Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Fantasy > Archiwum sesji z działu Fantasy
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 06-02-2020, 22:37   #21
 
Wila's Avatar
 
Reputacja: 1 Wila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputację


Łaźnia - namiot dla kobiet

- Ciekawe czy Tyrus, Okuri i Cass udało się wszystko załatwić - zagadała Rybka do Mirin. - Zabierzemy ich zaraz na jakiś posiłek, chyba już czas?
- Nie sądzę by wpisanie nas na listę zajęło dużo czasu - potwierdziła białowłosa, zerkając ciekawie w stronę pozostałej dwójki. - Możemy w międzyczasie sprawdzić jakie warunki panują po tej stronie - wskazała na większy namiot.
- Dobry pomysł - pokiwała głową lisia elinka. - Chodźmy.
Zatem poszły i zostały wpuszczone. Rybka zauważyła przy okazji, że jedna ze strażniczek przygląda się jej z wyraźnym zainteresowaniem.
Na co odpowiedziała mrugnięciem do niej okiem. Po tym zniknęła za białowłosą w namiocie.
Wewnątrz zastały duże i małe balie, pełne parującej wody i oddzielone jedynie cienkimi przegrodami. Nie brakowało środków czystości, dzięki którym lepka para miała przyjemną woń kwiatów. Nie zabrakło także ręczników, poukładanych czy też rozwieszonych na sznurach. W środku, korzystając z owych bogactw, znajdowało się kilka przedstawicielek tej lepszej płci, w różnym stadium negliżu. Ciche rozmowy, szepty i śmiechy stanowiły przyjemną dla ucha muzykę.
- Nie wygląda to najgorzej - podsumowała Mirin.
- Chcę tu być - odparła różowowłosa łapiąc się za policzki. - Cudowne miejsce. Czujesz ten zapach? - Rybka zaciągnęła się na pokaz powietrzem. - Cudo!
Wędrowała wzrokiem od balii do balii podziwiając widoki.
A było co podziwiać. Mokre, lśniące i zgrabne ciała. Niektóre ledwie co okryte ręcznikiem, inne jedynie kroplami wody. Wszystko skąpane w cudownie pachnącej parze, kuszące i zachęcające. Jeżeli się lubiło tego typu zabawy.
- Taaak… Całkiem nieźle - zgodziła się Mirin, nadal stojąc przy wejściu i obserwując owe widoki z bezpiecznej odległości.
Po kolejnej chwili która upłynęła na obserwacji kuszącego wnętrza, Rybka chrząknęła cicho.
- Wątpię, że tu wpuszczą elfa - powiedziała, faktycznie wątpiącym tonem - a jeśli o mnie chodzi, wolę tą łaźnie. Nawet już mi się odechciało obiadu.
- Faktycznie, może mieć z tym problemy - zgodziła się jej towarzyszka. - Może jednak, gdyby mu pomóc w przekonaniu strażniczek? Może jakoś tak później, gdy już chętnych nie będzie? - Zaczęła sugerować, chociaż nie wyglądała na przekonaną.
- Hmmm… - lisia elinka podrapała się po brodzie w zamyśleniu. - Niespecjalnie mi zależy, ale mogę zapytać. Ucieszyłby się. Zaczekasz tu?
Kobieta odpowiedziała skinieniem głową.

Lavida wyszła z namiotu łaźni. Skierowała się od razu w stronę strażniczki, której wcześniej mrugnęła okiem.
- Cześć. Jestem Rybka- przedstawiła się. - Tak mnie nazywają, naprawdę mam na imię Lavida. A ty?
- Ana - odpowiedziała, uśmiechając się przyjaźnie. - Dlaczego Rybka? *
[i]- Dlaczego Rybka? To chyba taka sobie historia. Nazwała mnie tak jedna z moich mentorek. Mówiła, że powinnam być jak rybka, rybki nie mają głosu. Jak to szło… "siedź cicho jak rybka"... jakoś tak i wszyscy podłapali. Małe elinki i rybki głosu nie mają. Kojarzysz takie powiedzenie? Chyba zdaża mi się za dużo mówić. Wiem o tym więc staram się mówić mniej -/i] uśmiechnęła się przy tym.
- Tak, jak nic ci to wychodzi - zapewniła strażniczka, chociaż biorąc pod uwagę że się przy tych słowach zaśmiała…
- Potrzebujesz czegoś, Lavido zwana Rybką? - zapytała, gdy nieco odzyskała panowanie nad sobą.
- Właśnie zastanawiałam się, czy łaźniach stosujecie też koedukację. Załóżmy, że jest sobie elf, który nie chce z prywatnych powodów kąpać się z innymi panami i wolałby z paniami. Są jakieś godziny kiedy można wejść tu grupą? - zapytała.
- Grupą z elfem? - zapytała w celu potwierdzenia. - Nie, maleńka, nie ma szans. No chyba że ten elf tak naprawdę jest kobietą wtedy nie ma sprawy - poinformowała całkiem poważnie.
Rybka zaśmiała się krótko na sformułowanie w którym elf tak naprawdę okazuje się być kobietą.
- Rozumiem. A powiedz, o jakiej porze jest tu najmniej osób i można mieć najwięcej prywatności?
- Zwykle po kolacji się wyludnia - oświadczyła strażniczka, po czym spojrzała na elinkę z nową dozą zainteresowania. - Czyżbyś wstydziła się pokazywać przy innych kobietach? - zapytała otwarcie.
Zaróżowienie na policzkach dorównało niemalże różowi na włosach elinki. Rybka jakby nagle nie mając co zrobić z rękami zaczęła skubać swój lisi ogon, co mogło wyglądać tylko uroczo.
- Tak pytam. Boję się, że natknę się na jakąś elinkę z króliczymi uszami. Mam do nich straszną słabość - próbowała się tłumaczyć, nie podzielając otwartości rozmówczyni.
- Nie dziwię ci się - najwyraźniej wyjaśnienie zostało przyjęte. Widać też było że strażniczka otwarcie i bez pardonu pożera Rybkę wzrokiem, nawet bardziej teraz gdy osłodziła swój wygląd owym uroczym zmieszaniem.
- Spokojnie mała, przyjdź po kolacji, będzie cicho i spokojnie - zapewniła, chociaż wyglądało na to że i sama może się pojawić.
- Dziękuję! - odpowiedziała jej elinka dodając do tego uroczy uśmiech. - Do zobaczenia - nie czekając na odpowiedź w krótkich podskokach elinka zaczęła wracać do namiotu gdzie czekała na nią Mirin.

- Strażnicy nie wpuszczają mieszanych grup - krótko streściła to o co przecież poszła się zapytać.
- To pozostaje mieć nadzieję że elfowi się lepiej powiodło - stwierdziła Mirin, która teraz stała nawet bliżej wejścia niż wcześniej. Nie wyglądała także na szczególnie zadowoloną z całego pomysłu. Być może była z tych co to są nieco skromniejsze, a już na pewno skromniejsze od chociażby Tanelii.
- Jak myślisz, pozostali będą za tą całą zabawą? - zapytała, usilnie starając się nie patrzeć na nagie kobiety z których część szykowała się już do wyjścia.
Rybka odwróciła się do nagusów tyłem.
- Chodźmy stąd - zaproponowała. - Moim zdaniem nikt. Cass raczej nie lubi miejsc gdzie panuje koedukacja. Nawet o namiot prosiła bez towarzystwa mężczyzn. Okuri i Tyrus wątpię, ale to ty możesz lepiej ocenić. Znacie się dłużej.
- Okuri pewnie by się zgodziła byle mieć okazję do złośliwości - przyznała Mirin. - Tyrus jednak faktycznie nie, z niego jest zbyt dobrze ułożona osoba by… - zerknęła na nagie kobiety. - Tak, chodźmy - zgodziła się.
- Więc tym lepiej,... oooo... - Cokolwiek Lavida chciała powiedzieć zostało przerwane przez zdziwienie. - No ładnie.
 
__________________
To nie ja, to moja postać.
Wila jest offline  
Stary 07-02-2020, 13:04   #22
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację


NAMIOT LAVIDY I CASS

Powrót do namiotu zajął mniej więcej tyle czasu co droga do siedziby dowódcy. Po drodze mijali innych ochotników, a należało dodać, że nie było takowych mało. Najwyraźniej zebrali się tu przedstawiciele wszystkich profesji i ras, licząc na sławę, chwałę i złoto. Niektórych z nich Cassira nie miała nawet okazji spotkać wcześniej. Było gwarno, głośno, rozlegały się śmiechy, słychać było przerzucanie się żartami, jakieś sporadyczne obelgi, ktoś nawet rozpoczął walkę, którą jednak straż obozowa szybko przerwała. Zwyczajne życie na froncie, z tym, że na froncie nie byli.
- To ten, prawda? -Val upewniła się co do tego, że właściwie rozpoznała opis castaniczki, po czym uchyliła połę namiotu i weszła do środka.
-Tak. Tu są moje rzeczy, a tam Rybki.- castanka podążała wzrokiem za Val starając się… odpędzić myśli, które podsunęła jej wcześniej Okuri.
- A tu moje - kobieta wskazała na pierwsze łóżko, to które było zajęte gdy castaniczka wraz z Rybką pojawiły się w namiocie.
- Wspaniale - sarknęła Okuri, wchodząc za nimi bez zaproszenia. - Będziemy się gnieździć razem jak jedna wielka rodzinka. Dobrze przynajmniej że mamy osobne namioty.
- Tak, zdecydowanie dobrze - poparł ją Tyrus, wsuwając głowę do środka, jednak nie wchodząc dalej. - Tylko dla kogo…
- A wy macie dwuosobowy? - zapytała Cass zerkając przez ramię na znajomą parę. Zastanawiała się kiedy to mogłaby przyłapać Tyrusa na osobności, bo wielce ciekawiło ją czemu i jak związał się on z Okuri.
Aman pokręcił przecząco głową.
- Nie, wraz z nami będą cztery osoby. Mirin jest jedną z nich - wyjaśnił. - Drugi to człowiek imieniem Silas - dodał.
- Jednoosobowe namioty to tylko w części dla uprzywilejowanych - poinformowałą Val. - Chociaż w sumie chyba widziałam takowe i tutaj ale nawet jeżeli to już dawno zajęte przez tych, którzy najwyraźniej istotniejsi są dla misji od nas, zwykłych szaraków - dodała pogodnie.
- Aż cztery… - Cass już zaczynała im współczuć, podobnie jak współczuła biednemu Tyrusowi. Okuri potrafiła dać w kość. - Więc ja trafiłam… Całkiem nieźle.- dodała wesoło zerkając na postać Val.
- To się jeszcze okaże - zgasiła nieco jej entuzjazm Val. - Wciąż nam mogą kogoś dodać, kto wcale nie będzie tak milutki - tu rzuciła szybkie spojrzenie na Okuri, a następnie uśmiechnęła się porozumiewawczo do Cassiry.
- Że niby ja nie jestem, co? - elinka wyraźnie poczuła się urażona. - Całkiem jakby kogokolwiek obchodziła twoja opinia. Czy jej - palcem wskazała na castaniczkę, po czym prychnęła. - Poczekamy na resztę w naszym namiocie - poinformowała, nie pytając o zdanie Tyrusa, a następnie wyraźnie rozsierdzona, ruszyła do wyjścia. Val nie sprawiałą wrażenia jakby chciała ją powstrzymać, Tyrus z kolei… Cóż, on chyba nie miał większego wyboru.
- W razie czego mam duży miecz w ciężkiej pochwie, to się nauczy brakującą osoba właściwych manier.- odparła wesoło Cass spogladając za wychodzącymi. -Będzie dobrze.
Duży miecz w pochwie zabezpieczonej kilkoma pasami, by nie wysunął się z niej przez przypadek.
- Z chęcią pomogę - przyłączyła się Val, zaciskając pięść. - Nie ma to jak porządne lanie by nauczyć moresu - dodała, opadając na swoje posłanie i wzdychając. - Nie wiem jakim cudem jeszcze jej nie walnełaś tym mieczem po tyłku. Ty albo on - podniosła głowę by zmierzyć Cassirę zaciekawionym wzrokiem. - Chyba że to jest tak że kto się czubi ten… - nie dokończyła, pozwalając castaniczce na to by sama się domyśliła o co jej chodzi.
- A nie nie… Okuri ma swojego Tyrusa. Choć nie wiem czy on o tym wie. A poza tym ta elinka łypie oczkiem na moją Rybkę… to znaczy ona nie jest moja, ale tak jakby się nią teraz trochę opiekuję. Okuri ubzdurała sobie że jestem jej konkurentką. Nie ma tu żadnego romansu między nami. Tylko sobie dogryzamy. - Cassira zaczęła się pospiesznie i mętnie tłumaczyć.
- Jaaasne - padła odpowiedź Val, ozdobiona domyślnym uśmieszkiem. - Zatem gustujesz w takich ogoniastych i ze słodkimi uszkami? Nie dziwię ci się, są śliczniutkie gdy nie marszczą nosków jak ta mała Okuri. Mi to wygląda jak typowe ataki zazdrości w dość obszernym i niezdyscyplinowanym związku. Nadal jednak nie rozumiem co z tym Tyrusem. Jaki on ma interes w znoszeniu tego wszystkiego? Myślę, że to jeden z tych, którzy lubią… No wiesz… - cokolwiek owe “no wiesz” miałoby oznaczać, Val ewidentnie uważała że Cass zrozumie jej aluzję.
- No… nie wiem… I nie gustuję w elinkach. Po prostu lubię Rybkę. Jej się nie da nie lubić. Sama się przekonasz jaka jest słodziutka - odparła Cass uśmiechając się ciepło. - Aż chce się ją schrupać… metaforycznie oczywiście.
- Pewnie, pewnie - przytaknęła Val z absolutnym brakiem wiary w prawdziwość zapewnień Cassiry. - No i przecież mówię, że się nie dziwię więc nie musisz się bronić - zapewniła po czym zabrała się za odpinanie rękawic, które następnie zaniosła na wieszak na broń i tam powiesiła. - Jutro czeka nas pewnie ciężka przeprawa. Miałam okazję zajrzeć do lazaretu i kiepsko to wyglądało - zmieniła temat, przeciągając się. - Dobrze że wam się trafiła ta kapłanka. Nie wszyscy mieli tyle szczęścia.
- Acha…- mruknęła Cass rozkojarzona nieco. Po chwili jednak otrząsnęła się z tego stanu dodając.- Tak ciężko? Myślałam, że na razie to tylko zwiad w najbliższej okolicy.
- Zwiady już dawno zostały wysłane i nawet wróciły. Ten statek, który przyleciał ostatnio to przecież tylko końcówka, ostatki - wyjaśniła, wracając na pryczę. - Ci, którzy przybyli tu jako pierwsi mieli najgorzej. Nam się zapewne w dużym stopniu upiecze ale i tak nie będą to wakacje - podzieliła się swoimi przewidywaniami.
- Wiesz może z czym się mierzyli? Co ich zaatakowało?- zapytała Cass odpinając swój miecz i kładąc go na swojej pryczy niczym niemowlaka.
- Demony, potwory, bestie - wymieniła, po kolei odhaczając palce. - Opowieści są dość nieskładne. Niektóre rany nie chcą się goić, dlatego nadal leżą zamiast cieszyć się zdrowiem. Wkrótce odeślą ich z powrotem na kontynent - poinformowała.
- Brzmi jak wyzwanie. Na szczęście mnie nie tak łatwo… dotknąć.- odparła enigmatycznie Cass i spojrzała na Val.- Poza tym, ty akurat trafiłaś na dość bezpieczną robótkę, więc będziesz miała czas mnie odwiedzać gdybym trafiła do lazaretu. Albo i opiekować współlokatorką.
- Może i bezpieczną ale za to z pewnością bardziej uciążliwą - jęknęła. - Gdyby była taka możliwość to bym sobie odpuściła i poszukała innej grupy ale nie… Przynajmniej udało mi się im wymknąć spod nosa na czas pobytu w tym obozie - wyznała, klepiąc dłonią posłanie. - Resztę już zapakowali do wybranych namiotów, w pobliżu jej wysokości. Ja odmówiłam. Wystarczy że w drodze będę się musiała użerać z wyszukanym manieryzmem, to nie moja działka - dodała.
- Zawsze mogę cię porwać na moją wyprawę.- zażartowała Cass siadając na swojej pryczy.-Taka… ciężka to pracodawczyni? Gorsza od Okuri?
- Zawsze możesz próbować - odparła Val, puszczając do Cassiry oczko, po czym westchnęła. - Nie wiem, szczerze mówiąc. Nie miałam okazji jej poznać ale plotki różne krążą wśród służby jak i strażników. Nie trzeba wiele by zdobyć tu informacje - wyjaśniła. - Podobno mała jest strasznie roztrzepana i sprawiała ogromną ilość kłopotów na statku. Nie spieszy mi się jakoś szczególnie do ochraniania kogoś takiego.
- Obiecuję więc, że w jak będzie ci ciężko, to cię porwę.- zaśmiała się Cass prężąc dumnie, by podkreślić swoją siłę.- A poza tym, jeśli ma tylu opiekunów to może nawet nie będziesz miała okazji jej widzieć.
- Marzenie ściętej głowy - wyraziła swoją wątpliwość co do powodzenia zaistnienia takowej sytuacji. - Zobaczy się jednak. Może zmienią zdanie i jednak będę wolna, a wtedy - rozłożyła dłonie na boki - bierz mnie jeśli chcesz - dodała, po czym zachichotała.

Cass nadęła policzki obrażona tymi wątpliwościami. Wstała i po krótkim sprincie rzuciła się na Val powalając z impetem jej ciało na pryczę, a potem lądując swoim na niej.
- Widzisz. Nie było to takie trudne. Porwać cię. - odparła castanka przyciskając swoim biustem Val do pryczy. Nieświadoma faktu, że jej zwycięstwo było tylko i wyłącznie zasługą przewagi zaskoczenia.
Niezwykle krótkiego zaskoczenia bowiem już po chwili noga kobiety oplotła się wokół nogi castaniczki, a siła którą kryło drobne ciało wypełzła na wierzch po to tylko by obrócić Cassirę i dokonać zapoznania jej pleców z posłaniem. Nad twarzą pojawiło się rozbawione oblicze Val. Jej ręce wylądowały po bokach głowy pogromczyni. Ewidentnie nie była to poza do walki, a jedynie szybki pokaz mający na celu zmianę pozycji na korzystniejszą. Dla białowłosej.
- Co my tu mamy... - wyszeptała, pochylając się niżej, niebezpiecznie blisko Cassiry ust. - Może wypadałoby sprawdzić czy aby na pewno są prawdziwe? - zasugerowała, przenosząc spojrzenie w dół, na piersi castaniczki.
- Oczywiście że są prawdziwe.- mruknęła speszona Cassira nie bardzo wiedząc jak właściwie się ma zachować. Nie wiedziała też czemu serce biło jej tak szybko, co przechodziło w piersi unoszące się w gwałtownym oddechu. No… i co zrobić z rękami? Ostatecznie dłonie pokonanej spoczęły na biodrach Val, ale sama Cassira nie mogła się zdecydować co z nimi zrobić dalej. Teoretycznie… powinna zepchnąć z siebie leżącą na niej dziewczynę, ale jakoś tak sił i woli brakło.
- Ohoho - wyraziła swoje uznanie Val, bezpardonowo sięgając dłonią do owych krągłości i rozpoczynając ich badanie. - Faktycznie, całkiem niezłe. Jędrne, kusząco sprężyste, trochę duże ale takie akurat są przyjemne gdy się między nie twarz wsadzi - mówiła dalej, dołączając drugą dłoń i już teraz zajmując się obiema piersiami. - I tak, jak nic nie są to wory tłuszczu, o nie - kontynuowała, uśmiechając się nieco złośliwie.
Cass pisnęła zaskoczona, rumieniąc się pod działaniami Val. Robiło się jej dziwnie gorąco na policzkach i w podbrzuszu. Niemniej dotyk Val był porażająco przyjemny i paraliżował Cassirę tą przyjemnością. Castanka nie bardzo wiedziała, co właściwie powinna zrobić w tej sytuacji.
- O tak, mięciutkie - kontynuowała Val, wsuwając dłoń pomiędzy owe wypukłości, drugą zaś zabierając się za odpinanie zbroi Cassiry. - Przekonajmy się jak wyglądają w pełnej krasie, a później... - Urwała, nie odpowiadając, chociaż w tonie głosu którym owe słowa wypowiadała, czaiła się jakaś groźba.
Dłonie Cass instynktownie zaatakowały ciało Val. W naturze castanki nie leżało bowiem poddanie się bez walki. Problem w tym, że nie znała reguł tej potyczki. A że w tej pozycji nie bardzo mogła wygodnie chwycić biust Val, to capnęła drapieżnie krągłości które były w jej zasięgu. Pośladki przeciwniczki… pochwyciła i zaczęła ugniatać pod dłońmi.
- Nie tylko moje są jędrne.- wydusiła z siebie starając się brzmieć zawadiacko.
- Pewnie że są - zaśmiała się Val, najwyraźniej nie mając nic przeciwko takiemu badaniu. - W końcu wyćwiczone. I to nie tylko w walce - dodała, pochylając twarz by musnąć ustami świeżo odkryte zwieńczenie krągłości castaniczki.
Opowiedzią Cass był przeciągły jęk zaskoczenia i przyjemności. Jej ciało się odruchowo spieło dumnie prezentując swoje krągłości, a dłonie zacisnęły mocno na pośladkach Val jakby miały planach rozerwać okrywający je materiał.
- Wiesz, moja droga - zaczęła Val, zsuwając dłoń niżej i wciskając ją gwałtownie chociaż nie bez wyczucia, między ich ciała. - Co prawda nie mam tego co by cię najlepiej zaspokoiło ale… - po tych słowach wsunęła dłoń głębiej, wciskając ciekawskie palce między uda castaniczki.
- Nie wiem… - szepnęła rozpalonych i nieco spanikowanym głosem czując dłoń Val wodzącą po swoim podbrzuszu, na szczęście przez spodnie. Albo niestety… Cassira nie mogła się zdecydować, ale jej ciało instynktownie ocierało się o tą dłoń, szukając spełnienia.
- O tak, maleńka - Val mruczała z twarzą tuż przy piersiach Cassiry. - Wspaniale reagujesz, tak niewinnie, tak kusząco - nacisnęła mocniej palcami, wciskając się ciut głębiej. - To jednak chyba nie wystarcza, co nie? Jasne że nie - odpowiedziała sama sobie, przenosząc dłoń na pas castaniczki i zabierając się za rozpinanie go przy jednoczesnym muskaniu wargami jej wzgórków.
- Zemszczę… się… - jęknęła rozpalonym głosem Cass, aczkolwiek jej słowa brzmiały bardziej jak obietnica niż groźba. Jej ciało wiło się i prężyło kusząc swoją urodą i prowokując do dalszej zabawy.
- Tak maleńka, tak - zbyła ją Val, dalej nacierając zarówno na jej piersi jak i na odzienie. To ostatnie poddało się niezwykle szybko, zdradzając pewną wprawę w owych czynnościach. Podobnie jak wprawą tą wykazały się zachłanne palce bez pytania zdążające do sekretów kobiecości Cassiry.
- Najpierw jednak trochę dla mnie pojęczysz - dodała, przenosząc swe zainteresowanie z jednej piersi na drugą i wsuwając palce do wnętrza swej ofiary.
Cass rzeczywiście jęknęła w proteście a może aprobacie tych działań? Zamiast odepchnąć Val, przytuliła ją do siebie bo jej ciało wiło się na pryczy drżąc od nadmiaru doznań. Ba pochwyciła za włosy Val nie pozwalając jej twarzy uciec od swojego biustu.
Ta jednak najwyraźniej nigdzie uciekać nie zamierzała. Jej palce podążyły za ruchem castaniczki wsuwając się głębiej. Poruszała nimi sprawnie, poszukując czułego punktu, podczas gdy kciukiem masowała ten, znajdujący się na zewnątrz. Drugą zaś dłonią przesunęła po udzie Cassiry aż do kolana, a następnie uniosła je nieco, zarzucając sobie jej nogę na pośladki.
- Bądź grzeczna i zrób to samo z drugą. Mam nieco… zajętą rękę - wydyszała, tuż nad wilgotnym wzgórzem, którym się właśnie zajmowała.
Rozpalona i pogrążona w lubieżnym amoku castanka dopiero po chwili zrozumiała, co Val do niej mówi. Czuła bowiem jak jej ciało pulsuje, ba słyszała pulsowanie krwi w uszach spowodowane szybko bijące serce. Druga noga w końcu wylądowała na ramieniu Val.
- Lepiej - pochwaliła białowłosa, sama mając pewne problemy ze złapaniem oddechu. Nie były one jednak na tyle poważne by wstrzymać jej działania. Druga dłoń zacisnęła się na pośladku Cassiry, a następnie szybko zsunęła jej spodnie jeszcze niżej, na tyle na ile umożliwiała to obrana pozycja. Następnie przeszła do zabawy odkrytym ciałem, zbliżając się ku dość niebezpiecznym rejonom, sąsiadującym z tymi, które podbijała jej towarzyszka. Najwyraźniej castaniczka miała się nauczyć nieco więcej niż tylko jednej formy doznawania przyjemności.
Było jej jednak zbyt dobrze by mogła wyrazić cokolwiek poza jękami przyjemności. Jej dłonie były wolne więc pochwyciła swoje własne odsłonięte piersi, ćwicząc na nim pieszczoty, którymi Val je obdarzyła. Niezdolna stawiać jakikolwiek opór przeciwniczce.
I o to najwyraźniej kobiecie chodziło bowiem nie zwlekała dłużej. Ciekawskie palce zaczęły odkrywać rejony, których nikt wcześniej nie miał okazji odkryć. Czyniły to z delikatnością i wprawą, aczkolwiek także ze stanowczością. Usta natomiast, owe szkarłatne płatki róż, zajęły się resztą ciała pogromczyni, znacząc swój pobyt okazjonalnymi muśnięciami zębów. Najwyraźniej Cassira była dla niej instrumentem z rodzaju tych, z których potrafiła wydobyć malujące obraz rozkoszy dźwięki. I najwyraźniej sprawiało jej to nie lada przyjemność.
Sama castanka wiła czując tą ową przyjemność całym ciałem… drżącym i poddającym się doznaniom. Silne dotąd ręce Cass osłabły, ciało się prężyło. A zmysły tonęły w mgiełce rozkoszy jakiej sprawiała jej Val. Była blisko… śmierci, bo jak to ktokolwiek mógłby wytrzymać tyle przyjemności? Ale jęcząca Cass nie mogła ostrzec o tym Val. Usta castanki nie potrafiły złożyć się do kolejnych głosek.
Za to usta jej partnerki potrafiły zdziałać wiele, o czym castaniczka przekonałą się gdy niespodziewanie wylądowały między jej nogami. Cassira nie wiedziała nawet kiedy to nastąpiło chociaż bez dwóch zdań zauważyła różnicę w doznaniach, tym razem dostarczanych przez język Val. Uwolniona dłoń skupiła się z kolei tam, gdzie chwilę wcześniej królowały usta, idąc z pomocą, a także dbając o to by i reszta ciała rogatej pogromczyni nie została pozbawiona doznań.
To co potem nastąpiło… głośny okrzyk i cichy jęk. Ciało wygięte w łuk. Cassira zobaczyła całe konstelacje, gdy agonia rozkoszy wstrząsnęła całym ciałem. A potem drżąc łapała oddech nie rozumiejąc czemu jeszcze nie umarła od nadmiaru doznań.
Val zaś opadła obok, ledwo mieszcząc się na wąskiej pryczy i podparła głowę dłonią. Drugą przesuwała po wilgotnych włosach Cassiry, czekając aż ta dojdzie do siebie.

- Musisz zacząć na siebie uważać, bo złapię cię tak samo jak ty i zrobię… to wszystko. Albo... nie będę czekała. - wymruczała Cass niecierpliwie sięgając dłonią do piersi Val i rozpinając zapięcia jej napierśnika nieco drżącą dłonią.
Za co dostała po tej dłoni, chociaż stosunkowo delikatnie.
- Wybacz kochanie, lubię się pobawić i w ogóle ale jednak preferuję tą drugą stronę, jeżeli rozumiesz o co mi chodzi - poinformowała. - Ty jednak się nie krępuj i poszukaj chętnej. Bogowie świadkami że z całą pewnością znajdziesz takową w tej zbieraninie. Szczególnie z tym wyglądem i tą słodką niewinnością. Kto wie, może później pobawimy się razem z tą twoją znajomą o której tyle mówiłaś - zaproponowała, zapinając z powrotem napierśnik.
Cassira… nie rozumiała znaczenia zdań Val. Choć po prawdzie obecnie teraz trudno jej było myśleć i skupić się na słowach i ich znaczeniu. Nie bardzo też wiedziała jak szukać chętnych i po co… gdzie. To wszystko było dla niej zbyt świeżym doświadczeniem, by mogła wyciągnąć obecnie z niego wnioski. Niepewnie wstała i powoli zaczęła się ubierać nadal nie wiedząc co myśleć o Val i o jej deklaracji.
Val z kolei rozłożyła się wygodniej korzystając ze zwolnionego miejsca. Przyglądała się przy tym bezczelnie jak Cassira ponownie zasłania swoje ciało. Jeżeli domyślała się tego co działo się w głowie castaniczki to nie dawała tego po sobie znać.
- Dziwna jesteś… zupełnie nie wiem… co myśleć. Ale…- uśmiechnęła się do niej castanka.- Lubię cię… tak.. Jak przyjaciółkę. Nie martw się… ja nie zakochuję się aż tak łatwo.
Zaczęła się nerwowo tłumaczyć, albo wylewać ustami potok chaotycznych myśli, które galopowały przez jej głowę. Pierwszy raz znalazła się w takiej sytuacji.
Val zaś roześmiała się i pokręciła głową.
- Widać żeś świeża w tych klimatach - oświadczyła, przewracając się na brzuch i rozpoczynając powolne machanie nogami. - Słodka do tego jak miodzik. I taka gorąca… Niebezpieczne połączenie, nie ma co. I nie przejmuj się, gdybym uważała że się możesz od tak zakochać to bym cię trzymałą na dystans, ale że sprawiasz wrażenie nieco swobodniejszej w uczuciach… Wiesz, ja też to lubię, więc co za problem by sobie wzajemnie dogodzić. I nie myśl na ten temat za wiele, głowa cię rozboli - dodała pogodnie, bagatelizując całą sprawę.
- Powinnam Lavidy poszukać. Rybki…- wyjaśniła Cass szukając wymówki, po to by opuścić namiot i ochłonąć po tym co się stało. I uporządkować myśli.

 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 07-02-2020 o 13:55.
abishai jest offline  
Stary 07-02-2020, 14:16   #23
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację

Cass nie widziała tego pocałunku, a jeśli widziała to nie wywołał on u niej żadnej emocji. Zresztą zbliżająca się do nich castanka wydawała się lekko… rozkojarzona. I czegoś jej brakowało… czegoś dużego… miecza, z którym rzadko się rozstawała. I który zawsze nosiła na plecach zapieczętowany skórzanymi pasami.

- Was to na chwilę zostawić samych i już takie kizi mizi - odparła lisia elinka, która wraz z Miriam właśnie podchodziła w stronę pary.
- O, Cass! Tu jesteśmy! - widząc nadchodzącą ku nim, zamyśloną postać wesoło do niej pomachała.
- Hej i jak zwiedzanie obozu? Tyrus załatwił nam wspólny przydział. Będziemy razem w grupie nazwanej od jego imienia - odparła castanka machając ręką do Rybki.
- Tyrusy? Tyrusiątka? - zapytała elinka. - Znaleźliśmy toalety i łaźnie. Bardzo przyjemnie tu.
- Nic tak pomysłowego
- zaśmiała się ciepło Cassira. - Grupa Tyrusa. Na szczęście to on wybierał nazwę. Okuri była bardziej kreatywna.
- W to akurat nie wątpię - oświadczyła Mirin, nie komentując przy tym tego, czego przypadkiem wraz z Rybką stała się świadkiem.
- Nie brzmi najgorzej. - Także Tanelia nie miała nic przeciwko, bezwstydnie zwieszając się z ramienia elfa.
- Nazwa jak nazwa. Tyrus pewnie będzie się wstydził tego, że wedle nazwy jest przywódcą bandy. Lepiej mu tego nie wypominać.- oceniła Cass wzruszając ramionami.
- Biedaczek... Nagle jest na świeczniku - zażartował elf.
- O, Cass. Znalazłaś jakieś bezpieczne miejsce na miecz? Te nasze skrzynie mają jakieś zamki? Chyba nie zauważyłam i nie zamknęłam swoich rzeczy. Ale tu chyba nie ma złodziei, co? - Różowowłosa wydawała się tym nieco zaniepokojona.
Rogata pogromczyni zbladła, odruchowo sięgając za plecy i próbując pochwycić rękojeść… której tam nie było.
- Zostawiłam z Val w namiocie. - wybąkała pod nosem.
- Val? - spytał Gravaren.
- Współlokatorka która poznałam.- wytłumaczyła pospiesznie Cassira zaprzestając prób pochwycenia niewidzialnej rękojeści.
- Poznałaś naszą współlokatorkę? To wspaniale. Jaka ona jest? To ktoś miły? - dopytywała się Rybka. - Doszła czwarta osoba do naszego namiotu?
- Nie. Nie czwarta. Val pierwsza zajęła tamten namiot i jest… miła. I dość bezpośrednia i całkiem… całkiem… cóż…- castanka zamyśliła się rumieniąc coraz bardziej na policzkach. -... nieprzewidywalna. Tak sądzę.
- Ojej. Nieprzewidywalna? - powtórzyła Rybka - Nie wiem czy to brzmi dobrze. Pije wino w tempie Okuri?
- Nie wiem. Nie miałam okazji sprawdzić. Ale z pewnością jest rozrywkowa.- speszyła się Cass.
- Czyli będzie wesoło - podsumowała Rybka. - A gdzie Tyrus i Okuri? - zapytała wychylając się jakby chciała zobaczyć czy nie ma ich gdzieś za Cass.
- W swoim namiocie - wyjaśniła pospiesznie Cass z ulgą przyjmując zmianę tematu.- Rozdzieliśmy się po załatwieniu formalności u dowódcy.
- W takim razie chodźmy i ich z tego namiotu wyciągnijmy. Trzeba będzie w końcu załatwić jakąś kolację - oświadczyła Tanelia, przyglądając się Cassirze z nieco większym niż wcześniej zainteresowaniem.
- Dobrze by także było, by poznali wyniki naszej małej wyprawy - dołączyła Mirin, która w przeciwieństwie do Taneli, zdawała się nie zauważać zmieszania drugiej castaniczki.
- Dokładnie! - ożywiła się towarzyszka elfa. - Jestem ciekawa ich reakcji - oświadczyła z nieco przekornym uśmieszkiem.
- Chodźmy.- zgodziła się Cass podając dłoń różowłosej elince, acz w zamyśleniu przyglądała się jej ogonowi. Z ulgą natomiast przyjęła też zakończenie tematu natury Val.
Rybka chętnie ujęła dłoń castanki, podążając przy tym za jej wzrokiem. Jej lisi ogon czując się obserwowany zaczął merdać się to w prawo, to w lewo niczym wahadełko.
I sprawił, że Cass jeszcze bardziej się zarumieniła i szybko odwróciła wzrok.
- Tanelii udało się załatwić łaźnię - powiedział Gravaren, kierując te słowa bardziej do Mirin, niż do Rybki, która zdawała się skupiać całą swą uwagę na Cassirze.
- Elf kombinuje koedukacyjne wejście do łaźni dla siebie i Taneli - wyjaśniła Cassirze Rybka, uznając, że ta przecież nie jest w temacie - i szuka kogoś do trójkącika - zachichotała.
- Trzy to magiczna liczba - odparł z udawaną powagą Gravaren. - Ale to nie o to chodzi... Nie jestem egoistą. Jeśli my - przygarnął do siebie Tanelię - możemy się dobrze bawić, to dlaczego nie inni razem z nami?
- Ja tam nie mam nic przeciwko - zapewniła Mirin, chociaż sprawiała wrażenie jakby wcale nie wierzyła własnym słowom. Widocznie była z tych, które preferowały segregację płci, szczególnie w kwestii kąpieli.
- Nie tylko możemy, ale wręcz powinniśmy - poparła elfa Tanelia. - Szczególnie że jest ku temu okazja. No i możemy także zaprosić tą Val, wydaje się być dość interesującą osobą - dodała.
- Ale to już Cass powinna ją zaprosić - powiedział Gravaren. - Ja jej nie znam. Cassiro? - Spojrzał na zagadniętą.
- To już sam ją spytasz jak ją poznasz. Ja nie jestem zainteresowana taką łaźnią, ale może Tyrus się zgodzi? Przyda się biedakowi taki relaks - odparła pogromczyni wzruszając ramionami.
- Rozumiem. - Elf skinął głową. - To podobnie jak Rybka. Będziecie mogły sobie porozmawiać, gdy my będziemy się bawić. Przynajmniej żadna z was nie będzie sama.
- Niezupełnie. Nie widzę powodu by iść tam podczas waszej koedukacyjnej zabawy. W końcu wykąpać się mogę z Rybką w każdej innej chwili - odpowiedziała Cass przekreślając jakiekolwiek szanse na jej paradowanie na golasa przed Gravarenem.
- Możecie rozmawiać, możecie się kąpać, co tam chcecie. To wasza sprawa. - Spojrzał na Tanelię, potem na Mirim. - To na razie jest nas troje.
- Doceniam twoją troskę, ale możemy się kąpać i rozmawiać także i teraz w kobiecej łaźni - odparła polubownie Cassira.-Dzięki za propozycję, ale nie skorzystam.
Rybka wolała, o dziwo, przemilczeć ich rozmowę.
- Już to powiedziałaś trzy razy. Mi jest to obojętne. - Gravaren nie rozumiał, dlaczego zwykłe "nie" należy powtarzać w dziesięciu zdaniach. Czyżby wyglądał na głupca, któremu coś trzeba powtarzać tyle razy, by wreszcie to pojął?
- Oj, moi drodzy, każdy robi na co ma ochotę, nie ma tu żadnego przymusu - zapewniła uwieszona na elfim ramieniu kobieta. - To w końcu ma być zabawa, chwila relaksu i przyjemności - dodała swobodnym tonem. Mirin tylko pokiwała głową, najwyraźniej uznając, że nie będzie się w tej sprawie dalej wypowiadać.
- Masz rację, moja droga. - Gravaren uśmiechnął się do Tanelii. - Idziemy zobaczyć, co jeszcze ciekawego znajduje się w obozie? - spytał.
Cass spojrzała zaś pytająco na Lavidę uznając, że to Rybka zdecyduje za nią gdzie iść. Coś jej się w końcu należało za to, że castanka porzuciła ją by wesprzeć moralnie Tyrusa.
- Tak, chętnie bym zobaczyła co tu jeszcze ciekawego się znajduje. Może znajdziemy w końcu, gdzie tu się je obiady. Dobrze by było zanim wszyscy zgłodnieją. Jesteś głodna? - pytanie skierowała do Cass, jednocześnie chwilę dłużej zatrzymując na niej wzrok.
- Tak troszeczkę.-przyznała się Cassira i uśmiechając od różowowłosej dodała - Więc możemy jeszcze się przejść po obozie.
- Może warto poszukać kupców? Jeśli wzięłyście już co trzeba z magazynów - zaproponował elf.
- Ojej! Magazyny. Nie. Ja nie byłam w magazynie. Właściwie to kupców nie potrzebuję. Wydaje mi się, że mam najważniejsze rzeczy. Magazyn się przyda nawet na zapas. Zakupów nie planuję. Może kiedy dowiemy się co mamy za misję to coś przyjdzie mi do głowy. - odpowiedziała lisia elinka.
- Więc magazyny teraz. Choć nie wiem co nam dadzą - zgodziła się z nią Cass ściskając delikatnie dłoń filigranowej przyjaciółki.
- Magazyny są tam. - Gravaren wskazał kierunek. - Mirin, idziesz z nami, czy też odwiedzisz zaopatrzeniowców?
- Ja już się zaopatrzyłam - poinformowała zapytana. - I chyba mam już dość chodzenia - dodała, ewidentnie rezygnując z towarzyszenia zarówno jednej, jak i drugiej grupie.
- Dobrze… to spotkamy się później, przy namiocie Tyrusa i Okuri. Pewnie wszyscy wiemy gdzie oni przebywają.- zaproponowała Cassira.
- Przyjemności. - Gravaren skinął głową na pożegnanie.
 
Kerm jest offline  
Stary 10-02-2020, 20:40   #24
 
Wila's Avatar
 
Reputacja: 1 Wila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputację



NAMIOT LAVIDY I CASS

- Nawzajem - odparła Cass i ruszyła wraz z Rybką w kierunku magazynów, po drodze pytając ją.- To jakie są te łaźnie? Bo będę musiała wkrótce z nich skorzystać. W celach całkowicie higienicznych.
- No więc to dość duży namiot. W środku są małe bale i duże bale z wodą, są też takie zasłonki między nimi. Przepięknie tam pachnie. Kwiatami. Jest ciepło i przyjemnie - opowiadała Rybka. - Chętnie je odwiedzę, choć nie tylko w celach higienicznych. To idealne miejsce na relaks.
- Brzmi obiecująco - mruknęła Cass mimowolnie zerkając na atrybuty elinki, które wyróżniały ją spomiędzy innych członkiń jej rasy. Zarumieniła się i dodała. - Może po kolacji się pomoczymy.
- Ty i ja? - upewniła się elinka, mimowolnie się rumieniąc. - W celach higienicznych czy relaks? - zadała jeszcze jedno pytanie, kątem oka zerkając na castiankę.
- Pewnie i jedno i drugie. Przyjemnie będzie leżeć w ciepłej wodzie, a jak jeszcze przemycimy bukłak z winem.- odparła z nieco rozmarzonym uśmiechem Cassira nie zdając sobie sprawy jaki inny “relaks” można by tam zażyć. Jedno doświadczenie z Val nie uczyniło z niej śmiałej osóbki w takich relacjach.
- Ojej - odparła Rybka, nie bardzo wiedząc co powiedzieć. Z jednej strony bardzo chciała bliżej zaprzyjaźnić się z Cass. A z drugiej strony trochę było to dla niej wstydliwe. - Podobno po kolacji w łaźni jest niewiele osób - podzieliła się swoją wiedzą.
- Acha… więc zrelaksujemy się razem w balii… w łaźni.- mruknęła Cassira czerwieniąc się coraz bardziej.- Jeśli chcesz.
Różowowłosa skinęła potwierdzająco głową.
- Chcę - odpowiedziała. - Jak przemycimy wino? - zapytała konspiracyjnym szeptem.
- Może ukryjesz pod sukienką? Bo ja żadnych nie mam, ani spódnic. - klepnęła się po tyłku Cass.-Tylko spodnie, w większości dopasowane.
Lavida zatrzymała na chwilę dłużej niż trzeba wzrok na miejscu w które klepnęła się jej towarzyszka.
- Niezły pomysł - przyznała. - Tam nikt nie będzie zaglądać, przecież.
- Ja bym zaglądnęła.
- zażartowała castanka uznając za oczywiste, że nie można wziąć tych słów na serio.
- Chciałabyś? - zapytała Rybka. - Żartujesz tylko sobie? To co tam znajdziesz nie może równać się z przystojnym castańczykiem - również zażartowała.
- Jakoś mnie nie kusi przystojny castańczyk. - odparła wymijająco Cass czerwieniąc się na twarzy.
- Jest ci ciepło? Może zwolnijmy trochę. O widzę już magazyn - Rybka pokazała palcem wolnej dłoni.
Przed magazynem zaś, a przynajmniej przed głównym namiotem, stała wysoka amanka. W chwili, w której Rybka wraz z Cassirą się zbliżały, nie było już wielu chętnych do tego by uzupełnić swoje zapasy. Zapewne z tego to powodu od razu zwróciły uwagę kobiety.
- Czego trzeba? - zapytała je dość bezpośrednio, mierząc wzrokiem który wyraźnie pokazywał iż amanka ma za sobą dość ciężki dzień i najchętniej by już sobie poszła do namiotu odpocząć.
- Dopiero co przybyłyśmy i właśnie… chciałybyśmy dostać to co wydaje się nowo zatrudnionym najemniczkom. - rzekła Cassira szczerząc zęby w najbardziej uroczym uśmiechu jakim znała, ciesząc się że kwestia jej rumieńców na policzkach tymczasowo zeszła na dalszy plan.
Amanka zmierzyła Cassirę nieprzyjaznym spojrzeniem.
- Zbroje i broń tam - wskazała na drugi co do wielkości namiot po swojej prawej stronie. - Mikstury tam - wskazała na lewo gdzie przed kolejnym namiotem stał stół a za nim popori. - Resztę dostaniecie tam - machnęła ręką nieco mocniej, ponownie wskazując na lewo, tym razem najprawdopodobniej mając na myśli ostatni namiot.
- Chodźmy po mikstury - zaproponowała Rybka. - Tych dodających many nigdy nie za wiele.
- Dobra… zbroję i tak mam… w namiocie - westchnęła castanka dając się prowadzić przyjaciółce.
A więc elinka prowadziła w lewo, w stronę popori.
Ten uniósł głowę gdy tylko podeszły po czym pomachał im wesoło łapą.
- Hej, hej - przywitał się. - Mikstury tak? No dobrze, dobrze, to czego potrzeba?
- Lecznicze dla nas obu. I z maną dla niej - odparła Cassira uśmiechnęła się na powitanie.- Jeśli to nie problem. I odtrutki na miejscowe jady.
- O tak, tak, lecznicze mam i te z maną też mam, poczekajcie no tylko chwilkę - i dał nura do namiotu tylko po to by powrócić z dwoma skrzyneczkami. - Odtrutki… No odtrutek to nie mam - podrapał się po brodzie. - Może u kupca panny dostaną - zaproponował.
- A bywają potrzebne? Dużo trujących gadzin na tej wyspie?- zapytała zamyślona pogromczyni.
- Ano trochę się znajdzie, znajdzie - potwierdził. - Chociaż głównie te co to jak przywalą to później rana krwawi z dni pare o ile się tego nie potraktuje odpowiednio albo się tym ktoś leczący nie zajmie - dodał.
- Kogoś leczącego to chyba znajdziemy - zażartowała sobie Rybka. - Dziękujemy. Możemy dostać skrzyneczkę? Nie wzięłam plecaka.
- Bierz, bierz, moja droga. - Poporii nawet przesunął ową skrzyneczkę w stronę elinki.
- Wspaniale - ucieszyła się. - Więc mikstury mamy, zbroi nie potrzebujemy, nie wiem co ma oznaczać "reszta", ale chętnie sprawdzę. - Te słowa elinka skierowała już do Cass.
- Czemu nie. Możemy tam zajrzeć.- odparła dobrodusznie Cassira zabierając swoją.

Przy kolejnym namiocie kręcił się mężczyzna rasy ludzkiej, wyraźnie zajęty układaniem porozrzucanych kocy, lin, plecaków i wszystkiego czego można by sobie zachcieć wybierając się w drogę.
- Tak? - rzucił niezbyt chętnie gdy je zobaczył.
- Potrzebujemy zapasów na zwiad. Może jakieś… liny?- właściwie nie było tu nic rzuciło by się w oczy Cass, więc ruszyła po namiocie rozglądając się po zgromadzonym towarze. Pochylając nad niżej umieszczonymi przedmiotami i przyglądając im się badawczo.
- A namioty? - zapytała Rybka. - Masz jakiś namiot? - To pytanie skierowała do Cass.
- Tak. Stary i mały nieco cuchnący dymem. Jednoosobowy. - wyjaśniła Cassira i uśmiechnęła się tłumacząc. - To prawie mój dom.
- [i]Oh. Rozumiem. Ja nie mam namiotu. Uznałam, że to będzie za ciężkie dla mnie[/i - wyjaśniła. -[i] Muszę zorientować się, czy ktoś ma miejsce dla mnie w swoim.
- Może tak przestaniecie gadać i się pospieszycie? - zaproponował opiekun tego wszystkiego, stając na środku namiotu. - Trzeba było przyjść wcześniej gdy wszystko było zapakowane, a nie na ostatnią chwilę kiedy człowiek chce iść, coś zjeść i odpocząć.
- Możesz spać ze mną, jeśli nie będzie ci przeszkadzała ciasnota i zapach dymu z ogniska. Jakoś się pomieścimy.- zaoferowała się Cass wybierając dwa zwoje liny, mały maczetę do wycinania sobie drogi w dżungli i z dwa koce.
- Bardzo chętnie. Dziękuję - elinka uśmiechnęła się do niej promiennie. Ponaglona przez opiekuna wybrała mały kozik i dodatkowy koc.
- Jeszcze nie dziękuj. Bo nie wiadomo czy będzie za co. To mały wojskowy namiot. Stary. Będziesz wtulona we mnie niczym poduszka - straszyła Cassira z szerokim uśmiechem.
-Potrafię być bardzo miłą i miękką poduszką - odwzajemniła się elinka, jednocześnie machając lisim ogonem.
Cass zapominając o tym co mówiła Val o wrażliwości elinek, pochwyciła delikatnie ów ogon dłonią żartując.
- Nie wątpię.
Policzki Rybki zapłonęły momentalnie.
- Chodźmy stąd - pisnęła.
Zawstydzona swoją niefrasobliwością Cassira puściła ogon przyjaciółki i ruszyła do wyjścia wraz z nią. Przy okazji szepnęła wstydliwie. - Przepraszam.
- Nie szkodzi - odpowiedziała dopiero gdy oddaliły się o kilka kroków od magazynu - idziemy to odnieść do naszego namiotu?
- Tak. A potem chyba coś zjemy. Albo odwiedzimy kogo chcesz.- Cass była zdeterminowana wynagrodzić jej tą małą rozłąkę i nie do końca dotrzymaną obietnicę z poranka.
- Zjemy coś. Chętnie. A w obozie nie znam nikogo poza wami, to znaczy drużyną Tyrusa potocznie zwaną Tyrusiątkami - po tych słowach mrugnęła do Cass okiem.
- Ja poznałam Val… a ty Mirin i Tanelię…- zamyśliła się Cass i zerknęła na przyjaciółkę. - Choć twoja uroda musiała przyciągnąć uwagę wielu. Wiesz… jesteś wyjątkiem wśród elinek, ze względu na swój biust. Więc pewnie… no… wiesz… musiałaś mieć powodzenie. I tu też budzę zazdrość trzymając innych z dala od ciebie.
- Powiedziałabym, że Tanelia poznała Gravenka, reszta wątpię, że pamięta jak ma na imię - zachichotała Rybka. - Ale wiesz, jeśli dobrze zanotowałam w pamięci, to dziewczyny będą stanowić część Tyrusiątek.
Po tych słowach Rybka spróbowała wsunąć swoją smukłą dłoń w dłoń Cassiry, gdyż odkąd wyszły z magazynu zabrakło tego drobnego kontaktu. Jedna ręka wystarczyła by nieść skrzynkę eliksirów, a Cassira i tak niosła za nią koc.
- A co do piersi, to wiesz… takie urosły, to takie mam. Elinki zwykle nie mają piersi więc lubią bawić się moimi - powiedziała półżartem.
- Nie dziwię się im… jeśli są równie miękkie jak twój ogonek. - wyrwało się Cassirze z ust, gdy zacisnęła delikatnie dłoń na palcach Rybki.
- Wydaje mi się, że strażniczka łaźni Ana, mogła zwrócić na mnie uwagę w taki sposób o jakim mówisz - kontynuowała Rybka.
- To mnie nie zdziwi, gdyby cię podglądała w kąpieli. Ładna ta Ana? Miła? - zapytała Cass i uśmiechnęła się dodając.- Czy przeszkadzałaby ci taka wielbicielka, bo jeśli tak to… mogę jej przyłożyć.
Lavida zaśmiała się iście dziewczęco. To było miłe, że Cass tak chciała o nią zadbać.
- Nie trzeba nikogo bić. Nie przeszkadza mi. A tobie nie przeszkadza to, że mi nie przeszkadza? - bardziej zaplątanego pytania nie udało się jej wymyślić.
- Eee nie… jestem zadowolona, że jesteś w humorze.- odparła zamyślona castanka, gdy już dochodziły do ich namiotu. - Do twarzy ci z uśmiechem.
W odpowiedzi Rybka jeszcze mocniej się uśmiechnęła.
W namiocie było pusto. Val nie było bowiem w środku. Porzucony pancerz został na podłodze, a miecz leżał tam gdzie go Cass zostawiła. Co sama pogromczyni przyjęła z ulgą. Odłożywszy na swoją pryczę zdobyte skarby i sprawdziwszy zapięcia pasów więziących miecz w pochwie, zabrała się za zbieranie swojego pancerza.
Jej mniejsza towarzyszka też nie próżnowała. Otworzyła skrzynię by do swojego niewielkiego dobytku dołożyć eliksiry i kozik. Dość skrupulatnie i porządnie rozścieliła koc swoim posłaniu.
- Pomóc ci w czymś? - zapytała grzecznie gdy sama skończyła porządki.
- Eeee nie.. Chyba…- odparła pupa Cass, bo reszta jej ciała nurkowała pod zajętą przez Val pryczą w poszukiwaniu karwasza, który wpadł tam podczas wcześniejszych igraszek.
- Aha - odpowiedziała Rybka przyglądając się bez ogródek (w końcu nikt nie widział) pupie i poczynaniom Cass. No bardziej pupie niż poczynaniom. - Bo jakby co mam mniejsze rączki.
- No jeśli chcesz…- wymruczała Cass wycofując się tyłem. I zerkając za siebie, na siedzącą elinkę. Zrobiła się trochę czerwona na twarzy, przypominając co Val jej robiła na tej pryczy pod którą nurkowała.
- To czego szukamy? - zapytała Rybka podchodząc do pryczy w miejscu gdzie wcześniej castianka próbowała coś wyciągnąć. Od razu nachyliła się by spojrzeć pod spód. Tym razem to jej drobną pupę z wystającym lisim ogonkiem można było podziwiać, w dodatku w tej pozycji sukienka podwijała się ukazując białą koronkową bieliznę.
- Karwasza… to taka metalowa… obręcz… - Cass miała problemy ze skupieniem się. Po tym co zrobiła tu Val. Po tym co czuła wtedy… teraz jej myśli nie były zbyt czyste. Pokusa była zbyt wielka. I palce Cass zatańczyły na futerku lisiego ogonka.
- Oj. Znów to robisz - pisnęła Rybka, a jej ogonek poruszył się w jedną i drugą stronę niefortunnie i zupełnie przypadkiem gilgocąc Cass po piersiach. - Wiesz… - zaczęła Rybka odwracając się by spojrzeć na Cass - … nasze ogony. Oj przepraszam.
- Nie… to ja przepraszam. Wiem, że nie powinnam ci się gapić na majtki, czy dotykać ogona -
odparła speszonym i zawstydzonym głosem castanka opuszczając głowę.- Nie wiem co mnie dziś naszło.
- Podobam ci się? - zapytała Rybka nie zmieniając pozycji. Jednocześnie sięgając coś ręką spod pryczy.
- Baa… a komu się nie spodobała by taka urocza i słodka elinka. Jesteś jak cukierek, aż kusi by cię schrupać - odparła ze śmiechem castanka przyglądając się Lavidzie i starając się nie zerkać na jej pupę… za często.
- Mam! Znalazłam - Lavida wyciągnęła karwasz - trochę był zaklinowany.
Wyprostowała się i odwróciła w stronę castianki.
- Ale nie oddam - uśmiechnęła się zawadiacko.
- Czemu? - spytała zdziwiona tą deklaracją Cass nie wiedząc jak zareagować.
- Bardzo dzielnie walczyłam o wyciągnięcie go, więc należy mi się okup. Jeden całus wystarczy. - wyjaśniła elinka.
- Całus… w policzek? Zgoda.- mruknęła zaczerwieniona na policzkach Cass zbliżając się na kolanach ku Rybce.
- Całus, gdzie chcesz - odpowiedziała, a gdy Cass zbliżyła się objęła ją za szyję zbliżając się jeszcze bardziej.
Cass pocałowała więc Lavidę, ale nie w policzek. Przylgnęła ustami do jej warg, a delikatne zetknięcie ich ust zmieniło się w namiętny pocałunek. Tym bardziej namiętny, że castanka zapomniała się w nim, jej dłonie przylgnęły do ciała Rybki. Palce jednej wodziły po ogonie, a druga bezwstydnie wślizgnęła się pod sukienkę prosto na pupę elinkę okrytą bielizną.
Elinka nie tylko nie protestowała, co wydawała się chętna na pieszczoty. Nie przerywała namiętnego pocałunku. Zsunęła dłoń na piersi castianki. Mała dłoń, duże piersi… pupa elinki poruszyła się zachęcając Cassirę do dalszych pieszczot.
Przez co dłoń castanki zanurkowała pod bieliznę delikatnie ściskając pośladek różowowłosej. Usta Cass po pierwszym pocałunku, zaczęły muskać policzek a potem szyję gdy dociskała drobne ciałko do siebie, sprawiając że piersi ich zaczęły się o siebie ocierać.
Poczuła więc, że pod bielizną znajduje się delikatne "futerko", równie przyjemne co lisi ogon. Lavida chętnie ocierała piersiami o piersi Cass. W końcu odsunęła się lekko, tylko po to by chwycić materiał sukienki i zdjąć ją szybkim ruchem przez głowę.
Cass zaskoczona tym działaniem zamarła, nie wiedząc jak zareagować na bezpruderyjne zachowanie elinki. Jedynie pożądliwie pożerała wzrokiem filigranowe ciało Rybki.
- Jesteś śliczna - wydukała w końcu.
Różowowłosa uśmiechnęła się tylko. Na nowo przyległa do castianki by oddać się namiętnym pocałunkom. Objęła ją dłońmi, które teraz przesuwały się to po karku, to po uszach towarzyszki.
Cassira zachłysnęła się sytuacją, całując usta różowowłosej i ściskając dłońmi pośladki elinki pod koronkową bielizną. Po kilku namiętnych pocałunkach, castanka mruknęła lubieżnie.
- Tooo… gdzie cię teraz pocałować ?
- Lubię kiedy mnie całujesz. Możesz mnie całować gdzie chcesz
- odpowiedziała elinka, jednocześnie wiercąc pupą jakby chciała sprowokować dłoń towarzyszki to przesunięcia się do innych obszarów, albo potrzeć się o nią.
- Wszędzie?- mruknęła “złowieszczo” castanka trzymając za pośladki elinkę i odsuwając nieco, by ustami posmakować krągłości jej biustu i językiem musnąć twarde szczyty piersi. Cass robiła się drapieżniejsza.
- Mmmmhmmm - przytaknęła przeciągle Lavida, chociaż ciężko powiedzieć czy była to odpowiedź na pytanie czy aprobata dotycząca tego co robiła castianka. Elinka znów ujęła dłońmi jej uszy i zaczęła pieścić dotykiem. Cassira poczuła też miękk lisii ogon, który przesunął się po jej ręce.
Było to przyjemne uczucie tak jak te miękkie piersi Rybki pod ustami. Pogromczyni pogrążała się w lubieżnym amoku i jej dłonie szarpnęły brutalnie zsuwając jej koronkową bieliznę niemal do łydek.
Rybka pozwoliła by bielizna opadła jeszcze niżej, po czym oswobodziła z niej nogi. Pochyliła się by skubnąć lekko ząbkami czubek ucha castianki.
Drapieżny pomruk wyrwał się z ust Cass. Jej palce przesunęły się po udach elinki, gdy mówiła. - Połóż się.
Nechętnie odeszła od Cass i położyła się zgodnie z prośbą. Zachęcająco wyprężyła się na pryczy, podkreślając kobiece aspekty ciała.
- Chodź tu do mnie.
Castanka wstała po drodze ściagając koszulę i odsłaniając równie nagi biust z wyraźnym efektem podekscytowania. Podeszła nieśmiało się uśmiechając. Kucnęła przy pryczy i chwyciwszy za łydki elinki rozchyliła je całując skórę ud delikatnie… uparcie zmierzając do celu między nimi.
Z tej pozycji Lavida miała niewielkie pole manewru. Przyglądała się poczynaniom castianki wzrokiem wygłodniałego lisa, który upatrzył sobie wyjątkowo smaczną myszkę. Zacisnęła dłonie mocno na kocu. I dobrze uczyniła, bo pocałunki castanki dotarły do celu pomiędzy jej udami. Tam cass powtórzyła sztuczki Val wodząc językiem po wrażliwym na dotyk obszarze, potem trącając newralgiczny punkt, a na końcu głowa Cass przylgnęła do jej podbrzusza gdy język zagłębił się w smakowitym wnętrzu.
Rybce bardzo podobały się dwie pierwsze sztuczki, jednak gdy Cass doszła do ostatniej finałowej, elinka odsunęła się lekko pozbywając się ze swojego wnętrza języka castianki. - Coś nie tak?- mruknęła zaskoczona Cass i speszyła się. Val to poszło jakoś lepiej chyba, bo castanka nie miała sił wtedy na protesty.
- Możesz powtórzyć to co zrobiłaś wcześniej? - szepnęła lisia elinka. Cass poczuła jej ogon na swoim karku.
- Mhmm…- mruknęła Cass wracając do pocałunków i muskania wrażliwych punktów na intymnym obszarze filigranowej kochanki. Tym razem o wiele wolniej, dokładniej i delikatniej.
- Ojej - wyrwało się z ust Rybki, która zaczynała coraz mocniej ściskać koc. To co robiła Cass było niesamowite, elinka miała ochotę ocierać się o muskające ją wargi. To wprawiło ją w rytmiczny delikatny ruch. Lisi ogon przesuwał się wedle swojego zasięgu po karku i plecach kochanki.
Cass zaś klęcząc zajmowała się z coraz większym pietyzmem i delikatnością tańcem języka po drżącym intymnym obszarem kapłanki. Powoli bez pośpiechu, język niczym pędzel muskał skórę. Zaś długie ręce Cassira na oślep wymacały jej krągłe piersi, by uchwycić jej i masować równie delikatnie.
W utrzymującym się rytmie z ust Rybki zaczęły wydobywać się oznaki rozkoszy. Ohy i ahy, aż do finałowego dość głośnego:
- Ojeju!
Po którym wijąca się dziewczyna opadła bez ruchu szybko oddychając.
Cass oparła podbródek o miejsce które niedawno pieściła językiem i zarumieniona na policzkach przyglądała się małej elince łapiącej oddech. Była zadowolona z tego co usłyszała.
Różowowłosa uśmiechnęła się do niej, patrząc na nią wzrokiem spełnionej i zadowolonej osoby.
- I co teraz będzie? - zapytała.
- Ja… nie wiem… - przyznała szczerze Cass siadając na swoich kolanach i odsuwając podbródek od ciała elinki.- Trochę dziwnie się czuję.
Lavida usiadła, pozostawiając swoje nogi w rozkroku. Przysunęła swoją twarz w stronę Cassiry przyglądając się jej.
- Oddam ci ten karwasz - powiedziała Rybka z zalotnym uśmiechem.
- Wypadałoby… w innym przypadku przerzuciłabym cię przez kolano i dostałabyś klapsy - odparła Cassira wystawiając język.
Rybka zaśmiała się wesoło.
- Jesteś cudowna, Cassiro - powiedziała muskając paluszkami jej podbródek - dziękuję, że jesteś.
- A ty jesteś cudownie słodziutka.
- Cass oblizała swoje usta, uśmiechając się łakomie.
- Chodź, usiądź koło mnie. Dlaczego dziwnie się czujesz? - Lavida zachęcająco poklepała miejsce na pryczy tuż obok siebie.
Cassira zaśmiała się nerwowo i usiadła obok Rybki zaciskając uda i czerwieniąc się. Jej ciało mimowolnie się prężyło, gdy wybąkała:
- To… nieważne. Nie martw się.
Elinka przysunęła się bliżej, tylko po to by opuszkami palców zacząć gładzić piersi castianki. Delikatnie, jakby je oglądała i nigdzie się nie śpieszyła.
- Mogę cię rozebrać? - zapytała szeptem gdy jej dłoń przesunęła się na przestrzeń między piersiami i tu zaczęła gładzić relaksującym gestem Cassirę.
- Jeśli chcesz.- mruknęła potulnie Cass opierając się na rękach i prężąc dumnie piersi które dotykała.- Nie musisz.
Rybka zmarszczyła pytająco czoło, jakby nie rozumiejąc czego nie musi. Przesunęła powoli dłoń z mostka towarzyszki w stronę jej spodni. Przyglądała się przy tym jej kobiecym kształtom. Wyglądała jakby dobrze przy tym się bawiła. Wtedy dopiero zaczęła zsuwać z niej spodnie.
Cass pomogła jej przy tym, podnosząc lekko biodra. Materiał zsunął się odsłaniając pod spodniami zwyczajne majtki kroju wojskowego. Żadne tam koronkowe cudeńka elinki. Lavida dostrzegła za to widoczne oznaki podniecenia towarzyszyki i kochanki zarazem.
Elinka zrzuciła spodnie na podłogę. Zdjęła z castianki również bieliznę. Przez chwilę podziwiała widoki przesuwając dłonią po wewnętrznych udach towarzyszki, czasami blisko jej intymności, jednak jeszcze jej nie dotykając. Bawiła się z nią, bawiła się jej ciałem, ale była przy tym jak motyl. W końcu usiadła w rozkroku na swej towarzyszce, ich okolice intymne zetknęły się ze sobą jedynie na moment. Elinka chciała pocałować Cassirę ale była zbyt mała by utrzymać przy tym pozycje w jakiej chciała być. Musnęła wargami jej wargi. Palcami przejechała po szyi, a miękkim ogonem po okolicy intymnej Cass.
- Mmmmm…- wyrwał się pomruk z ust drżącej castanki. Siedząc wyprostowała się i wolnymi dłońmi sięgnęła ku ciału siedzącej na niej kapłanki. Pieszcząc lewą dłonią ucho kochanki, prawą wodzić zaczęła po pośladku. Napierając biustem na Lavidę pochyliła się, by sięgnąć jej ust w celu ich pocałowania.
Kiedy Cass zaczęła pieścić lisie ucho, kapłanka niemalże zamruczała łasząc się do pieszczącej je dłoni.
- Połóż się - poprosiła szeptem.
Cassira zrobiła to powoli i spoglądając czule na elinkę wymruczała cicho żartując.
- Może mi się za bardzo spodobać to pozbawianie cię odzienia i to co po nim następuje.
- Może - przyznała elinka z psotnym uśmiechem. - Oby tak się stało - zażyczyła sobie. Gdy castianka już leżała, zsunęła się nieco niżej, wsuwając jedną swoją nogę pod nogę kochanki, drugą pozostawiając w okolicach jej brzucha. Dzięki temu okolice intymne zetknęły się ze sobą, a elinka zaczęła wykonywać rytmiczne ruchy pocierając się o Cassirę i Cassirę o siebie.
- Nie jestem… zbyt… opanowana.- wyszeptała Cass prężąc się lekko napierając podbrzuszem na kapłankę. Dłońmi instynktownie chwyciła swój własny biust pieszcząc go dłońmi i kusząc tym wzrok elinki.
Rybka uśmiechnęła się na ten widok, a choć nie sięgała dłońmi by pomóc w tym Cass, miała jeszcze jeden atut. Ogon. Puszysty dodatek dołączył do tańca. Muskając podbrzusze castianki, a czasami lekko zahaczając o drugą pierś. Elinka nie zaprzestawała pocierania.
- Mogę się rzucić… na ciebie… i całować i pieścić…. I rozbierać… impulsywna… bywam.- próbowała się wytłumaczyć Cass. Pomiędzy głośnymi jękami i drżąc od pieszczot. Wiła się lekko pod ruchem bioder filigranowej kochanki.
- Mhmmm… lubię twoją… Mhmmm… impulsywność… ojeeej… - odpowiedziała jej elinka. Zaróżowiona na policzkach wyglądała jakby miała zaraz szczytować po raz drugi.
Cass… zaś na pewno była blisko. Drżała i wiła się ocierając tęsknie o ciało Rybki, aż w końcu jej ciało wygięło się w łuk i castanka doszła z głośnym jękiem.
Nie był to jednak koniec, gdyż chwilę po niej zaczęła dochodzić jej towarzyszka. Po kilku "ojej", opadła w końcu obok castianki na pryczy. Nic nie mówiąc.
Cass również milczała leżąc obok, jedynie objęła zaborczo elinkę ramieniem i przytuliła d siebie.
- Tylko… ani słowa Okuri. Chyba zagięła na ciebie pazurki.- wymruczała w końcu do ucha kapłanki.
- Wyjaśnij. - poprosiła elinka, która chwilowo cierpiała na zaćmienie umysłu, w głowie przemielając wspomnienia sprzed chwili. Myśli o Okuri jeszcze do niej nie dochodziły.
- No… chyba nie tylko o Tyrusa jest ona zaborcza - mruknęła Cass i uśmiechnęła się dodając.- Jesteś smakołykiem który pewnie i ona chciałaby skonsumować.
- Okuri? - zdziwiła się Rybka - nie wydaje mi się. Prędzej… hmm. Prędzej Miriam. Ale Okuri?
- Miriam? Aaaa…- zamyśliła się Cass wspominając tę trochę nieśmiałą i raczej starającą się nie rzucać w oczy kobietę.- … ta ładna. Prawda?
- Ładna. Tak ta ładna - przyznała elinka. - Martwisz się, że Okuri będzie ci dogryzać?
- I tak będzie.
- mruknęła Cass zerkając na leżącą obok kapłankę.- Skąd wiesz, że akurat ona… ta Miriam? Bo jakoś… nie zauważyłam. Po prawdzie to trochę starała się nie zwracać na siebie uwagi.
- Nie wiem. Strzelam. Wydaje mi się, że bardzo podobały jej się widoki w łaźni. Czy to ma jakieś znaczenie? - zapytała Rybka.
- Hmm… żadnego w sumie. Choć może powinnyśmy ją porwać do tej łaźni. Jak sobie przypominam toooo… wydawałaś się taka jakaś zahukana. Trochę odprężenia w balii dobrze by jej zrobiło.- mruknęła pod nosem Cass i dodała.- Val natomiast, ona z pewnością chciałaby… zapoznać cię tak nago… i być może nas obie naraz. To rozrywkowa wojowniczka.
Lavida uniosła lekko brwi. Była trochę zaskoczona słowami Cassiry i milczała analizując coś w myślach.
- Czyli, chciałabyś zaprosić kogoś jeszcze do łaźni? - upewniła się nie dając po sobie poznać czy jest za, czy nie.
- Nie wiem. Może ? - pisnęła cicho Cass i westchnęła. - Czasami mówię co mi ślina… a poza tym pewnie nie wypadało by się obściskiwać przy niej. Po prostu jak sobie ją przypomniałam, to zrobiło mi się jej żal.
- Aha… Miriam jest umówiona z Tanelią i Gavrenkiem. Więc jeśli chciałabyś kogoś zaprosić to strażniczkę Ane. No i Val, tak? To nasza współlokatorka? Możemy dodać do tego Okuri - zachichotała przy tym choć trochę wrednie.
- Droczysz się.- stwierdziła Cass opierając się na łokciach i patrząc z góry na nagie ciało elinki. Nachyliła się ku niej, by muskać czubkiem języka szczyty jej piersi.- Ja też tak mogę. A co do przyjęcia w… balii to nie myślałam o takiej grupce… dużej. Możemy we dwie i ewentualnie następnym razem Miriam. I wtedy bez żadnych zabaw.
- Bez zabaw? - mruknęła elinka - kiedy ja lubię zabawy. - Dla potwierdzenia swoich słów wsunęła dłoń między uda Cass. - Chcesz się ze mną jeszcze raz pobawić? A może jesteś już głodna?
- I jedno i drugie… - mruczała Cass nie zaprzestając wodzenia języka po krągłościach piersi elinki. Sama również sięgnęła palcami między uda Rybki kopiując jej figle między własnymi udami.
Elinka pieściła jedynie zewnętrzne punkty intymności Cassiry i wyglądało na to, że ani myśli o zagłębianiu się. Robiła to nieśpiesznie ale z pewną dozą dokładności. W rytm.
Pomruki Cass świadczyły o tym, że aprobuje takie działania. Jej palce również wodziły po delikatnym obszarze kapłanki naśladując jej pieszczoty, choć była w tych ruchach pewna energia i niecierpliwość. I zdecydowanie brak doświadczenia.
Rybka na pewno nie robiła tego pierwszy raz, a Cass na pewno ucieszyłoby stwierdzenie, że nie ostatni…
Do rytmicznych ruchów, znów dołączył się puszysty ogon elinki, który zaczął wędrować między udami castianki.
Ciche pomruki i sapnięcia castanki świadczyły, że jej ciało rozpalało się coraz bardziej od tego dotyku. Oddech pogłębiał, a dotyk palców był drżący od wzbierających w niej doznań.
Rybka odnalazła usta Cassiry, nie przerywając tańca palców zaczęła je całować. Lecz nie były to gorące pocałunki. Dotykała delikatnie jej wargi swoimi. Gładziła po nich językiem. Muskała je.
To była trudna lekcja dla Cass. Nie potrafiła bowiem zachować zimnej krwi. I te delikatne pocałunki, często stawały się namiętnym połączeniem ich warg. Cass odruchowo poruszała biodrami drżąc coraz bardziej i coraz bliżej spełnienia.
Rybka w imię zabawy nie zaprzestała tych pocałunków, czując reakcję kochanki drażniła się z nią jeszcze przez jakiś czas. Później przestała całować. Ogon przestał muskać wewnętrzną stronę bioder Cass. Nie było już nic. Żadnych bodźców, prócz dłoni zgrabnie przesuwającej się po intymności castianki.
Za to Cass bodźców nie szczędziła, tym razem pocałunkami na szyi elinki rozładowując żar który w niej narastał, aż w końcu to było za wiele dla niej i doszła znów z głośnym jękiem.
Lavida wyglądała na zadowoloną. Uśmiechała się od ucha do ucha, jeszcze gładziła wewnętrzną stronę ud Cass. Pocałowała ją znów.
- Jak będziemy tak leżeć, to w końcu Val nas przyłapie.- zachichotała Cassira i westchnęła ciężko. - Acz nie mam ochoty się ubierać.
- Dziś nigdzie nam się nie śpieszy - odpowiedziała jej Rybka. Dziewczyna położyła swoją głowę na ramieniu towarzyszki.
- Mhmm…- potwierdziła Cass głaszcząc Rybkę po różowych puklach i pieszcząc jej lisie uszko.- To prawda. Nigdzie.
Rybka mruknęła czując dłoń głaskającą jej lisie ucho. Zaczęła łasić się do Cass jak mały kotek.
- Jesteś urocza, wiesz?- zamruczała cicho Cassira nie przerywając tej zabawy. - Ale naprawdę musimy coś zjeść i się ubrać.
- Mmmmmm… - odpowiedziała elokwentnie jej różowa towarzyszka, nie przerywając łaszenia się. Widocznie coś było w tych elińskich uszkach, co działało na jej zmysły.
- Będę musiała je kiedyś wycałować.- zamruczała pod nosem Cass przerywając pieszczotę, by rzec głośniej.- To ubieramy się i idziemy? Coś zjeść?
- Teraz? - zapytała elinka, choć nie precyzując czy chodzi o to by Cass teraz je wycałowała, czy o to, że teraz mają iść gdzieś. - Ah. Tak, tak. Chodźmy.
- Ubranie… no chyba że idziemy po Miriam.- zachichotała Cass wstając i prężąc swoje ciało przed elinką. - Pewnie byś się jej taka spodobała, goluka i urocza.
- Dlaczego akurat po Miriam?
- podpytała elinka, ciekawa co siedzi w głowie Cass. Przyglądała się jej przy okazji, mając ową okazję na wyciągnięcie dłoni.
- No bo twierdzisz, że ona… a ja nadal sądzę że Okuri by się złapała.- zaśmiała się Cassira pochylając po swoją bieliznę.
- Może warto sprawdzić? - zapytała Rybka, akurat schylając się po swoją bieliznę.
- Może. - zamyśliła się Cass ubierając i zerkając na drobną elinkę. - Jeśli chcesz ?
- Cass, jesteś wspaniała. Twoje towarzystwo zupełnie mi wystarcza. Jeśli będziesz chciała, możemy się pobawić z innymi. I tyle - odpowiedziała Rybka jednocześnie ubierając się.
- Wątpię by było coś we mnie wspaniałego - zaśmiała się pogromczyni poprawiając koszulę na piersi, a następnie zakładając napierśnik i zerkając na Rybkę dodała ze śmiechem: - Znudziłabyś się szybko, gdybyśmy były same.
Kapłanka nic nie odpowiedziała na to. Ubrała się do końca, zabrała swoją kapłańską laskę i czekała aż Cass będzie gotowa by wyjść z namiotu. Doświadczenie życiowe mówiło jej by nie przywiązywać się do osób, bo tak szybko odchodzą. W tym momencie zatęskniła trochę za Zolą i jej króliczymi uszkami.
Cass z ulgą zapięła pasy zawieszając swój miecz na plecach. Odetchnęła z ulgą i podała dłoń Lavidzie.- Chodźmy coś zjeść. Na co masz ochotę?
- Jakieś ciepłe warzywa - odpowiedziała dając Cass swoją dłoń. Wyszły razem z namiotu. Rybka rozejrzała się. - Wiesz którędy mamy iść?
- Eeee… za nosem… za zapachami.-
odparła bezradnie castanka, by po chwili dodać z uśmiechem.- Albo się kogoś zapytamy.
 
