woła.

- Panie poruczniku! Proszę tutaj pozwolić! - w głosie zawodowego “trepa” z marynarki było coś takiego co wskazywało, że jego zdaniem stało się coś ważnego. Może chodziło o jednego z lotników bo ten kurczowo trzymał go za klapy płaszcza gdy ten klęczał przy nim.

George wrócił do nich z tych kilku schodków jakie do tej pory zrobił i zobaczył, że bosman patrzy na tego lotnika. Właściwie teraz to nawet nie było wiadomo który to z tych dwóch. A ten młody mężczyzna trząsł się jak w febrze. Twarz miał zbielałą a wargi sine. Całość okalały mokre, krótkie, ciemne włosy. Widać było, że arktyczny żywioł w parę minut w lodowatej wodzie kompletnie go przemielił. Mężczyzna zdawał się nie mieć już sił na nic. A mimo to w oczach tliła się iskierka żelaznej determinacji. Z uporem nie chciał dać się zawładność błogiej niepamięci. Chyba chciał coś powiedzieć albo mówił coś wcześniej bo Morton wskazał na Geoorga i podniósł głos jakby mówił do częściowo głuchego co ludzie tak mieli w zwyczaju gdy nie byli pewni czy zostaną zrozumiani.

- To jest oficer! Idzie właśnie na mostek! - lotnik rzeczywiście miał opóźnione reakcje bo bosman jeszcze ze dwa razy wskazał na owego oficera nim lotnik przekierował na niego te strudzone spojrzenie.

- O-o-oficer… tak… oficer… mostek… tak… - mimo febry jaka rzucała całym przemoczonym ciałem lotnik opatulony kocami jak mumia w końcu spojrzał na Georga. Teraz z kolei jego złapał za płaszcz jakby się bał, że ten nagle mu ucieknie.

- M-m-m-meldunek… do do-dowództwa… raport… z roz-ro-nania… - wyjąkał topielec zmagając się ze spazmami jakie szarpały jego ciałem.

- N-n-ar-vik… u-u-u-boot… i-i-i-i ni-ni-szczyciele… sz-sz-sześć… m-m-musicie im p-p-rzekazać… - lotnik wycharczał z najwyższym trudem i wreszcie jakby uwolniony z brzemienia obowiązku opadł bez sił w ramiona podtrzymujących go marynarzy. Przy okazji jego chwyt na płaszczu Geoege’a rozluźnił się a wreszcie puścił go zupełnie gdy marynarze znów go złapali i zaczęli nieść w stronę lazaretu.

- Przepraszam, że tak obcesowo pana zawołałem panie poruczniku. Ale wydało mi się to dość ważne. A pan chyba będzie szedł na mostek. - bosman Morton wstał z klęczek i przeprosił oficera, za swój mało standardowy sposób zwracania się do oficera.

No ale to było kilka stalowych poziomów poniżej. Teraz George dokuśtykał na mostek i okazało się, że ani porucznika Abbotta, ani swojej szefowej nie musi nigdzie szukać bo wszyscy byli na miejscu. No była też ta ubrana po cywilnemu Niemka. A na mostku się działo. Panował zorganizowany chaos jak chyba na każdym stanowisku dowodzenia podczas walki. Bez względu na rodzaj wojska czy skalę bitwy.

- Gdzie oni są dokładnie? - dopytywał się porucznik Abbott rozmawiając z kimś przez telefon. Przez chwilę czekał na odpowiedź po czym skinął głową kilka razy.

- Czy tam jest broń? Czy mogą zdobyć broń? - zadał dość kluczowe pytanie i znów przez chwilę słuchał kogoś po drugiej stronie. Stojąc kilka poziomów nad głównym pokładem i drugie tyle do poziomu coraz bardziej wzburzonego morza jakaś walka pod pokładem wydawała się czysto hipotetyczna. Nie było jej ani widać ani słychać. No ale sądząc po napiętej atmosferze na mostku sytuacja była jednak poważna.

- Dobrze! Musicie się tam utrzymać! Wysłałem już posiłki, zaraz powinni do was dotrzeć! Wytrzymajcie chłopcy jeszcze tylko parę chwil! - oficer chyba chciał dodać otuchy swoim ludziom którzy byli gdzieś tam na dziobie i toczyli walkę z przeciwnikiem. Porucznik odłożył słuchawkę na miejsce i chyba dopiero się zorientował, że ma na mostku dodatkowych gości. Przynajmniej tak sugerowało jego spojrzenie.

