Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 14-02-2020, 16:11   #28
Alaron Elessedil
 
Alaron Elessedil's Avatar
 
Reputacja: 1 Alaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputację
Rozejrzał się po kontrolowanym bałaganie. Na jego łóżku leżała zbroja Telrayne. Na podłodze dwie lampki: jedna z winem, druga po winie. Obie odstawił na stół. Sznurek leżący na podłodze mógł mu się jeszcze przydać, więc schował go do kieszeni. Ponownie zaczął się przebierać. Już chwilę później stał z potarganą strzechą na głowie w stroju otrzymanym od Janusa. Uczesał się, po czym związał włosy wstążką. Poprawił brodę. Rozejrzał się po namiocie szukając czegokolwiek do pisania. Nie mógł wyjść nie zostawiając elfce żadnej wiadomości. Nie chciał, żeby pomyślała, że ją wykorzystał… prawie... i wymknął się. W skrzyni ani szafie też nie było niczego takiego.

- Cholera - mruknął pod nosem. No nic, nie miał wyjścia. Przykucnął przy głowie kobiety i delikatnie zaczął głaskać ją po twarzy z zamiarem obudzenia. Nie zadziałało to tak, jakby tego chciał, przynajmniej na początku. W końcu jednak, machinalnie, Telrayne uniosła dłoń by odpędzić uciążliwą “muchę”. Gdy napotkała coś znacznie większego, gwałtownie otworzyła oczy. Uśmiechnął się do niej nie zaprzestając ruchu.

- Nie chciałem cię budzić, ale jeszcze bardziej nie chciałem, żebyś obudziła się, kiedy mnie nie będzie. Nigdzie nie ma tu żadnej kartki ani niczego do pisania… Muszę wyjść, żeby załatwić to, o czym rozmawialiśmy zanim… zajęliśmy się ważniejszymi sprawami - usiadł na chwilę na łóżku obok niej. Rękę, którą głaskał ją po twarzy wsunął we włosy, zaś drugą rękę chwycił własną.
- Mówiąc w skrócie, jestem wojownikiem, ale też bankierem. W tym drugim mam większe doświadczenie. Zajmuję się tym od… chyba od zawsze. Lecąc na wyspę wpadłem na pomysł usprawnienia systemu płatniczego, zaś teraz muszę przekonać do niego dwóch najbardziej liczących się tutaj kupców. Muszę to zrobić teraz. Jutro nie będziemy mieli czasu. Więc... nie uciekam od ciebie - nachylił się i pocałował ją w czoło.

Wysłuchała go, chociaż powiedzieć, że miał pełnię jej uwagi byłoby dużą przesadą. Oczy zamykały się jej co chwilę i miała problemy z utrzymaniem powiek w górze przez dłuższy czas. Gdy jednak skończył mówić, ożywiła się nieco.
- Chcesz żebym z tobą poszła? - zaproponowała, wbijając spojrzenie błękitnych oczu w jego.

- Chciałbym, żebyś ze mną poszła, ale jesteś zmęczona. Powinnaś odpocząć.

Uśmiechnęła się lekko.
- Brałam udział w przyjęciach będąc w o wiele gorszym stanie - zapewniła, przecierając dłonią oczy i twarz. - Jeżeli dasz mi chwilę to przygotuję się odpowiednio by nie przynosić ci wstydu.

Otrzymawszy potwierdzenie zaczęła się zbierać z łóżka. Jej ruchy, z początku wyraźnie wciąż spowolnione snem, powoli wracały do normalnego stanu. Po wstaniu podeszła do szafy z której wyjęła białą, jedwabną suknię, ozdobioną złotym haftem, która jeden rękaw miała wyraźnie dłuższy od drugiego. Zdecydowanie nie był to strój do walki, podobnie jak bielizna, którą Telrayne wyjęła w następnej kolejności z kufra, nie nadawała się do noszenia pod zbroją.

Telrayne zawahała się jednak, zanim rozpoczęła przebieranie. Jej spojrzenie spoczęło na Oktawie, niepewne i nieco spłoszone. Wyraźnie było widać, że nie jest pewna jak się teraz zachować, szczególnie po tym co między nimi zaszło. Ten uśmiechnął się.

- Jeśli nie czujesz się pewnie… - rzekł, po czym odwrócił się tyłem do niej. Nie starał się podglądać.

Przez chwilę nie było słychać nawet szmeru, całkiem jakby elfka stała dalej w miejscu. Trwało to jednak tylko chwilę, po której usłyszał ciche westchnienie, a następnie równie ciche odgłosy świadczące o tym, że dziewczyna zabrała się za przebieranie. Usta Oktawa rozciągnęły się ponownie. Minęło znacznie mniej czasu niż zwykle potrzeba było by kobieta przyodziała się odpowiednio, gdy usłyszał:
- Możesz się odwrócić - wypowiedziane cichutkim, nieśmiałym głosikiem, nijak nie pasującym do elfki sprzed kilku godzin za to najwyraźniej będącym wynikiem chwil, które spędzili w łóżku.




- Przypomnij mi, proszę, dlaczego nie dokończyliśmy… - powiedział z lekkim pogłosem jęknięcia. Zbliżył się i przeciągnął dłonią po całej długości boku bielizny. Była delikatna w dotyku, miękka i dokładnie przylegająca do ciała Telrayne. Elfka westchnęła, tym razem głośniej niż poprzednio i zadrżała.

- Podoba mi się ta reakcja. Niech to będzie nagrodą - wsunął dłoń we włosy i pocałował elfkę. Długo i mocno. Na co odpowiedziała z pełnym zaangażowaniem, a gdy ich usta się rozłączyły wsunęła dłonie między ich ciała i zaczęła przesuwać palcami po materiale jego odzienia. W jej wzroku kryła się prośba o więcej, chociaż nie została ona wypowiedziana na głos. Nachylił się w jej kierunku.

- Dobrze, jeszcze trochę - mruknął do jej ucha. Pocałował jej szyję raz, drugi, a potem następny. Za każdym razem zmieniał nieco miejsce. Palce pod włosami pieściły kark. Palce elfki, do tej pory bawiące się jego odzieniem, teraz zacisnęły się na nim, pozostawiając wyraźne ślady. Przylgnęła też bliżej, wtulając się całym ciałem przez co mógł wyraźnie poczuć efekty swoich działań i to nie tylko w postaci przyspieszonego oddechu łaskoczącego odsłonięte fragmenty jego skóry ale także w ruchu uwydatnionych przez bieliznę piersi.

Jedna ręka zawędrowała niżej, zaś druga pozostała w tym samym miejscu. Przytulił ją do siebie dotykając jej głowy swoją. Stał tak przez dłuższą chwilę pozwalając jej ciału na wyciszenie. Gdy zaś nastąpiło, Telrayne wyprostowała się, tworząc między nimi strefę wolnej przestrzeni, chociaż niewielką.
- Powinnam dokończyć - oświadczyła, uśmiechając się lekko. Widać także było, że powoli zaczyna przygotowywać się do wkroczenia między innych. Oznaki były widoczne nie tylko w postawie ale i tonie oraz brzmieniu głosu. Ponownie wznosiła bariery, tak jak Oktaw tworzył różne wersje osobowości. Widać też było, że miała w tym spore doświadczenie.

- Tak - potwierdził. Położył jeszcze dłoń na jej policzku, zaledwie na chwilę. Zdjął ją dość niechętnie, przez co przesunął opuszkami od skroni do podbródka. Wzniósł obie ręce dając znać, że nie będzie przeszkadzał w którejkolwiek z akcji przygotowania.
Ona zaś nie miała zamiaru marnować więcej czasu. Szybko i z wprawą założyła suknię, przy której to czynności nie potrzebowała żadnej pomocy, a następnie zajęła się resztą swojego wyglądu.




Na szyi wylądował ciasno do niej przylegający naszyjnik, na świeżo uczesane, luźno spływające włosy nałożyła kunsztownie zdobiony, złoty diadem.




Na koniec podeszła do Oktawa.
- Możemy iść - obwieściła. Bankier uniósł lekko głowę, wyprostował ubranie, a następnie ukłonił się nisko. Wyprostował się i zaprosił do chwycenia go pod rękę wyciągając swoją w kierunku Telrayne, która skorzystała z zaproszenia.

Znalezienie kupców o których Oktawowi chodziło, zajęło nieco więcej czasu niż można się było spodziewać. W namiocie księżniczki ich nie było, za to była sama Hime. Na szczęście zdążyli go opuścić zanim ich zauważyła. Kolejnym namiotem był namiot szlachcica z Veliki, jednak tam także nie było poszukiwanych osób za to rozpoczęła się zabawa, która przywołała rumieńce na policzki elfki. Dopiero w trzecim namiocie im się poszczęściło. Jak poinformowała go Telrayne, należał on do hrabiego Christo z Poporii.
- Tu radziłabym uważać na trunki, które ewentualnie przyjdzie nam spożywać - ostrzegła, zanim wkroczyli pod dach szkarłatnego namiotu. - Hrabia jest przedstawicielem jednej z gałęzi rodu, który włada rasą wampirzą - dodała, gwoli wyjaśnienia.

- Sympatyczne towarzystwo. Jestem niezmiernie szczęśliwy i zobowiązany przychodząc tutaj z tobą u boku - skomentował nachylając się w kierunku swojej partnerki.
- Niemniej jakiś trunek trzeba będzie znaleźć. Mardon jest człowiekiem, o ile mi wiadomo, nie wylewającym za kołnierz oraz, nie chcąc nikogo obrazić, zadufanym w sobie. Nisko postawionych ignoruje. Łatwiej sytuacja przedstawia się w przypadku mości Rutgara, który za alkoholem nie przepada. Delikatnie mówiąc. Nie jest także kobieciarzem. To w gruncie rzeczy bardzo uprzejmy człowiek. Oficjalnie.

- Z pewnością będą także podawane napoje odpowiednie do spożycia przez… innych - uogólniła, wkraczając do środka. Wnętrze utrzymane było w ciemnych kolorach, wśród których dominował szkarłat, czerń i purpura. Dużo tu było ciężkich, złotych ozdób, dużo także było gości. Wbrew obawom wojownika, nie brakowało jadła czy napitku, które zdatne było do spożycia przez przedstawicieli innych ras. Służący w czarnych liberiach, roznosili kielichy oraz tace pełne przekąsek. Stół, stojący na prawo od wejścia, uginał się od potraw wszelakich, pasujących na bal jakowyś, a nie obóz rozbity na terytorium zdominowanym przez potwory. Goście także nie sprawiali wrażenia takich, którzy chociażby pobieżnie zdawali sobie sprawę z tego gdzie się znajdowali. Klejnoty, bogate stroje, eleganckie fryzury. Z pewnością było tu sporo tych, którzy wkrótce mieli wyruszyć w teren, jednak obecnie nie dało się ich wyłowić. W chwili, w której Oktaw wraz ze swoją towarzyszką wkroczyli do namiotu, wszyscy zdawali się być po prostu beztroską szlachtą na balu, który ma miejsce gdzieś w bezpiecznych rejonach kontynentu.

Pierwszego wypatrzyli Mardona i nie było w tym nic niezwykłego. Kupiec zdążył już trochę wypić, do tego otaczały go niewiasty więc oczywistym było iż puszył się jak paw i stanowił źródło hałasu. Niektórzy goście wyraźnie unikali części namiotu, w której się znajdował, co świadczyło o tym, że opinie na jego temat są dość podzielone. Inni wręcz przeciwnie. Jakby nie spojrzeć życie szlachcica ma pewne wymagania, których nie zawsze jest w stanie sprostać rodzinna fortuna.
- To lady Olivia - Telrayne wskazała na kobietę wiszącą u ramienia kupca. - Słyszałam plotki, że ostrzy sobie pazury na kogoś o pokaźnej sakiewce. Teraz chyba wiem już o kogo chodziło - dodała, przyglądając się niemłodej już blondynce, chociaż nadal zdradzającej ślady wielkiej urody.

Oktaw zatrzymał kelnera, wziął dwa kieliszki wina, z których jeden podał elfce.
- Domyślam się, że jak podejdziemy wystarczająco blisko to zatrzyma na tobie wzrok. Mogę się założyć o każde pieniądze - powiedział na krótko zatrzymując spojrzenie na każdej kolejnej grupce uczestniczącej w zabawie.

Grup zaś było kilka. Wystarczyło rzucić okiem by określić te główne. Nie dziwiło że stanowili je członkowie poszczególnych sojuszy. Wśród członków Kolektywu Niezależnych Kupców dominowali ludzie. Było ich łatwo rozpoznać po kolorach szarf jakie nosili, w tym wypadku seledynowym i czerwonym. Byli wśród nich także przedstawiciele innych ras, w tym jeden elf, jednak nie dało się także ukryć, że nie należeli oni do sojuszu.
Kolejną grupą była ta, która składała się niemal wyłącznie z elfów. Było ich co prawda niewielu, bowiem tylko czterech, jednak dumna postawa, wysoko uniesione głowy i specyficzna atmosfera, która zwykle otaczała wysoko urodzonych, sprawiały że pomimo niewielkiej liczby byli oni grupą wyróżniającą się. Sądząc po kolorach ich szarf, białym i zielonym, należeli oni do Unii Oświeconych.
W pewnej odległości od nich stali przedstawiciele Kaiatoru i Żelaznego Zakonu, w swych barwach; żółtych i niebieskich. Ta grupa była niemal tak samo liczna jak pierwsza, jednak zamiast ludzi, dominowali tu amani.
Była i czwarta grupa składająca się z tuzina osobników. Jej centrum znajdowało się na samym środku namiotu i oscylowało wokół szczupłego, postawnego mężczyzny o bladej karnacji. Odziany był w bogate szaty w kolorze purpurowym, a w dłoni trzymał ciężki, wykonany ze złota, kielich. Obok niego, chociaż nieco z tyłu, stały dwie kobiety. Ich długie, czarne włosy podkreślały taką samą jak u niego, bladą skórę. Obie miały na sobie dokładnie takie same, jedwabne suknie o głębokich wycięciach. Ich szkarłatny kolor uwydatniał tą bladość, a sam krój współgrał z ich obliczami, które nic od siebie nie różniło. Pozostali członkowie grupy składali się z mieszanki ras, zawierającej zarówno ludzi jak i elfy jak i nawet jednego poporii. Nie dało się przy tym ukryć, że ci ostatni stronili od siebie i utrzymywali jak największy dystans, na który pozwalała etykieta i dobre wychowanie. Musieli zatem mieć jakiś interes do mężczyzny z kielichem, w innym bądź razie bez dwóch zdań wykorzystaliby rozmiar namiotu by znaleźć się jak najdalej jeden od drugiego.

Poza tymi grupami tworzyły się i inne. Ci, którzy nie stronili od uciech żołądka zastać można było przy stole. Była też grupa, która okupowała fotele, wyraźnie już zmęczona bankietem jednak nie na tyle by z niego po prostu wyjść. Byli i tacy którzy nie należeli do żadnej z grup, przechodząc swobodnie pomiędzy nimi, zamieniając kilka słów i idąc dalej. Łącznie pod dachem namiotu zebrało się około pięćdziesiąt osób.