__________________
To nie ja, to moja postać.

Ostatnio edytowane przez Kerm : 12-02-2020 o 16:20.
Wila jest offline  
Stary 12-02-2020, 16:03   #25
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Tanelia i Gravaren

- Z pewnością wiesz, gdzie rozłożyli się kupcy. - Gravaren uśmiechnął się do Tanelii.
- Oczywiście - stwierdziła castaniczka. - To przecież jedna z najistotniejszych informacji, zaraz po kuchni i namiotach - stwierdziła, prowadząc pewnie elfa.
- Prowadź więc, skoro nie musimy się zatrzymywać i wypytywać o drogę - powiedział z uśmiechem. - Mówiłem ci już, że jesteś prawdziwym skarbem?
- Możliwe, ale zawsze możesz powtórzyć - odparła, robiąc dokładnie to, o co poprosił, a mianowicie prowadząc ich najpierw między namiotami, a następnie szerszym odcinkiem wolnej przestrzeni, który najwyraźniej stanowił coś na kształt drogi biegnącej przez obóz.
- Jesteś prawdziwym skarbem - zapewnił ją Gravaren, uśmiechając się przy tym lekko. - Będziemy udawali, że chcemy coś kupić? - zapytał.
- Nie musimy udawać, możemy po prostu coś kupić - odpowiedziała, jakby to było oczywiste. - Po co udawać? Z pewnością mają ciekawe towary i to o niebo lepsze niż te, które dostaliśmy z przydziału. Warto się zaopatrzyć - wyjaśniła.
- Już mnie uprzedzono, że ceny mogą być wzięte z powietrza i nijak się mieć do realnej wartości - wyjaśnił. - Dlatego nie wiem, czy coś naprawdę kupimy. Ale spróbować można. Targowanie się to dla niektórych świetna zabawa.
- To JEST świetna zabawa - poprawiła go, po czym pociągnęła do nader kolorowego namiotu. Po wejściu do środka znaleźli się w świecie naszyjników, pierścieni, pasów i różnego rodzaju koszulek. - Jestem w raju - stwierdziła castaniczka.
- Wybierać, przebierać... - powiedział elf. - Co z tego ci się podoba?
- Hmm - mruknęła pod nosem, przesuwając palcami po wystawionych koszulkach, po kamieniach w pierścieniach, wreszcie zatrzymała się przy leżącym na jednym ze stołów naszyjniku. - Ten - wskazała.


- Doskonały wybór - sprzedawca zmaterializował się znikąd, jak to tacy jak on mieli w zwyczaju. - Zechce panienka przymierzyć? - zapytał, już trzymając błyskotkę w dłoni i gotując się do zawieszenia jej na szyi castaniczki.
- Pozwolisz? - Efl wyjął mu błyskotkę z dłoni. - W czym pomocny jest ten drobiazg? Prócz ozdabiania rzeczy, które dodatkowej ozdoby nie potrzebują? - spytał.
- Ten konkretny okaz nadaje się doskonale dla osób władających łukiem - poinformował sprzedawca, robiąc krok w tył aby zrobić elfowi miejsce. - Jego specjalną zdolnością jest zwiększona szansa na ogłuszenie przeciwnika. Ma także dodatkową funkcję w postaci magicznego zwiększenia żywotności osoby, która go nosi. Jak zapewne wam wiadomo osoby zajmujące się łucznictwem zwykle są dość delikatnej budowy - obrzucił castaniczkę wzrokiem, uśmiechając się nader domyślnie. - Z tego też powodu taka błyskotka może oznaczać różnicę między życiem, a śmiercią.
- W walce może to jest i przydatne... - powiedział elf z niezbyt wielkim entuzjazmem. - Ale poza tym... - Był pełen wątpliwości. - Podoba ci się? Naprawdę? - Z powątpiewaniem spojrzał na dziewczynę, po czym przyłożył medalion do jej biustu. - Gdzie tu jest lustro? - Przeniósł wzrok na sprzedawcę.
Sprzedawca już trzymał je w dłoni, gotowy służyć swoim klientom najlepiej jak potrafił. Wszystko zaś dla brzęczących, złotych monet.
- Oczywiście że mi się podoba - oświadczyła Tanelia. - To przecież krew Sikandera, prawda? - rzuciła pytające spojrzenie na sprzedawcę, który uniósł brwi w wyrazie zdziwienia.
- Sam nie wiesz, co sprzedajesz? - spytał Gravaren, który nie do końca rozumiał, o co chodzi Tanelii.
- Wręcz przeciwnie - oburzył się sprzedawca. - Zdaję sobie z tego doskonale sprawę. To jeden z naszych cenniejszych okazów. Niewiele takich już pozostało, które zawierają niczym nie rozcieńczoną krew Sikandera. Ma panienka niezwykle dobre oko - pochwalił, przymilając się castaniczce.
- Nie tylko oko... - Gravaren szepnął jej na ucho. - To ile ten drobiazg jest, wart, pana zdaniem? - powiedział normalnym tonem.
- Jedyne dziesięć złotych monet - poinformował sprzedawca, uśmiechając się przymilnie i przesuwając lustro tak, by castaniczka mogła się obejrzeć z każdej strony.
- Wolne żarty - powiedział Gravaren, którego sakiewka, chociaż nie pusta, nie była bez dna.
- Faktycznie, trochę drogo - zgodziła się jego towarzyszka, wyraźnie markotniejąc.
- Cóż, dla tak pięknej panny mogę zejść z ceną do dziewięciu - zaproponował sprzedawca, uznając najwyraźniej, że to właśnie jej powinien się przypodobać, a nie elfowi.
- Trzy - rzucił elf, który za trzy sztuki złota kupiłby sobie bardzo, bardzo długi pobyt w towarzystwie kiku pięknych i chętnych pań... Gdyby oczywiście miał kiedyś taką potrzebę.
- Raczysz żartować - teraz sprzedawca oburzył się na tyle, że aż opuścił lustro. - Trzy złote za taki skarb? Bądźmy poważni…
- Skarb jak skarb - powiedział elf. - To jest prawdziwy skarb - Wskazał na Tanelię. - Cztery, bo jej się podoba - podniósł cenę.
- Osiem - padła kontrpropozycja. - I to tylko dlatego, że tak wspaniale wygląda na tej pani - odciął się sprzedawca. I cóż, nie dało się mu nie przyznać racji w tej kwestii.
- Pięć. Dokładnie z tego samego powodu - odparł Gravaren, spoglądając na Tanelię.
- Siedem - nie dawał za wygraną sprzedawca. Tanelia zaś stała z niepewną miną i spoglądała to na jednego, to znowu na drugiego.
- Nikt w obozie nie zapłaci tyle złota - powiedział elf, święcie przekonany, że mówi prawdę. - Sześć i ani miedziaka więcej..
Sprzedawca milczał przez chwilę i to długą. Widać było że poważnie rozważa opcję znalezienia innego kupca na ów naszyjnik.
- Sześć wydaje się całkiem dobrą ceną - wtrąciła się castaniczka, która nie wiedzieć kiedy zdążyła błyskotkę zapiąć i już zachowywała się tak jakby była jej właścicielką.
- To zbrodnia… - jęknął sprzedawca. - Niech jednak będzie, niech stracę ale za to oczekuję że rozgłosicie iż mam najlepsze ceny w obozie - zażądał, wyciągając dłoń po należną kwotę.
- Najlepsze ceny i najlepsze towary - zapewnił go Gravaren, po czym odliczył wyznaczoną kwotę. - A teraz pytanie w nieco innej dziedzinie... Gdzie dostaniemy najbardziej przydatne na tej wyspie mikstury? - spytał.
- A to nie u mnie już, niestety - poinformował, stwierdzając fakt oczywisty. - Ale jakbyście poszli do namiotu kupca Mardona to jestem pewien, że dostaniecie to, czego szukacie - poinformował, po czym dodał. - Możecie wspomnieć że was przysłałem to i szansę mieć będziecie na nieco lepsze ceny.
- To jak pana zwą? - spytał Gravaren. - My tu trafiliśmy dzięki zdolnościom tej uroczej damy - uśmiechnął się do Tanelii - ale innym musimy wskazać dokładny adres.
- Gdzież moje maniery! - wykrzyknął w odpowiedzi, po czym skłonił się nisko. - Jam jest Archibald, do waszych usług - przedstawił się.
- Ta piękna pani to Tanelia, mnie zwą Gravaren. - Elf przedstawił swą towarzyszkę i siebie. - Jeśli będę poszukiwać czegoś odpowiedniego dla maga, nie bez wątpienia tu zajrzę - obiecał.
- Ależ proszę poczekać, może znajdę coś odpowiedniego - kupiec w lot podchwycił te słowa i ruszył na poszukiwania.
- O tak, tak, może coś dla ciebie? - zaproponowała Tanelia, idąc z pomocą… kupcowi.
- A ty zapłacisz? - spytał cicho Gravaren.
- Oczywiście - zgodziła się, po czym od razu wyciągnęła dłoń po pierścień z zielonym kamieniem, oprawionym w dziwne, poskręcane zawijasy. - Ten - stwierdziła stanowczo.
- Ten? Skąd wiesz? - spytał efl, usiłując się zorientować, jaka magia zamknięta jest w pierścieniu.
- Ponieważ ten jest bardzo dobry dla użytkowników many - odparła, jakby to było oczywiste. - Zwiększa jej ilość, a do tego… - Przez chwilę przyglądała się pierścieniowi. - Tak, do tego zwiększa odporność na magię uśpienia - dodała, unosząc spojrzenie by uzyskać potwierdzenie u sprzedawcy.
- Tak, tak… Ma panienka doprawdy niesamowite oko i wyczucie. - Zaczął się jej przyglądać nieco podejrzliwie.
- Bo to jest skarb najprawdziszy. - Gravaren cmoknął dziewczynę w policzek. - Bezcenny - dodał.
- Jak zwykle przesadzasz - uśmiechnęła się w odpowiedzi. - Zatem… Ile za ów pierścień? - zapytała sprzedawcę, obdarzając go nawet cieplejszym uśmiechem od tego, którym obdarzyła elfa.
- Jak dla panienki… - Chwila zastanowienia jak nic była tylko po to by nadać transakcji dramatyzmu i by Archibald mógł odpowiednio oszacować zasobność jej sakiewki. - Sześć złotych monet - odpowiedział w końcu, wzdychając tak, jakby wypowiedzenie tych słów kosztowało go i to dużo.
- Zapłacę trzy - odpowiedziała Tanelia i to bez większego zająknięcia. - Nawet miedziak więcej byłby okazem nieznajomości posiadanego dobra. Proszę wybaczyć, ale tak się składa, że akurat na cenach się znam, także na tych oferowanych w pańskim przybytku, w Bastionie. Wiem zatem, że tego typu pierścienie sprzedaje się tam za połowę ceny, którą wymieniłam - wyjaśniła z owym słodkim uśmiechem na ustach, całkiem jakby nie oskarżała go o zawyżanie cen, a chwaliła jego aparycję.
- Pani raczy żartować - aż cofnął się o dwa kroki do tyłu. - Toż to pomówienie! - wykrzyknął pełnym złości głosem.
- Możliwe, jednak jeżeli będę w stanie przedstawić dowód… Powiedzmy, w postaci paru świadków, może jakiś stałych klientów, z nieco lepszej grupy społecznej… Słyszałam że panienka Telrayne także bierze udział w tej wyprawie, a skoro ona to i jej siostra, porucznik… - nie dała rady dokończyć bowiem przerwało jej gwałtowne machanie rękami.
- Tak, wiem, wiem, znam te imiona, znam. - Złość kupca wzrosła o kilka stopni. - To jednak nie oznacza…
- Mam je zaprosić na wspólne zakupy? - zapytała Tanelia, nie dając mu dokończyć. - Jestem pewna że ucieszą się mogąc spotkać swojego stałego dostawcę biżuterii. To nie problem, wystarczy… - I zaczęła się odwracać by wyjść. Nie zdążyła, dłoń kupca wystrzeliła do przodu i złapała ją za przedramię.
- Nie, na deva, nie trzeba… Trzy złote… - sapnął, chociaż miał pewne problemy z wypowiadaniem słów.
- Wspaniale! - Tanelia rozpromieniła się niczym słońce po burzy. - W takim razie, biorąc pod uwagę zaistniałe okoliczności, pozwolę sobie dołożyć także ten pas - sięgnęła po jeden z wystawionych przedmiotów, obok którego stali. - Za kolejnego złotego.
- Bierz i idźcie już sobie - warknął Archibald, porzucając pozę uprzejmego sprzedawcy.
- Z przyjemnością - zgodziła się castaniczka, nadal promieniejąc. - Interesy z panem to prawdziwa przyjemność - dodała, bez dwóch zdań złośliwie.
- Dziękujemy i do widzenia - powiedział Gravaren, chociaż był przekonany, że kupiec nie chciałby ich więcej oglądać. - Idziemy? - Spojrzał na castaniczkę.
- Nie mogę się doczekać - odparła i ewidentnie uczucie to dzieliła z kupcem.

Gdy wyszli i oddalili się o parę kroków, wybuchnęła śmiechem.
- Nieźle poszło - oceniła.
Gravaren pokręcił głową z niedowierzaniem.
- Nie dziwię się, że targowanie uznałaś za niezłą zabawę - powiedział. - Ale mój podziw sięga niebios - zażartował. - A ten pasek? Chcesz mi się pokazać przyodziana jedynie w pas i naszyjnik? - spytał, zdecydowanie niepoważnym tonem.
- Chciałbyś - roześmiała się, po czym zaraz spoważniała. - Nie, ten pasek to coś, co chciałam kupić przede wszystkim, gdy tylko weszliśmy. Reszta błyskotek, oczywiście przydatnych, to nic. Ten pas ma wbudowaną barierę przeciwko truciznom. Łatwo takie rozpoznać po tym, że mają wyszyte zielone liście, a nić jest zdobiona drobnymi kamykami, jak te. - Wskazała na haft, który faktycznie był wykonany zieloną nicią, na której perliły się krople rosy, a przynajmniej takie można było odnieść wrażenie. - Są dość cenne, zdecydowanie bardziej niż pierścień czy naszyjnik. Archibald, a raczej jego młodszy brat, bowiem bez dwóch zdań nie mieliśmy do czynienia z głową interesu, popełnił podstawowy błąd, a mianowicie stracił głowę w trakcie targowania. Możliwe także, że nie wiedział co sprzedaje za tego złotego. Z tego co mi wiadomo, to Archibald ma czworo braci i żaden z nich nie dorównuje mu wiedzą - wyjaśniła, gładząc czule delikatne listki.
- A mówiłem, że jesteś skarbem - stwierdził Gravaren, z uznaniem skinąwszy głową. - Pewnie bogowie mi ciebie zesłali, jako nagrodę za cnotliwe życie - dodał.
- Raczej nikt nie uwierzy, że takowe prowadziłeś - stwierdziła ze śmiechem. - Nawet bogowie.
- Czuję się boleśnie dotknięty... - Na twarzy elfa jakoś nie widać było urazy. - Teraz mikstury?
- Dlaczego by nie - zgodziła się, prowadząc go do kolejnego namiotu. Tym razem był on bardziej okazały, wypełniony regałami, na których stały większe i mniejsze butle, buteleczki, fiolki. Za prowizoryczną ladą stał młodzieniec mający nie więcej niż lat piętnaście. Zapewne był on czeladnikiem, bo na pewno nie właścicielem.
- Dzień dobry - powiedział Gravaren. - Czy to ty zarządzasz całym tym dobytkiem? - spytał.
- Witam, witam - młodzik skłonił nisko głowę. - Nie, nie, to byłby mistrz Mardon, jednak nie ma go tu obecnie. W czym mogę pomóc? - zapytał, rzucając szybkie spojrzenie na Tanelię, która najwyraźniej już się szykowała do tego by podbić kolejne serce, a przynajmniej na to wskazywał jej uśmieszek.
- Wybieramy się niedługo na wyprawę do dżungli - powiedział Gravaren - i mistrz Archibald polecił nam usługi właśnie mistrza Mardona. Ja się nieco waham, ale moja towarzyszka... - Spojrzał na castaniczkę, w jej dłonie przekazując sprawy związane z negocjacjami. [/i]
- Słyszała to i owo i wie, że można mistrzowi zaufać - podjęła Tanelia, rozpoczynając obchód namiotu.
- Tak, tak, oczywiście - młodzieniec zgodnie pokiwał głową. - Mikstury mistrza są najlepsze i ciężko by było znaleźć takie, które by im dorównywały. Mamy ich kilka rodzajów, w sam raz na różne potrzeby. Zarówno te duże, których wydajność przekracza nawet niektóre czary kapłańskie, jak i te nieco mniejsze - zachwalał, jak nic naginając prawdę, jednak było to na tyle standardowe zachowanie, że nawet nie było co na nie zwracać uwagę.
- Dokładnie coś takiego słyszałam - zgodziła się castaniczka, po raz kolejny zdając się działać na korzyść niewłaściwej ze stron. - Do tego słyszałam także, że te, które są wydawane standardowo, nawet drobnej rany nie są w stanie uleczyć.
- Dokładnie tak - potwierdził, przy czym nawet powieka mu nie drgnęła. - Dlatego zalecane jest by się odpowiednio zaopatrzyć, szczególnie biorąc pod uwagę to, jak niebezpieczna jest ta wyspa. Z tego też powodu mamy niezwykle korzystną promocję. Jedynie dwie sztuki złota za cztery mikstury natychmiastowego przywrócenia zdrowia średniego rodzaju. Do tego duże mikstury odnawiania zdrowia kosztują jedynie 70 srebrnych za sztukę.
- Co o tym sądzisz, mój drogi? - Tanelia zwróciła się do towarzyszącego jej elfa.
- Nie wiem, czy warto tyle przepłacać. - Galdaran wydawał się niezbyt zadowolony z przedstawionej im oferty.
- Zapewniam, że każda z tych mikstur warta jest swej ceny, jeżeli nie więcej - młodzieniec wyraźnie poczuł się urażony, chociaż czy było to szczere, czy też ukazywał w ten sposób znajomość fachu, w których się kształcił, tego elf nie był w stanie określić z całkowitą pewnością.
- Jednakże, o ile mnie pamięć nie myli, jestem pewna że widziałam podobne mikstury i to czterokrotnie tańsze, w Velice. - Tanelia zaczęła zastanawiać się na głos.
- O nie, nie - czeladnik pokręcił głową i to nader gwałtownie. - Nic takiego z pewnością nie mogło mieć miejsca. To wyroby najwyższej jakości. Niższe ceny mogłaby droga pani znaleźć, a owszem, jeżeli nie zależałoby pani na jakości tego, co stać może między życiem, a śmiercią.
- No nie wiem, nie wiem - castaniczka zaczęła grymasić, a sądząc z jej postawy, gotowała się nawet do wyjścia.
- Ja jednakże wiem, droga pani, szanowny panie - tym razem najwyraźniej postanowił zwrócić się także do elfa. - Wiem także, że to, co czeka na was tam, poza obozem - machnął dłonią niekoniecznie w dobrym kierunku - jest o niebo groźniejsze od czegokolwiek z czym przyszło się wam kiedykolwiek zmierzyć. Z tego też powodu, chociaż czynię to z bólem serca, jestem w stanie zejść z ceny o te parę srebrnych. Czynię to jednak tylko dlatego, że cenię sobie dobro naszych klientów. Złoty i pięćdziesiąt srebrnych za cztery mikstury to już z pewnością cena, która powinna ulżyć w podjęciu decyzji. To w końcu o życie chodzi, a na nie wszak ceny nakładać nie wolno.
- Zadowolony klient przyjdzie po następne, niezadowolony... nie będzie mógł przyjść z reklamacją - mruknął Gravaren. - To może dla odmiany parę słów o odtrutkach? - zmienił temat.
- W tej kwestii najlepsze są oczywiście czary kapłańskie czy te mikstury które wytworzyć jest zdolny mistyk, jednak posiadamy ich odpowiednik chociaż, oczywiście, nie mogą się one równać z faktycznym wykorzystaniem mocy zesłanej przez bogów - mówiąc wskazał na niewielką skrzynię stojącą tuż przy ladzie. W skrzyni znajdowały się bardzo małe fiolki zawierające połyskliwy, zielony płyn.
- Mamy kapłana - stwierdził elf. - No ale może jedną warto by zabrać... - Spojrzał na Tanelię. Co ty na to?
- Dodatkowe wsparcie zawsze się przyda. Na wypadek gdyby naszą kapłankę spotkało coś złego - odpowiedziała zapytana, przyglądając się owym miksturkom z zainteresowaniem.
- Co powiesz na dwie takie i dwie takie? - zaproponował. - Podzielimy się kosztami po połowie.
- To by było - przez chwil kilka czeladnik kalkulował kwotę w głowie. - To by było dwie złote i osiemdziesiąt srebrnych - oświadczył w końcu po czym dodał. - I to po zaniżonej cenie.
- Wydaje mi się, że dwie złote powinno jednak wystarczyć
- towarzyszce elfa najwyraźniej owa kwota nie bardzo się spodobała.
- Niestety, tak nisko zejść nie mogę. Mój mistrz obdarłby mnie za to ze skóry, a jednak trochę się już do niej przyzwyczaiłem - dodał, dokładając żart.
- W takim razie może dorzucimy jeszcze tą miksturę przyspieszającą ataki - zaproponowała, wskazując na fiolki z fioletowym płynem.
- To by już było trzy złote jak nic - oświadczył czeladnik, kręcąc nosem. - Mogę jednak przystać na to jeżeli w zamian pomożecie mi w pewnej sprawie - zaproponował.
- Słuchamy z zainteresowaniem - powiedział Gravaren, kątem oka spoglądając na Tanelię.
- Mój mistrz zlecił mi zdobycie pewnych składników, z których później tworzy owe mikstury. Niestety, jeden z tych składników wymaga udania się na dzikie tereny wyspy, a ze mnie taki wojownik jak… - westchnął, rozkładając bezradnie ręce. - Nikt mnie do drużyny nie weźmie więc już zacząłem tracić nadzieję. Gdybyście mogli zdobyć dla mnie ten składnik… - Spojrzał na nich z nadzieją w oczach.
- Ten składnik pewnie jest wart fortunę - powiedział z zadumą w głosie elf. - Co to jest, gdzie to jest i jak to coś wygląda? Zobaczymy, co się da zrobić... i jaką zniżkę dostaniemy - dodał. Nie miał zamiaru ryzykować życia dla smutnych oczu jakiegoś czeladnika. - Mam rację? - spojrzał na castaniczkę.
- Oczywiście - zgodziła się Tanelia i to nader chętnie.
- Tak, tak - przytaknął czeladnik. - To liście są. Nieduże, o żywym zielonym kolorze. Zaraz pokażę - dodał, po czym zniknął na chwilkę oddalając się w kierunku “zaplecza” czyli oddzielonej zasłoną części namiotu. Gdy wyszedł trzymał w dłoniach grubą księgę. Położył ją na ladzie i po krótkiej chwili spędzonej na wertowaniu kart, wskazał na jeden z widocznych na nich obrazków.


- Tak wygląda - poinformował. - Znaleźć je można przy okazji zbierania ziół. Szczególnie verdry. To te o długich, językowatych liściach - dodał tonem wyjaśnienia.
- Tak, tak, wiem o które chodzi - przytaknęła castaniczka, zerkając ciekawie na strony księgi. - Miałam już z nimi styczność chociaż nigdy przy takich okazjach nie spotkałam się z liśćmi o takim wyglądzie - stuknęła tam, gdzie dopiero co znajdował się palec czeladnika.
- Bowiem bardzo ciężko na nie trafić - odpowiedział. - Co zaś się tyczy zniżki to jestem w stanie zejść do jednego złotego o ile dostarczycie mi dziesięć takich liści - dodał.
- Ryzyko dla obu stron - powiedział Gravaren, przyglądając się rysunkom. - Zgoda. Jeśli nie znajdziemy, to osobiście przyjdę i ci dopłacę brakujące złoto. A skoro jesteśmy przy tych listkach... Co jeszcze interesowałoby ciebie lub twego mistrza? Skoro szukamy jednej rzeczy, to może i coś jeszcze dałoby się znaleźć? Handel wymienny może się opłacić obu stronom.
- Czasami trafiają się także niebieskie płatki na owej roślinie. - Czeladnik był bardziej niż chętny do powiększenia listy. - Skupimy każdą ilość. Także same liście verdry są cenne, chociaż jakby się wam udało zebrać te najczystsze, o jasnych brzegach i ciemniejszym wnętrzu. Podobnie jak z płatkami skupimy ich każdą ilość. Cena oczywiście będzie zależała od jakości - dodał.
- Zgoda zatem. - Gravaren wyciągnął rękę dla przypieczętowania umowy. - W takim razie zabieramy mikstury... - Położył na ladzie połowę żądanej kwoty i spojrzał na Tanelię. Uważał, że już i tak zrobił jej dosyć prezentów.
Castaniczka bez ociągania sięgnęła do własnej sakiewki i dopłaciła resztę.
- Dziękujemy - dodała, uśmiechając się uroczo.
Odczekali aż zakupy zostały zapakowane, a następnie opuścili namiot trochę biedniejsi ale i na swój sposób bogatsi.
- To gdzie teraz? - zapytała Tanelia, przeciągając się i rozglądając wokół. Zrobiło się już późno i pustawo. Ochotnicy porozchodzili się do swoich namiotów lub przysiedli do rozpalonych ognisk. Słychać było śmiechy, rozmowy i strzępki opowieści. Obóz żył dalej, pomimo tego że słońca zaszły, a noc objęła świat swoim panowaniem.
- Odnieśmy zakupy, potem poczekajmy na kolację - zaproponował Gravaren.
- Biorąc pod uwagę czas to już raczej nie będzie trzeba czekać, a raczej spieszyć się by coś jeszcze do jedzenia dostać - oświadczyła castaniczka, ruszając w drogę powrotną do namiotów.
 

Ostatnio edytowane przez Kerm : 12-02-2020 o 16:20.
Kerm jest offline  
Stary 14-02-2020, 15:28   #26
 
Alaron Elessedil's Avatar
 
Reputacja: 1 Alaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputację
Pasażerowie jeden za drugim schodzili z pokładu. Nastąpiło powitanie, a po nim każdy ruszył w swoją stronę. Czasu było dość, aczkolwiek niektórzy zachowywali się tak, jakby już w tej chwili mieli ruszyć w głąb wyspy. Niektórzy z kolei poruszali się powolnym, spacerowym krokiem, jakby im się nigdzie nie spieszyło, a wyprawa ta była jedynie przyjemnym sposobem na spędzenie popołudnia. Jedną z tych ostatnich osób był młody człowiek z workiem przewieszonym przez plecy. Odzienie jego sugerowało że grosza przy swej duszy nie ma, nie sprawiał jednak wrażenia szczególnie z tego powodu przejętego. Spacerował powolnym krokiem zaglądając to tu to tam, jakby cały czas tego świata należał właśnie do niego. I jakby dzień wcale nie chylił się ku końcowi…
W końcu, chociaż zajęło mu to znacznie więcej czasu niż powinno, szczególnie że namiot kwatermistrza znajdował się dość blisko platformy lądowniczej, dotarł i tam. Starszy mężczyzna zajęty był rozmową z białowłosą elfką.


Gdy jednak ujrzał, że ma kolejnego ochotnika, którym należało się zająć, przerwał rozmowę i zachęcająco skinął na młodzieńca dłonią. Elfka także przeniosła uwagę na nowoprzybyłego, przyglądając mu się z pewną dozą zaciekawienia.

Oktaw podszedł do stołu zastanawiając się nad głosem, którego powinien użyć. Taki, który zaprzecza jego obecnemu wyglądowi. Musiał nadrobić brak przebrania się, ale niezbyt mocno. To nie był czas dla wyniosłego szlachcica, ale dla równego chłopa, z którym można porozmawiać i pożartować. Takiego, który nie jest tłukiem wyciągniętym ze slumsów. Bardziej człowiekiem zagadką w stylu: “co taka osoba robi w takim worku?”
Bankier z marszu darował sobie takie oczywistości jak to, że właśnie przyleciał z kolejną ekspedycją i właśnie przybył po ekwipunek. Ten mężczyzna musiał to słyszeć dziś przynajmniej kilkanaście razy. Jeśli nie kilkadziesiąt. Cierpliwy i grzeczny uśmiechnie się uprzejmie, niecierpliwy cham jeszcze obsobaczy. Równie zabawna jest dla bankiera wypowiedź, którą słyszy niemal równie często, co “dzień dobry”: “Ja po pieniądze.” A nie po bułeczki?
Uprzejmie, z uśmiechem skinął głową obojgu.
- Jakiś uprzejmy żołnierz powiedział mi, że lepszych mieczy niż w tym miejscu do nie dostanę w całym obozie. Przynajmniej jestem całkiem pewien, że to miał na myśli mówiąc: “Do kwatermistrza, przygłupie…” - powiedział swobodnie lekko żartobliwym tonem.

Elfka parsknęła śmiechem słysząc słowa młodzieńca. Kwatermistrz z kolei sprawiał wrażenie jakby także chciał unieść kąciki ust ale mu nie wypadało.
- Cóż, nie da się ukryć że wielu właśnie w tym celu mnie odwiedza - przyznał. - Nie do mnie po broń. Ja jedynie wskazać ci mogę gdzie ją dostaniesz oraz przydzielić lokum na noc. Miano jakoweś posiadasz, młodzieńcze? - zapytał. Widać było że w humorze był dobrym, zapewne wcześniej poprawionym wizytą młodej kobiety, więc i traktował Oktawa odpowiednio. Jakby się rzecz miała gdyby przybył przed pojawieniem się elfi czy też gdyby trafił na chwilę, w której ktoś starca zdenerwował, tego można się było domyślić.

- Oktaw. Do kogo mógłbym się zgłosić po miecze czy pancerz? No i rzeczywiście mogłoby się przydać jakieś miejsce, gdzie można by było się przespać… nieco później.

- Oktaw? - starzec uniósł w górę brew. - To imię mi coś mówi, poczekaj młody człowieku - i zaczął przeglądać leżące na stole papiery. Były między nimi zarówno mapy jak i zapiski wykonane niezwykle starannym pismem, chociaż w języku, którego Oktaw nie znał. Stojąca obok elfka także zaczęła się przyglądać, chociaż jej uwaga skupiona była bardziej na synu Arganta niż na kwatermistrzu czy też jego papierach.
- Wydaje mi się że jest to ten człowiek, o którym wspominał Narsh - odezwała się w końcu, na co starzec zareagował kiwnięciem głową.
- Tak, tak, na to wygląda - zgodził się. - Dobrze zatem, panie Oktawie, pański namiot znajduje się tutaj. Panna Telrayne będzie mogła pana zaprowadzić gdyż dzielić ów namiot będziecie ze sobą - dodał. - Co zaś się tyczy ekwipunku to można go pobrać z magazynów lub zaopatrzyć się weń samemu. Względnie skorzystać z tego co zostało przydzielone waszej grupie - poinformował. Jego postawa uległa wyraźnej zmianie. Pomimo ubioru Oktawa, kwatermistrz zaczął go traktować jak osobę o wysokim urodzeniu.

Bankier spojrzał na elfkę, po czym na kwatermistrza.
- Przydzielone grupie? Chyba jakiś uprzejmy człowiek zapomniał wspomnieć mi o tym. W zasadzie to mu się nie dziwię - odciągnął workowatą koszulę i spojrzał na nią wymownie.

- Otrzymano wyraźną prośbę o to by pana przydzielić do grupy, której zadaniem będzie ochrona księżniczki i prośbę tą spełniono - wyjaśnił kwatermistrz, sprawiając wrażenie nieco zdziwionego słowami Oktawa. - Jeżeli zadanie to nie odpowiada to radziłbym sprawę przedstawić dowódcy obozu - poradził.

- Ah… księżniczki. Nie, w sumie mogę chronić księżniczkę. Co mi tam - odparł z uśmiechem.
- Aaa… gdzie mógłbym skorzystać z tego, co zostało nam przydzielone?

- Telrayne? - starzec spojrzał na elfkę, która skinęłą głową.
- Zaprowadzę cię - oznajmiła. - Teraz i tak nic lepszego nie mam do zrobienia - oświadczyła, po czym skinęła głową kwatermistrzowi.
- Wspaniale - rozpromienił się starzec. - W takim razie zostawiam cię pod dobrą opieką. - Był to sygnał do tego by się oddalić i tak też elfka uczyniła, ruszając jako pierwsza.

Na miejsce dotarli po dłuższej chwili. Był on może i nieduży, jednak i tak większy niźli można się było spodziewać po dwuosobowym namiocie. Wewnątrz znajdowały się dwa łóżka, oddzielone od siebie parawanem. W tej części stały także szafy i skrzynie. W drugiej zaś, zajmującej niemal tyle samo miejsca, znajdował się stół z dwoma krzesłami oraz niewielkich rozmiarów stolik i dwa, wyglądające na całkiem wygodne, fotele.
- Sprzęt i potrzebne rzeczy są w kufrach i szafie - poinformowała go elfka, siadając na łóżku po prawej stronie od wejścia.

W skrzyni stojącej w nogach jego łóżka znajdowało się wszystko o czym można było marzyć ruszając w nieznane. W tym pierścień z błękitnym kamieniem, którego akurat niekoniecznie można się było spodziewać. Były tam także mikstury leczące, a konkretnie pięć takowych. Nie zabrakło i innych rzeczy takich jak koc czy hubka i krzesiwo. W szafie natomiast znalazł ubranie, zbroję i miecze. Wszystko zaś wskazywało na to, że nie były to podstawowe drobiazgi, jakie zwykło się przydzielać rekrutom. Zarówno jakość wykonania jak i materiały wskazywały na inwestycję w osobę, którą się obdarowywało i to nie małą inwestycję.

- Wiesz coś o tym? - zapytał wznosząc pierścień, bo pokazać go elfce.

- To pierścień ze łzą Karas’a - wyjaśniła, obserwując go przez cały czas. - Przydaje się w sytuacji gdy ma się w drużynie maga lub inną klasę mogącą atakować obszarowo. Dzięki temu łatwiej uniknąć zranienia przez sojusznika. Tego typu dodatki są standardowe na takich wyprawach. Właściwie to chyba standardowe wszędzie - dodała, wzruszając lekko ramionami.

Pokiwał głową ze zrozumieniem, po czym zdjął posiadaną koszulę i spodnie. Gwiżdżąc cicho założył podarowaną lnianą oraz spodnie wraz z wysokimi butami. Chwycił jedno z krzeseł, po czym ustawił je oparciem w kierunku elfki. Usiadł okrakiem, przeczesał włosy szybkim ruchem, a następnie wsparł złączone ręce na oparciu.
- Rozumiem, że będziemy w tej samej grupie. Znasz może szczegóły naszego zadania? I jak wygląda osoba, którą trzeba będzie chronić? - wyszczerzył zęby w żartobliwym uśmiechu nieobejmującym oczu.

- Na to wygląda - zgodziła się z nim, opierając ciało o wezgłowie łóżka. - Zadanie jest… proste. Bez względu na zaistniałe okoliczności należy doprowadzić księżniczkę w stanie nienaruszonym aż do miasta i w razie potrzeby zająć się jej bezpieczeństwem także w jego obrębie i, ewentualnie, także podczas zwiedzania wyspy - wyjaśniła dość obojętnie, jakby żaden z aspektów tego zadania nie wzbudzał w niej silniejszych uczuć.

- A jak wygląda ta księżniczka?

- Tego będziesz musiał sam się dowiedzieć - odpowiedziała, wzruszając ramionami. [i]- Jeszcze nie miałam okazji jej poznać. [i]

- A co byś powiedziała na to, żeby przejść się na spacer i całkiem przypadkiem się tego dowiedzieć?

Uniosła brwi w wyrazie zdziwienia.
- Chcesz tak po prostu wejść do jej namiotu tylko po to by zobaczyć jak wygląda? - zapytała, wyraźnie chcąc się upewnić czy aby na pewno dobrze usłyszała.

- Nie zawsze trzeba wchodzić, żeby osiągnąć cel - na krótką chwilę szybko uniósł brwi.

- O ile mi wiadomo inaczej to jej nie spotkasz - poinformowała, siadając prosto i wbijając spojrzenie w swojego rozmówcę.

- To będziemy improwizować - podniósł się z krzesła, po czym jednym, płynnym ruchem chwycił je za oparcie i odstawił na miejsce. Lewą dłoń wyciągnął do elfki.

- Ryzykant… - prychnęła ale po chwili zastanowienia podała mu dłoń i pozwoliła pomóc sobie przy stawaniu na nogi. - No to prowadź, ja chętnie popatrzę - dodała.

Trzymając elfkę za dłoń wyszedł i nagle zawrócił łagodnie na nią wpadając. Chwycił ją w talii, po czym obrócił, cofnął wypuszczając dłoń dopiero w chwili, gdy odległość stawała się większa niż obie wyciągnięte ręce.
- Rozmyśliłem się. - powiedział, po czym zwrócił w kierunku własnego tobołka. Ponownie zdjął spodnie oraz koszulę. Wydobył drugie, bardziej eleganckie stanowiące pierwszy element stroju od Janusa. Wciągnął go pospiesznie, wygładził nieestetyczne fałdy, na ślepo przeczesał włosy grzebieniem, a na koniec związał je wstążką. Na wyczucie. Tobołek włożył do skrzyni, zatrzasnął wieko, zaś klucz schował do kieszeni. Lewą rękę założył za plecy na odcinku lędźwiowym, zaś ramię prawej podał Telrayne.
- Możemy?

Elfka przez chwilę chciała chyba coś powiedzieć, nawet otwarła usta, jednak w końcu zrezygnowała i zamiast tego pokręciła głową jak ktoś, kto właśnie stracił wszelką nadzieję.
- Tak, chodźmy - dodała, na wypadek gdyby ruch jej głowy został źle odebrany. Ponownie znaleźli się na zewnątrz, tym jednak razem towarzysz Telrayne prezentował się nie gorzej niż dość duża część bogaczy paradujących między namiotami. Nie dało się co prawda powiedzieć by wpasowywał się w szeregi tych co bardziej ostentacyjnych ale i nie dało się go pomylić z szarymi rekrutami, którzy znajdowali się pod drugiej stronie obozu.

Bez wahania, wyprostowany skierował się do wejścia do namiotu. Nie starał się przy tym ukrywać. W ten sposób wyróżniałby się z tłumu. Po prostu szedł z wysoko uniesioną głową oraz poważną miną.
- Nie orientuję się w rasie, jakiej przedstawicielką może być księżniczka. Po prawdzie to jestem zmuszony wyrazić obawy czy byłbym w stanie rozpoznać pewną część znanych osobistości. Dlatego żywię nadzieję, że będziesz tak uprzejma i wprowadzisz mnie w towarzystwo - rzekł do Telrayne zupełnie zmieniając styl mówienia. Zdawało się, że zmiana ubioru odwróciła charakter Oktawa o sto osiemdziesiąt stopni. Nie starał się szeptać, to mogłoby wzbudzić podejrzenia. Wystarczyło delikatnie nachylić głowę w jej kierunku i ściszyć głos o kilka tonów.

- Oczywiście - odpowiedziała, chociaż zmiana jaka nastąpiła w towarzyszącym jej człowieku wyraźnie ją zaskoczyła. Zdawać się mogło że z tego powodu całkowicie utraciła swoją wcześniejszą pewność siebie. - Kim ty, na deva, jesteś? - zapytała, automatycznie korzystając z tego że uchylił przed nią połę namiotu, zapewne nawet nie do końca zdając sobie sprawę z tego, który to namiot.
- A właśnie że pójdę! - usłyszeli nagle dość głośny i pełen uporu krzyk. W następnej chwili, w ciało Oktawa uderzył złotowłosy pocisk. Elfka, która automatycznie chciała tego pocisku uniknąć, potknęła się i upadła na miękki dywan, który pokrywał ziemię.
- Oh… - pisk wydobył się mniej więcej z okolicy żołądka młodego wojownika.
- Wspaniale - towarzyszyło mu pełne zniechęcenia i wyraźnej rozpaczy słowo, wypowiedziane przez znaną już Oktawowi elinkę o króliczych uszach.

- Oh… Dobry wieczór - powiedział uprzejmie tonem głosu zdradzając fakt, iż już wcześniej się spotkali. Nie mówił jednak jak zażyła była to znajomość. Ukłonił się lekko schodząc z drogi elinki na wszelki wypadek, gdyby chciała uciekać dalej. Ukrył ten ruch pod autentycznym podaniem dłoni swojej towarzyszce, by pomóc jej wstać.

- Następnym razem odmówię - stwierdziła elfka, wyraźnie nieprzyzwyczajona do takich atrakcji.
- Czego odmówisz? - chciała wiedzieć niedoszła uciekinierka, która najwyraźniej straciła ochotę na ucieczkę, względnie zapomniała że uciekać chciałą. Jej złoty ogon machał dość energicznie za jej plecami.

- Mojego towarzystwa, jak się obawiam - odparł gładko Oktaw służąc dłonią przy podniesieniu się na nogi.
- Niestety, nie udało mi się przewidzieć tej sytuacji - dodał nutami żalu dźwięczącymi w głosie.

- A co tu w ogóle robisz? Przyszedłeś na ciastka? Bo mamy ciastka, wiesz? - złotowłosa jak nic zapomniała o ucieczce, teraz był to już fakt. Zamiast tego najwyraźniej znalazła sobie nową ofiarę.
- Nauczka na przyszłość - westchnęła główna poszkodowana. -Dziękuję - dodała, po czym cofnęła się na wypadek kolejnych, nieprzewidzianych atrakcji.

- Ciastka? Uwielbiam ciastka. Choć nie wiem jak moja partnerka - spojrzał na elfkę.

- Czasami - potwierdziła, przenosząc uwagę na niewielką istotę, która była powodem całego zamieszania. - Nie powinnaś tak biegać nie patrząc gdzie - skarciła ją.
- Dlaczego? - natychmiast padło pytanie. - No i ciastka! Sintri, mamy jeszcze ciastka, tak? Przyniesiesz? I coś do picia! Musimy mieć coś do picia bo ciastka są słodkie, a po słodkim chce się pić, prawda? - ostatnie pytanie skierowane było do niezapowiedzianych gości. Sintri zaś zwyczajnie ruszyła w stronę suto zastawionego stołu stojącego po prawej stronie od wejścia do namiotu. Gdy już zamieszanie nieco się uspokoiło, był czas by zwrócić uwagę na coś więcej niż tylko osoby biorące w nim udział. Namiot faktycznie był ogromny, nie tylko z zewnątrz. Wnętrze podzielono na dwie części. W tej, w której się obecnie znajdowali urządzono jadalnie w której królował stół swobodnie mogący pomieścić nawet piętnaścioro gości. Po przeciwnej stronie znajdował się w pełni funkcjonalny salon z sofami, fotelami, regałami pełnymi książek i nawet, chociaż ciężko było w to uwierzyć, liżącą leniwie swoją czarną łapę, panterą. Pośrodku zaś znajdował się obszar, w którym królował wyglądający na wykończonego, grajek.
Poza Sintri, nieznaną elinką oraz dwójką, która dopiero co weszła, nie było nikogo.

- Najprawdziwsza prawda. Każdy to wie… lub powinien wiedzieć - spojrzał w kierunku stołu, przy którym usiadła znajoma mu Sintri.
- Piękne zwierzę - wskazał wzrokiem panterę.
- Nigdy wcześniej takiego nie widziałem - dodał.

- Prawda? - ucieszyła się i klasnęła w dłonie, po czym złapała Oktawa za rękę. - Chcesz pogłaskać? Chodź, pogłaszczesz ją. Zwykle nie gryzie - poinformowała, ciągnąc mężczyznę w stronę czarnego zwierzęcia, które nagle porzuciło swoje zajęcie i wstało ze złotymi ślepiami wbitymi w zbliżające się osoby.

- Zwykle… urocze - odparł z uśmiechem i odwrócił głowę w kierunku holowanej za sobą Telrayne. Uśmiechnął się ciepło.

Elinka nie zwracała na niego uwagi, ciągnąc w najlepsze dopóki nie znalazła się tuż przy panterze.
- Pogłaszcz ją - ponagliła, pociągając mocniej za jego rękę by przyciągnąć ją aż do pyska ogromnego kota. Za swoimi plecami Oktaw usłyszał zduszony jęk elfki, której wcale ale to wcale nie podobało się rozwój sytuacji. Pantera zaś… Stała sobie w najlepsze, obserwując jedynie, a gdy dłoń człowieka zetknęła się z jej pyskiem, spojrzała na nią podejrzanie, powąchała po czym się oblizałą, przy okazji zahaczając o skórę mężczyzny.
- Widzisz! Polubiła cię! I mówiłam że nie gryzie - ucieszyła się złotowłosa.
- Tak, tylko smakuje - dodała elfka, zza pleców Oktawa.

- I co? Smaczny jestem? - zapytał panterę, która ziewnęła ukazując cały garnitur ostrych zębów. Korzystając z tego, że jego ręka wciąż znajduje się na pysku drapieżnego kota pogłaskał je jeszcze raz po wąsach i niespiesznie cofnął dłoń. Na wszelki wypadek wolał nie wykonywać nienaturalnych ruchów. Ani zbyt wolnych, ani tym bardziej zbyt szybkich.
- Chyba nie bardzo. Nie biorę tego do siebie. Przepraszam bardzo… Czy jesteśmy sami w tym miejscu? To znaczy, czy nie ma tutaj innego barda?

- A po co? - zapytała młoda panna, zerkając na nieszczęśnika. - Ten nie wystarcza? I tak kiepsko gra. W sumie… Hej ty! - zwróciła się do żałosnej istoty. - Hej, możesz sobie iść - zezwoliła, z czego tamten natychmiast skorzystał. Oktaw mrugnął do muzyka konspiracyjnie. - Nie wiem po co on tu w ogóle był. To było straszne. Nie mam pojęcia jak to można nazwać muzyką. A ty kim jesteś? Umiesz grać? Będziesz moim bardem? - zasypała Oktawa lawiną pytań, po czym zanim w ogóle miał szansę na któreś odpowiedzieć, błyskawicznie zmieniła temat. - Ciastka! Chodź na ciasta - i znowu zaczęła go ciągnąć, tym razem do stołu.

Sintri, która tam na nich czekała, skinęła tylko głową, kontynuując popijanie wina z kielicha, jakby nigdy nic. Elfka z kolei, którą to wojownik za sobą ciągnął, naprawdę chyba miała dość bo gdy tylko znaleźli się w pobliżu krzeseł to bez pytania czy też czekania aż Oktaw odsunie jedno dla niej, zrobiła to sama po czym opadła na nie bez sił.
- Muszę się napić - jęknęła.
- Ja też! Ja też - podchwyciła właścicielka ruchliwego, lisiego ogona i chwyciła pierwszy lepszy kielich po czym podstawiła go Telrayne, ewidentnie oczekując że ta jej go napełni. Elfka najpierw spojrzałą nieco zaskoczona na Sintri, po czym zrobiła to o co ją milcząco poproszono. Chociaż czy była to prośba, nad tym można by dyskutować.
- Chcesz wina? - złotowłosa zapytała Oktawa, po czym zwyczajnie wcisnęła mu w dłoń dopiero co napełniony kielich. Całkiem jakby zapomniała, że to przecież ona chciała pić i to dla niej go napełniono.

- Z przyjemnością - podziękował z uśmiechem, lecz zamiast się napić delikatnie odebrał karafkę od Telrayne, po czym napełnił dodatkowe dwa - dla elfki oraz elinki. Każdej z nich podał po jednym i pytającym wzrokiem spojrzał na Sintri lekko wznosząc naczynie.
Ta w odpowiedzi powtórzyła gest, uśmiechając się, nieco tylko złośliwie.
- Ojej, dziękuję. Fajny jesteś, chyba cię polubię - stwierdziła złotowłosa, po czym zwróciła się do swojej siostry. - Mogę go zatrzymać? Mogę? Proooszę… Będę grzeczna. No, chyba. W sumie to nie wiem czy będę ale mogę go zatrzymać? - zaczęła nudzić.

Oktaw uśmiechnął się.
- Niestety, ale tego wieczora należę do mojej urodziwej towarzyszki - spojrzał wymownie na elfkę, delikatnie ujął jej dłoń i pocałował w policzek.
- Księżniczka - powiedział niemal bezgłośnie prawie wprost do jej wydłużonego ucha. Wycofał się i ponownie spojrzał na elinkę.
- Niemniej mogę obiecać, że jutro się spotkamy.

Elfka z początku sprawiałą wrażenie jakby chciała go odepchnąć jednak zmieniła zdanie i z większą uwagą zaczęła się przyglądać wulkanowi energii, który kręcił się przy stole i nawet nie był w stanie usiąść.
- Jutro, jutro - jęknęła, wreszcie przystając w miejscu. - Dlaczego ze wszystkim musimy czekać do jutra? Ja chcę dziś! - tupnęła nogą by podkreślić swoje niezadowolenie. [i]- Nie chcę czekać. To niesprawiedliwe.
- Ciasteczko? - nagle głos zabrała Sintria, podsuwając siostrze pod nos łakoć pokryty kremem.
- Ciastko! - pisnęła ta, momentalnie przechodząc ze stanu najczarniejszej rozpaczy w kompletną ekstazę. - Uwielbiam ciastka. Jesteś kochana. Prawda że jest kochana? - po czym wpakowała sobie całe ciastko do ust co przynajmniej na chwilę uniemożliwiło jej mówienie.

- Najprawdziwsza - odparł Oktaw patrząc na Sintri z błyszczącymi z rozbawienia oczami.
- Dziękujemy bardzo za gościnę - skłonił się zapchanej elince podczas wstawania, po czym podał dłoń swojej towarzyszce. Ta zaś przyjęła ową dłoń z wyraźną ulgą.

- Am Ghh w mhmm - odpowiedziała złotowłosa, czy raczej próbowała ale jak się okazało w ciastku, zapewne pod kremem, krył się gęsty karmel co już całkowicie zdolność mówienia jej odebrało.
- Wkrótce znowu się zobaczymy - odpowiedziała króliczoucha, najwyraźniej nie zamierzając ich powstrzymywać przed oddaleniem się.

- Do zobaczenia zatem - rzekł bankier nieco poważniej i ponownie uchylił połę namiotu, by wypuścić elfkę. Tym razem jednak uprzednio spojrzał czy nic nie szarżuje do środka. Czym prędzej wyślizgnął się za Telrayne i podał jej rękę. Szybkim, choć wciąż naturalnym krokiem poprowadził elfkę do ich namiotu, po czym pospiesznie opuścił połę. Tak na wszelki wypadek, by wypadająca elinka nie zobaczyła gdzie poszli.
- To… był… koszmar - jęknął opadając ciężko na łóżko.

- Co ty nie powiesz - sarknęła w odpowiedzi jego towarzyszka, mimikując jego reakcję i także opadając na łóżko. - Jak tak będzie całą drogę… Dobij mnie już teraz, proszę - zwróciła się do Oktawa, masując przy tym skronie jakby cierpiała na potężny ból głowy.

- Nie ma tu kogoś bardziej małomównego do eskortowania? Nie wiem… może krowę? Albo owcę? Zawsze uważałem, że sprawdzę się jako pasterz. A jeśli nie, to przynajmniej wiem jak to ugotować.

Elfka parsknęła śmiechem.
- Obawiam się, że nie mamy tyle szczęścia. Kto by pomyślał, że to będzie takie… Takie… Nieokiełznane - znalazła w końcu właściwe słowo. - Jesteś pewien że to ją będziemy eskortować a nie tą cichą? - zapytała z nadzieją w głosie.

- Ta druga to ktoś ważny, ale mogę się założyć o każde pieniądze, że to nie ona. Ehhh… - rozwiązał wstążkę i po serii zrzucania z siebie ubrań pozostawił rozchełstaną koszulę oraz spodnie.
- Usłyszałem muzykę, głosy w środku, brak straży. Pomyślałem, że może przy okazji uda nam się trochę rozerwać. Wybacz, nie chciałem cię wciągnąć w coś… takiego - westchnął wspierając przedramiona na kolanach.
- Masz jakieś życzenie, które mógłbym zrealizować aby poprawić ten wieczór?

- Szybko zmieniasz… skórę - elfka jednak zamiast odpowiedzieć, zmieniła temat. - Kim ty właściwie jesteś? - zainteresowała się, obracając na bok i podpierając dłonią głowę.

Uśmiechnął się pod nosem i odchrząknął cicho. Ciężki był żywot stałego bywalca najtańszych oberż w mieście. Ani dobrego piwa nie podadzą tylko jakieś szczyny. Dobrze, że przynajmniej tanie. Chuchnął przeciągle, obiema rękami zmierzwił brodę i potargał włosy, które w zdecydowanie nieartystycznym nieładzie opadły na twarz. Roześmiał się chrapliwie i rubasznie. Lewą dłoń wsparł na lewym kolanie.
- He he… taki to żywot, mać jego gamratka, paniusiu. Palnik trza wpierw zalać czym ognistym, żeby ogień poszedł, c’nie? He he… - nagle zdecydowanym ruchem wsunął palce we włosy przeczesując je i porządkując bałagan, który zrobił przed chwilą.
- Taki zawód, trzeba się z każdym dogadać. Nawet z najtrudniejszymi osobnikami, żeby dopomóc interesowi.

Nie dało się ukryć, że ową prezentacją swych umiejętności wzbudził w elfce większe nawet zainteresowanie niż wcześniej.
- I potrafisz tak na każdą okazję? - zapytała. - Dwór szlachecki? Jaskinia rzezimieszków? Targ w Velice? - rzucała kolejnymi miejscami, które wymagały odpowiedniego rodzaju zachowania, ubioru oraz języka. - To… ciekawe. A poza tym co potrafisz? No bo wybacz ale do ochrony naszej małej panny chyba jednak nie najęli cię tylko z tego powodu - dopytała.

Oktaw podniósł się i otworzył szafę.
- Targ? Z zamkniętymi oczami podczas snu. Szlachta jest bardzo łatwa. Wystarczy trzymać się prosto z głową wysoko, mówić lekko nosowo, ale nie za bardzo i wypowiadać mnóstwo słów, które zupełnie nic nie znaczą. Wbrew pozorom ta jaskinia mogłaby być najtrudniejsza. Najbardziej problematyczne są akcenty oraz zachowania osób, z którymi nie przebywam. Improwizowałbym… użyłbym pewnie kieszonkowca - to mówiąc jego język wydawał się zacząć zachowywać nieco swobodniej.
- Bezwzględności bulteriera - podbródek lekko wysunął się, zaś słyszalny pomruk kontrastował z szybkim oraz śliskim sposobem mówienia.
- I kapkę chciwości ojcaszka. Ale z tym trzeba uważać. To silny koncentrat - przerwał nagle, poruszył żuchwą i wydobył dwa miecze, które pokazał towarzyszce jako odpowiedź na jej pytanie.

Ona zaś obserwowała go niczym niezwykły, bardzo egzotyczny okaz, który ktoś wystawił w oszklonej gablocie.
- Fascynujące - skupiła się na jego umiejętnościach, pojawienie się mieczy witając jedynie lekkim drgnieniem głowy. - Z takimi zdolnościami mógłbyś robić karierę w dowolnym miejscu. Zamiast tego ryzykujesz życie biorąc udział w wyprawie na wyspę, która już pochłonęła takowych setki. Dlaczego? - zadała kolejne pytanie, wędrując za nim wzrokiem.

- A kto powiedział, że nie zamierzam robić kariery? - zapytał chowając miecze do szafy.

- Najpierw musiałbyś przeżyć - zwróciła mu uwagę na oczywisty fakt.

- Czy w ten sposób oferujesz swoją pomoc? - roześmiał się ponownie siadając na łóżku.

- W przeżyciu? Być może - skinęła głową. - W końcu jesteś członkiem drużyny do której i ja należę. To jedynie logiczne że będę pilnować byś przeżył. Z tego też powodu chciałam wiedzieć kim właściwie jesteś. Nie mając tej informacji nie byłabym w stanie przewidzieć twoich zachowań w trakcie walki, chociaż przyznam że nadal zapewne będę mieć z tym pewien problem. Przynajmniej do pierwszego starcia - uściśliła.

- Bycie przewidywalnym na polu bitwy raczej nie wróży niczego dobrego walczącemu. Chyba, że mowa o wojsku.

- Przewidywalnym - nie, zresztą nie o to mi chodziło - pokręciłą lekko głową. - Widzisz, moją specjalnością jest atak z dystansu. Jeżeli nie wiem do czego zdolny jest mój sojusznik wtedy mogę popełnić błąd przez który zamiast przeciwnik, życie może stracić sojusznik. To nie jest kwestia wiedzy absolutnej, a jedynie wystarczającej by móc dostosować własną taktykę - wyjaśniła.

- No to nie zazdroszczę roboty. Nie sądzę, żeby było to łatwiejsze niż przewidywanie posunięć przeciwnika.

- Nie jest - wzruszyła ramionami, jakby owe trudności nie były niczym niezwykłym. - Podejrzewam jednak, że ty, jako osoba prowadząca walkę z bliska także nie masz łatwego zadania więc chyba można uznać, że stoimy na podobnym poziomie trudności - oświadczyła. - Ale dość o walce. Jestem głodna, a ty? - zapytała.

- Masz jakąś propozycję?

- Można sprawdzić co też nam przygotowali tutejsi kucharze albo wybrać się do ogólnej kuchni i spróbować jedzenia dla mas - przedstawiła dostępne propozycje.

- Zgaduję, że wolisz pierwszą z opcji.

- Bez dwóch zdań jest lepsza. O to się nawet mogę założyć - dodała, wstając.

- To będzie wymagało innego stroju - odparł zmieniając koszulę i czarne spodnie na te, które znalazł w swoim kufrze.
- Prowadź zatem.

Ruszyła więc przodem. Znaleźć miejsce, w którym przygotowywano posiłki nie było trudno, wystarczyło bowiem podążać za wskazówkami przekazywanymi im przez ich własne nosy. Niestety, okazało się że kolacje serwowane były albo bezpośrednio w namiotach albo, jeżeli osoba która takowy posiadała tak zdecydowała, w dużych namiotach. Wtedy też robiły się z tego małe bankiety. Sądząc po odgłosach było takowych co najmniej trzy, w tym jeden po sąsiedzku.
- To ja chyba jednak podziękuję i zjem w spokoju - oświadczyła elfka, zwracając się przy tym także do służącej, która im owych informacji udzieliła. - A ty?

- Zanim odpowiem chciałbym cię o coś zapytać. Co lubisz robić? Przy czym czujesz się… wolna?

Wydawała się zdziwiona tym pytaniem.
- Wolna? - powtórzyła, po czym się uśmiechnęła. - Dosiadanie pegazów albo chociaż koni i dzika jazda przez… W sumie nie ważne przez jaki teren - dodała, rumieniąc się delikatnie.

Zastanowił się przez chwilę, potarł nos, podrapał się po głowie. Ponownie ujął dłoń elfki.
- Chodź, chyba jestem ci coś winien.

Szedł żołnierskim krokiem przez obóz jak przez swój własny dom. Jakby dokładnie wiedział dokąd idzie. Bo wiedział. Po drodze mlaskał, chrząkał, charkał, cmokał, warczał i pluł. Oczywiście nie na raz. Nie chciał ściągać niczyjej uwagi. Takim zachowaniem. Bo oczywiście mógł przyciągać uwagę niektórych ludzi. W końcu był kimś. Był oficerem! Trzeba było się postarać, żeby przejść drogę od żółtodzioba do kogoś istotnego. Nagle potknął się. Nie, chciałby. Był tylko zwykłym żołnierzem. Splunął. Nie, nie zwykłym! Był wojownikiem, który miał już kilka ciężkich bitew na karku. Przygarbił się lekko. Wypuścił dłoń elfki i własne włożył do kieszeni. Krok zwolnił, barki opadły. Trochę za bardzo się zgarbił, więc natychmiast skorygował postawę, ale wzrok wciąż wlepiony miał w ziemię. Nie pod nogami. Nie był gościem w depresji tylko styranym człowiekiem robiącym swoje. Lekko zmierzwił włosy, by wyglądały tak, jakby wstał niedawno i niecałkiem obchodziło go jak wygląda. Twarz obwisła lekko. Westchnął tak ciężko, że osoby, które to słyszały mogły zostać zmiażdżone.
Przed nim znajdowała się zagroda, przy której znajdował się strażnik.
- Poczekaj tu - powiedział z bardzo smutnym uśmiechem i poklepał Telrayne po ramieniu. Powłócząc nogami podszedł do strażnika i oparł się tyłem o zagrodę.
- Piękne zwierzęta - pokiwał smętnie głową.


- Tak, niezwykłe - zgodził się z nim mężczyzna strzegący wejścia do zagrody.

- Zachowują się jak konie? Czy, no wiesz, skrzydła sprawiają, że są całkiem inne? Nigdy nie latałem na żadnym z tego gatunku. Wiesz, idź tam, walcz tam, chroń księżniczkę w drodze do miasta, odwal brudną robotę, a żeby takiemu gościowi dać choć na chwilę oderwać się od ziemi… ehhh… daruj, za dużo ostatnio było siekaniny. Mało oddechu. To się chociaż popatrzeć przychodzi - machnął dłonią.
- To jak z nimi jest? - wrócił do zadanych pytań.

Strażnik kiwał głową, zgadzając się z każdą skargą, jaka na los padała z ust Oktawa.
- Nie ma łatwo - potwierdził, chociaż na wzmiankę o księżniczce nastawił uszu. - A te to jak konie. Możesz na nich galopować albo możesz im kazać skrzydła rozłożyć i też galopować, tyle że nad głowami - zaśmiał się. - No ale jak to tak, nie dali wam wierzchowców? Nawet normalnych? I to aby na pewno księżniczkę? - dopytywać zaczął.

- A psia mać ich tam wie… Rozkaz przyszedł: “eskortuj”. To się eskortuje. Wcześniej niż dziś nie udało mi się nawet zoczyć księżniczki. Dopiero niedawno. Przypadkiem - zamachał rękami i ponownie włożył je do kieszeni.
- A ty latałeś kiedyś na takich? - rzucił głową za siebie wskazując na pegazy.

Strażnik ponownie kiwał głową w miarę słuchania udzielanych odpowiedzi, po czym nią pokręcił. Przecząco.
- Gdzie tam, nie stać mnie na takie atrakcje - wyznał. - Chłopaki co to pilnują nas od góry to nimi latają i czasem jakiś ważny pan o ile własnego wierzchowca nie ma ale tacy jak my - ponownie pokręcił głową. - Nam zostaje tylko patrzenie z odległości i wyobrażanie sobie jakby to było.

- Eeee… Serio? Nic żeście nie wykombinowali, żeby choć na chwilę polatać? Nie wiem, zabrać się z kimś, co latać potrafi, żeby skrzydła rozprostowały choćby? Przecież nie może to być zdrowe, żeby cały czas tak stały. To tak jakby cały dzień kucać z nogami przy rzyci. Toć to ścierpnąć mogą, no nie?

- Gdzie tam stoją - strażnik machnął dłonią. - Cały czas latają. Tam i z powrotem. Do baz, do miasta. Tyle że często nie wracają - dodał. - Nawet na niebie nie jest bezpiecznie. No ale dopiero co dowieźli nowe. O, te - wskazał na grupę pegazów o lśniącej, brązowej sierści. - Ponoć szybsze i zwinniejsze więc może częściej będą wypuszczać na nich ludzi, a wtedy… Pozostaje liczyć na to, że i o starym strażniku nie zapomną - wyraził swą nadzieję, chociaż zdecydowanie do starych ludzi to go zaliczyć się nie dało.

- A wiadomo co tam na niebie grasuje?

- Na samym niebie nic - przyznał. - Ale atakują z ziemi. Potwory, demony, wynaturzenia jakieś. Strach czasem pomyśleć co się tu kryje - wzdrygnął się. - Jedyne co to nad wodą jak się lata albo nad tą przepaścią co to wyspę otacza. Tam spokojnie jest ponoć - poinformował. - Chciałoby się tak, nie ma co, no ale co poradzisz - westchnął, oparł się o ogrodzenie i zabrał do nabijania fajki.

- Słuchaj… Mam pomysł. Jutro mam eskortować księżniczkę. Skoro tam jest tyle tych potworów, tfu, demonów, tfu i wynaturzeń, tfu, to pewnikiem jakaś okazja się znajdzie, żeby bardziej bezpośrednio dopomóc. W końcu to nie armia tylko jakaśtam grupa. Mogłoby mi się wtedy wymsknąć, że mój kolega marzy o locie na pegazie. Co ty na to?

- Eeeh - machnął ręką. - Nie ma co się spinać. W końcu przyjdzie i na mnie kolej bo albo im się ludzie skończą albo będzie jakaś potrzeba. No albo w końcu skończą budować tą pierońską bramę to się wykosztuję wtedy na wycieczkę do Veliki - oświadczył, wkładając ustnik fajki między wargi i zaczął się zabierać za skrzesanie iskry. - A ty coś tak na te pegazy łasy. Bo wiesz, jakbyś tak odpowiednio zagadał… Ta ochrona księżniczki to pewnie nie darmo, nie? Coś ci musi skapnąć - zaczął się przyglądać Oktawowi spod oka, jednocześnie wciąż męcząc się z tą pierwszą iskrą.

- Taaaa… Pewnie. Tylko co z tego, jak mogę nie doleźć do bazy? Przecież jedni już tu przylecieli i jak skończyli? Co byś sobie pomyślał, gdyby wysyłali cię z garstką osób, żeby przedrzeć się przez to całe tałatajstwo, co tam łazi? Kto wie, może zabraknie im ludzi i będziesz następny? To nie będzie spacerek - wsparł głowę na dłoni lekko nią kręcąc.

- No to wiesz, ten tego… - mruknął, po czym zamilkł na chwil parę bowiem iskra w końcu łaskawie opadła na wysuszony tytoń. - Szkoda marnować czas, nie? Skoro ci tak te pegazy się podobają to zawsze się jakoś dogadać da - rzucił sugestię, zerkając na boki. - Płaca strażnika to jakieś śmiechy, mówię ci. Oszczędzają na nas jak się da bo to wiesz, niby zagrożenia żadne na nas nie czyhają to i po cholerę nam lepiej płacić. A życie tanie nie jest, wiesz… O nie jest… Takie piwko chociażby albo paniusia… Wszystko kosztuje - kontynuował swój wywód, pełen narzekania.

- Ehhh… Gdyby mi tylko z góry płacili… Sam widzisz. Wycwanili się. Tym, co na pewno trzeba zapłacić płacą mało, a tym, którym może nie trzeba będzie płacić, oferują więcej. Tyle, że po wykonaniu. Ale może udałoby się dogadać w inny sposób. Podpowiedz kilka rzeczy… lub usług, które byś chciał kupić, a pomyślę co dałbym radę załatwić.

Widać było, że strażnikowi nie w smak taka umowa. Widać też było, że mu się służba dłuży i z chęcią by się nieco rozerwał.
- Dawnom porządnego napitku nie miał - mruknął. - Albo i kogoś z kim by go można w dobrym towarzystwie wypić. Proste rzeczy dla prostego człeka. Słyszałem też że ostatnim statkiem przybył niejaki Archibald, który to sprzedaje takie te, no, cudeńka za którymi panny szaleją - dzielił się zarówno informacjami jak i życzeniami.

- Coś dałoby się załatwić. Lot po przysłudze czy przed? - zapytał pocierając brodę.

- No wiesz, na piękne oczy to i w burdelu nie pociupciasz - padła odpowiedź.

- Da się załatwić. Do zobaczenia wkrótce - uśmiechnął się półgębkiem i wyciągnął rękę do uściśnięcia, po czym oddalił się.
- Wracajmy - rzekł krótko do Telrayne.

- O co w tym wszystkim chodziło? Zachowywałeś się trochę… dziwnie - stwierdziła, odwracając się jeszcze by rzucić ostatni raz okiem na pegazy.

- Później wyjaśnię. Najpierw muszę jeszcze coś załatwić - odparł i rozpoczął czynności zupełnie przeciwne niż podejmował idąc w przeciwnym kierunku. Gdy doszli do namiotu odchylił jego połę i wpuścił elfkę.

- Za chwilę wracam. Mam nadzieję.
 
__________________
Drogi Współgraczu, zawsze traktuję Ciebie i Twoją postać jako dwie odrębne osoby. Proszę o rewanż. Wszystko, co powstało w sesji, w niej również zostaje.
Nie jestem moją postacią i vice versa.
Alaron Elessedil jest offline  
Stary 14-02-2020, 16:04   #27
 
Alaron Elessedil's Avatar
 
Reputacja: 1 Alaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputację
Ponownie się poprawił i podszedł do sąsiedniego, wielkiego namiotu. Skrzywił się paskudnie i zajrzał do środka, by sprawdzić kto jest w nieodgrodzonej części.

W środku zaś było całkiem sporo osób. Większość bogato odzianych, część jednak bez dwóch zdań należałą do służby. Rozmawiali, śmiali się, jedli i pili. Nigdzie jednak nie było widać złotowłosej, co zapewne było powodem, dla którego goście sprawiali wrażenia zrelaksowanych. Nie było także pantery. Był to dobry znak. Oktaw wrócił do elfki i ponownie zaczął zdejmować ubranie.
- Nie. Komentuj - rzucił i chwilę później wyszedł. Wszedł pewnie do środka i rozejrzał się. Skłonił głowę z uprzejmym uśmiechem tym, który odwrócili się w jego kierunku, po czym podszedł do Sintrii.
- Można? - zapytał.

Skinęła głową w odpowiedzi, zaś Oktaw spojrzał na pozostałych w pomieszczeniu.
- Wygląda na to, że odgłosy muzyki ściągnęły mnie i moją towarzyszkę trochę zbyt wcześnie. Chyba jestem bardzo do tyłu w tym… półświatku. Czy mógłbym liczyć na drobne nakierowanie w kwestii nadrobieniu braków?

Przez chwilę nic nie mówiła, sama wodząc wzrokiem po zebranych.
- Nikt istotny - stwierdziła obojętnym tonem.

- Ah… ten typ możnych. Rozumiem. Dużo słów, mało sensu i jeszcze mniej czynów. Ale… w zasadzie nie chcę wykazywać się podobnymi cechami. Przybyłem po radę. Gdzie mógłbym dostać małą buteleczkę wina w tym obozie? Niewielką. Tak małą, aby wystarczyła na dwie porcje. W końcu nie chodzi o wpadnięcie w stan upojenia, a o kieliszek wina na dobry sen. Na smak. Wszędzie jednak widziałem tylko piwo. Rozwodnione. Prosze mi wierzć, poświęciłem się i spróbowałem - wzdrygnął się.
- A ja po prostu chciałbym sprawić przyjemność mojej towarzyszce. Bez podtekstów. Po prostu - wzruszył ramionami.

Przeniosła spojrzenie na niego po czym wyciągnęła rękę i wskazała palcem na stół. Słowa nie były potrzebne.

Oktaw spojrzał na Sintrię.
- Na prawdę mógłbym?

Elinka skinęła głową, zaś bankier ukłonił się w geście podziękowania, po czym podszedł do stołu i spojrzał na karafki z winami. Wybrał taką, w której znajduje się najmniej wina. Było go około pół litra. Mocne, owocowe.
- Przepraszam najmocniej. Czy mógłbym prosić o pustą butelkę po czerwonym winie? - zapytał jednego z kelnerów przyglądając się trzymanemu w dłoni trunkowi. Mężczyzna potwierdził i zniknął. Pojawił się chwilę później z butelką. Oktaw podziękował z uśmiechem, a następnie wyszedł. Wrócił do namiotu podgwizdując.
- Jak dobre to jest? - zapytał elfkę wskazując na karafkę stojącą na stole.

- Nie próbowałam - odpowiedziała, a w jej głosie wyraźnie brzmiały nuty świadczące o tym, że podejrzewa go o jakieś ciemne interesy. - Pewnie… Zwyczajne. Raczej nie rozdawali najlepszego wina - dodała, sama przenosząc uwagę na karafkę.

- Tak myślałem. Tylko niestety nie znam się na winach - to mówiąc przelał wino z karafki na stole do pustej butelki. Zakorkował ją.
- I jeszcze jeden, i jeszcze raz… - zaczął zrzucać z siebie ubrania oraz zakładać poprzednie. Ponownie się zmierzwił włosy i włożył ręce do kieszeni. Chwycił butelkę z winem.

- Ja bym ją jeszcze zalała woskiem - poradziła, wstając z łóżka i podchodząc do stolika co by skosztować przyniesionego przez niego wina. - W ten sposób będzie wyglądać na nienaruszoną -wyjaśniła, upijając łyk. - To na pewno nie jest poślednie - oceniła, upijając kolejny.

- A mamy wosk?

- Mam - poinformowała, wracając do łóżka z kielichem w dłoni. - Nie jest to co prawda ten sam rodzaj którego się powinno użyć ale wystarczająco podobny. Nie wiem co prawda co chcesz osiągnąć ale jeżeli nie będziesz chciał tego wina wcisnąć osobie znającej się na rzeczy to powinno ujść - dodała, wyciągając zawiniątko, które po rozwinięciu okazało się kryć wspomniany wosk do lakowania. Korzystając z ognia pochodzącego z lamp oświetlających wnętrze namiotu, rozgrzała go, a następnie zalała nim korek butelki, którą wzięła od Oktawa.
- Dalekie od ideału - przeprosiła, oddając ją bankierowi. - Lepsze jednak niż samo wsadzenie z powrotem korka - zapewniła, odkładając wosk na stolik by się schłodził.

Pokiwał głową i objął jej ramiona ręką.
- Świetnie, wspólniczko w oszustwie. A teraz… do boju!
Schował butelkę za pazuchę i westchnął ciężkim życiem żołnierza przyjmującego rozkazy i muszącego je wykonać. Wyszedł z namiotu prowadząc Telrayne ponownie w kierunku zagród z pegazami. Kiedy byli blisko zatrzymał się.
- Poczekaj na mnie chwilę. Nie powinno to zająć długo.
Ruszył w kierunku strażnika człapiąc powoli. Oparł się o ogrodzenie w tym samym miejscu, co poprzednio. Kciukiem potarł kącik ust rozglądając się dyskretnie, po czym wyjął butelkę i za plecami własnymi oraz stojącego obok mężczyzny wcisnął mu szyjkę w dłoń. Uśmiechnął się półgębkiem.
- Nie pytaj skąd mam tą butelkę i ile to kosztuje. Ani jak udało mi się ją zdobyć. Nie pokazuj jej nikomu, bo ci wszystko wyżłopią i tyle będziesz miał. Zgadza się wszystko?

Strażnik przyjął poczęstunek, szybko chowając butelkę za pazuchę, bacząc czy aby nikt nie patrzy.
- Pewnie, pewnie - przytaknął. - A ta błyskotka, bratku? - zapytał, drapiąc się po nieogolonej brodzie.

- Umowa była na jedno, nie kilka. A rzuć sobie okiem na butelczynę. To nie sikacz. Ja postarałem się z nawiązką.

- Nie no, nie no, ja tu kark nastawiam - pokręcił głową strażnik, chociaż butelka chyba już ciążyć zaczęła by tak jakoś ją poprawił, pomacał, przy okazji i ślinę głośno przełknął.

Oktaw splunął.
- To ja tu karku nadstawiałem, żeby ją zdobyć. Skoroś taki pazerny, to w dupie mam. Dawaj butelkę i tańcuj z kulawym przy tym obozowym gównie, skoro kolegę, co się stara chcesz wyruchać - wyciągnął rękę po wino.

Strażnik cofnął się poza zasięg, dodatkowo przytrzymując ręką butelkę, a drugą się odganiając.
- Nie no, nie, na spokojnie, poczekaj - zaczął, nieco gorączkowo. - Dogadamy się. My w końcu jak bracia, nie? Bo widzisz, ja tu taką jedną poznał, a ona błyskotki lubi to i wiesz… No ale dobra, dobra, się pomyśli… Tylko wiesz, co by cię nikt nie widział bo jak nic mnie ze skóry obedrą a trochę to ja tą moją skórę jednak lubię - skapitulował w końcu.

- A… - powiedział krótko bankier w zamyśleniu.
- Jak o kobitę chodzi, to zmienia postać rzeczy. Tak możemy się dogadać, że jak będę miał okazję, to będę o tobie pamiętał. Nic nie obiecuję, ale wiesz… koledze z kobitą trzeba pomóc. Powiedz mi jeszcze czy ona z naszej półki, czy może z wyższej?

Westchnął nim odpowiedział.
- Wyższej ci - wyznał z wyraźnym bólem. - Jutro rusza w teren. Trochem liczył na to że może coś dziś wypali ale… No ale wino jest, a to dobry początek - dodał, ze słabą ale jednak nadzieją. - To jak? Bierzesz któregoś czy czekasz aż się ściemni?

- Tak, tak. Ale nie gorączkuj się tak. Powiedz mi jak się ona zwie? Kim jest? Może coś uda się dopomóc?

- Val ją zwą - wyjawił, a jego oczy mu się takie jakieś maślane zrobiły. - Ładniutka aż strach patrzeć. No i chętna. I do tego taka no, wiesz, taka co to z nią pogadać się - zachwalał, głaszcząc nieświadomie butelkę.

- Uuuu, chłopie. To wydudlij tą butelkę sam. Tu nie pomoże. Szkoda, żem ci wódki nie skołował zamiast wina. Gdybym tylko wiedział. Ale… - wzniósł palec.
- Skoro wyrusza jutro, to jako kolega mógłbym z nią pogadać. Wiesz, robotę mamy wspólną. Może by się udało napomknąć kilka dobrych słów na twój temat. Jak tylko wyląduję, to zabieram się do roboty - poklepał żołnierza po ramieniu.
- A o skórę twoja i moją to już zadbałem. Ja na takich nigdy nie latałem, więc przez środek obozu by mnie pewnie przewiózł. Ale mam kogoś zaufanego, kto latał. Dzięki niej wymkniemy się i wrócimy zanim zauważysz - uśmiechnął się półgębkiem do strażnika.
- Tylko rzeknij jeszcze jak ci dali, cobym wiedział jakie imię jej podsunąć.

- Bran - odpowiedział, wyciągając rękę do Oktawa. - I, jak ją znasz, to wiesz, tak co by się nie spłoszyła aby - poinstruował, rozglądając się. - A ta twoja to gdzie?

- Nie bój nic. Nie mogę obiecać efektów, ale postarać się postaram. A z moją zaraz przyjdę. Dwie minuty i jesteśmy - powiedział do Brana i podszedł do elfki. Ujął jej dłoń w swoją, a następnie wskazał głową ku pegazom.
- Chodź się przelecieć. Możesz wybrać któregokolwiek. Podobno niedawno przybyły wyjątkowo zwinne o brązowej sierści. Tylko nie mogą nas widzieć - uśmiechnął się ciepło do Telrayne i ruszył w drogę powrotną.
- No, to jesteśmy. To ta specjalistka zrobi tak, żeby nikt nic nie widział. I tak jak rzekłem. Dzisiaj zajmuję się sprawą - uścisnął dłoń Brana i wpuścił elfkę pierwszą do zagrody. Sam wszedł tuż za nią.

Elfka ewidentnie była ciekawa o co w tym wszystkim szło jednak nie zadawała pytań. Przynajmniej w tej chwili. Być może, czynnikiem który miał na to największy wpływ, była bliskość wspaniałych zwierząt, które ich otoczyły gdy tylko znaleźli się we wnętrzu zagrody.
- Tulpary - powiedziała z nabożnym szeptem, zbliżając się do wierzchowców o których wspomniał strażnik. - W przeciwieństwie do Zimowych Skrzydeł są zwrotniejsze i tak, szybsze. Idealne wierzchowce do walki. Nieustraszone chociaż przez niektórych uważane za zbyt dzikie. Trzeba się do nich przyzwyczaić, przekonać, trzeba je zrozumieć - mruczała pod nosem, unosząc dłoń by przesunąć nią po szyi najbliższego zwierzęcia. Bestia faktycznie była piękna. Lśniąca, brązowa sierść. Potężne, tegoż samego koloru skrzydła z lotkami w nieco ciemniejszym odcieniu. Mądre, czarne ślepia, śledzące każdy ruch intruzów.
- Ten - wskazała na tego, którego głaskała. - Jest przywódcą tego stada. Najsilniejszy, największy, doświadczony w walce - wskazała na widoczne tylko z bliskiej odległości blizny na jego umięśnionym ciele. - Jeżeli on cię nie zaakceptuje, nie zrobią tego pozostali. To kolejna różnica między Tulparami, a Zimowymi.

Oktaw stał z boku przyglądając się bardziej elfce niż pegazom z uśmiechem i lekko przekrzywioną głową. Udało się sprawić jej radość. Podszedł do niej. Delikatnie położył rękę na jej ramieniu.
- Lecimy? - zapytał.

- Naprawdę możemy? - zapytała z lekkim niedowierzaniem i ogromną dozą nadziei. Jak dziecko, przed którym postawiono ulubiony torcik ale jest zbyt dobrze wychowane by po prostu się na ów łakoć rzucić.

- O ile wyprowadzisz i wprowadzisz nas tak, żeby nikt nas nie zobaczył, to możemy - odparł z uśmiechem.

- Jeżeli to jedyny warunek to na co jeszcze czekamy - nie było to pytanie i nie była oczekiwana odpowiedź. Elfka przeszła z powrotem do ogrodzenia, jednak nie w stronę wyjścia, a wręcz przeciwnie. Tam właśnie znajdowały się siodła i uzdy, bez których wyruszenie na podbijanie niebios nawet dla niedoświadczonego oka byłoby szaleństwem. Telrayne ewidentnie wiedziała jak się obchodzić z tymi stworzeniami, nie minęła bowiem chwila dłuższa niż potrzeba do osiodłania standardowego wierzchowca, a wskazany przez nią Tulpar był gotowy do lotu.
- Ile mamy czasu? - zapytała.

- Wypadałoby wrócić przed świtem - mrugnął krótko.

- W takim razie nie marnujmy ani minuty - odpowiedziała, prowadząc pegaza dalej, do wyjścia z zagrody.
- Tylko uważajcie żeby was straż obozowa nie wypatrzyła. Albo potwory - ostrzegł strażnik zagrody, rozglądając się nerwowo na boki.
- Poradzimy sobie - powiedziała pewnym głosem elfka, zaspokajając jednocześnie wierzchowca, który zaczął uderzać kopytami w ziemię.

- Dlatego nawet nie dotknę lejców… czy co tam one mają. Zostawiam to w rękach specjalistki - uśmiechnął się do niego półgębkiem.

Telrayne poprowadziła ich w kierunku przeciwnym do tego, w którym znajdowały się namioty mieszkalne. Korzystając z pogłębiającej się szarości, szli dalej, przystając od czasu do czasu gdy do czułych uszu elfki docierały odgłosy zbliżających się kroków czy rozmów. Tulpar zachowywał się niczym dobrze ułożony wierzchowiec i tylko od czasu do czasu podrzucał łeb czy wydawał z siebie ciche rżenie. Nim dotarli do granicy obozu zdążyło minąć nieznośnie dużo czasu, przynajmniej w odczuciu Oktawa. Chwilę przyszło im stać w krzakach otaczających zbiorowisko powykręcanych drzew, nim strażnicy przejdą i udadzą się w swoją drogę. Pegaz położył się wtedy nisko, posłuszny nakazowi elfki.
Wszystko wskazywało na to, że pilnowano przede wszystkim tego by nikt do obozu się nie dostał, a nie żeby powstrzymać osoby przed jego opuszczeniem. Najwięcej straży zdawało się skupiać po stronie wyspy, podczas gdy obrzeża były prawie pozbawione patroli. I nic dziwnego. Nie było szansy na to by potwory zaatakowały od strony przepaści. Nie było zatem niespodzianką, że tam właśnie prowadziła ich Telrayne. Gdy zaś upewniła się, że nikt ich nie wypatrzył i nikogo nie ma w pobliżu, zwinnie wskoczyła na grzbiet pegaza po czym wyciągnęła dłoń by pomóc Oktawowi. Ten zaś podał ją i już po chwili siedział za plecami kobiety.
- Trzymaj się mocno i pod żadnym względem nie puszczaj - nakazała i odczekała, aż spełni jej nakaz i otoczy jej talię rękami. - No to w drogę.


Wrócili dopiero gdy słońce całkiem już zaszło, a na niebie zaczęły królować nocne światła. Pierwsze chwile na grzbiecie pegaza były doświadczeniem, które miało tkwić w umyśle młodego wojownika przez długi czas. Nagły zryw, a następnie pęd powietrza i oddalająca się w szybkim tempie ziemia. Później zaś głęboka, nie mająca swojego dna przepaść skąpana we mgle zabarwionej szkarłatem zachodzącego słońca. Gdy zaś się przez nią przedarli ujrzał bezkres wody niczym morze krwi. Słońca kąpały się w nim, odbijając w jego falującej powierzchni. Na wschodzie było już niemal czarno, lecz oni nie lecieli na wschód, a wręcz przeciwnie, pędzili na złamanie karku w stronę tych właśnie słońc. Potężne skrzydła raz po raz unosiły się, to znów opadały. Większość jednak czasu tkwiły rozłożone, korzystając z wirów powietrza by utrzymać niesiony ciężar w górze. I taki właśnie był początek. Zatykający powietrze w płucach acz na swój sposób spokojny.

A później ów spokój gruchnął. Elfka faktycznie była doświadczona w dosiadaniu tego typu wierzchowców. Na tyle, że chyba zapomniała, że on nie był. Najpierw zaczęli wzbijać się wyżej i wyżej, po to tylko by po chwili pikować niemal pionowo w dół. Raz nawet, przez chwil parę kopyta Tulpara galopowały po wodzie, tak nisko opadli. Nie to jednak było najgorsze, a chwila w której Telrayne zdecydowała się sprawdzić czy jest możliwe latanie między brzegiem morza, a brzegami wyspy. Huk wodospadów, krople wody zalewające ich drobne, w porównaniu z potęgą żywiołu postacie. Wszystko zdawało się drżeć, wibrować, próbować ich pochwycić i zgnieść. Pomimo tego elfka śmiałą się niczym najszczęśliwsza osoba na całym świecie. Radość biła z niej, tak jak siłą biła z ciała pegaza. Zdawali się być jednym organizmem, scalonymi ze sobą ciałami istniejącymi tylko i wyłącznie dla wspólnej radości.

Musieli jednak wrócić. Nie byli wszak wolni, czekało na nich zadanie, a i pegaz w końcu zaczął okazywać oznaki zmęczenia. Powrócili więc, chociaż nie dało się ukryć, że Telrayne czyniła to niechętnie. Wylądowali w pobliżu miejsca, z którego wystartowali, a które było dostatecznie zabezpieczone roślinnością by zapewnić im ochronę przed ewentualnymi, ciekawskimi oczami.

- Chyba nie muszę pytać czy się podobało - powiedział cicho przyglądając się twarzy elfki uśmiechając się do niej.

- Nie, nie musisz - zgodziła się, a uśmiech nie znikał z jej twarzy gdy tak stała i gładziła ich wierzchowca po karku. - Od dawna nie miała okazji tak zaszaleć. Dziękuję - dopiero po tych słowach przeniosła spojrzenie na Oktawa, którego usta jeszcze mocniej się rozciągnęły, zaś oczy lekko zmniejszyły stanowiąc dopełnienie całości.

- Ty z kolei nie musisz dziękować. Ten widok jest dla mnie najlepszą nagrodą - palcem lekko dotknął jej twarzy.

- Jesteś zagadką - oświadczyła, wzdychając. - Ale przyjemną - dodała, przechylając głowę i zerkając na niego z całkiem nowym rodzajem zainteresowania.

Odprowadzenie skrzydlatego wierzchowca zabrało nieco więcej czasu. Noc sprawiła, że ilość straży zwiększyła się przez co musieli częściej przystawać. W końcu jednak się udało i Tulpar powrócił do swojego stada, a strażnik zagrody odetchnął z wyraźną ulgą.
W drodze powrotnej do namiotu usta Telrayne praktycznie się nie zamykały. Elfka rozwodziła się, i to obszernie, zarówno na temat piękna Tulparów jak i ich siły, szybkości oraz zwinności. Gdy ten temat nieco się wyczerpał podjęła kwestię otoczenia wyspy, wodospadów, ich piękna oraz tego że aby w pełni docenić owe piękno, koniecznie należy dosiadać wierzchowca, który jest w stanie wzbić się w powietrze. Na koniec, tuż przed i zaraz po wejściu do namiotu, Oktaw zyskał okazję by dowiedzieć się o istnieniu różnych rodzajów owych wierzchowców i podejrzeń Telrayne odnośnie tego, że spotkana w namiocie księżniczki pantera może być jednym z nich. Gdy w końcu kobieta zamilkła, jej policzki pokrywał wyraźny rumieniec, oczy lśniły, a wydatne piersi unosiła się w rytm przyspieszonego oddechu.
- Na bogów, latanie jest wspaniałe - westchnęła jeszcze, po czym zaczęła zdejmować zbroję. Najwyraźniej nie miała już w planach żadnych eskapad, które by jej wymagały.

Oktaw tymczasem podszedł do stołu i nalał wina do dwóch kielichów napełniając je do jednej trzeciej. Nie miał zamiaru pić zbyt wiele. Jeszcze tej nocy miał kilka spraw do załatwienia, ale Telrayne mogła tego wieczora rozluźnić się. Wyglądało na to, że nie miała takiej okazji przez długi czas.
- Znacznie lepsze niż myślałem. Choć trzeba przyznać, że potrafisz być… dzika - roześmiał się cicho.

- Nic na to nie poradzę - roześmiała się, mocując z pasami podtrzymującymi karwasze. - Uwielbiam latać, a gdy do tego dostanę w dłonie odpowiedniego wierzchowca… - westchnęła z rozkoszy na samo wspomnienie.

Oktaw zachichotał rozbawiony.
- Nie próbuj nic na to radzić. Ciesz się wolnością. Pomóc?

- Nawet chwilowa wolność jest warta tego by się nią cieszyć. Szkoda, że nie przydzielili nam zadania wymagającego skorzystania z tych pięknych bestii - wyraziła swój żal po czym skinęła głową. - Jakbyś mógł. Gdy są mokre to strasznie ciężko je rozpiąć - dodała, wskazując na pasy.

- Może to się zmieni przy następnym zadaniu - rzekł postanawiając wnieść kilka optymistycznych nut. Podszedł do elfki i pierwszy raz delikatnie ujął jej palce jej nagiej dłoni prowadząc w kierunku stołu. Doprowadził ją do krzesła, by na nim usiadła swoje krzesło dostawił tuż obok i w skupieniu zaczął rozpinać pasek po pasku karwaszy jednocześnie starając się nie ściskać przedramienia Telrayne. W końcu udało się wyswobodzić ją z jednego fragmentu pancerza, który to ostrożnie położył na swoim łóżku stojącym bliżej niż posłanie elfki. Nucąc jakąś melodię zabrał się za drugą rękę.


Wkrótce była w stanie wysunąć swoją rękę. Nie pytając czy ma kontynuować wstał. Stanął z boku odpinając jeden naramiennik, a następnie z drugiej strony kolejny. Oba elementy ułożył obok poprzednich. Ponownie usiadł naprzeciw współlokatorki, zebrał włosy nie przestając podśpiewywać melodii i związał je zwykłym sznurkiem. Podniósł jedną jej nogę i ułożył na własnych kolanach. Rozluźniał kolejne pasy aż uwolnił łydkę oraz stopę od wysokiego obuwia. Postawił je tuż przy krześle Telrayne. Za chwilę to samo stało się z drugim butem. Został ostatni, największy element. Tutaj także zabrał się do pracy bez pytania. Zbroja rozpinała się od kształtnej łydki przez kolano, udo, biodro, talię. Nim przeszedł dalej przykląkł po jej drugiej stronie rozpoczynając podobną wędrówkę. Dopiero wtedy przysiadł się bliżej i uniósł jej rękę tylko po to, by obejmowała jego ramiona uzyskując tym samym dostęp do pasków w okolicach klatki piersiowej. To samo uczynił po drugiej stronie jej ciała. Wstał i niespiesznie złapał końcówki jej palców zapraszając do powstania. Zdjął pancerz pozostawiając swoją towarzyszkę w bieliźnie. To jednak nie był jeszcze koniec. Chwycił w dłoń kielich i podał go elfce.

Kobiecie bez dwóch zdań ulżyło gdy została pozbawiona zbroi. Przyjęła kielich, obdarzając Oktawa pełnym wdzięczności uśmiechem.
- Wiesz, czuję się prawie jak księżniczka - oświadczyła, a następnie upiła solidny łyk. - Czym sobie zasłużyłam na takie traktowanie?

- Może jednak się pomyliłem - powiedział biorąc do ręki drugi z nich.
- Może inną księżniczkę mam eskortować do bazy - uśmiechnął się do czerwonego płynu.
- Lubię sprawiać przyjemność i widzieć radość. Tak dla odmiany - ponownie ujął dłoń elfki i poprowadził ją do łóżka. Usiadł obok niej chwilę po niej.

- Dla odmiany? - zainteresowała się, jednocześnie dając prowadzić. - I obawiam się, że przynajmniej w kwestii księżniczki, szczęście raczej ci nie dopisuje - dodała.

- Mam złe wspomnienia osoby, dla której nigdy nic nie było wystarczające, by wywołać radość. Taką prawdziwą. Więc dlaczego teraz mam nie próbować sprawić radości urodziwej elfce, która potrafi się ślicznie uśmiechać? - to mówiąc uśmiechnął się do siebie starając się ukryć ten fakt w nabraniu łyka wina.

- Widać trafiłeś na niewłaściwą osobę - stwierdziła, ozdabiając słowa lekkim wzruszeniem ramion. - Czasami tak po prostu jest, a wtedy należy jak najszybciej zmienić scenerię. Żyje się zbyt krótko by być nieszczęśliwym. Jest to coś o czym sama powinnam pamiętać ale cóż.. - roześmiała się, po czym upiła łyk wina i westchnęła.
- Zatem uważasz mnie za urodziwą? - zmieniła temat, zerkając na Oktawa znad brzegu kielicha. Bankier zanotował w pamięci, że ma zapytać ją o to, o czym teraz nie chciała mówić. Nie w tej chwili.

- Oczywiście. Niewidomy by to wiedział. Wiesz, przez ten melodyjny głos. Zatrzymam się jednak na tym, żeby nie spekulować na temat sposobu wykrycia urody przez osobę niewidzącą i niesłyszącą - puścił jej oczko tłumiąc zalążki śmiechu.

- Cóż niby złego jest w spekulowaniu? - uniosła nieco kącik ust. - Nie będę jednak nalegać jeżeli nie masz na owe spekulacje ochoty. Przyznać bowiem muszę, że jak na jeden wieczór atrakcji mi wszak nie brakowało. Może pora odpocząć? - Było to zarówno pytanie jak i sugestia popita kolejnym łykiem wina, który niemalże całkiem opróżnił kielich. - Masz dość na dzisiaj czy też nadal przygoda cię wzywa i nie daje spokoju? - dodała kolejne, tym razem bez dwóch zdań pytanie.

- W żadnym wypadku nie mam jeszcze dość atrakcji tego wieczora - powiedział spoglądając na nią kątem oka.

- Cóż zatem planujesz?

Odstawił kielich i obrócił się przodem do niej. Dotknął opuszkami palców jej policzka, po czym przejechał nimi w kierunku ucha.
- Plany to duże słowo. Mam kilka pomysłów, które mogą się zrealizować lub nie.

- Może jeżeli zdradzisz mi niektóre to będę mogła ci pomóc w ich realizacji - zaproponowała, przechylając nieco głowę w kierunku dłoni, którą dotykał jej twarzy. Odgarnął jej włosy za ucho, do którego zbliżył usta. Dłoń zsuneła się nieco niżej. Leniwie wędrowała w okolicach karku i szyi.

- Może. Musiałbym wtedy powiedzieć więcej. Być może musiałbym wtedy wejść nieco głębiej… w moje zamiary - powiedział cicho niskim, wibrującym głosem. Był na tyle blisko, by mogła poczuć pieszczoty muśnięć ciepłego oddechu na uchu i szyi. Wciąż jednak kontakt fizyczny ograniczał się do opuszków błądzących w okolicach żuchwy pod miejscem łączenia ze szczęką. Jedyny, nietrwały i ulotny most łączący ich ciała. Był blisko, a jednocześnie daleko.

Nie odpowiedziała od razu, przymykając oczy. Nie wykonała żadnego ruchu, który byłby przyzwoleniem dla owych pieszczot, jednak nie wykonała także żadnego, który świadczyłby o tym, że były jej one niemiłe. Jedyne co uległo zmianie to tempo w którym jej pierś unosiła się i opadała.
- Może… Może z chęcią bym posłuchała o głębszych obszarach wokół których oscylują owe plany - odparła w końcu, przesuwając językiem po wargach, które natychmiast zalśniły szkarłatem w świetle lamp.

- W takim razie… - wsunął palce we włosy elfki powolnym ruchem sunącym po powierzchni głowy, podczas którego jego usta zetknęły się z jej skórą. Być może całkowitym przypadkiem. Chwilę później poczuła ich przelotny dotyk na szyi, tuż poniżej żuchwy, na linii ucha. Zbliżył się niemal nieznacznie.
- … chciałbym zacząć delikatnie - powiedział tuż przed ponownym zetknięciem warg. Nieco niżej oraz bliżej nagich pleców. Jego bliskość była niemal fizycznie wyczuwalna, a jednak nieuchwytna. Drażniła i przyciągała.

Z ust Telrayne wyrwał się cichy, ledwie uchwytny jęk. Odchyliła nieco głowę, poddając się dotykowi i subtelnym pieszczotom. Jej ciało przechyliło się nieco do tyłu, tak jakby w każdej chwili było gotowe do tego by opaść na posłanie.
- Delikatnie… Delikatnie brzmi… dobrze - wyszeptała, podnosząc dłoń i nieco niepewnie dotykając głowy Oktawa, ledwie muskając ją opuszkami palców, zagłębiła je w jego włosach.

Nie opierał się. W naturalny, niespieszny sposób podążył za jej ruchem. Z jej włosów wyłonił się kciuk, który bardzo lekko przesunął się pod kością policzkową w kierunku nosa. Pozostałe palce przesuwały się między długimi włosami. Usta podążyły po smukłej szyi w kierunku podbródka. Palcami lewej dłoni przelotnie, tylko raz musnął skórę po prawej stronie karku elfki.
- Następnie chciałbym przejść… - rzekł wibrującym lekko głosem.

- Tak? - wyszeptała, chociaż dopiero po chwili. Formowanie, a także wypowiadanie słów stawało się procesem dość skomplikowanym, wymagającym uwagi, którą jednak przyciągały inne kwestie. Jak na przykład miękkość włosów, w których zanurzyła palce czy obecność delikatnych muśnięć warg na jej ciele. Jej ciało stało się nagle ciężkie. Zbyt ciężkie by utrzymać się w pozycji pionowej. Pościel kusiła swoją miękkością, a także wsparciem, nic zatem dziwnego, że dała się jej skusić, opadając do tyłu i ciągnąc ze sobą Oktawa.

Wsparł się na lewej ręce. Prawa wysunęła się z włosów ani na chwilę nie tracąc połączenia ze skórą Telrayne. Zjechała niżej przez policzek, musnął palcem dolną wargę i podbródek. Wargi całowały i jednocześnie drażniły dotykiem oraz ciepłem oddechu kolejne partie szyi. Doznania przelewały się łagodnie z lewej strony elfki ja prawą aż w po ucho. Chwilowo przeniósł ciężar swojego ciała na głowę, wolną dłonią rozwiązał sznurek. Uwolnione włosy opadły na jej ciało. Ponownie ciężar spoczął na wolnej ręce. Prawa zjechała powoli przez środek szyi do obojczyka, gdzie zatrzymała wędrówkę w dół. Opuszki przesunęły się wzdłuż kości do ramienia.
Nie odpowiedział. Zamruczał lekko tuż przed powrotem wzdłuż linii żuchwy, nieco poniżej. Włosy przesuwały się po jej skórze wraz z ruchami głowy. Ani przez chwilę ciała nie zetknęły się w więcej niż trzech miejscach, choć Oktaw wydawał się być tak bliski, że niemal się z nią stykał. Niemal. Wystarczyłoby jedno jej pociągnięcie. Kusił.

Zmuszając jej ciało do tego by na owe pokusy odpowiadało. Żar ich ciał sprawiał, że policzki elfki pokryły się purpurą, a oddech gwałtownie raz po raz wznosił jej pierś. Jej dłonie także rozpoczęły wędrówkę, chociaż zdawały się interesować głównie jego włosami. Palce wsuwały się w nie to znowu wysuwały, bawiąc i podrażniając gdy niekiedy, zaciśnięcie nieco mocniej, powodowały lekki ból. Telrayne sprawiała wrażenie osoby, która nie do końca zdaje sobie sprawę z tego co robi. Sprawiała także wrażenie kogoś, kto po raz pierwszy doświadcza owych wrażeń i nieco niezdarnie próbuje je naśladować. Podobnie jak on - milczała.

Palce Oktawa wróciły niespiesznie do miejsca, z którego zaczęły bieg po obojczyku. Usta powędrowały wyżej. Ledwie musnął górną wargą jej dolną. W odpowiedzi na co jej usta rozwarły się zapraszając do dalszych pieszczot.

Pięć opuszków zaczęło błądzącą wędrówkę w kierunku piersi. Twarze wojownika zawisła nad twarzą Telrayne. Ich usta stykały się tylko na krótką chwilę i oddalały się ponownie, lecz tylko na tyle, by kobieta pragnąc więcej mogła po to sięgnąć. I dostać.

Trzeba zaś było przyznać, że chciała i to bardzo. Na ile zdawała sobie sprawę z tego co chce to już inna kwestia, która jednakże nie zmieniła nic w działaniach, jakie podjęła. Jej dłonie, wplecione we włosy Oktawa, przyciągać zaczęły jego głowę bliżej, tak by owe delikatne muśnięcia warg przestały być jedynie dotykiem skrzydeł motyla, a przerodziły w coś innego, głębszego. Podobnie zachowywała się reszta jej ciała, które wyginając się i drżąc pragnęło bliższego i zarazem dłuższego kontaktu.

Był bardzo nisko. Tak nisko, że powoli zgiął rękę przenosząc ciężar na łokieć. Dłoń wsunęła się we włosy. Palce nie zdążyły osiągnąć wzgórza piersi. Oderwały się od ciała i stały się lustrzanym odbiciem tych po lewej stronie. Jego usta całowały tym razem znacznie bardziej zdecydowanie niż początkowo. Głębiej.

I to wystarczyło. Na kilka chwil jedynie. Nieco niezręczne próby odpowiadania na owe pocałunki powoli zaczęły przynosić efekty. Mało jednak, wciąż było jej mało. Ciało zdawało się działać bez udziału umysłu. Długa, smukła noga elfki uniosła się i opadła na niego, przyciągając go bliżej, tam gdzie w najlepsze szalały płomienie, które domagały się ugaszenia. Były głodne, co wyraźnie mógł odczuć w falistych ruchach bioder, które raz po raz ocierały się o niego szukając zaspokojenia dla tego głodu.

Chwycił jej nogę na wysokości uda i przesunął dłoń w kierunku pośladka zakrytego przez bieliznę. Odległość między nimi zmalała do zera. Czuł jej miękkie piersi na swoim ciele, gdy cała ocierała się o niego. Oktaw, jeszcze przed chwilą zanurzony w głębokim pocałunku zaczął niespiesznie wytracać prędkość. Wyplątał prawą rękę z białych włosów i zaczął gładzić twarz elfki. Z pomocą przyszła druga dłoń jeszcze przed chwilą znajdująca się przy pośladku.

Z jej ust wyrwał się jęk zawodu. Otworzyła oczy, chociaż ruch ten był nader powolny. Podobnie jak powolny był powrót do pełni świadomości, któremu to towarzyszył pogłębiający się rumieniec, który objął także szyję. Zawstydzona odwróciła wzrok, chociaż jej noga nadal podtrzymywała go na miejscu, a dłonie wciąż wplecione były w jego włosy.

Usta oderwały się od siebie, choć twarz Oktawa była wciąż tak blisko, że jego przyspieszony, ciepły oddech owiewał wargi elfki. Był tak blisko, że znów wystarczyło lekkie przyciągnięcie, by złączyli się ponownie. Pogładził kciukiem dolną powiekę, by przyciągnąć jej wzrok do swoich oczu wpatrzonych w jej. Sięgnął ręką w dół, w kierunku drugiej nogi Telrayne. Poprowadził ją najpierw pod uniesioną jedną jego nogą, a potem pod drugą. Ostatecznie pokierował ją na własne plecy. Tuż obok pierwszej. Lewą dłonią chwycił jej prawą, wplecioną w brązowe włosy, po czym przytulił chropowaty od zarostu policzek do wewnętrznej strony przedramienia. Uśmiechnął się ciepło. Ani na chwilę nie przerwał kontaktu wzrokowego. Palcami prawej ręki nie przestawał wodzić po twarzy elfki. Pocałował ją przeciągle i czule.
- Chcę, żeby każda noc była dla ciebie wyjątkowa, jedyna i niepowtarzalna. Chciałbym, żebyś czekała z niecierpliwością na każdą noc i nowe doświadczenia, jakie z niej płyną. Chciałbym też, żebyś z każdą nocą poznawała każdy kawałek swojego ciała na nowo. I żebyś każdej nocy była wolna, czuła się wolna jak dzisiaj. Jak przed chwilą. Wolna i szczęśliwa. W tej chwili… - pocałował ją ponownie.
- … daję ci wybór. Pójdź za mną, zaufaj mi i pozwól sobą pokierować. Nie skrzywdzę cię. Albo powiedz jedno słowo, a popłyniemy dalej już teraz. Zapraszam do wybrania pierwszej opcji - mówił cicho jednocześnie przyciskając do niej swoje biodra, by potwierdzić gotowość na drugie. Przygryzł lekko własną wargę.

- Ja… - zająknęła się i urwała. Jeżeli to było w ogóle możliwe zdawało się że rumieniec pokrywający jej twarz pogłębił się. Ponownie uciekła wzrokiem chociaż w chwilę później powróciła. Debatę z myślami, z tym co powinna, a czego nie, z tym co chciała, a czego jej nie wypadało robić, widać było gołym okiem. Owa zdystansowana elfka, którą poznał kilka godzin wcześniej zmieniła się pod jego dotykiem w nieśmiałą dziewczynę na której twarzy i w której spojrzeniu można było czytać jak w otwartej księdze.
- Ja nie wiem - wyznała w końcu, przymykając powieki. - Pierwsza opcja wydaje się jednak taka… taka… kusząca - wyznała w końcu.

Pocałował ją ponownie, nieco dłużej niż poprzednio. Jego palce wznowiły powolną wędrówkę po udzie, by podtrzymać żar jej ciała. Drugą dłonią przesuwał lekko po jej czole.
- Musisz być pewna, że tego chcesz. Czy mi zaufasz? Czy będziesz z podnieceniem czekać na następną noc i to, co w jej trakcie odkryjemy?

Oddech ponownie zaczął jej przyspieszać, a powieki uniosły się dzięki czemu mógł ujrzeć jak jej spojrzenie zasnuwa mgiełka pożądania.
- Tak… Będę czekać - obiecała, dzieląc tą deklarację na dwa wydechy, lecz dłoń Oktawa nie przestawała się poruszać. On sam uśmiechnął się szeroko. Objął własnymi ustami jej wargę. Musnął ją koniuszkiem języka. Ręka przesunęła się w kierunku wewnętrznej części uda.

- Chciałbym wiedzieć jak bardzo tego chcesz - wymruczał wprost do jej ucha.

Mówienie jednak okazało się dość trudną czynnością. Znacznie łatwiej było zachłysnąć się powietrzem gdy dłoń Oktawa zawędrowała w rejony dotąd nie badane, a przynajmniej nie w ten sposób. Była w tej zabawie pokusa, której elfka nie mogła się oprzeć.
- Bardzo - pisnęła bardziej niż wyraziła te słowa głosem, jaki można by określić mianem pewnego. Była to deklaracja pełna pasji ale i wyraźnej obawy. Jego twarz ponownie zawisła nad jej w niewielkiej odległości. Palce zsunęły się w okolice zgięcia kolana.

- Więc przypieczętuj wybór pocałunkiem takim jak bardzo tego chcesz - polecił miękko.

Zawahała się. Z jej twarzy można było wyczytać niepewność i obawę. Czy zrobi to tak jak się powinno. Czy jemu się to spodoba. Czy nie popełni gdzieś błędu. Nie zamierzała jednak tchórzyć. Uniosła nieco głowę tak by móc połączyć ich usta. Była to marna imitacja pocałunku, a przynajmniej była taką na samym początku. Powolutku wargi elfki zaczęły nieco zmieniać swoją pozycję, dostosowując się do kształtu jego ust. Pochwyciły najpierw dolną wargę, a później ostrożnie przeszły do górnej. Jego odpowiedź na jej starania bez dwóch zdań pomagała dodając jej, jakże potrzebnej, odwagi. Skupiona na odkrywaniu nowej umiejętności, a także wciąż dla niej nowego terytorium, zaryzykowała włączeniem do tego pocałunku języka. Kierując się instynktem bardziej niż wiedzą i doświadczeniem, przesunęła nim po jego wargach, a później nieśmiało zaczęła się wślizgiwać w przestrzeń pomiędzy nimi.
Namiętność pocałunku rosła z każdą chwilą. Dłoń elfki ponownie odnalazła drogę do jego głowy i wsunęła się we włosy przyciągając go bliżej. Język zaczął poczynać sobie śmielej, zachęcony wyraźnym przyzwoleniem z jego strony. W końcu dołączyły także ząbki, delikatnie kopiując to, co on sam wyprawiał z jej ustami. Wyszła mu w tym naprzeciw, dodając przy tym coś od siebie. Szybko jednak powróciła do badania wnętrza jego ust przy jednoczesnym, niezwykle bliskim i gwałtownym połączeniu ich warg, przerwanym jedynie krótkim zaczerpnięciem tchu. Gdy powietrze ponownie zaczęło się kończyć oderwała się od niego, opadając z powrotem na posłanie i gwałtownymi haustami nadrabiając zaległości.

Oktaw oddychając szybko wsparł się na obu łokciach nie podnosząc się. Przeciwnie. Opadł trochę, jakby miał ochotę na jeszcz jeden pocałunek, choćby przelotny. Wpatrywał się w jej twarz przenosząc wzrok z jednego szczegółu na inny. Ostatecznie powrócił do oczu. Uśmiechał się szeroko ciepłym uśmiechem. Patrzył na nią z wyraźnym zadowoleniem i… dumą. Delikatnie gładził jej twarz.
- Podobało mi się. Bardzo. Wspaniale sobie poradziłaś - zrobił w końcu to, na co miał ochotę. Ponownie złączył ich wargi w lekko przeciągniętym pocałunku.

- Naprawdę? - zapytała, gdy ich usta ponownie się rozdzieliły. Już samo to pytanie świadczyło o niewielkiej ilości pewności siebie jaką miała, przynajmniej gdy w grę wchodziły stosunki damsko-męskie.

- Żebyś zrozumiała to właściwie, odpowiem w ten sposób. Teraz cię prowadzę, opiekuję się i już na samym początku jestem z ciebie dumny. Tak mi się podobało.

Zarumieniła się. Ponownie. To z kolei, że poczuła ten rumieniec sprawiło, że zamiast zniknąć tylko się pogłębił.
- Dziękuję - odparła tylko bowiem uczono ją by właśnie w ten sposób odpowiadać na pochwały. Tym jednak razem było to szczere.

Uśmiechnął się ponownie i przeniósł ciężar ciała na jedną ze stron przekręcając ich oboje na bok. Przyciągnął ją do siebie, po czym objął ramionami. Jedna z rąk powolnym ruchem głaskała Telrayne po głowie. Elfka zaś wtuliła się w jego ciało i westchnęła błogo.

Ruch dłoni gładzącej jej włosy, ciepło drugiego ciała oraz atrakcje nie tylko wieczoru ale dnia całego, sprawiły że już po chwili oddech dziewczyny wyrównał się, a ciało odprężyło. Telrayne zapadła w spokojny sen co już samo w sobie świadczyło o jej zaufaniu względem Oktawa. Ten w końcu nabrał pełne płuca powietrza i wypuścił je. Wolałby tak zostać do rana, ale nie mógł. Rozmowa z dwoma kupcami i Val. Miał nadzieję, że elfka pójdzie z nim szczególnie do pierwszych dwóch, ale nie chciał jej budzić. Co innego gdyby obudziła się sama.
Teraz musiał się tylko jeszcze wygrzebać z plątaniny kończyn. Nogi kobiety wciąż były zaciśnięte na jego plecach. Podobnie ręce. Postanowił najpierw zająć się tymi drugimi, a potem pierwszym. Elfka wymruczała coś niezrozumiałego tuż przed tym jak wojownik podniósł się z łóżka. Wtedy wszelkie nadzieje na pomoc i towarzystwo przy rozmowie rozpierzchły się. Kobieta jedynie przekręciła się na drugi bok. Przykrył ją zatem kołdrą, po czym łagodnie pogłaskał po policzku.
 
__________________
Drogi Współgraczu, zawsze traktuję Ciebie i Twoją postać jako dwie odrębne osoby. Proszę o rewanż. Wszystko, co powstało w sesji, w niej również zostaje.
Nie jestem moją postacią i vice versa.
Alaron Elessedil jest offline  
Stary 14-02-2020, 16:11   #28
 
Alaron Elessedil's Avatar
 
Reputacja: 1 Alaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputację
Rozejrzał się po kontrolowanym bałaganie. Na jego łóżku leżała zbroja Telrayne. Na podłodze dwie lampki: jedna z winem, druga po winie. Obie odstawił na stół. Sznurek leżący na podłodze mógł mu się jeszcze przydać, więc schował go do kieszeni. Ponownie zaczął się przebierać. Już chwilę później stał z potarganą strzechą na głowie w stroju otrzymanym od Janusa. Uczesał się, po czym związał włosy wstążką. Poprawił brodę. Rozejrzał się po namiocie szukając czegokolwiek do pisania. Nie mógł wyjść nie zostawiając elfce żadnej wiadomości. Nie chciał, żeby pomyślała, że ją wykorzystał… prawie... i wymknął się. W skrzyni ani szafie też nie było niczego takiego.

- Cholera - mruknął pod nosem. No nic, nie miał wyjścia. Przykucnął przy głowie kobiety i delikatnie zaczął głaskać ją po twarzy z zamiarem obudzenia. Nie zadziałało to tak, jakby tego chciał, przynajmniej na początku. W końcu jednak, machinalnie, Telrayne uniosła dłoń by odpędzić uciążliwą “muchę”. Gdy napotkała coś znacznie większego, gwałtownie otworzyła oczy. Uśmiechnął się do niej nie zaprzestając ruchu.

- Nie chciałem cię budzić, ale jeszcze bardziej nie chciałem, żebyś obudziła się, kiedy mnie nie będzie. Nigdzie nie ma tu żadnej kartki ani niczego do pisania… Muszę wyjść, żeby załatwić to, o czym rozmawialiśmy zanim… zajęliśmy się ważniejszymi sprawami - usiadł na chwilę na łóżku obok niej. Rękę, którą głaskał ją po twarzy wsunął we włosy, zaś drugą rękę chwycił własną.
- Mówiąc w skrócie, jestem wojownikiem, ale też bankierem. W tym drugim mam większe doświadczenie. Zajmuję się tym od… chyba od zawsze. Lecąc na wyspę wpadłem na pomysł usprawnienia systemu płatniczego, zaś teraz muszę przekonać do niego dwóch najbardziej liczących się tutaj kupców. Muszę to zrobić teraz. Jutro nie będziemy mieli czasu. Więc... nie uciekam od ciebie - nachylił się i pocałował ją w czoło.

Wysłuchała go, chociaż powiedzieć, że miał pełnię jej uwagi byłoby dużą przesadą. Oczy zamykały się jej co chwilę i miała problemy z utrzymaniem powiek w górze przez dłuższy czas. Gdy jednak skończył mówić, ożywiła się nieco.
- Chcesz żebym z tobą poszła? - zaproponowała, wbijając spojrzenie błękitnych oczu w jego.

- Chciałbym, żebyś ze mną poszła, ale jesteś zmęczona. Powinnaś odpocząć.

Uśmiechnęła się lekko.
- Brałam udział w przyjęciach będąc w o wiele gorszym stanie - zapewniła, przecierając dłonią oczy i twarz. - Jeżeli dasz mi chwilę to przygotuję się odpowiednio by nie przynosić ci wstydu.

Otrzymawszy potwierdzenie zaczęła się zbierać z łóżka. Jej ruchy, z początku wyraźnie wciąż spowolnione snem, powoli wracały do normalnego stanu. Po wstaniu podeszła do szafy z której wyjęła białą, jedwabną suknię, ozdobioną złotym haftem, która jeden rękaw miała wyraźnie dłuższy od drugiego. Zdecydowanie nie był to strój do walki, podobnie jak bielizna, którą Telrayne wyjęła w następnej kolejności z kufra, nie nadawała się do noszenia pod zbroją.

Telrayne zawahała się jednak, zanim rozpoczęła przebieranie. Jej spojrzenie spoczęło na Oktawie, niepewne i nieco spłoszone. Wyraźnie było widać, że nie jest pewna jak się teraz zachować, szczególnie po tym co między nimi zaszło. Ten uśmiechnął się.

- Jeśli nie czujesz się pewnie… - rzekł, po czym odwrócił się tyłem do niej. Nie starał się podglądać.

Przez chwilę nie było słychać nawet szmeru, całkiem jakby elfka stała dalej w miejscu. Trwało to jednak tylko chwilę, po której usłyszał ciche westchnienie, a następnie równie ciche odgłosy świadczące o tym, że dziewczyna zabrała się za przebieranie. Usta Oktawa rozciągnęły się ponownie. Minęło znacznie mniej czasu niż zwykle potrzeba było by kobieta przyodziała się odpowiednio, gdy usłyszał:
- Możesz się odwrócić - wypowiedziane cichutkim, nieśmiałym głosikiem, nijak nie pasującym do elfki sprzed kilku godzin za to najwyraźniej będącym wynikiem chwil, które spędzili w łóżku.




- Przypomnij mi, proszę, dlaczego nie dokończyliśmy… - powiedział z lekkim pogłosem jęknięcia. Zbliżył się i przeciągnął dłonią po całej długości boku bielizny. Była delikatna w dotyku, miękka i dokładnie przylegająca do ciała Telrayne. Elfka westchnęła, tym razem głośniej niż poprzednio i zadrżała.

- Podoba mi się ta reakcja. Niech to będzie nagrodą - wsunął dłoń we włosy i pocałował elfkę. Długo i mocno. Na co odpowiedziała z pełnym zaangażowaniem, a gdy ich usta się rozłączyły wsunęła dłonie między ich ciała i zaczęła przesuwać palcami po materiale jego odzienia. W jej wzroku kryła się prośba o więcej, chociaż nie została ona wypowiedziana na głos. Nachylił się w jej kierunku.

- Dobrze, jeszcze trochę - mruknął do jej ucha. Pocałował jej szyję raz, drugi, a potem następny. Za każdym razem zmieniał nieco miejsce. Palce pod włosami pieściły kark. Palce elfki, do tej pory bawiące się jego odzieniem, teraz zacisnęły się na nim, pozostawiając wyraźne ślady. Przylgnęła też bliżej, wtulając się całym ciałem przez co mógł wyraźnie poczuć efekty swoich działań i to nie tylko w postaci przyspieszonego oddechu łaskoczącego odsłonięte fragmenty jego skóry ale także w ruchu uwydatnionych przez bieliznę piersi.

Jedna ręka zawędrowała niżej, zaś druga pozostała w tym samym miejscu. Przytulił ją do siebie dotykając jej głowy swoją. Stał tak przez dłuższą chwilę pozwalając jej ciału na wyciszenie. Gdy zaś nastąpiło, Telrayne wyprostowała się, tworząc między nimi strefę wolnej przestrzeni, chociaż niewielką.
- Powinnam dokończyć - oświadczyła, uśmiechając się lekko. Widać także było, że powoli zaczyna przygotowywać się do wkroczenia między innych. Oznaki były widoczne nie tylko w postawie ale i tonie oraz brzmieniu głosu. Ponownie wznosiła bariery, tak jak Oktaw tworzył różne wersje osobowości. Widać też było, że miała w tym spore doświadczenie.

- Tak - potwierdził. Położył jeszcze dłoń na jej policzku, zaledwie na chwilę. Zdjął ją dość niechętnie, przez co przesunął opuszkami od skroni do podbródka. Wzniósł obie ręce dając znać, że nie będzie przeszkadzał w którejkolwiek z akcji przygotowania.
Ona zaś nie miała zamiaru marnować więcej czasu. Szybko i z wprawą założyła suknię, przy której to czynności nie potrzebowała żadnej pomocy, a następnie zajęła się resztą swojego wyglądu.




Na szyi wylądował ciasno do niej przylegający naszyjnik, na świeżo uczesane, luźno spływające włosy nałożyła kunsztownie zdobiony, złoty diadem.




Na koniec podeszła do Oktawa.
- Możemy iść - obwieściła. Bankier uniósł lekko głowę, wyprostował ubranie, a następnie ukłonił się nisko. Wyprostował się i zaprosił do chwycenia go pod rękę wyciągając swoją w kierunku Telrayne, która skorzystała z zaproszenia.

Znalezienie kupców o których Oktawowi chodziło, zajęło nieco więcej czasu niż można się było spodziewać. W namiocie księżniczki ich nie było, za to była sama Hime. Na szczęście zdążyli go opuścić zanim ich zauważyła. Kolejnym namiotem był namiot szlachcica z Veliki, jednak tam także nie było poszukiwanych osób za to rozpoczęła się zabawa, która przywołała rumieńce na policzki elfki. Dopiero w trzecim namiocie im się poszczęściło. Jak poinformowała go Telrayne, należał on do hrabiego Christo z Poporii.
- Tu radziłabym uważać na trunki, które ewentualnie przyjdzie nam spożywać - ostrzegła, zanim wkroczyli pod dach szkarłatnego namiotu. - Hrabia jest przedstawicielem jednej z gałęzi rodu, który włada rasą wampirzą - dodała, gwoli wyjaśnienia.

- Sympatyczne towarzystwo. Jestem niezmiernie szczęśliwy i zobowiązany przychodząc tutaj z tobą u boku - skomentował nachylając się w kierunku swojej partnerki.
- Niemniej jakiś trunek trzeba będzie znaleźć. Mardon jest człowiekiem, o ile mi wiadomo, nie wylewającym za kołnierz oraz, nie chcąc nikogo obrazić, zadufanym w sobie. Nisko postawionych ignoruje. Łatwiej sytuacja przedstawia się w przypadku mości Rutgara, który za alkoholem nie przepada. Delikatnie mówiąc. Nie jest także kobieciarzem. To w gruncie rzeczy bardzo uprzejmy człowiek. Oficjalnie.

- Z pewnością będą także podawane napoje odpowiednie do spożycia przez… innych - uogólniła, wkraczając do środka. Wnętrze utrzymane było w ciemnych kolorach, wśród których dominował szkarłat, czerń i purpura. Dużo tu było ciężkich, złotych ozdób, dużo także było gości. Wbrew obawom wojownika, nie brakowało jadła czy napitku, które zdatne było do spożycia przez przedstawicieli innych ras. Służący w czarnych liberiach, roznosili kielichy oraz tace pełne przekąsek. Stół, stojący na prawo od wejścia, uginał się od potraw wszelakich, pasujących na bal jakowyś, a nie obóz rozbity na terytorium zdominowanym przez potwory. Goście także nie sprawiali wrażenia takich, którzy chociażby pobieżnie zdawali sobie sprawę z tego gdzie się znajdowali. Klejnoty, bogate stroje, eleganckie fryzury. Z pewnością było tu sporo tych, którzy wkrótce mieli wyruszyć w teren, jednak obecnie nie dało się ich wyłowić. W chwili, w której Oktaw wraz ze swoją towarzyszką wkroczyli do namiotu, wszyscy zdawali się być po prostu beztroską szlachtą na balu, który ma miejsce gdzieś w bezpiecznych rejonach kontynentu.

Pierwszego wypatrzyli Mardona i nie było w tym nic niezwykłego. Kupiec zdążył już trochę wypić, do tego otaczały go niewiasty więc oczywistym było iż puszył się jak paw i stanowił źródło hałasu. Niektórzy goście wyraźnie unikali części namiotu, w której się znajdował, co świadczyło o tym, że opinie na jego temat są dość podzielone. Inni wręcz przeciwnie. Jakby nie spojrzeć życie szlachcica ma pewne wymagania, których nie zawsze jest w stanie sprostać rodzinna fortuna.
- To lady Olivia - Telrayne wskazała na kobietę wiszącą u ramienia kupca. - Słyszałam plotki, że ostrzy sobie pazury na kogoś o pokaźnej sakiewce. Teraz chyba wiem już o kogo chodziło - dodała, przyglądając się niemłodej już blondynce, chociaż nadal zdradzającej ślady wielkiej urody.

Oktaw zatrzymał kelnera, wziął dwa kieliszki wina, z których jeden podał elfce.
- Domyślam się, że jak podejdziemy wystarczająco blisko to zatrzyma na tobie wzrok. Mogę się założyć o każde pieniądze - powiedział na krótko zatrzymując spojrzenie na każdej kolejnej grupce uczestniczącej w zabawie.

Grup zaś było kilka. Wystarczyło rzucić okiem by określić te główne. Nie dziwiło że stanowili je członkowie poszczególnych sojuszy. Wśród członków Kolektywu Niezależnych Kupców dominowali ludzie. Było ich łatwo rozpoznać po kolorach szarf jakie nosili, w tym wypadku seledynowym i czerwonym. Byli wśród nich także przedstawiciele innych ras, w tym jeden elf, jednak nie dało się także ukryć, że nie należeli oni do sojuszu.
Kolejną grupą była ta, która składała się niemal wyłącznie z elfów. Było ich co prawda niewielu, bowiem tylko czterech, jednak dumna postawa, wysoko uniesione głowy i specyficzna atmosfera, która zwykle otaczała wysoko urodzonych, sprawiały że pomimo niewielkiej liczby byli oni grupą wyróżniającą się. Sądząc po kolorach ich szarf, białym i zielonym, należeli oni do Unii Oświeconych.
W pewnej odległości od nich stali przedstawiciele Kaiatoru i Żelaznego Zakonu, w swych barwach; żółtych i niebieskich. Ta grupa była niemal tak samo liczna jak pierwsza, jednak zamiast ludzi, dominowali tu amani.
Była i czwarta grupa składająca się z tuzina osobników. Jej centrum znajdowało się na samym środku namiotu i oscylowało wokół szczupłego, postawnego mężczyzny o bladej karnacji. Odziany był w bogate szaty w kolorze purpurowym, a w dłoni trzymał ciężki, wykonany ze złota, kielich. Obok niego, chociaż nieco z tyłu, stały dwie kobiety. Ich długie, czarne włosy podkreślały taką samą jak u niego, bladą skórę. Obie miały na sobie dokładnie takie same, jedwabne suknie o głębokich wycięciach. Ich szkarłatny kolor uwydatniał tą bladość, a sam krój współgrał z ich obliczami, które nic od siebie nie różniło. Pozostali członkowie grupy składali się z mieszanki ras, zawierającej zarówno ludzi jak i elfy jak i nawet jednego poporii. Nie dało się przy tym ukryć, że ci ostatni stronili od siebie i utrzymywali jak największy dystans, na który pozwalała etykieta i dobre wychowanie. Musieli zatem mieć jakiś interes do mężczyzny z kielichem, w innym bądź razie bez dwóch zdań wykorzystaliby rozmiar namiotu by znaleźć się jak najdalej jeden od drugiego.

Poza tymi grupami tworzyły się i inne. Ci, którzy nie stronili od uciech żołądka zastać można było przy stole. Była też grupa, która okupowała fotele, wyraźnie już zmęczona bankietem jednak nie na tyle by z niego po prostu wyjść. Byli i tacy którzy nie należeli do żadnej z grup, przechodząc swobodnie pomiędzy nimi, zamieniając kilka słów i idąc dalej. Łącznie pod dachem namiotu zebrało się około pięćdziesiąt osób.

- Wiesz coś o naszych szanownych gospodarzach? - zapytał z uśmiechem idąc wolno między grupami.

- Gospodarzu - poprawiła go, uśmiechając się do mijanych osób. - Towarzyszące mu kobiety to najpewniej jego obstawa. Hrabia Christo ma swoją główną siedzibę niedaleko Popolionu. Jest spokrewniony z księciem Volperionem, chociaż nie słyszałam o tym by utrzymywali bliskie stosunki. Christo należy do tych nielicznych przedstawicieli jego rasy którzy biorą czynny udział w polityce sojuszy chociaż nie miesza się bezpośrednio w ich spory. Zdaje się że bardziej zależy mu na nawiązywaniu kontaktów niż zyskach finansowych.

- Zastanawia mnie jaki mają w tym zysk. W przybyciu na Wyspę oraz powiększaniu grona kontaktów.

- Prędzej czy później każdy potrzebuje sojuszników. Możliwe, że hrabia przeczuwa, że jego czas niedługo nadejdzie. Możliwe też, że chodzi mu o coś zupełnie innego. Na dobrą sprawę nie da się określić tego jednoznacznie, bo nie ma wystarczającej ilości informacji. To dość skryta rasa, a on nie jest w tej kwestii wyjątkiem - dodała, zaś Oktaw skinął głową.

Z wyprostowanymi plecami i lekko uniesioną głową niespiesznie ruszył w kierunku Mardona ze swoją towarzyszką u boku. Zatrzymał się na granicy wianuszka kobiet słuchając o czym mówi kupiec. Nie mógł przecież wejść w środek jego przedstawienia i go przerwać z dwóch powodów. Byłoby to wbrew etykiecie i raczej nie wywołałoby przychylnego usposobienia.

Rozmowa zaś, jak szybko wyszło na jaw, dotyczyła pieniędzy, a konkretnie ich zdobywania kosztem niewiedzy klientów i partnerów w interesach. Mardon właśnie rozwodził się nad głupotą niejakiego Ursusa, bankiera którego Oktaw znał, a który według słów kupca poświęcił cały swój majątek w pogoni za magicznym zielem zwanym Liściem Elinu. I przynajmniej część z tego była prawdziwa, a mianowicie to, że Ursus stracił swój interes z powodu oszustwa, w jakie go wciągnięto. Nikt co prawda nie wiedział o co dokładnie chodziło więc plotek nie brakowało, ale chodziły też słuchy że za całą sprawą stał jakiś kupiec. Jakby nie było, upokorzony bankier zniknął pewnego dnia z Veliki zostawiając za sobą żonę i trójkę dzieci. Jedni mówili że udał się na fron, inni twierdzili że się zabił, a jeszcze inni przysięgali, że widzieli go jak żebrał. Lokacje się zmieniały w zależności od opowiadającego.
- Mnie w życiu by tak nie oszukano, moje panie - zapewnił Mardon. - Nie z tym nosem do interesów, co to to nie. I dlatego moje panie, możecie być pewne, że mistrz Mardon zawsze będzie w stanie spełnić każde zachcianki - jak się można było spodziewać, rozległ się kobiecy śmiech, chociaż entuzjazmu w nim było niewiele. Jedna dama nawet skłoniła głowę, przeprosiła grzecznie, a następnie się oddaliła. Wtedy też wzrok kupca wyłowił Telrayne i oczy mu zabłysły.

- Wygrałbym, oczywiście - powiedział cicho do swojej towarzyszki.
- Przenikliwość, mistrzu Mardonie, to istotnie twoja mocna strona, jednakże ośmielę się powiedzieć, że istnieje jeszcze jedna, która jest przynajmniej równie mocna. Jakość towarów - wzniósł własny kielich nieco powyżej głowy wznosząc niemy toast.

Telrayne odpowiedziała uśmiechem na komentarz Oktawa, co z kolei kupiec odebrał jako wyraz zainteresowania jego osobą. Ledwie zwrócił uwagę na towarzyszącego elfce człowieka, chociaż kielich wzniósł by spełnić toast.
- Mam oko do tego co najlepsze - odpowiedział, pusząc się bardziej chociaż wydawało się że już dawno przekroczył wszelkie znane w tym granice. Jego twarz była czerwona, odcieniem świadczącym o tym, że tej nocy przekroczył granice w więcej niż jednej kwestii, co było Oktawowi wybitnie na rękę. Bankier podszedł bliżej ze swoja towarzyszką, która skutecznie mąciła resztki trzeźwego spojrzenia.

- W istocie. Niezależnie od tego czy są to usługi, oferty, interesy czy… towary - pokiwał głową bankier.

- Proszę pozwolić, że przedstawię moją towarzyszkę, Telrayne - dodał uznając, iż jego imienia i tak nie zapamięta. Przynajmniej jeszcze nie teraz. Nie był nawet pewien czy Mardon słuchałby tego.

- Niezwykle miło mi poznać - odpowiedział kupiec po czym zamilkł, wpatrzony w okolice znajdujące się znacznie niżej niż oczy elfki.
- Wzajemnie - odpowiedziała chłodno, spoglądając na niego z góry, całkiem jakby był czymś niewartym nawet tego spojrzenia. - Mój wuj wiele opowiadał o mistrzu Mardonie - dodała, chociaż nie brzmiało to jak komplement, a wręcz przeciwnie. Dla odurzonego alkoholem umysłu musiało to jednak brzmieć niczym hymny pochwalne.
- Oh, doprawdy? - ucieszył się, kompletnie przy tym ignorując swoje obowiązki w stosunku do damy która stała przy jego boku. - W takim razie jestem podwójnie zaszczycony - wyciągnął dłoń, zapewne oczekując na to, że kobieta poda mu swoją, czego jednak nie uczyniła. Zamiast tego uniosła tą dłoń i wskazała nią stojącego obok mężczyznę.
- Pozwól że przedstawię ci mego towarzysza, bankiera i wojownika Oktawa, który jest bliskim przyjacielem mego rodu. - Ton jej głosu sugerował, że jest on kimś ważnym, zaś jej ród na tyle wysoko postawionym w hierarchii elfów, że nie trzeba było nawet wymieniać jego miana. Kupiec, po owym przedstawieniu, w końcu zwrócił baczniejsza uwagę na towarzysza Telrayne.

Bankier stał wyprostowany uśmiechając się uprzejmie. Ukłonił się Mardonowi.
- Wygląda na to, że będę miał przyjemność współpracowania z tobą, mistrzu. Wielka to dla mnie radość.

- Współpracować? - zdziwił się, zaraz jednak się roześmiał, owiewając ich swym oddechem, w którym dominowała woń niestrawionego wina. - Ależ tak, tak! - wykrzyknął po czym przywołał służącego by ten dolał mu wina. Wtedy też przypomniał sobie o istnieniu blondynki. Pozostałe panie skorzystały bowiem z okazji i się ulotniły, czego nawet nie zauważył.
- Gdzie moje maniery. Proszę pozwolić że przedstawię lady Olivię - wskazał na swoją towarzyszkę, która sprawiała wrażenie rozgniewanej niemniej pochyliła uprzejmie głowę.
- Co prawda nie zostałyśmy sobie oficjalnie przedstawione jednak mamy wspólnych znajomych. Chociażby lady Julliette Listerin - odpowiedziała Telrayne, pochylając lekko głowę i ignorując spazm jaki pojawił się na twarzy blondynki, a który wyrażał zarówno zaskoczenie jak i… strach?
- Wspaniale! Wypijmy zatem za to spotkanie - Mardon, wbrew swoim przechwałkom, zdawał się niewiele dostrzegać z tego, co się wokół niego działo.

Bankier kolejny raz skłonił się. Tym razem nieco głębiej.
- Doskonały pomysł. Za spotkanie i świetlaną przyszłość wspólnych interesów - ponownie wzniósł kielich.

Pozostali poszli za jego przykładem, jedni bardziej, inni mniej chętnie. Do tych ostatnich należała elfka, która jedynie umoczyła wargi w winie. Gdy spojrzała na Oktawa, dostrzegła z boku jak mężczyzna przechyla kielich z ustami zaciśniętymi na szkle. Po niej była lady Olivia, która obserwowała towarzyszkę Oktawa jakby ta była jakimś jadowitym wężem gotowym do ataku. Najbardziej zaś zadowolonym z toastu był kupiec, który nie ograniczył się do łyka, a zwyczajnie przytknął kielich do ust i żłopał z niego w najlepsze.

- Jako wyraz najgłębszego szacunku chciałbym zdradzić coś, co wyjdzie na jaw dopiero wkrótce. Informację, którą przekazuję wyłącznie najbardziej znamienitym - zbliżył się o krok, po czym uśmiechnął się, szerzej w sposób nie pasujący do tematu. Ściszył głos o dwa tony. Zachowywał się, jakby rzeczywiście dane, które ma miały wysoki stopień poufności.
- Szykuje się rewolucja, która zatrzęsie światem finansjery. Obecne monety będą wypierane przez kupony. Ci, którzy najwcześniej zaczną honorować ten system płatności będą mieli przewagę nad pozostałymi z branży.

Kupiec słuchał, chociaż bardziej jednym uchem bowiem dużą część jego uwagi pochłaniał dekolt elfki. Gdy jednak młody bankier skończył mówić, wybuchnął rechoczącym śmiechem.
- Nie ma na to szans - zapewnił, klepiąc Oktawa po barku. - Monety są z nami od początku dziejów i tak to już zostanie. Taki świat, takie obyczaje. Nie wiem kto ci tych bajek naopowiadał młodzieńcze jednak ja na twoim miejscu wyśmiałbym go i pogonił - ofiarował cząstkę swej wiedzy, jednocześnie machając na służącego by mu wina dolał.

- Czyżby? - odparł bankier zawieszając na chwilę głos. Nie spodziewał się innej reakcji.
- A gdyby ten system był wygodniejszy niż monety? Gdyby nie było konieczności zatrudniania najemników przy dokonywaniu większych zakupów? Gdyby płaciło się łatwiej i przyjemniej? Mistrzu, czy jesteś absolutnie pewny, że ludzie wybiorą konieczność noszenia worków z pieniędzmi oraz konieczność dodatkowych wydatków nad wygodę i oszczędność?

- Ludzie nie lubią zmian, ot co - nie poddawał się łatwo. - Lubią to co im służy od dawna, co jest znane, przewidywalne, co ma reguły które znają od dziecka. Poza tym nie powiesz mi chyba że wolisz szelest papieru nad brzęk monet… - Potrząsnął przypiętą do pasa sakiewką na dowód że ma rację. - Monety były, są i zawsze będą głównym środkiem płatniczym. Zmiany nie są nam potrzebne - zapewnił, po czym skorzystał z tego, że służący dolał mu wina i zaczął pić.
- Mistrz Mardon ma rację - po raz pierwszy do rozmowy wtrąciła się lady Olivia. - Po co zmieniać coś co działa?

- Wybaczcie nietakt z mojej strony. Muszę odpowiedzieć pytaniem. Mistrzu, jaki środek płatniczy byś wybrał: stary, przy którym musisz płacić więcej czy nowy, przy którym możesz oszczędzić? - zapytał wprost.

- Wiadomo, że lepiej oszczędzać - kupiec machnął lekceważąco ręką. - Jednak nie ma szans na to by ten nowy system wszedł w życie. Nikt się na to nie zgodzi - zapewnił tonem znawcy tematu.

- To, czy się ktokolwiek zgodzi, czy nie nie ma najmniejszego znaczenia. Wartość pieniądza nie tkwi w jego wartości, a w przekonaniu o jego wartości. Kupony nie są nową walutą. Są jedynie gwarancją dla kupca, że bank wypłaci mu jego monety na koniec dnia.

- W takim razie musisz przede wszystkim przekonać banki - obdarzył Oktawa kolejną cegiełką swej wiedzy. - Jeżeli bankowcy wyrażą zgodę to kto wie, może takie szaleństwo faktycznie wejdzie w życie ale minie sporo czasu nim mnie ktoś do tego przekona - zapewnił.

- Już przekonałem - odparł krótko Oktaw.

- O… - to już bardziej przyciągnęło jego uwagę. - Kogóż to przekonałeś? - zapytał. Ewidentnie umknęło mu to, że Oktaw mówił jak osoba, która za ową rewolucją stoi. Coś, czego nie przegapiła towarzyszka kupca. Zmarszczone brwi świadczyły o tym, że w jej głowie rozpoczął się skomplikowany proces myślowy. Wino nie pomagało.

Bankier uśmiechnął się do Olivii i pokiwał lekko głową tuż po ponownym zwróceniu spojrzenia na Mardona.
- Mistrzu, do miasta przybywa nowy bank. Ekspansywny i nowoczesny, zaś pomysł kuponów zaczyna zbierać coraz większe żniwa. W zaufaniu powiem, że są już kupcy, którzy zdecydowali się honorować nowy system płatności. Wyczuli zerowe ryzyko przy potencjalnych możliwościach. Proszę pomyśleć co się stanie z kupcem, który nie przystąpi do pomysłu w przypadku jego rozpowszechnienia. Co się stanie z jego majątkiem? - odparł Oktaw przy ostatnim pytaniu spoglądając w kierunku lady Olivii.

- To by doprawdy było niefortunne - kobieta ponownie zabrała głos. W końcu zasobność sakiewki kupca leżała jej bardzo na sercu.
- Zgodzili się, powiadasz? - Mardonowi myślenie przychodziło już z pewnymi poważnymi trudnościami. - Kto taki niby? - Zapytał i zaczął się rozglądać jakby spodziewając, że owi kupcy ustawią się korowodem za plecami Oktawa albo zaczną do niego machać. Mrużył przy tym oczy przez co bardziej upodobnił się do pewnego zwierzęcia hodowlanego.

- Otóż to. Takie jest też moje zdanie - pokiwał głową w kierunku Olivii, po czym bezradnie odchylił prawą ręką, przełożył kieliszek do lewej tylko po to, by położyć dłoń na ręce Telrayne.
- Już i tak dużo zdradziłem, mistrzu. Z szacunku, jaki żywię przybyłem skoro tylko dowiedziałem się o obecności tak znamienitej osoby na wyprawie, aby poinformować o najbardziej aktualnych wydarzeniach. Abyś mógł przystąpić jeszcze na warunkach zerowego ryzyka, mistrzu.

- Poczekaj, poczekaj…- wstrzymał go, machając ręką i rozlewając nieco wina z kielicha. - Jakie to warunki i jak niby miałyby się zmienić później?

Brwi bankiera uniosły się lekko.
- Bank zobowiązuje się wydać kupcowi, z którym posiada umowę równowartość kwoty przedstawionej na kuponach minus symboliczna prowizja wysokości połowy procenta wymienianej kwoty. Jeśli system się nie przyjmie, kupiec nic nie traci. Jeśli się przyjmie, prowizja będzie wzrastać. A jeśli wybuchnie rewolucja finansowa… proszę mi wybaczyć, nie chciałbym wdawać się w nieprofesjonalne spekulacje na temat niepewnej przyszłości. Co się stanie z kupcem, który zdecyduje się później lub nie otrzyma takiej umowy? Wydaje mi się, że w ten czy inny sposób będzie stratny.

- A te kupony to jak niby mają wyglądać i co niby się stanie jak zostaną zniszczone? W końcu papier to nie złoto - wytknął kolejny, jego zdaniem słaby punkt całego interesu. - Nie mówiąc już o łatwości podrobienia takich świstków. Nie wiem, nie wiem - pokręcił głową, tracąc nieco równowagę ale nie na tyle by jej zaraz nie odzyskać.

- Mistrzu, zgubienie kuponu jest równoznaczne zgubieniu sakiewki. Lub utraceniu jej w inny sposób. Tutaj nic nie ulega zmianie. Przykładowo podczas kradzieży przez kieszonkowca. O ile łatwiej jest ukraść wiszącą u pasa sakiewkę niż schowany papier? Przed zniszczeniem zostaną zabezpieczone magią, lecz jest to problem wyłącznie dla klienta. Kupcy mają zwykle kilka kroków do filii, więc szansa na zniszczenie nawet zwykłego świstka jest niewielka. Natomiast system zabezpieczenia przed podrobieniem leży wyłącznie w interesie banku, nie kupców. Jak widzisz, mistrzu, ryzyko znajduje się wyłącznie po stronie banku.

- To wygląda zbyt dobrze by było prawdziwe - Mardon nadal nie był przekonany, chociaż ton jego głosu sugerował, że ten stan może się wkrótce zmienić. - No dobrze, w takim razie te umowy. Kto zajmuje się ich pisaniem i zatwierdzaniem? I co to za bank, o którym mówisz? - zapytał w końcu, odganiając służącego, który najwyraźniej chciał się przypodobać i dolać mu wina zanim ten zawoła.

Oktaw uśmiechnął się uprzejmie do Mardona.
- Ja zajmuję się zarówno pisaniem jak i zatwierdzaniem. Mój podpis na umowie jest w pełni wiążący. A bank, który powstanie na Wyspie jest dzieckiem banku imć Arganta z Veliki.

- Starego Arganta? - dopytał, a uzyskawszy potwierdzenie zamyślił się. Widać było, że ta informacja dość znacząco nadszarpnęła jego wolę walki.
- Jest on również wspierany przez ród Allanis z Bastionu - dodała elfa, uśmiechając się zdawkowo.
- No tak, tak, to wiele zmienia - kupiec pokiwał głową, potarł dłonią brodę, spojrzał na Telrayne, a następnie przeniósł wzrok na Oktawa. - Dobrze zatem. Zapraszam jutro do mego namiotu. Obgadamy sprawy na spokojnie - zaproponował.

- Jest mi bardzo przykro, ale jestem zobowiązany do towarzyszenia księżniczce. Obawiam się, że od rana. Nie sposób odmówić.

- Ach tak, księżniczka… - powoli ilość informacji zaczęła przerastać aktualne możliwości umysłowe mistrza Mardona. - No oczywiście, nie wypada odmówić księżniczce, rozumiem. Pół procent, mówisz, tak? - poczekał na otrzymanie potwierdzenia. W międzyczasie ponownie zjawił się służący i tym razem pozwolono mu dolać wina.
- Te, chłopcze - zatrzymał go kupiec nim mężczyzna liczący sobie dobre czterdzieści lat zdążył się oddalić. - Przynieś mi no jakiś papier i coś do pisania, ino migiem - polecił.

- Kilka arkuszy więcej niż jeden, jeśli łaska - poprosił bankier.

- No dobrze, zobaczymy co z tego wyjdzie. Jeżeli jest jak mówisz to stracić nic nie stracę bo mogę zawsze wycofać swoje złoto, prawda? - Gdy odpowiedziało mu skinięcie głową, nieco się rozpogodził. - To dobrze. Spróbujmy czegoś nowego.

Służący zjawił się po chwili wraz z tacą na której leżały karty papieru oraz kałamarz z piórem gotowym do pisania.

Oktaw wypuścił rękę Telrayne, gestem poprosił o przytrzymanie kielicha i zaczął pisać korzystając z tacy. Zobowiązywał się, jako bank, który reprezentował, do wypłacania kupcowi Mardonowi monet równej ekwiwalentowi wartości przedstawionej na wręczanych kuponach i potrąceniu od wymienianej kwoty połowy procenta prowizji bankierskiej. Umowa miała mieć ważność jednego miesiąca. Powtórzył treść na drugiej kartce i złożył podpis na obu egzemplarzach.

Kupiec przejrzał dokument, przysuwając go blisko do oczu. Wydawało się, że nie znalazł w nim nic podejrzanego. W końcu nastąpiła chwila, której Oktaw oczekiwał. Mardon wziął w dłoń pióro i złożył swój podpis na obu egzemplarzach umowy.
- Teraz wypada uczcić tą chwilę - oświadczył, chociaż widać było że poprawne wyrażanie się zaczęło mu sprawiać pewne problemy. Pomimo tego służba zjawiła się na zawołanie. W końcu ich jedynym zadaniem było sprawiać by goście dobrze się bawili, a nie dbanie o ich zdrowie czy życie.

- Za pomyślną przyszłość współpracy! - zgodził się przyłączając się do toastu wzniesionego przez kupca.

Toast został wzniesiony, a po nim kolejny. Kupiec zaczął się rozwodzić nad swoimi dokonaniami w kwestiach handlowych i nawet zaczął przechodzić na tematy damsko męskie, gdy nagle urwał w pół słowa i wzrok swój skupił na miejsce za plecami bankiera.
- Proszę o wybaczenie - usłyszeli zmysłowy, kobiecy głos. - Hrabia zaprasza do siebie - dodała czarno-włosa w szkarłatnej sukni. Słowa kierowane były do Telrayne i Oktawa, chociaż kobieta zdawała skupiać się bardziej na elfce. Ta z kolei spojrzała na swoje towarzysza z leciutkim uśmiechem, chociaż nie sięgał on oczu.
- Proszę o wybaczenie, mistrzu Mardonie - zwróciła się następnie do kupca, który tylko skinął głową. Zdawał się przy tym nieco trzeźwiejszy.

Hrabia czekał dokładnie tam gdzie stał gdy go pierwszy raz ujrzeli. Tuż za nim znajdowała się bliźniaczka, wyraźnie pełniąc funkcję ochrony chociaż broni nigdzie nie było widać.
- Panienka Telrayne Endaron Allanis, to dla mnie zaszczyt gościć cię pod moim skromnym dachem - odezwał się jako pierwszy, pochylając nieco głowę.
- Hrabia Christo, cała przyjemność jest po mojej stronie - odparła elfa, wyciągając w jego kierunku dłoń, którą ten lekko uścisnął a następnie na krótką chwilę przytknął do ust.
- Kim jest panienki towarzysz? - zapytał, przenosząc spojrzenie czarnych oczu na Oktawa.
- To Oktaw, wojownik i bankier który wraz ze mną wyruszy jutro by towarzyszyć księżniczce Hime w jej podróży - wyjaśniła Telrayne.
- Ach, członek drużyny mającej chronić naszą małą księżniczkę. Bądź zatem powitany w moich progach - hrabia skłonił głowę także przed Oktawem.

Bankier stał wyprostowany z prawą ręką założoną za plecy oraz lewą połączoną z ręką Telrayne. Ukłonił się przed wampirem zgodnie z etykietą.
- Rad jestem poznać, hrabio - rzekł po powrocie do poprzedniej pozycji.

- Ja również - odpowiedział szlachcic. - Szczególnie, że słyszałem interesujące plotki na twój temat - dodał, przenosząc na krótką chwilę spojrzenie na mistrza Mardona. - Gratuluję lotnego umysłu i zdolności do wykorzystania sprzyjających warunków. To nader rzadka cecha w tych czasach. Nie dziwię się zatem, że panienka Telrajne wybrała twoje towarzystwo - przeniósł spojrzenie na elfkę. Żaden nerw na jego twarzy nie drgnął, podobnie jak jego spojrzenie zdawało się być nieruchome. Całkiem jakby patrzył gdzieś głębiej, a nie tylko na to co na zewnątrz.
- Proszę, czujcie się swobodnie pod mym dachem. Jestem pewien, że jeszcze będziemy mieli okazję porozmawiać - oświadczył, smukłą dłonią zataczając krąg, który obejmował wnętrze namiotu. Był to także znak, że mogli odejść. Oficjalna prezentacja została dokonana, a ich obecność przyjęta i zaakceptowana.

- Mam na to szczerą nadzieję, hrabio - ukłonił się ponownie w ten sam sposób co poprzednio. Tym razem na pożegnanie.

Telrayne skłoniła głowę i wraz z Oktawem oddalili się. Elfka sprawiała wrażenie nieco zdenerwowanej, chociaż trzeba było znajdować się bardzo blisko niej lub dobrze przyjrzeć by to dostrzec.
- To z kim chciałbyś teraz porozmawiać? - zapytała.

- Czy potrzebujesz chwili dla siebie? Byłoby twoim życzeniem zaczerpnięcie świeżego powietrza? - nachylił się lekko ku niej. Jego pytania były oficjalne, ale pozwolił sobie na ukazanie lekkiego przebłysku kryjącej się pod tym troski.

- Nie, oczywiście, że nie - zapewniła, wysilając się by zmusić usta do uśmiechu. - Chodźmy znaleźć drugiego z twoich kupców - zaproponowała, wyraźnie nie chcąc by z jej powodu pobyt w namiocie hrabiego się przedłużył.

- Jeśli zapragniesz wyjść na chwilę lub dłużej, poinformuj mnie o tym natychmiast, proszę.

- Nie będzie takiej potrzeby - zapewniła go. Ruszyli dalej, krążąc wśród gości do chwili, w której Oktaw nie wypatrzył swojej ofiary.
 
__________________
Drogi Współgraczu, zawsze traktuję Ciebie i Twoją postać jako dwie odrębne osoby. Proszę o rewanż. Wszystko, co powstało w sesji, w niej również zostaje.
Nie jestem moją postacią i vice versa.
Alaron Elessedil jest offline  
Stary 14-02-2020, 19:27   #29
 
Alaron Elessedil's Avatar
 
Reputacja: 1 Alaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputację
Rutgar stał przy suto zastawionym stole nakładając sobie plastry mięsa na talerz. Wokół niego było dość sporo wolnej przestrzeni, całkiem jakby goście nie mieli ochoty zawierać z nim znajomości.

- Dobry wieczór. Czy znajdziemy tutaj coś szczególnie godnego polecenia? - zapytał Oktaw.

Mężczyzna uniósł głowę znad stołu i przez chwilę przyglądał się parze, która zakłóciła jego spokój.
- Dziczyzna jest wyjątkowo krucha - polecił, wskazując na tacę, z której dopiero co zakończył wybierać.

- Czy mógłbym coś podać? - wojownik zwrócił się do Telrayne.

- Skoro polecana jest dziczyzna - odpowiedziała elfka, obdarzając kupca pełnym zaciekawienia spojrzeniem. On z kolei zdawał się być zainteresowany głównie potrawami na stole. Do mięsa dobrał pieczone ziemniaki oraz warzywa, a następnie polał wszystko sosem, chociaż ilości tego ostatniego były dość zdawkowe.
- Wydaje mi się, że nie mieliśmy okazji wcześniej się poznać - podjęła rozmowę Telrayne.
- Niedawno przybyłem - wyjaśnił, dolewając sobie wina do kielicha. - Rutgar Tarh, do usług - pochylił lekko głowę w stronę dziewczyny. W przeciwieństwie do mistrza Mardona, spoglądał jej w oczy, a nie w dekolt.

- Moja towarzyszka, Telrayne. Oktaw syn Arganta.

- Miło mi poznać - odpowiedział, po czym podniósł talerz i kielich, z ewidentnym zamiarem przeniesienia go na upatrzone wcześniej miejsce.

- Szanowny pan Rutgar jest specjalistą od broni… i nie tylko - rzucił bankier nakładając porcję dziczyzny jakby nie zauważając zamiaru rozmówcy.

- Och… - zdziwiła się elfka, nawet dość autentycznie. - W takim razie rozumiem, że to panu zawdzięczamy nasz ekwipunek? - zapytała uprzejmie, jednocześnie zmuszając mężczyznę do tego by się wstrzymać w swoich zamiarach. Co jak co ale odchodzić gdy dama pytanie zadała, nie wypadało.
- Po części, tak - przyznał, stojąc z talerzem w jeden i kielichem w drugiej dłoni. - Chociaż nie mogę powiedzieć bym był jedynym, który za niego odpowiada.

- Jak mniemam nie jest to także jedyna kwestia, za którą pan odpowiada - Oktaw uśmiechnął się uprzejmie.

- Nie bardzo rozumiem - kupiec przeniósł spojrzenie na Oktawa, zaś ten uśmiechnął się szerzej.

- Zbroje, dla przykładu, mości Rutgarze - odparł bankier.

- O ile mi wiadomo te także wchodzą w skład ekwipunku - odpowiedział, ponownie sprawiając wrażenie jakby miał zamiar się oddalić.

- Obawiam się, że umknął panu kontekst tej wypowiedzi. I całej rozmowy. Życzę smacznego. Oraz tego, by pana interesy trzymały się jak najlepiej. Bez ryzyka wypadnięcia z rynku - ukłonił się Rutgarowi, po czym zwrócił się do Telrayne.
- Czy życzysz sobie czegoś jeszcze? - wskazał otwartą dłonią na stół.

Kupiec przez chwilę przyglądał się obojgu.
- Tak, smacznego - powiedział w końcu, a na jego czole pojawiły się zmarszczki jakby próbował przeanalizować całą rozmowę i dojść do tego, co też niby miało mu umknąc. Szybko się jednak wygładziły zaś sam Rutgar odwrócił i ruszył w stronę wolnych siedzeń przy dalszej części stołu.
- Wina - odpowiedziała elfka, chociaż jej uwaga była skupiona bardziej na odchodzącym kupcu niż na rarytasach które oferował stół. - Jesteś pewien, że to właściwy człowiek? - zapytała, podchodząc bliżej Oktawa, całkiem jakby chciała bliżej przyjrzeć się smakołykom, które się przed nimi znajdowały.

- Tak. Handlarz bronią i pancerzami. Chadzają plotki, że odpowiada też za czarny rynek i nie do końca jasne interesy. Wygląda jednak na to, że z porozumienia nici. Nie da się rozmawiać z kimś, kto od samego początku chce się oddalić i wykazuje jedynie minimum uprzejmości. Szkoda. Mam przeczucie, że dla niego - odparł elfce nieco ciszej.

Telrayne przeniosła na chwilę spojrzenie na kupca.
- Jeżeli zajmuje się sprawami czarnego rynku to może stanowić zagrożenie. To co powiedziałeś brzmiało jak groźba - stwierdziła, powracając wzrokiem do Oktawa. - Nie znam tego człowieka i nigdy o nim nie słyszałam ale mogę spróbować się czegoś dowiedzieć. Może to pomoże twojej sprawie, a przynajmniej pozwoli ocenić na ile może się on stać zagrożeniem - zaoferowała. Wyraźnie widać było, że informacje, które bankier jej przekazał, wzbudziły w niej niepokój.

- Tak czy inaczej następnym razem on przyjdzie do mniej. Ja muszę zadbać jedynie o to, żeby przypomniał sobie o tym spotkaniu. Chciałbym zrekompensować sobie stratę i dać mu kolejny bodziec do rozmyślań - rozejrzał się w poszukiwaniu kolejnego celu.

Niestety, nic nie wskazywało na to żeby w grupie, która się zebrała wewnątrz namiotu, nie widać było nikogo znajomego, kto by się handlem zajmował. Czy ogólnie, po prostu znajomego.
Reszta pobytu upłynęła zatem na konsumowaniu posiłku, luźnej rozmowie, a na koniec na pożegnaniu z hrabią. Ten ostatni zdawał się doskonale wiedzieć o niepowodzeniu z kupcem Rutgarem, a przynajmniej takie sprawiał wrażenie, gdy życzył by interesy Oktawa trzymały się jak najlepiej. Telrayne wyczuwalnie drgnęła przy tych słowach, chociaż nic nie wskazywało na to by hrabia to zauważył, chociaż z jego nieruchomej twarzy ciężko było cokolwiek wyczytać.
Gdy wyszli na zewnątrz noc panowała już od dość dawna. Było cicho, nawet grajkowie którzy wcześniej umilali czas gościom w namiotach, oddalili się by zaznać odpoczynku.

- Co się stało? - zapytał wprost spokojnym krokiem przemierzając obóz.

- Hrabia - wyrzuciła w końcu z siebie, gdy już się nieco oddalili od jego namiotu. - Nie radzę sobie zbyt dobrze w towarzystwie takich jak on. Nie potrafię czytać z ich twarzy. Poza tym ciarki mnie przechodzą na myśl o ich diecie. To… To po prostu niewłaściwe - wzdrygnęła się. - Nie wspominając już o tym że zawsze zdają się o wszystkim wiedzieć. Każdym słowie, który pada w ich otoczeniu nawet gdy nie mają prawa go usłyszeć. Ich służba to po prostu szpiedzy, każdy co do jednego. W tym namiocie nie padło ani jedno słowo o którym on by nie wiedział, zapewniam cię.

- Zauważyłem. I nieszczególnie mi to przeszkadza - uśmiechnął się ciepło do elfki korzystając z niewielkiej ilości osób w alejce, którą przemierzali.

- A mi tak - zacisnęłą dłoń w pięść. - Cieszę się że wyszliśmy. Zatem… Jakie plany masz na teraz? - zapytała, zmieniając niewygodny dla niej temat na inny.

- Do namiotu. A potem zabawię się w swatkę - westchnął cicho.

Elfka parsknęła śmiechem.
- W swatkę? - zapytała, chichocząc.

- Tak. Znasz kobietę, która nazywa się Val?

- Nie, nie znam chociaż słyszałam, że ma do nas dołączyć - odpowiedziała, zerkając na niego z ciekawością wymalowaną na twarzy. - Z kim chcesz ją wyswatać?

- Ze strażnikiem od pegazów…

- Och… Zatem taka była cena tej przejażdżki? - zapytała rozbawiona. - W takim razie życzę powodzenia. Gdzie zamierzasz jej szukać o tej porze? Z tego co wiem, to nie ma jej w tej części obozu. Gdyby była to wylądowałaby w namiocie ze mną - wyjaśniła swoją wiedzę.

- Ceną była zabawka, która miała ją przekonać do niego. To jest… powiedzmy z dobroci serca - mrugnął do niej.
- Zdaje się, że spędza czas z żołnierzami. Tam rozpocznę poszukiwania.

- O tej godzinie większość z nich pewnie udała się już na spoczynek więc powinno ci to nieco ułatwić zadanie o ile ona sama nie poszła już spać - stwierdziła. - Rozumiem, że teraz pora na przebranie?

- Mam nadzieję, że nie. Nie wejdę jej przecież do namiotu… I tak, jak najbardziej. Ona ponoć lubi towarzystwo zwykłych ludzi. Z resztą niespecjalnie się dziwię. Też czasem wolę porozmawiać z kimś… No, nie takim jak towarzystwo, które opuściliśmy.

- Rozumiem - uśmiechnęła się łagodnie. - Chodźmy zatem.
Powrót do namiotu nie zabrał im dużo czasu. Telrayne z westchnieniem opadła na fotel, wyraźnie zmęczona.
- Jesteś pewien że zdołasz odpocząć przed wyruszeniem w drogę? - zapytała, kryjąc ziewnięcie dłonią. - Nie zostało wiele czasu

- Nie - odparł szczerze zatrzymując się za plecami elfki.
- Pochyl się, proszę - dodał wsuwając dłoń między oparcie a jej ciało i delikatnym, ledwie wyczuwalnym popchnięciem zaprosił ją do tego. Posłuchała, głównie dlatego że nie bardzo miała siłę się opierać ale i z ciekawości.

- Uprzedzam, że nie znam się na tym. Gdybyś poczuła jakikolwiek dyskomfort, natychmiast o tym powiedz - delikatnie położył dłonie na jej ramionach z kciukami leżącymi na karku po obu stronach kręgosłupa. Zaczął uciskać mięśnie we wstępie do amatorskiego masażu. Nie znał się na tym, ale mniej więcej wiedział o co w tym chodziło. Zaczął od karku przez mięśnie kapturowe, barki, ramiona oraz górną część pleców. Przynajmniej taki był plan.

Odpowiedziało mu najpierw pełne zaskoczenia drgnięcie, a następnie pełne ulgi westchnięcie. Elfka pochyliła głowę i poddała się tym działaniom z największą ochotą. Szybko też jednak zaczęła się zwiększać ilość ziewnięć.
- Zdajesz sobie sprawę z tego, że zaraz usnę, prawda? - zapytała nie do końca przytomnym głosem.

Przerwał z uśmiechem. Przesunął palcami po karku bardzo lekko oddziałując na zupełnie inny poziom dotyku.
- Oraz że powinnam usnąć bo w innym wypadku przeciwnicy będą uciekać na sam mój widok i to raczej nie dlatego że świetna ze mnie wojowniczka - usłyszał w odpowiedzi, chociaż nie dało się ukryć, że westchnienie które tą odpowiedz uprzedziło, dalekie było od wyrazu zmęczenia.

- Obawiam się, że jesteś skazana na swoją urodę - odparł i nachylił się, by delikatnie pocałować miejsce, w którym przed chwilą były palce.
- Zdejmij suknię i połóż się. Nie mam zamiaru cię przemęczać. I tak powinnaś spać od jakiegoś czasu. Też się przebiorę.

Wykonanie powierzonego jej zadania nie było wcale takie łatwe. Najpierw bowiem, a była to bez dwóch zdań najtrudniejsza czynność, trzeba było wstać z fotela.
- Chcesz dalszą część masażu, moja księżniczko? To w górę - zapytał Oktaw zdejmując koszulę.