- Pani kapitan. I pan porucznik. - przywitał się krótkim, skinieniem głowy obrzucając ich szybkim spojrzeniem. Birgit też zaliczyła podobne, taksujące spojrzenie chociaż o niej oficer nawet nie wspomniał.

- Czy w czymś mogę pomóc? Obawiam się, że sytuacja do najweselszych nie należy. - brytyjski oficer pozwolił sobie na wymowne niedopowiedzenie co do obecnej sytuacji. No ale pewnie był przyzwyczajony do kogoś ze swoich kręgów który zrozumiałby ten eufemizm bez zająknięcia. Udało mu się nawet zachować pozory opanowania jakby chodziło o jakieś manewry a nie bunt wrogiej załogi na pokładzie. I to takiej która razem z żołnierzami sił lądowych musiała wielokrotnie przekraczać liczebnie wszystkich aliantów na tym frachtowcu. Porucznik Abbott wyglądał na takiego co zdaje sobie z tego sprawę aż za dobrze no ale na tą chwilę był do dyspozycji gości. Sądząc po sytuacji raczej niezbyt długą chwilę.

Na Birgit znów spadła rola niemego obserwatora. Szła razem z brytyjską grupką tak samo jak poprzednio. Chociaż tym razem mogła ściskać brytyjski rewolwer w ręku. Co oznaczało jakieś ewentualne zabezpieczenie przed atakiem kogoś czy czegoś. No i jakąś skalę zaufania. Przynajmniej od tej Brytyjki. Bo ci marynarze co z nimi szli to chyba nie popierali takiego kroku. Ale nie dyskutowali z oficerem. Zupełnie jak Niemcy. Sytuacja była napięta ale tym razem nikt do nikogo nie strzelał. Nieco luźniej zrobiło się dopiero w centralnej nadbudówce. No i ta mieszkalna i czysto użytkowa część koncentrowała życie załogi. Przynajmniej tak było podczas rejsu z Niemiec i tą część Birgit zdołała poznać najlepiej. Poznała więc, że idą na górę, w stronę mostka.

Widziała jak marynarze z ulgą zamknęli za sobą drzwi jakie oddzielały ich od chłodnej ładowni. Miała nawet wrażenie, że usłyszała jak stuknęły o gródź. Chociaż może to była jej wyobraźnia bo pamięć bez trudu podpowiadała jej dźwięk jaki powinny wydać ten dźwięk. Więc może to tylko sugestia?

No ale w końcu rzeczywiście wrócili na mostek. Właściwie wróciły bo na mostek weszła tylko ta kapitan. Chociaż ci marynarze z karabinami i niemieckimi pistoletami za pasem zostali tuż za drzwiami. Na mostku panowała jakaś praca. Zupełnie jak w laboratorium w czasie testów. Ważnych testów co dało się wyczuć nawet niemo po ruchach i wyrazie twarzy. Był ten brytyjski dowódca który rozmawiał z kimś przez telefon. A chwilę potem do środka wszedł ten kuśtykający Anglik który ją przesłuchiwał przy pierwszym spotkaniu. Jak zamknął za sobą drzwi to znów zdawało jej się, że coś jakby usłyszała. No ale głosów rozmowy dalej nie słyszała ani słowa więc nie słyszała o czym rozmawiają. Chociaż na koniec ten dowódca coś się chyba pytał bo spojrzał na tą Brytyjkę i Brytyjczyka coś mówiąc. I jakby czekał na odpowiedź. Ale drgnął i rozejrzał się po pomieszczeniu. Inni operatorzy też ale szybko wrócili do swojej pracy. Coś powiedział tylko, że przez ten monotonny gwizd jaki Birgit słyszała odkąd za ścianą jej kajuty eksplodował granat coś jakby brzdęknęło przez ten gwizd. Zupełnie w tym momencie gdy inni na chwilę też podnieśli głowy. Jakby też to usłyszeli w tym samym momencie. Chociaż te brzdęknięcia były zbyt ciche i nie potrafiła zlokalizować skąd pochodzą ani co to właściwie jest i czy w ogóle jest.

- To odwołanie alarmu przeciwlotniczego. - wyjaśnił krótko porucznik Abbott gdy do rozmowy wtrąciły się pulsujące w charakterystyczny sposób dźwięki syren. Ale gdy umilkły oficer był gotów wysłuchać z czym przyszła do niego para oficerów.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline