Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 14-02-2020, 15:28   #26
Alaron Elessedil
 
Alaron Elessedil's Avatar
 
Reputacja: 1 Alaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputację
Pasażerowie jeden za drugim schodzili z pokładu. Nastąpiło powitanie, a po nim każdy ruszył w swoją stronę. Czasu było dość, aczkolwiek niektórzy zachowywali się tak, jakby już w tej chwili mieli ruszyć w głąb wyspy. Niektórzy z kolei poruszali się powolnym, spacerowym krokiem, jakby im się nigdzie nie spieszyło, a wyprawa ta była jedynie przyjemnym sposobem na spędzenie popołudnia. Jedną z tych ostatnich osób był młody człowiek z workiem przewieszonym przez plecy. Odzienie jego sugerowało że grosza przy swej duszy nie ma, nie sprawiał jednak wrażenia szczególnie z tego powodu przejętego. Spacerował powolnym krokiem zaglądając to tu to tam, jakby cały czas tego świata należał właśnie do niego. I jakby dzień wcale nie chylił się ku końcowi…
W końcu, chociaż zajęło mu to znacznie więcej czasu niż powinno, szczególnie że namiot kwatermistrza znajdował się dość blisko platformy lądowniczej, dotarł i tam. Starszy mężczyzna zajęty był rozmową z białowłosą elfką.


Gdy jednak ujrzał, że ma kolejnego ochotnika, którym należało się zająć, przerwał rozmowę i zachęcająco skinął na młodzieńca dłonią. Elfka także przeniosła uwagę na nowoprzybyłego, przyglądając mu się z pewną dozą zaciekawienia.

Oktaw podszedł do stołu zastanawiając się nad głosem, którego powinien użyć. Taki, który zaprzecza jego obecnemu wyglądowi. Musiał nadrobić brak przebrania się, ale niezbyt mocno. To nie był czas dla wyniosłego szlachcica, ale dla równego chłopa, z którym można porozmawiać i pożartować. Takiego, który nie jest tłukiem wyciągniętym ze slumsów. Bardziej człowiekiem zagadką w stylu: “co taka osoba robi w takim worku?”
Bankier z marszu darował sobie takie oczywistości jak to, że właśnie przyleciał z kolejną ekspedycją i właśnie przybył po ekwipunek. Ten mężczyzna musiał to słyszeć dziś przynajmniej kilkanaście razy. Jeśli nie kilkadziesiąt. Cierpliwy i grzeczny uśmiechnie się uprzejmie, niecierpliwy cham jeszcze obsobaczy. Równie zabawna jest dla bankiera wypowiedź, którą słyszy niemal równie często, co “dzień dobry”: “Ja po pieniądze.” A nie po bułeczki?
Uprzejmie, z uśmiechem skinął głową obojgu.
- Jakiś uprzejmy żołnierz powiedział mi, że lepszych mieczy niż w tym miejscu do nie dostanę w całym obozie. Przynajmniej jestem całkiem pewien, że to miał na myśli mówiąc: “Do kwatermistrza, przygłupie…” - powiedział swobodnie lekko żartobliwym tonem.

Elfka parsknęła śmiechem słysząc słowa młodzieńca. Kwatermistrz z kolei sprawiał wrażenie jakby także chciał unieść kąciki ust ale mu nie wypadało.
- Cóż, nie da się ukryć że wielu właśnie w tym celu mnie odwiedza - przyznał. - Nie do mnie po broń. Ja jedynie wskazać ci mogę gdzie ją dostaniesz oraz przydzielić lokum na noc. Miano jakoweś posiadasz, młodzieńcze? - zapytał. Widać było że w humorze był dobrym, zapewne wcześniej poprawionym wizytą młodej kobiety, więc i traktował Oktawa odpowiednio. Jakby się rzecz miała gdyby przybył przed pojawieniem się elfi czy też gdyby trafił na chwilę, w której ktoś starca zdenerwował, tego można się było domyślić.

- Oktaw. Do kogo mógłbym się zgłosić po miecze czy pancerz? No i rzeczywiście mogłoby się przydać jakieś miejsce, gdzie można by było się przespać… nieco później.

- Oktaw? - starzec uniósł w górę brew. - To imię mi coś mówi, poczekaj młody człowieku - i zaczął przeglądać leżące na stole papiery. Były między nimi zarówno mapy jak i zapiski wykonane niezwykle starannym pismem, chociaż w języku, którego Oktaw nie znał. Stojąca obok elfka także zaczęła się przyglądać, chociaż jej uwaga skupiona była bardziej na synu Arganta niż na kwatermistrzu czy też jego papierach.
- Wydaje mi się że jest to ten człowiek, o którym wspominał Narsh - odezwała się w końcu, na co starzec zareagował kiwnięciem głową.
- Tak, tak, na to wygląda - zgodził się. - Dobrze zatem, panie Oktawie, pański namiot znajduje się tutaj. Panna Telrayne będzie mogła pana zaprowadzić gdyż dzielić ów namiot będziecie ze sobą - dodał. - Co zaś się tyczy ekwipunku to można go pobrać z magazynów lub zaopatrzyć się weń samemu. Względnie skorzystać z tego co zostało przydzielone waszej grupie - poinformował. Jego postawa uległa wyraźnej zmianie. Pomimo ubioru Oktawa, kwatermistrz zaczął go traktować jak osobę o wysokim urodzeniu.

Bankier spojrzał na elfkę, po czym na kwatermistrza.
- Przydzielone grupie? Chyba jakiś uprzejmy człowiek zapomniał wspomnieć mi o tym. W zasadzie to mu się nie dziwię - odciągnął workowatą koszulę i spojrzał na nią wymownie.