- A nie miałeś czasem wyruszyć na poszukiwania innej? - zapytała, wstając z jękiem niezadowolenia. - Kto by pomyślał, że te fotele mogą być takie wygodne - dodała, powoli zabierając się za zdejmowanie sukni, która po chwili opadła na podłogę po czym została zignorowana. Następny w kolejce był gorset, a po nim reszta bielizny. Tym razem nie prosiła o to by się odwrócił, wyraźnie będąc zbyt zmęczona by chociażby zwrócić uwagę na to czy się przygląda, czy nie. On jednak stał już zwrócony tyłem w jej kierunku od chwili, gdy rozpoczęła zdejmowanie bielizny. Wciągnął na siebie spodnie, które znalazł w namiocie, a potem to samo zrobił z lnianą koszulą nie siląc się na wiązanie jej.
Gdy się odwrócił Telrayne właśnie wślizgiwała się do łóżka.
- Powodzenia - mruknęła na wpół śpiącym głosem, nakrywając się kołdrą. Najwyraźniej było to wszystko na co było ją stać w obecnej chwili. Oktaw podszedł do niej i wierzchnią częścią dłoni przesunął po jej policzku.
- Śpij, księżniczko.
Elfka odpowiedziała bliżej niezrozumiałym mruknięciem. Wyprostował się i otworzył szafę, z której wydobył miecze. Przypiął je do pasa, włosy związał sznurkiem, wyjął kilka kosmyków i zaburzył nieco ich porządek. Efektem był nieład, choć wciąż dość estetyczny. Rozchełstał koszulę na tyle, na ile się dało przy jej sznurowanym rozcięciu sięgającym niemal do połowy klatki piersiowej.

Bankier wyruszył na swoje poszukiwania. Noc była cicha, nawet bardzo cicha. Nie było słychać śpiewu ptaków, cykania świerszczy czy chociaż bzyczenia owadów. Nawet zwyczajowe odgłosy obozu zanikły, ograniczone jedynie do sporadycznych rozmów przy ostatnich, palących się ogniskach. Wartownicy krążyli między namiotami jednak było ich stosunkowo niewielu. Główne siły straży skupiły się zapewne na granicy obozu i dzikich terenów wyspy, gdzie zagrożenie atakiem było największe. Namiot stołowy, w którym była także kuchnia, stał pusty i cichy. Podobnie te namioty, w których znajdowały się sklepy. Dopiero po zagłębieniu się bardziej w część przeznaczoną dla zwykłych ochotników wypatrzył coś, co pozwoliło mu mieć nadzieję na to, że misja jednak się powiedzie.
Ognisko płonęło słabym ogniem, blask dając głównie swoim żarem. Przy nim, na prowizorycznych stołkach wykonanych z pni drzew, siedziała czwórka wojowników. Trzech mężczyzn w wieku od około dwudziestu do grubo po czterdziestce, oraz białowłosa kobieta mogąca sobie liczyć nie więcej niż dwadzieścia pięć wiosen, o ile. Najmłodszy z wojowników trzymał w dłoni drewnianą lirę i wygrywał na niej jakąś spokojną, tęskną melodię. Reszta zdawała się być zasłuchana i nie zwracać uwagi na otoczenie. Nie bez powodu, grajek miał bowiem talent i dziw prawdziwy że nie występował z innymi. Z pewnością poprawiłoby to im opinię, która do najlepszych nie należała.

Wojownik cicho szedł do przodu, jednak nie tak jak człowiek skradający się, lecz zasłuchany. Wyraźnie nie chciał przeszkadzać, co i tak się stało. Uniósł rękę w geście przeprosin.
- Nie chciałem przeszkadzać. Nie wiedziałem, że mamy tu takie talenty. Można? - wskazał wolny pniak.

- Pewnie - zgodziła się białowłosa, nie sprawiając wrażenia urażonej tym, że przerwano występ.
- Siadaj, siadaj - zachęcił najstarszy, podczas gdy pozostała dwójka tylko pokiwała głowami.

Oktaw usiadł z szerokim, szczerym uśmiechem z lewą dłonią wspartą na kolanie, zaś prawą opartą łokciem o drugie z kolan.
- Cholera, powinienem przyjść wcześniej. Znacznie lepsze towarzystwo. Oktaw - przedstawił się i skinął najpierw siedzącej obok niego kobiecie, a potem pozostałym.
- Val - przedstawiła się, zaraz po tym jak przestała śmiać.
- Pete - przedstawił najmłodszy.
- Marcus - podążył za nim czarnowłosy, nieco przy kości mężczyzna, który miał szramę biegnącą przez lewy policzek.
- Tadus - zakończył prezentację najstarszy z zebranych, którego rude włosy przetykane były lekko siwymi pasmami.
- To gdzie byłeś, gdy cię nie było? - zapytała Val, sięgając za siebie by wydobyć bukłak. Najwyraźniej muzyka nie była jedynym powodem tego małego zebrania.

- W miejscach, gdzie kij w rzyci jest równie popularny, co w innych kręgach omasta do ziemniaków. W przypadku niektórych siedział tak głęboko, że strachy na wróble popadły w kompleksy - odparł kręcąc głową.

Val ponownie parsknęła śmiechem, a w jej ślady poszła cała reszta.
- Tak, znam takie miejsca - przyznała się do swej wiedzy. - Tylko cóżeś tam robił?
- Pewnie korzystał z lepszego napitku niż ten co go nam serwowali - wysunął przypuszczenie Marcus, wyciągając rękę po bukłak.
- Jadło też lepsze więc nie ma co się dziwić, ale że cię wpuścili… - Tadus przyjrzał się Oktawowi nieco uważniej. Najmłodszy z grupy nic nie powiedział tylko zajął się strojeniem swojego instrumentu.

Bankier skinął głową.
- Ano lepsze napitki i żarcie, ale… trawa zawsze bardziej zielona tam, gdzie nas nie ma. Wolę sikacza i rozwodnioną grochówkę w życzliwym gronie niż kawior i najstarsze wino świata w miejscu, gdzie każdy chciałby cię wyruchać w sposób gorszy niż ten… - złapał coś w powietrzu i szybko pchnął w górę jakby coś gdzieś wsadzał.
- ... kij - dodał.

- Chłopak dobrze gada - podsumował Tadus, odbierając bukłak od czarnowłosego i przekazując go Oktawowi. Już po pierwszym łyku przekonać się mógł, że z sikaczem ów trunek nie miał nic wspólnego. Był to bowiem bimber i to mocny, dobrze zrobiony, dający niemal natychmiastowego kopa i rozgrzewający jak świeżo wyjęty z ogniska pręt. Dowiedział się o tym nieco zbyt późno, ponieważ w chwili, w której ten pręt już spływał. O mało się nie zakrztusił, co spowodowałoby jeszcze większe spustoszenia.
- Ło kurwa… - wychrypiał. Chciwie łapiąc powietrze wyciągnął bukłak w kierunku Val.
- Nie widziałem cię tu wcześniej, nowy? - Tadus ponownie głos zabrał, wyraźnie ciekaw motywów które kierowały poczynaniami wojownika.
- Przecież widać że nowy - odpowiedziała Val, której reakcja Oktawa wyraźnie poprawiła humor. Odebrała od niego bukłak i klepnęła dwa razy w plecy. Siły, pomimo drobnej budowy, zdecydowanie jej nie brakowało.
- Nie martw się, przeżyjesz - zapewniła, pociągając łyk i puszczając bukłak w obieg. Nie dało się przy tym nie zauważyć, że Tadus oraz Pete nie biorą w owych rundach udziału.

- Odwołuję - wycharczał Oktaw prostując się. Podziękował Val klepnięciem w ramię.
- Odwołuję. To, co tam mają to kwaśne szczyny. Wzięliście mnie z zaskoczenia. Tak, dzisiaj przyleciałem. A wy ile czasu już tu jesteście?
- Pete i Val są nowi jak ty - poinformował Tadus. - Dla mnie to już piąty dzień, a dla Marcusa trzeci.
- Ominęło was najgorsze - zapewnił Marcus, dotykając dłonią szramy. - Gdy tu przylecieliśmy… - pokręcił głową.
- Taaa… To nie plac zabaw dla dzieci. No ale teraz już jest nieco spokojniej, przynajmniej na odcinku między obozem, a miastem - dodał Tadus. - Jutro ruszasz, czy przetrzymają cię? - zapytał.

- Wyruszam. Najwyraźniej będę miał okazję zobaczyć kawałek tego, co mieliście kilka dni temu. Co tam się kręci? - wskazał w nieokreślonym kierunku poza granice obozu.

- Na tym odcinku to głównie ghilliedhusy i terronsy - odpowiedział Marcus. - Z tych dwóch to chyba gorsze są ghilliedhusy.
- Nie chyba tylko są - potwierdził Tadus. - Tyle że to wciąż najsłabsze z potworów. To co się kryje głębiej… Jakoś nie mam ochoty się tam wybierać.

- A są gdzieś ścierwa tego czy wszystkie wyrzucone?

- Są niszczone na bieżąco chyba że je magistrzy chcą badać, to się je zostawia. Po co to trzymać? Jedyne co by z tego wyszło to to, żeby się reszta zlazła. Nie, lepiej niszczyć - Tadus pokiwał głową, przytakując własnym słowom.
- Ja tam jestem ciekawa tego co poza bezpiecznymi rejonami - wtrąciła się Val.
- To dlatego żeś młoda i jeszcze nie miałaś okazji z nimi walczyć - odparował Marcus.
- Nie mogą być gorsze od dzikich guźców z Lasu Fey - oburzyła się.
- Nie wiem, z nimi nie walczyłem - przyznał Marcus.
- Co by nie było okaże się jutro na ile godnymi są przeciwnikami, a teraz… - wyciągnęła dłoń po bukłak, który czarnowłosy trzymał w dłoni, upiła łyk, po czym oddała go Oktawowi. - Masz już swoją grupę? - zapytała.

Odebrał od niej bukłak i upił znacznie mniejszą ilość bimbru. Nie miał zamiaru się upić. Alkohol, mało snu i księżniczka to zły pomysł. Bardzo, bardzo zły. Siknął głową.
- Tak, przydzielili mnie do ochrony księżniczki. Chociaż ten jej zwierzak w zupełności powinien wystarczyć - spojrzał na Tadusa pytająco z wyciągniętym w jego stronę alkoholem.

Ten jednak pokręcił głową.
- Wolę ograniczać tą konkretną przyjemność - wyznał.
- Tak, nasz drogi Tadus jest w tej grupie głosem rozsądku - potwierdził Marcus, wyciągając dłoń po bukłak.
- Ktoś musi dawać młodym dobry przykład - Val stanęła w obronie starszego mężczyzny, po czym w najlepsze zignorowała jego śmiech. - Skoro przydzielili cię do księżniczki i o ile chodzi o TĄ księżniczkę to przyjdzie nam wyruszyć razem. I przyda się nam więcej tego cudeńka - wskazała na bukłak, który wrócił do Val.

- Tym bardziej miło pogadać zawczasu. I… z jednej strony masz rację, ale z drugiej nawet nie próbuję sobie wyobrazić następnego dnia. Rzuciłbym się pod panterę. To bardziej humanitarne.

- Ooo widzę że to faktycznie ta sama - Val roześmiała się. - Nie miałam jej okazji poznać ale słyszałam dość. Będzie zabawnie - dodała, a jej uśmiech zmienił nieco swoją naturę na znacznie bardziej złośliwą niż wesołą.
- W ogóle nie rozumiem po co przysyłają jakieś księżniczki i to tak wcześnie - Marcus potarł dłonią twarz.
- A kto im zabroni? Mają złoto to mogą robić co chcą, taka prawda - Tadus wyraźnie nie był dobrze usposobiony do tych, którzy stali wysoko w hierarchii społecznej.
- Fakt, chociaż mogli ją jednak przekonać do tego by, skoro już się pofatygowała, to poczekała na statku aż faktycznie będzie na tyle bezpiecznie by ją można było przewieźć na grzbiecie pegaza.
- Bo takich jak ona nie da się po prostu zamknąć, Marcusie. Rozwaliłaby statek - wyjaśniła Val, pociągając z bukłaka i podając go dalej. Nie widać było po niej efektów trunku, chociaż bez dwóch zdań wypiła już dość by takowe się pojawiły. Nawet Marcus mówił wolniej niż przystało, no chyba że był to jego naturalny rytm.

- Też zastanawiało mnie po co przyleciała. Nie chcę być jak stara przekupa na targu, więc koniec jojczenia. Księżniczka jest raczej w porządku. To znaczy, nie zrozumcie mnie źle, chcę powiedzieć, że nie jest to sucz, której przeszkadza pyłek kurzu pod szacownym tyłkiem. Jest bardzo miła. I dziecięca. W tym tkwi problem. Jest dzieckiem lub zachowuje się jak dziecko. Dlatego nie mogą jej zamknąć na statku. Cała załoga popełniłaby zbiorowe samobójstwo. Ci wytrzymalsi po dwóch dniach.

- A my będziemy musieli z nią spędzić minimum jeden, jak nie dwa, a kto wie czy nie kilka dni - przeciągnęła się wzdychając przy tym z przyjemności. - Nie wiem jak ty ale ja planuję się porządnie zaprawić przed wyruszeniem i skorzystać nieco z życia zanim się na nie targnę - dodała.
- Jutro będziesz błagać o to żeby cię dobili - ostrzegł Tadus.
- Możliwe, ale to będzie jutro, a dziś jest dziś - odparła, wcale nie zrażona mrocznymi wizjami jakie przed nią malował.

- Zorganizuję zapałki. Będziemy je ciągnąć. Najkrótsza wygrywa zakończenie tortur - roześmiał się cicho łokciem szturchając lekko Val.

Ta w odpowiedzi przewróciła oczami.
- Zawsze można ją po prostu uśpić, przywiązać do tego jej kota i problem z głowy - rzuciła własnym pomysłem.
- A później tłumaczyć się z tego czynu albo i stracić za to głowę - głos rozsądku Tadus ponownie przywrócił dziewczynę do realnego świata.
- Nawet pomarzyć już nie można. Może byś się jednak napił? - odcięła się.
- Nie - odpowiedział krótko, co wywołało szeroki uśmiech na jej twarzy.
- Skoro bierzesz udział w jej ochronie to pewnie dostałeś jeden z tych wyszukanych namiotów i jakiegoś szlachcica do towarzystwa - zainteresowała się Val. - Faktycznie takie one wygodne? Bo jakie jest jedzenie i picie to już wiemy.

Skinął głową.
- Więcej w nich prywatności, bo dwuosobowe. Jak się trafi na porządną osobę, a nie jakąś łajzę, to nawet całkiem sympatycznie - przyznał gładząc brodę z lekkim zamyśleniem.

- Nie wyglądasz jakbyś trafił dobrze. W innym razie by cię pewnie tu nie było, szukającego towarzystwa grubo w noc - stwierdziła. Bukłak ponownie wylądował w jej dłoniach ale nie było już nic, co mogłaby wlać sobie w gardło. - No to chyba koniec imprezy - stwierdziła, rzucając bukłakiem za siebie. - No i dobrze, pora się przespać. Jest szansa na to że moje współlokatorki już od dawna chrapią więc… - co mówiąc podniosła się i ponownie przeciągnęła.
- Faktycznie, godzina już późna - poparł ją Marcus, a Tadus tylko przytaknął głową.
- Odprowadzić cię, Val? - zaproponował Pete, który do tej pory robił za niemowę.
- Nie, młody, dam sobie radę - odrzuciła go bez mrugnięcia okiem.

- Tak. To był bardzo dobry czas. Dzięki i obyśmy jeszcze kiedyś mieli okazję to powtórzyć. Przynajmniej raz - wyciągnął rękę do każdego po kolei zaczynając od Val, a kończąc na Tadusie.

Val uścisnęła ją, ponownie wykazując się większą siłą niż było to po niej widać.
- Kto wie, kto wie - odpowiedział Tadus, ściskając mocno dłoń Oktawa. Marcus jedynie skinął głową, zdając się być myślami gdzie indziej, a Pete po prostu oddał uścisk.

Ognisko zostało zasypane po czym się rozeszli. Tadus ruszył wraz z Petem, Marcus sam. Obie grupy zmierzały w stronę, z której przyszedł Oktaw, z tym że Marcus odbił bardziej na prawo. Val z kolei skierowała się w przeciwnym kierunku. Szła niespiesznie, pogwizdując pod nosem i wyraźnie ciesząc się spacerem. Nie sprawiała wrażenia osoby, która się gdzieś spieszy.

Wojownik odchrząknął i westchnął.
- Val? - odezwał się na tyle cicho, że nie był pewien czy go usłyszy. Spojrzał na nią.

Przystanęła ale się nie odwróciła.
- Nie jestem zainteresowana, kiedyś trzeba spać - rzuciła, po czym wznowiła swój spacer.

- Nie o to chodzi. Ale jest to w pewnym sensie odpowiedź na to, o co chciałem zapytać - pokiwał głową.

Przystanęła ponownie i odwróciła się wyraźnie zaciekawiona.
- A o co chciałeś zapytać?

Włożył ręce do kieszeni.
- Możesz się ze mnie śmiać ile chcesz, ale mój znajomy… romantyk z niego. Cholera, brzmi jakbym mówił o sobie… W każdym razie facet bardzo chciał cię poznać, ale wiedział, że jutro wyjeżdżasz. Poznać nie w sensie zaciągnięcia do namiotu… choć tego akurat nie jestem pewien, lecz wiem, że to nie był cel… ale zauroczył się. Chciał ci zaimponować. Kupić wino, jakieś błyskotki tylko po to, żebyś zwróciła na niego uwagę. Tylko go nie stać. Nie jest bogaty. Powiedziałem, że jeśli spotkam jakąś Val, to powiem o nim jakieś dobre słowo. Jednak nic nie obiecywałem. Chciałem zapytać czy miałabyś kilka minut dla niego. W żadnym wypadku nie miałem zamiaru pytać o nic więcej niż rozmowę, bo to już nie moja sprawa. W każdym razie rozumiesz już, jest to w pewnym sensie odpowiedź na moje pytanie - wzruszył ramionami zapatrzony w ugaszone palenisko.

Roześmiała się.
- Kumpel skłonił cię do zostania swatką? Dobra, w sumie nie o takich rzeczach już słyszałam - parsknęła, pokręciłą głową, a na koniec westchnęła. - Jest późno, Oktaw. Jutro wyruszamy, pewnie do tego rano. Mogę poświęcić temu kumplowi góra kwadrans i nie ma szans na zaciąganie do namiotu - oświadczyła. - I robię to tylko dlatego, że jesteśmy w jednej drużynie, a ta cała prośba brzmiała tak nieporadnie że mi się humor poprawił.

- Chłopak się ucieszy - powiedział bez cienia wesołości w głosie. Przeciwnie. Brzmiał na smutnego.
- Chodź, zaprowadzę cię do niego. To nie mój kumpel. Ledwie go znam, bo rozmawialiśmy zaledwie dwa razy. Ma na imię Bran - wyjaśnił Oktaw.

- Czekaj, czekaj… Bran? Ten od pegazów? - zapytała, zanim gdziekolwiek zdążyli ruszyć.

- Aha, znacie się. W takim razie… Cóż… Usuwam się z pośrednictwa. Jeśli się znacie, to znaczy, że decyzja została już podjęta. Uznaj, że nie było tematu - rzekł uśmiechając się samymi ustami.

- Czekaj mówię - prychnęła podchodząc do niego. - Powiedzieć, że się znamy to ciut za dużo. Facet ugania się za moją siostrą - wyjaśniła. - Nie mówię, że jest zły czy coś ale… Jeżeli to twój kumpel to przekaż mu że ona nie ma ochoty się teraz z nikim wiązać. Może wtedy to do niego dotrze. - Była wkurzona, widać to było gołym okiem. Zaciśnięte pięści, iskry w oczach i ta mina, która sugerowała że jedno niewłaściwe słowo skończy się rękoczynami.

Wydawał się tego nie widzieć. Lub ignorować. Westchnął.
- Mówiłem ci, że to nie jest mój kumpel. Gadaliśmy dwa razy. Nie wiedziałem, że… jest was dwie i do obu ludzie zwracają się podobnie. Nie mam zamiaru nagabywać. Wiesz co to jest? - wyciągnął z kieszeni obrączkę, którą schował ponownie i pokazał puste dłonie, które założył na piersi. Spojrzał w bok i nie powiedział nic więcej.

- Tak, obrączka w kieszeni zamiast na palcu - to bynajmniej nie poprawiło jej nastroju. - Znam takich. I tak, mamy podobne imiona. Po prostu… Następnym razem nie zgadzaj się na robienie przysług ludziom, których nie znasz - dodała, nieco się opanowując.

- Nie, nie znasz takich. Gówno o mnie wiesz, ale już mnie oceniłaś. Jakbyś wiedziała wszystko. Chciałem pokazać, że rozumiem brak chęci na związki. I nie godziłem się na żadną przysługę. Zaoferowałem to sam, bo chciałem pomóc. Od tak po prostu. Jak człowiek człowiekowi zostawiając decyzję twojej siostrze… to znaczy tobie myśląc, że jesteś adresatką. Dobranoc, Val - odwrócił się i ruszył w stronę namiotu z rękami w kieszeniach. Nagle jednym ruchem rozwiązał sznurek i gwałtownym ruchem głowy rozrzucił włosy, które następnie odgarnął z twarzy. Nie oglądał się do tyłu. Słyszał za sobą ciszę. Kobieta nie poruszyła się, lecz Oktaw nie zamierzał sprawdzać.

Powinien zostać w namiocie. Wejść do łóżka Telrayne i przytulić się do niej. Teraz było już na to za późno. Wyobraził sobie scenę, w której zrobiłby tak, zaś kobieta przekręciła się, zmierzyła go zimnym spojrzeniem i kazała wynosić się do siebie. Może by tak nie zrobiła, ale bankier i tak miał już popsuty humor. Nie chciał ryzykować kolejnego paskudnego incydentu. A było tak przyjemnie.

Nim się obejrzał był już w namiocie, który zamknął od środka i usiadł w fotelu. Zaczekał aż jego wzrok przyzwyczai się do ciemności. Wtedy wstał, by poskładać rozrzucone ubrania. Gdyby tak zrobił w domu przez kilka miesięcy słuchałby o braku poszanowania przedmiotów oraz rozrzutność. Ułożył je na skrzyni Telrayne, po czym usiadł ponownie zastanawiając się co zrobić ze zbroją leżącą na łóżku. Mógłby ją przenieść na fotel, ale nie wiedział czy by się nie zsunęła i nie narobiła hałasu. Może stół.
Oparł głowę myśląc z zamkniętymi oczami. Był zmęczony, a fotel rzeczywiście był wygodny. Zasnął niemal natychmiast.
 
__________________
Drogi Współgraczu, zawsze traktuję Ciebie i Twoją postać jako dwie odrębne osoby. Proszę o rewanż. Wszystko, co powstało w sesji, w niej również zostaje.
Nie jestem moją postacią i vice versa.
Alaron Elessedil jest offline  
Stary 14-02-2020, 19:36   #30
 
Plomiennoluski's Avatar
 
Reputacja: 1 Plomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputację
PO WYLĄDOWANIU

Faran wyładował się wraz ze swoim ekwipunkiem i zastanowił się, co może zrobić rozsądnego. Nie miał jeszcze dobranej drużyny, musiał zadbać o nocleg, wizytę u kwatermistrza, ale mógł jeszcze zrobić coś pożytecznego, dołączyć do obozowej kuchni, na tym też znał się całkiem dobrze. Postanowił najpierw znaleźć nocleg, mógł to być początek lata a wyspa wyglądać na rajską, ale różnie mogło być z temperaturami. Po kilku pytaniach dotarł do namiotu kwatermistrza, gdzie poczekał aż mężczyzna skupi na nim uwagę.
Co zajęło chwilę bowiem chętnych do zamienienia kilku, a nawet większej ilości słów z kwatermistrzem zdecydowanie nie brakowało. W końcu jednak starszy mężczyzna uniósł głowę i spojrzał na czekającego amana.
- Długo tam jeszcze będziesz stał? - zapytał, prostując plecy i wzdychając przy tym z ulgą. - Niedługo dzień się skończy albo i skończą się miejsca w namiotach, cokolwiek by nie miało nadejść jako pierwsze.
-Miejmy nadzieję, że nie. Faran, mistyk. Szukam noclegu dla siebie. Jeszcze bez grupy. - Powiedział aman niespeszony obcesowością kwatermistrza.
- Faran, Faran - mężczyzna przez chwilę przekładał papiery, po czym nagle i dość gwałtownie podniósł głowę by ponownie spojrzeć na amana. - Ach tak… Proszę wybaczyć, zmyliło mnie pańskie stwierdzenie o braku grupy. Namioty, które zostały wam przydzielone znajdują się tutaj - stuknął palcem w mapę, wskazując miejsce nieco oddalone od głównej grupy namiotowej. Było tam kilka niewielkich kwadratów oraz sześć dużych. Przy tym, który wskazał, znajdowała się złota gwiazda, podobnie jak przy najbliżej jego się znajdującym, dużym kwadracie i dwóch mniejszych.
Aman zamrugał oczyma i przyjrzał się dokładnie rysunkowi, by dokładnie zapamiętać miejsce na obrazowej mapie. - Dziękuję. Sprzęt do pobrania znajduje się również tutaj, czy magazyny są gdzie indziej? - Spytał mistyk, nie dając po sobie poznać zdziwienia. Zdawało się, że został przydzielony odgórnie.
- Sprzęt? - mężczyzna sprawiał wrażenie wyraźnie zaskoczonego. - O ile mi wiadomo wszystko znajduje się już w namiotach - dodał, całkiem jakby nadal nie do końca pojmował o co aman pyta.
- W takim razie na mnie pora. - Powiedział Faran i ruszył na poszukiwania namiotu ze złotą gwiazdą.


Namioty te, a raczej cała ich grupa, znajdowały się w pewnej odległości od “zwykłych” i ewidentnie były one przeznaczone dla osób o wyższym statusie. Pomiędzy nimi przemykali służący, pachniało tu lepiej, stroje zdradzały bogactwo i wpływy. Można wręcz było powiedzieć iż ci, którzy się tu znaleźli, wybierali się co najwyżej na polowanie, a nie na odkrywanie tajemnic wyspy która zdołała pochłonąć życia członków Pierwszej Ekspedycji.
- Mogę w czymś pomóc? - do amana podszedł wysoki mężczyzna, wyglądający i najpewniej będący strażnikiem. Najpewniej jednym ze strażników. Jego ton wskazywał na to, że lepiej by było gdyby Faran jednak oddalił się grzecznie i wrócił do “swojej” części obozowiska.
-Tak, swojego noclegu. Na mapie u kwatermistrza były oznaczone złotą gwiazdą. - Niespeszonu opisał lokalizację, którą zapamiętał z mapy. Spokojnie odpowiadając strażnikowi i patrząc mu prosto w oczy.
- Złotą gwiazdą? - powtórzył strażnik z wyraźnym niedowierzaniem. - Coś mi się nie wydaje - oświadczył, mocniej zaciskając dłoń na mieczu. - Proponuję byś udał się do swojej części obozu - dodał, a niechęć od niego bijąca stała się niemal tak ostra jak ostrze jego miecza.
- Jestem Faran Krut, możesz wysłać kogoś do kwatermistrza, żeby sprawdził przydział, może się pomylił, może ty czegoś nie wiesz, chętnie się dowiem. - Odpowiedział nadal spokojnym tonem aman, nie ruszając do przodu, ale i nie cofając się ani trochę.
- Sprawdzę to - odpowiedział niechętnie. - Nie ruszaj się stąd - rozkazał po czym się oddalił.
Czekający na niego Faran zaczął przyciągać zaciekawione spojrzenia zarówno mieszkańców tej części obozu jak i służących. Nie minęła długa chwila, a wieść rozeszła się lotem błyskawicy. Zanim strażnik zdążył wrócić, Faran ujrzał znajomą postać białowłosej elinki, z którą miał okazję spędzić kilka chwil na statku.
- Witaj ponownie paniczu Faranie - przywitała go Rils, ściągając na nich jeszcze więcej spojrzeń.
- Witaj Rils, jak pierwsze wrażenia z wyspy? Muszę przyznać, że przy podejściu do lądowania robi wrażenie. Jak dawno zapomniany klejnot na środku morza, wystarczająco daleko od wszystkiego, żeby nikt temu miejscu niepotrzebnie nie przeszkadzał. - Powiedział mistyk, cień uśmiechu przebiegł nawet przez jego twarz, gdy mówił do Elinki.
- Bo i jest to klejnot. Klejnot pożądany przez wielu - potwierdziła. - Gdyby tak nie było grupa która tu przybyła byłaby znacznie mniejsza czy też znacznie mniej - zamiast dokończyć wykonała lekki gest dłonią, który miał zapewne wskazać na przesadne bogactwo znajdujących się za jej plecami namiotów. - Zechcesz mi towarzyszyć paniczu Faranie? Twój namiot został już przygotowany i czeka na swojego lokatora - dodała uprzejmie.
- W tak miłym towarzystwie, z przyjemnością. Mam tylko nadzieję, że strażnik, który właśnie sprawdza czy faktycznie mnie tu przydzielono, nie będzie miał za złe, że się oddaliłem. - Powiedział powoli, ruszając za wilczouchą. Wiedział kogo chroni, więc oznaczało to, że nawet gdyby ktoś się burzył, na pewno dość szybko to załatwi.
- Strażnik zapewne wziął cię za kogoś, kto próbuje zagarnąć dla siebie nieco lepsze warunki - poinformowała, nie sprawiając wrażenia szczególnie przejętej opinią strażnika. - Jeżeli będzie próbował robić problemy może się okazać, że sam się ich nabawi. Niestety, nie mieliśmy zbyt dużo do powiedzenia w kwestii tego, kogo nam przydzielono do ochrony tej części obozu - dodała nieco przepraszającym tonem.
W końcu dotarli przed średniej wielkości namiot przycupnięty przy prawym boku znacznie od niego większego.
- Ten należy do ciebie i panicza Athariela - wyjaśniła, odsuwając połę i wchodząc do środka.
- Ha, dwuosobowy namiot? Kim jest Athariel? - Zapytał i zaciekawiony zajrzał do namiotu, by złożyć swój skromny, jak na tą część obozu, dobytek.
- To elf, czarodziej - poinformowała, przysiadając na brzegu fotela. W namiocie znajdowały się dwa łóżka oddzielone od siebie parawanem. Po każdej ze stron znajdowała się dodatkowo szafa i kufer. Do tego była część wspólna, coś na kształt salonu, w której to zasiadła Rils, korzystając z jednego z dwóch obecnych tam foteli. Na stole stała karafka wina i dwa kielichy, a w kącie był stół wraz z dwoma krzesłami.
- Jeżeli będziecie potrzebowali to zawsze mogą dostarczyć więcej mebli, miejsca jest dość chociaż warunki raczej podstawowe. Przynajmniej dla niektórych mieszkańców - dodała, wykluczając przy tym własną osobę z owego grona. - Panicz Athariel jeszcze nie przybył.
- Zastanawia mnie, w jaki sposób dostałem tutaj przydział. Napijesz się? - Aman zajął łóżko po lewej stronie, po czym podszedł do stołu i nalał wina najpierw do jednego kielicha, czekając na potwierdzenie, zanim nalał go też Rils i zajął miejsce na wolnym krześle.
Ta skinęła głową.
- Dziękuję - dodała, po czym odczekała aż aman usiądzie i dopiero wtedy kontynuowała. - Poprosiłam o to by przydzielono cię do naszej drużyny. Otrzymałam w tej kwestii wsparcie księżniczki i w ten oto sposób paniczu znalazłeś się tutaj. Mam nadzieję, że nie będzie mi to wzięte za złe - dodała nieco niepewnym głosem, zerkając ostrożnie na twarz Farana, jakby oczekiwała że czeka tam na nią grymas gniewu.
- Czemu nie, nie miałem żadnej drużyny. O ile oczywiście zagłębimy się w wyspę, a nie będziemy uwiązani w jednym miejscu. Warunki zaś tutaj, są bardziej niż dobre.. - Powiedział biorąc łyk wina, które było całkiem dobre, nawet jeśli nie był fanem tego akurat trunku. -Księżniczce się upiekło, czy ktoś jej wytarmosił uszy?[/] - Zapytał, żeby zmienić temat.
- Raczej próbowano wytarmosić co jednak nie przyniosło żadnego skutku - sprecyzowała wykazując przy tym wyraźną ulgę którą przyniosły jej słowa amana. - I nie, nie zostaniemy długo na miejscu. Przed południem przyjdzie nam wyruszyć w drogę. Musimy się przedrzeć do miasta - poinformowała, także biorąc kielich i upijając z niego łykczek. - Księżniczka pragnie obrać nieco inną trasę od tej, którą wyznaczono do transportu towarów. Sądzimy iż posiada wiedzę o czymś lub kimś, a może jakimś miejscu które chce sprawdzić - wzruszyła leciutko ramionami. - Niestety, nie chce się nią z nami podzielić, a zmusić się jej nie da. W związku z tym rekrutujemy więcej osób aby zabezpieczyć się na każdą możliwość.
- Wspominała, że chce trochę pozwiedzać, znana trasa, którą każdy zna, nie zawsze jest bezpieczniejsza, ale jeśli coś wie, to dobrze. - Stwierdził Faran, zastanawiając się, skąd Hime mogła o czymś wiedzieć. Jedno było jednak pewne, elin jako rasa były bardzo tajemnicze. - Ile idzie się do miasta normalną trasą, a ile prawdopodobnie tą inną? - Dopytał mistyk.
- Ciężko podać dokładny czas - powiedziała. - Raporty są nieprecyzyjne, do tego niemal każdy podaje inny czas. Wszystko zależy od tego czy droga przebiegła bez problemów, czy też trzeba było się przedzierać. Do tego trasa, którą chce podążyć księżniczka, jest trasą niezbadaną. Nie jesteśmy w stanie powiedzieć zbyt wiele na ten temat. - Nie wyglądało to najlepiej i widać było że Rils zdaje sobie z tego sprawę, chociaż nie sprawiała przy tym wrażenia zniechęconej.
- Kto wie, zobaczymy co z tego wyniknie. To będzie całkiem duża grupa z tego co widzę po rozstawieniu obozu, kto jeszcze z nami idzie? - Mistyk skupił się bardziej na detalach, które przynajmniej dało się ustalić.
- Cóż, faktycznie, będzie to dość spora grupa ale też nie możemy sobie pozwolić na żadne niedopatrzenia - zgodziła się Rils. - Poza mną i tobą w jej skład wchodzi Narsh, który jest uzdolnionym wojownikiem i naszym przywódcą. Do tego Oktaw, o którym nie wiem zbyt wiele poza tym, że także para się walką mieczami. Jest jeszcze Athariel - tu Rils nieco się zarumieniła
- o którym ci wspomniałam, paniczu. - Będą nam także towarzyszyć panienka Sintri, panienka Val oraz panienka Telrayne - zakończyła prezentację drużyny. - Przynajmniej tak właśnie wygląda skład drużyny na chwilę obecną.
 
__________________
Wzory światła i ciemności pośród pajęczyny z kości...
Plomiennoluski jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 15:53.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172