- Otrzymano wyraźną prośbę o to by pana przydzielić do grupy, której zadaniem będzie ochrona księżniczki i prośbę tą spełniono - wyjaśnił kwatermistrz, sprawiając wrażenie nieco zdziwionego słowami Oktawa. - Jeżeli zadanie to nie odpowiada to radziłbym sprawę przedstawić dowódcy obozu - poradził.

- Ah… księżniczki. Nie, w sumie mogę chronić księżniczkę. Co mi tam - odparł z uśmiechem.
- Aaa… gdzie mógłbym skorzystać z tego, co zostało nam przydzielone?

- Telrayne? - starzec spojrzał na elfkę, która skinęłą głową.
- Zaprowadzę cię - oznajmiła. - Teraz i tak nic lepszego nie mam do zrobienia - oświadczyła, po czym skinęła głową kwatermistrzowi.
- Wspaniale - rozpromienił się starzec. - W takim razie zostawiam cię pod dobrą opieką. - Był to sygnał do tego by się oddalić i tak też elfka uczyniła, ruszając jako pierwsza.

Na miejsce dotarli po dłuższej chwili. Był on może i nieduży, jednak i tak większy niźli można się było spodziewać po dwuosobowym namiocie. Wewnątrz znajdowały się dwa łóżka, oddzielone od siebie parawanem. W tej części stały także szafy i skrzynie. W drugiej zaś, zajmującej niemal tyle samo miejsca, znajdował się stół z dwoma krzesłami oraz niewielkich rozmiarów stolik i dwa, wyglądające na całkiem wygodne, fotele.
- Sprzęt i potrzebne rzeczy są w kufrach i szafie - poinformowała go elfka, siadając na łóżku po prawej stronie od wejścia.

W skrzyni stojącej w nogach jego łóżka znajdowało się wszystko o czym można było marzyć ruszając w nieznane. W tym pierścień z błękitnym kamieniem, którego akurat niekoniecznie można się było spodziewać. Były tam także mikstury leczące, a konkretnie pięć takowych. Nie zabrakło i innych rzeczy takich jak koc czy hubka i krzesiwo. W szafie natomiast znalazł ubranie, zbroję i miecze. Wszystko zaś wskazywało na to, że nie były to podstawowe drobiazgi, jakie zwykło się przydzielać rekrutom. Zarówno jakość wykonania jak i materiały wskazywały na inwestycję w osobę, którą się obdarowywało i to nie małą inwestycję.

- Wiesz coś o tym? - zapytał wznosząc pierścień, bo pokazać go elfce.

- To pierścień ze łzą Karas’a - wyjaśniła, obserwując go przez cały czas. - Przydaje się w sytuacji gdy ma się w drużynie maga lub inną klasę mogącą atakować obszarowo. Dzięki temu łatwiej uniknąć zranienia przez sojusznika. Tego typu dodatki są standardowe na takich wyprawach. Właściwie to chyba standardowe wszędzie - dodała, wzruszając lekko ramionami.

Pokiwał głową ze zrozumieniem, po czym zdjął posiadaną koszulę i spodnie. Gwiżdżąc cicho założył podarowaną lnianą oraz spodnie wraz z wysokimi butami. Chwycił jedno z krzeseł, po czym ustawił je oparciem w kierunku elfki. Usiadł okrakiem, przeczesał włosy szybkim ruchem, a następnie wsparł złączone ręce na oparciu.
- Rozumiem, że będziemy w tej samej grupie. Znasz może szczegóły naszego zadania? I jak wygląda osoba, którą trzeba będzie chronić? - wyszczerzył zęby w żartobliwym uśmiechu nieobejmującym oczu.

- Na to wygląda - zgodziła się z nim, opierając ciało o wezgłowie łóżka. - Zadanie jest… proste. Bez względu na zaistniałe okoliczności należy doprowadzić księżniczkę w stanie nienaruszonym aż do miasta i w razie potrzeby zająć się jej bezpieczeństwem także w jego obrębie i, ewentualnie, także podczas zwiedzania wyspy - wyjaśniła dość obojętnie, jakby żaden z aspektów tego zadania nie wzbudzał w niej silniejszych uczuć.

- A jak wygląda ta księżniczka?

- Tego będziesz musiał sam się dowiedzieć - odpowiedziała, wzruszając ramionami. [i]- Jeszcze nie miałam okazji jej poznać. [i]

- A co byś powiedziała na to, żeby przejść się na spacer i całkiem przypadkiem się tego dowiedzieć?

Uniosła brwi w wyrazie zdziwienia.
- Chcesz tak po prostu wejść do jej namiotu tylko po to by zobaczyć jak wygląda? - zapytała, wyraźnie chcąc się upewnić czy aby na pewno dobrze usłyszała.

- Nie zawsze trzeba wchodzić, żeby osiągnąć cel - na krótką chwilę szybko uniósł brwi.

- O ile mi wiadomo inaczej to jej nie spotkasz - poinformowała, siadając prosto i wbijając spojrzenie w swojego rozmówcę.

- To będziemy improwizować - podniósł się z krzesła, po czym jednym, płynnym ruchem chwycił je za oparcie i odstawił na miejsce. Lewą dłoń wyciągnął do elfki.

- Ryzykant… - prychnęła ale po chwili zastanowienia podała mu dłoń i pozwoliła pomóc sobie przy stawaniu na nogi. - No to prowadź, ja chętnie popatrzę - dodała.

Trzymając elfkę za dłoń wyszedł i nagle zawrócił łagodnie na nią wpadając. Chwycił ją w talii, po czym obrócił, cofnął wypuszczając dłoń dopiero w chwili, gdy odległość stawała się większa niż obie wyciągnięte ręce.
- Rozmyśliłem się. - powiedział, po czym zwrócił w kierunku własnego tobołka. Ponownie zdjął spodnie oraz koszulę. Wydobył drugie, bardziej eleganckie stanowiące pierwszy element stroju od Janusa. Wciągnął go pospiesznie, wygładził nieestetyczne fałdy, na ślepo przeczesał włosy grzebieniem, a na koniec związał je wstążką. Na wyczucie. Tobołek włożył do skrzyni, zatrzasnął wieko, zaś klucz schował do kieszeni. Lewą rękę założył za plecy na odcinku lędźwiowym, zaś ramię prawej podał Telrayne.
- Możemy?

Elfka przez chwilę chciała chyba coś powiedzieć, nawet otwarła usta, jednak w końcu zrezygnowała i zamiast tego pokręciła głową jak ktoś, kto właśnie stracił wszelką nadzieję.
- Tak, chodźmy - dodała, na wypadek gdyby ruch jej głowy został źle odebrany. Ponownie znaleźli się na zewnątrz, tym jednak razem towarzysz Telrayne prezentował się nie gorzej niż dość duża część bogaczy paradujących między namiotami. Nie dało się co prawda powiedzieć by wpasowywał się w szeregi tych co bardziej ostentacyjnych ale i nie dało się go pomylić z szarymi rekrutami, którzy znajdowali się pod drugiej stronie obozu.

Bez wahania, wyprostowany skierował się do wejścia do namiotu. Nie starał się przy tym ukrywać. W ten sposób wyróżniałby się z tłumu. Po prostu szedł z wysoko uniesioną głową oraz poważną miną.
- Nie orientuję się w rasie, jakiej przedstawicielką może być księżniczka. Po prawdzie to jestem zmuszony wyrazić obawy czy byłbym w stanie rozpoznać pewną część znanych osobistości. Dlatego żywię nadzieję, że będziesz tak uprzejma i wprowadzisz mnie w towarzystwo - rzekł do Telrayne zupełnie zmieniając styl mówienia. Zdawało się, że zmiana ubioru odwróciła charakter Oktawa o sto osiemdziesiąt stopni. Nie starał się szeptać, to mogłoby wzbudzić podejrzenia. Wystarczyło delikatnie nachylić głowę w jej kierunku i ściszyć głos o kilka tonów.

- Oczywiście - odpowiedziała, chociaż zmiana jaka nastąpiła w towarzyszącym jej człowieku wyraźnie ją zaskoczyła. Zdawać się mogło że z tego powodu całkowicie utraciła swoją wcześniejszą pewność siebie. - Kim ty, na deva, jesteś? - zapytała, automatycznie korzystając z tego że uchylił przed nią połę namiotu, zapewne nawet nie do końca zdając sobie sprawę z tego, który to namiot.
- A właśnie że pójdę! - usłyszeli nagle dość głośny i pełen uporu krzyk. W następnej chwili, w ciało Oktawa uderzył złotowłosy pocisk. Elfka, która automatycznie chciała tego pocisku uniknąć, potknęła się i upadła na miękki dywan, który pokrywał ziemię.
- Oh… - pisk wydobył się mniej więcej z okolicy żołądka młodego wojownika.
- Wspaniale - towarzyszyło mu pełne zniechęcenia i wyraźnej rozpaczy słowo, wypowiedziane przez znaną już Oktawowi elinkę o króliczych uszach.

- Oh… Dobry wieczór - powiedział uprzejmie tonem głosu zdradzając fakt, iż już wcześniej się spotkali. Nie mówił jednak jak zażyła była to znajomość. Ukłonił się lekko schodząc z drogi elinki na wszelki wypadek, gdyby chciała uciekać dalej. Ukrył ten ruch pod autentycznym podaniem dłoni swojej towarzyszce, by pomóc jej wstać.

- Następnym razem odmówię - stwierdziła elfka, wyraźnie nieprzyzwyczajona do takich atrakcji.
- Czego odmówisz? - chciała wiedzieć niedoszła uciekinierka, która najwyraźniej straciła ochotę na ucieczkę, względnie zapomniała że uciekać chciałą. Jej złoty ogon machał dość energicznie za jej plecami.

- Mojego towarzystwa, jak się obawiam - odparł gładko Oktaw służąc dłonią przy podniesieniu się na nogi.
- Niestety, nie udało mi się przewidzieć tej sytuacji - dodał nutami żalu dźwięczącymi w głosie.

- A co tu w ogóle robisz? Przyszedłeś na ciastka? Bo mamy ciastka, wiesz? - złotowłosa jak nic zapomniała o ucieczce, teraz był to już fakt. Zamiast tego najwyraźniej znalazła sobie nową ofiarę.
- Nauczka na przyszłość - westchnęła główna poszkodowana. -Dziękuję - dodała, po czym cofnęła się na wypadek kolejnych, nieprzewidzianych atrakcji.

- Ciastka? Uwielbiam ciastka. Choć nie wiem jak moja partnerka - spojrzał na elfkę.

- Czasami - potwierdziła, przenosząc uwagę na niewielką istotę, która była powodem całego zamieszania. - Nie powinnaś tak biegać nie patrząc gdzie - skarciła ją.
- Dlaczego? - natychmiast padło pytanie. - No i ciastka! Sintri, mamy jeszcze ciastka, tak? Przyniesiesz? I coś do picia! Musimy mieć coś do picia bo ciastka są słodkie, a po słodkim chce się pić, prawda? - ostatnie pytanie skierowane było do niezapowiedzianych gości. Sintri zaś zwyczajnie ruszyła w stronę suto zastawionego stołu stojącego po prawej stronie od wejścia do namiotu. Gdy już zamieszanie nieco się uspokoiło, był czas by zwrócić uwagę na coś więcej niż tylko osoby biorące w nim udział. Namiot faktycznie był ogromny, nie tylko z zewnątrz. Wnętrze podzielono na dwie części. W tej, w której się obecnie znajdowali urządzono jadalnie w której królował stół swobodnie mogący pomieścić nawet piętnaścioro gości. Po przeciwnej stronie znajdował się w pełni funkcjonalny salon z sofami, fotelami, regałami pełnymi książek i nawet, chociaż ciężko było w to uwierzyć, liżącą leniwie swoją czarną łapę, panterą. Pośrodku zaś znajdował się obszar, w którym królował wyglądający na wykończonego, grajek.
Poza Sintri, nieznaną elinką oraz dwójką, która dopiero co weszła, nie było nikogo.

- Najprawdziwsza prawda. Każdy to wie… lub powinien wiedzieć - spojrzał w kierunku stołu, przy którym usiadła znajoma mu Sintri.
- Piękne zwierzę - wskazał wzrokiem panterę.
- Nigdy wcześniej takiego nie widziałem - dodał.

- Prawda? - ucieszyła się i klasnęła w dłonie, po czym złapała Oktawa za rękę. - Chcesz pogłaskać? Chodź, pogłaszczesz ją. Zwykle nie gryzie - poinformowała, ciągnąc mężczyznę w stronę czarnego zwierzęcia, które nagle porzuciło swoje zajęcie i wstało ze złotymi ślepiami wbitymi w zbliżające się osoby.

- Zwykle… urocze - odparł z uśmiechem i odwrócił głowę w kierunku holowanej za sobą Telrayne. Uśmiechnął się ciepło.

Elinka nie zwracała na niego uwagi, ciągnąc w najlepsze dopóki nie znalazła się tuż przy panterze.
- Pogłaszcz ją - ponagliła, pociągając mocniej za jego rękę by przyciągnąć ją aż do pyska ogromnego kota. Za swoimi plecami Oktaw usłyszał zduszony jęk elfki, której wcale ale to wcale nie podobało się rozwój sytuacji. Pantera zaś… Stała sobie w najlepsze, obserwując jedynie, a gdy dłoń człowieka zetknęła się z jej pyskiem, spojrzała na nią podejrzanie, powąchała po czym się oblizałą, przy okazji zahaczając o skórę mężczyzny.
- Widzisz! Polubiła cię! I mówiłam że nie gryzie - ucieszyła się złotowłosa.
- Tak, tylko smakuje - dodała elfka, zza pleców Oktawa.

- I co? Smaczny jestem? - zapytał panterę, która ziewnęła ukazując cały garnitur ostrych zębów. Korzystając z tego, że jego ręka wciąż znajduje się na pysku drapieżnego kota pogłaskał je jeszcze raz po wąsach i niespiesznie cofnął dłoń. Na wszelki wypadek wolał nie wykonywać nienaturalnych ruchów. Ani zbyt wolnych, ani tym bardziej zbyt szybkich.
- Chyba nie bardzo. Nie biorę tego do siebie. Przepraszam bardzo… Czy jesteśmy sami w tym miejscu? To znaczy, czy nie ma tutaj innego barda?

- A po co? - zapytała młoda panna, zerkając na nieszczęśnika. - Ten nie wystarcza? I tak kiepsko gra. W sumie… Hej ty! - zwróciła się do żałosnej istoty. - Hej, możesz sobie iść - zezwoliła, z czego tamten natychmiast skorzystał. Oktaw mrugnął do muzyka konspiracyjnie. - Nie wiem po co on tu w ogóle był. To było straszne. Nie mam pojęcia jak to można nazwać muzyką. A ty kim jesteś? Umiesz grać? Będziesz moim bardem? - zasypała Oktawa lawiną pytań, po czym zanim w ogóle miał szansę na któreś odpowiedzieć, błyskawicznie zmieniła temat. - Ciastka! Chodź na ciasta - i znowu zaczęła go ciągnąć, tym razem do stołu.

Sintri, która tam na nich czekała, skinęła tylko głową, kontynuując popijanie wina z kielicha, jakby nigdy nic. Elfka z kolei, którą to wojownik za sobą ciągnął, naprawdę chyba miała dość bo gdy tylko znaleźli się w pobliżu krzeseł to bez pytania czy też czekania aż Oktaw odsunie jedno dla niej, zrobiła to sama po czym opadła na nie bez sił.
- Muszę się napić - jęknęła.
- Ja też! Ja też - podchwyciła właścicielka ruchliwego, lisiego ogona i chwyciła pierwszy lepszy kielich po czym podstawiła go Telrayne, ewidentnie oczekując że ta jej go napełni. Elfka najpierw spojrzałą nieco zaskoczona na Sintri, po czym zrobiła to o co ją milcząco poproszono. Chociaż czy była to prośba, nad tym można by dyskutować.
- Chcesz wina? - złotowłosa zapytała Oktawa, po czym zwyczajnie wcisnęła mu w dłoń dopiero co napełniony kielich. Całkiem jakby zapomniała, że to przecież ona chciała pić i to dla niej go napełniono.

- Z przyjemnością - podziękował z uśmiechem, lecz zamiast się napić delikatnie odebrał karafkę od Telrayne, po czym napełnił dodatkowe dwa - dla elfki oraz elinki. Każdej z nich podał po jednym i pytającym wzrokiem spojrzał na Sintri lekko wznosząc naczynie.
Ta w odpowiedzi powtórzyła gest, uśmiechając się, nieco tylko złośliwie.
- Ojej, dziękuję. Fajny jesteś, chyba cię polubię - stwierdziła złotowłosa, po czym zwróciła się do swojej siostry. - Mogę go zatrzymać? Mogę? Proooszę… Będę grzeczna. No, chyba. W sumie to nie wiem czy będę ale mogę go zatrzymać? - zaczęła nudzić.

Oktaw uśmiechnął się.
- Niestety, ale tego wieczora należę do mojej urodziwej towarzyszki - spojrzał wymownie na elfkę, delikatnie ujął jej dłoń i pocałował w policzek.
- Księżniczka - powiedział niemal bezgłośnie prawie wprost do jej wydłużonego ucha. Wycofał się i ponownie spojrzał na elinkę.
- Niemniej mogę obiecać, że jutro się spotkamy.

Elfka z początku sprawiałą wrażenie jakby chciała go odepchnąć jednak zmieniła zdanie i z większą uwagą zaczęła się przyglądać wulkanowi energii, który kręcił się przy stole i nawet nie był w stanie usiąść.
- Jutro, jutro - jęknęła, wreszcie przystając w miejscu. - Dlaczego ze wszystkim musimy czekać do jutra? Ja chcę dziś! - tupnęła nogą by podkreślić swoje niezadowolenie. [i]- Nie chcę czekać. To niesprawiedliwe.
- Ciasteczko? - nagle głos zabrała Sintria, podsuwając siostrze pod nos łakoć pokryty kremem.
- Ciastko! - pisnęła ta, momentalnie przechodząc ze stanu najczarniejszej rozpaczy w kompletną ekstazę. - Uwielbiam ciastka. Jesteś kochana. Prawda że jest kochana? - po czym wpakowała sobie całe ciastko do ust co przynajmniej na chwilę uniemożliwiło jej mówienie.

- Najprawdziwsza - odparł Oktaw patrząc na Sintri z błyszczącymi z rozbawienia oczami.
- Dziękujemy bardzo za gościnę - skłonił się zapchanej elince podczas wstawania, po czym podał dłoń swojej towarzyszce. Ta zaś przyjęła ową dłoń z wyraźną ulgą.

- Am Ghh w mhmm - odpowiedziała złotowłosa, czy raczej próbowała ale jak się okazało w ciastku, zapewne pod kremem, krył się gęsty karmel co już całkowicie zdolność mówienia jej odebrało.
- Wkrótce znowu się zobaczymy - odpowiedziała króliczoucha, najwyraźniej nie zamierzając ich powstrzymywać przed oddaleniem się.

- Do zobaczenia zatem - rzekł bankier nieco poważniej i ponownie uchylił połę namiotu, by wypuścić elfkę. Tym razem jednak uprzednio spojrzał czy nic nie szarżuje do środka. Czym prędzej wyślizgnął się za Telrayne i podał jej rękę. Szybkim, choć wciąż naturalnym krokiem poprowadził elfkę do ich namiotu, po czym pospiesznie opuścił połę. Tak na wszelki wypadek, by wypadająca elinka nie zobaczyła gdzie poszli.
- To… był… koszmar - jęknął opadając ciężko na łóżko.

- Co ty nie powiesz - sarknęła w odpowiedzi jego towarzyszka, mimikując jego reakcję i także opadając na łóżko. - Jak tak będzie całą drogę… Dobij mnie już teraz, proszę - zwróciła się do Oktawa, masując przy tym skronie jakby cierpiała na potężny ból głowy.

- Nie ma tu kogoś bardziej małomównego do eskortowania? Nie wiem… może krowę? Albo owcę? Zawsze uważałem, że sprawdzę się jako pasterz. A jeśli nie, to przynajmniej wiem jak to ugotować.

Elfka parsknęła śmiechem.
- Obawiam się, że nie mamy tyle szczęścia. Kto by pomyślał, że to będzie takie… Takie… Nieokiełznane - znalazła w końcu właściwe słowo. - Jesteś pewien że to ją będziemy eskortować a nie tą cichą? - zapytała z nadzieją w głosie.

- Ta druga to ktoś ważny, ale mogę się założyć o każde pieniądze, że to nie ona. Ehhh… - rozwiązał wstążkę i po serii zrzucania z siebie ubrań pozostawił rozchełstaną koszulę oraz spodnie.
- Usłyszałem muzykę, głosy w środku, brak straży. Pomyślałem, że może przy okazji uda nam się trochę rozerwać. Wybacz, nie chciałem cię wciągnąć w coś… takiego - westchnął wspierając przedramiona na kolanach.
- Masz jakieś życzenie, które mógłbym zrealizować aby poprawić ten wieczór?

- Szybko zmieniasz… skórę - elfka jednak zamiast odpowiedzieć, zmieniła temat. - Kim ty właściwie jesteś? - zainteresowała się, obracając na bok i podpierając dłonią głowę.

Uśmiechnął się pod nosem i odchrząknął cicho. Ciężki był żywot stałego bywalca najtańszych oberż w mieście. Ani dobrego piwa nie podadzą tylko jakieś szczyny. Dobrze, że przynajmniej tanie. Chuchnął przeciągle, obiema rękami zmierzwił brodę i potargał włosy, które w zdecydowanie nieartystycznym nieładzie opadły na twarz. Roześmiał się chrapliwie i rubasznie. Lewą dłoń wsparł na lewym kolanie.
- He he… taki to żywot, mać jego gamratka, paniusiu. Palnik trza wpierw zalać czym ognistym, żeby ogień poszedł, c’nie? He he… - nagle zdecydowanym ruchem wsunął palce we włosy przeczesując je i porządkując bałagan, który zrobił przed chwilą.
- Taki zawód, trzeba się z każdym dogadać. Nawet z najtrudniejszymi osobnikami, żeby dopomóc interesowi.

Nie dało się ukryć, że ową prezentacją swych umiejętności wzbudził w elfce większe nawet zainteresowanie niż wcześniej.
- I potrafisz tak na każdą okazję? - zapytała. - Dwór szlachecki? Jaskinia rzezimieszków? Targ w Velice? - rzucała kolejnymi miejscami, które wymagały odpowiedniego rodzaju zachowania, ubioru oraz języka. - To… ciekawe. A poza tym co potrafisz? No bo wybacz ale do ochrony naszej małej panny chyba jednak nie najęli cię tylko z tego powodu - dopytała.

Oktaw podniósł się i otworzył szafę.
- Targ? Z zamkniętymi oczami podczas snu. Szlachta jest bardzo łatwa. Wystarczy trzymać się prosto z głową wysoko, mówić lekko nosowo, ale nie za bardzo i wypowiadać mnóstwo słów, które zupełnie nic nie znaczą. Wbrew pozorom ta jaskinia mogłaby być najtrudniejsza. Najbardziej problematyczne są akcenty oraz zachowania osób, z którymi nie przebywam. Improwizowałbym… użyłbym pewnie kieszonkowca - to mówiąc jego język wydawał się zacząć zachowywać nieco swobodniej.
- Bezwzględności bulteriera - podbródek lekko wysunął się, zaś słyszalny pomruk kontrastował z szybkim oraz śliskim sposobem mówienia.
- I kapkę chciwości ojcaszka. Ale z tym trzeba uważać. To silny koncentrat - przerwał nagle, poruszył żuchwą i wydobył dwa miecze, które pokazał towarzyszce jako odpowiedź na jej pytanie.

Ona zaś obserwowała go niczym niezwykły, bardzo egzotyczny okaz, który ktoś wystawił w oszklonej gablocie.
- Fascynujące - skupiła się na jego umiejętnościach, pojawienie się mieczy witając jedynie lekkim drgnieniem głowy. - Z takimi zdolnościami mógłbyś robić karierę w dowolnym miejscu. Zamiast tego ryzykujesz życie biorąc udział w wyprawie na wyspę, która już pochłonęła takowych setki. Dlaczego? - zadała kolejne pytanie, wędrując za nim wzrokiem.

- A kto powiedział, że nie zamierzam robić kariery? - zapytał chowając miecze do szafy.

- Najpierw musiałbyś przeżyć - zwróciła mu uwagę na oczywisty fakt.

- Czy w ten sposób oferujesz swoją pomoc? - roześmiał się ponownie siadając na łóżku.

- W przeżyciu? Być może - skinęła głową. - W końcu jesteś członkiem drużyny do której i ja należę. To jedynie logiczne że będę pilnować byś przeżył. Z tego też powodu chciałam wiedzieć kim właściwie jesteś. Nie mając tej informacji nie byłabym w stanie przewidzieć twoich zachowań w trakcie walki, chociaż przyznam że nadal zapewne będę mieć z tym pewien problem. Przynajmniej do pierwszego starcia - uściśliła.

- Bycie przewidywalnym na polu bitwy raczej nie wróży niczego dobrego walczącemu. Chyba, że mowa o wojsku.

- Przewidywalnym - nie, zresztą nie o to mi chodziło - pokręciłą lekko głową. - Widzisz, moją specjalnością jest atak z dystansu. Jeżeli nie wiem do czego zdolny jest mój sojusznik wtedy mogę popełnić błąd przez który zamiast przeciwnik, życie może stracić sojusznik. To nie jest kwestia wiedzy absolutnej, a jedynie wystarczającej by móc dostosować własną taktykę - wyjaśniła.

- No to nie zazdroszczę roboty. Nie sądzę, żeby było to łatwiejsze niż przewidywanie posunięć przeciwnika.

- Nie jest - wzruszyła ramionami, jakby owe trudności nie były niczym niezwykłym. - Podejrzewam jednak, że ty, jako osoba prowadząca walkę z bliska także nie masz łatwego zadania więc chyba można uznać, że stoimy na podobnym poziomie trudności - oświadczyła. - Ale dość o walce. Jestem głodna, a ty? - zapytała.

- Masz jakąś propozycję?

- Można sprawdzić co też nam przygotowali tutejsi kucharze albo wybrać się do ogólnej kuchni i spróbować jedzenia dla mas - przedstawiła dostępne propozycje.

- Zgaduję, że wolisz pierwszą z opcji.

- Bez dwóch zdań jest lepsza. O to się nawet mogę założyć - dodała, wstając.

- To będzie wymagało innego stroju - odparł zmieniając koszulę i czarne spodnie na te, które znalazł w swoim kufrze.
- Prowadź zatem.

Ruszyła więc przodem. Znaleźć miejsce, w którym przygotowywano posiłki nie było trudno, wystarczyło bowiem podążać za wskazówkami przekazywanymi im przez ich własne nosy. Niestety, okazało się że kolacje serwowane były albo bezpośrednio w namiotach albo, jeżeli osoba która takowy posiadała tak zdecydowała, w dużych namiotach. Wtedy też robiły się z tego małe bankiety. Sądząc po odgłosach było takowych co najmniej trzy, w tym jeden po sąsiedzku.
- To ja chyba jednak podziękuję i zjem w spokoju - oświadczyła elfka, zwracając się przy tym także do służącej, która im owych informacji udzieliła. - A ty?

- Zanim odpowiem chciałbym cię o coś zapytać. Co lubisz robić? Przy czym czujesz się… wolna?

Wydawała się zdziwiona tym pytaniem.
- Wolna? - powtórzyła, po czym się uśmiechnęła. - Dosiadanie pegazów albo chociaż koni i dzika jazda przez… W sumie nie ważne przez jaki teren - dodała, rumieniąc się delikatnie.

Zastanowił się przez chwilę, potarł nos, podrapał się po głowie. Ponownie ujął dłoń elfki.
- Chodź, chyba jestem ci coś winien.

Szedł żołnierskim krokiem przez obóz jak przez swój własny dom. Jakby dokładnie wiedział dokąd idzie. Bo wiedział. Po drodze mlaskał, chrząkał, charkał, cmokał, warczał i pluł. Oczywiście nie na raz. Nie chciał ściągać niczyjej uwagi. Takim zachowaniem. Bo oczywiście mógł przyciągać uwagę niektórych ludzi. W końcu był kimś. Był oficerem! Trzeba było się postarać, żeby przejść drogę od żółtodzioba do kogoś istotnego. Nagle potknął się. Nie, chciałby. Był tylko zwykłym żołnierzem. Splunął. Nie, nie zwykłym! Był wojownikiem, który miał już kilka ciężkich bitew na karku. Przygarbił się lekko. Wypuścił dłoń elfki i własne włożył do kieszeni. Krok zwolnił, barki opadły. Trochę za bardzo się zgarbił, więc natychmiast skorygował postawę, ale wzrok wciąż wlepiony miał w ziemię. Nie pod nogami. Nie był gościem w depresji tylko styranym człowiekiem robiącym swoje. Lekko zmierzwił włosy, by wyglądały tak, jakby wstał niedawno i niecałkiem obchodziło go jak wygląda. Twarz obwisła lekko. Westchnął tak ciężko, że osoby, które to słyszały mogły zostać zmiażdżone.
Przed nim znajdowała się zagroda, przy której znajdował się strażnik.
- Poczekaj tu - powiedział z bardzo smutnym uśmiechem i poklepał Telrayne po ramieniu. Powłócząc nogami podszedł do strażnika i oparł się tyłem o zagrodę.
- Piękne zwierzęta - pokiwał smętnie głową.


- Tak, niezwykłe - zgodził się z nim mężczyzna strzegący wejścia do zagrody.

- Zachowują się jak konie? Czy, no wiesz, skrzydła sprawiają, że są całkiem inne? Nigdy nie latałem na żadnym z tego gatunku. Wiesz, idź tam, walcz tam, chroń księżniczkę w drodze do miasta, odwal brudną robotę, a żeby takiemu gościowi dać choć na chwilę oderwać się od ziemi… ehhh… daruj, za dużo ostatnio było siekaniny. Mało oddechu. To się chociaż popatrzeć przychodzi - machnął dłonią.
- To jak z nimi jest? - wrócił do zadanych pytań.

Strażnik kiwał głową, zgadzając się z każdą skargą, jaka na los padała z ust Oktawa.
- Nie ma łatwo - potwierdził, chociaż na wzmiankę o księżniczce nastawił uszu. - A te to jak konie. Możesz na nich galopować albo możesz im kazać skrzydła rozłożyć i też galopować, tyle że nad głowami - zaśmiał się. - No ale jak to tak, nie dali wam wierzchowców? Nawet normalnych? I to aby na pewno księżniczkę? - dopytywać zaczął.

- A psia mać ich tam wie… Rozkaz przyszedł: “eskortuj”. To się eskortuje. Wcześniej niż dziś nie udało mi się nawet zoczyć księżniczki. Dopiero niedawno. Przypadkiem - zamachał rękami i ponownie włożył je do kieszeni.
- A ty latałeś kiedyś na takich? - rzucił głową za siebie wskazując na pegazy.

Strażnik ponownie kiwał głową w miarę słuchania udzielanych odpowiedzi, po czym nią pokręcił. Przecząco.
- Gdzie tam, nie stać mnie na takie atrakcje - wyznał. - Chłopaki co to pilnują nas od góry to nimi latają i czasem jakiś ważny pan o ile własnego wierzchowca nie ma ale tacy jak my - ponownie pokręcił głową. - Nam zostaje tylko patrzenie z odległości i wyobrażanie sobie jakby to było.

- Eeee… Serio? Nic żeście nie wykombinowali, żeby choć na chwilę polatać? Nie wiem, zabrać się z kimś, co latać potrafi, żeby skrzydła rozprostowały choćby? Przecież nie może to być zdrowe, żeby cały czas tak stały. To tak jakby cały dzień kucać z nogami przy rzyci. Toć to ścierpnąć mogą, no nie?

- Gdzie tam stoją - strażnik machnął dłonią. - Cały czas latają. Tam i z powrotem. Do baz, do miasta. Tyle że często nie wracają - dodał. - Nawet na niebie nie jest bezpiecznie. No ale dopiero co dowieźli nowe. O, te - wskazał na grupę pegazów o lśniącej, brązowej sierści. - Ponoć szybsze i zwinniejsze więc może częściej będą wypuszczać na nich ludzi, a wtedy… Pozostaje liczyć na to, że i o starym strażniku nie zapomną - wyraził swą nadzieję, chociaż zdecydowanie do starych ludzi to go zaliczyć się nie dało.

- A wiadomo co tam na niebie grasuje?

- Na samym niebie nic - przyznał. - Ale atakują z ziemi. Potwory, demony, wynaturzenia jakieś. Strach czasem pomyśleć co się tu kryje - wzdrygnął się. - Jedyne co to nad wodą jak się lata albo nad tą przepaścią co to wyspę otacza. Tam spokojnie jest ponoć - poinformował. - Chciałoby się tak, nie ma co, no ale co poradzisz - westchnął, oparł się o ogrodzenie i zabrał do nabijania fajki.

- Słuchaj… Mam pomysł. Jutro mam eskortować księżniczkę. Skoro tam jest tyle tych potworów, tfu, demonów, tfu i wynaturzeń, tfu, to pewnikiem jakaś okazja się znajdzie, żeby bardziej bezpośrednio dopomóc. W końcu to nie armia tylko jakaśtam grupa. Mogłoby mi się wtedy wymsknąć, że mój kolega marzy o locie na pegazie. Co ty na to?

- Eeeh - machnął ręką. - Nie ma co się spinać. W końcu przyjdzie i na mnie kolej bo albo im się ludzie skończą albo będzie jakaś potrzeba. No albo w końcu skończą budować tą pierońską bramę to się wykosztuję wtedy na wycieczkę do Veliki - oświadczył, wkładając ustnik fajki między wargi i zaczął się zabierać za skrzesanie iskry. - A ty coś tak na te pegazy łasy. Bo wiesz, jakbyś tak odpowiednio zagadał… Ta ochrona księżniczki to pewnie nie darmo, nie? Coś ci musi skapnąć - zaczął się przyglądać Oktawowi spod oka, jednocześnie wciąż męcząc się z tą pierwszą iskrą.

- Taaaa… Pewnie. Tylko co z tego, jak mogę nie doleźć do bazy? Przecież jedni już tu przylecieli i jak skończyli? Co byś sobie pomyślał, gdyby wysyłali cię z garstką osób, żeby przedrzeć się przez to całe tałatajstwo, co tam łazi? Kto wie, może zabraknie im ludzi i będziesz następny? To nie będzie spacerek - wsparł głowę na dłoni lekko nią kręcąc.

- No to wiesz, ten tego… - mruknął, po czym zamilkł na chwil parę bowiem iskra w końcu łaskawie opadła na wysuszony tytoń. - Szkoda marnować czas, nie? Skoro ci tak te pegazy się podobają to zawsze się jakoś dogadać da - rzucił sugestię, zerkając na boki. - Płaca strażnika to jakieś śmiechy, mówię ci. Oszczędzają na nas jak się da bo to wiesz, niby zagrożenia żadne na nas nie czyhają to i po cholerę nam lepiej płacić. A życie tanie nie jest, wiesz… O nie jest… Takie piwko chociażby albo paniusia… Wszystko kosztuje - kontynuował swój wywód, pełen narzekania.

- Ehhh… Gdyby mi tylko z góry płacili… Sam widzisz. Wycwanili się. Tym, co na pewno trzeba zapłacić płacą mało, a tym, którym może nie trzeba będzie płacić, oferują więcej. Tyle, że po wykonaniu. Ale może udałoby się dogadać w inny sposób. Podpowiedz kilka rzeczy… lub usług, które byś chciał kupić, a pomyślę co dałbym radę załatwić.

Widać było, że strażnikowi nie w smak taka umowa. Widać też było, że mu się służba dłuży i z chęcią by się nieco rozerwał.
- Dawnom porządnego napitku nie miał - mruknął. - Albo i kogoś z kim by go można w dobrym towarzystwie wypić. Proste rzeczy dla prostego człeka. Słyszałem też że ostatnim statkiem przybył niejaki Archibald, który to sprzedaje takie te, no, cudeńka za którymi panny szaleją - dzielił się zarówno informacjami jak i życzeniami.

- Coś dałoby się załatwić. Lot po przysłudze czy przed? - zapytał pocierając brodę.

- No wiesz, na piękne oczy to i w burdelu nie pociupciasz - padła odpowiedź.

- Da się załatwić. Do zobaczenia wkrótce - uśmiechnął się półgębkiem i wyciągnął rękę do uściśnięcia, po czym oddalił się.
- Wracajmy - rzekł krótko do Telrayne.

- O co w tym wszystkim chodziło? Zachowywałeś się trochę… dziwnie - stwierdziła, odwracając się jeszcze by rzucić ostatni raz okiem na pegazy.

- Później wyjaśnię. Najpierw muszę jeszcze coś załatwić - odparł i rozpoczął czynności zupełnie przeciwne niż podejmował idąc w przeciwnym kierunku. Gdy doszli do namiotu odchylił jego połę i wpuścił elfkę.

- Za chwilę wracam. Mam nadzieję.
 
__________________
Drogi Współgraczu, zawsze traktuję Ciebie i Twoją postać jako dwie odrębne osoby. Proszę o rewanż. Wszystko, co powstało w sesji, w niej również zostaje.
Nie jestem moją postacią i vice versa.
Alaron Elessedil jest offline