- Wiesz coś o naszych szanownych gospodarzach? - zapytał z uśmiechem idąc wolno między grupami.

- Gospodarzu - poprawiła go, uśmiechając się do mijanych osób. - Towarzyszące mu kobiety to najpewniej jego obstawa. Hrabia Christo ma swoją główną siedzibę niedaleko Popolionu. Jest spokrewniony z księciem Volperionem, chociaż nie słyszałam o tym by utrzymywali bliskie stosunki. Christo należy do tych nielicznych przedstawicieli jego rasy którzy biorą czynny udział w polityce sojuszy chociaż nie miesza się bezpośrednio w ich spory. Zdaje się że bardziej zależy mu na nawiązywaniu kontaktów niż zyskach finansowych.

- Zastanawia mnie jaki mają w tym zysk. W przybyciu na Wyspę oraz powiększaniu grona kontaktów.

- Prędzej czy później każdy potrzebuje sojuszników. Możliwe, że hrabia przeczuwa, że jego czas niedługo nadejdzie. Możliwe też, że chodzi mu o coś zupełnie innego. Na dobrą sprawę nie da się określić tego jednoznacznie, bo nie ma wystarczającej ilości informacji. To dość skryta rasa, a on nie jest w tej kwestii wyjątkiem - dodała, zaś Oktaw skinął głową.

Z wyprostowanymi plecami i lekko uniesioną głową niespiesznie ruszył w kierunku Mardona ze swoją towarzyszką u boku. Zatrzymał się na granicy wianuszka kobiet słuchając o czym mówi kupiec. Nie mógł przecież wejść w środek jego przedstawienia i go przerwać z dwóch powodów. Byłoby to wbrew etykiecie i raczej nie wywołałoby przychylnego usposobienia.

Rozmowa zaś, jak szybko wyszło na jaw, dotyczyła pieniędzy, a konkretnie ich zdobywania kosztem niewiedzy klientów i partnerów w interesach. Mardon właśnie rozwodził się nad głupotą niejakiego Ursusa, bankiera którego Oktaw znał, a który według słów kupca poświęcił cały swój majątek w pogoni za magicznym zielem zwanym Liściem Elinu. I przynajmniej część z tego była prawdziwa, a mianowicie to, że Ursus stracił swój interes z powodu oszustwa, w jakie go wciągnięto. Nikt co prawda nie wiedział o co dokładnie chodziło więc plotek nie brakowało, ale chodziły też słuchy że za całą sprawą stał jakiś kupiec. Jakby nie było, upokorzony bankier zniknął pewnego dnia z Veliki zostawiając za sobą żonę i trójkę dzieci. Jedni mówili że udał się na fron, inni twierdzili że się zabił, a jeszcze inni przysięgali, że widzieli go jak żebrał. Lokacje się zmieniały w zależności od opowiadającego.
- Mnie w życiu by tak nie oszukano, moje panie - zapewnił Mardon. - Nie z tym nosem do interesów, co to to nie. I dlatego moje panie, możecie być pewne, że mistrz Mardon zawsze będzie w stanie spełnić każde zachcianki - jak się można było spodziewać, rozległ się kobiecy śmiech, chociaż entuzjazmu w nim było niewiele. Jedna dama nawet skłoniła głowę, przeprosiła grzecznie, a następnie się oddaliła. Wtedy też wzrok kupca wyłowił Telrayne i oczy mu zabłysły.

- Wygrałbym, oczywiście - powiedział cicho do swojej towarzyszki.
- Przenikliwość, mistrzu Mardonie, to istotnie twoja mocna strona, jednakże ośmielę się powiedzieć, że istnieje jeszcze jedna, która jest przynajmniej równie mocna. Jakość towarów - wzniósł własny kielich nieco powyżej głowy wznosząc niemy toast.

Telrayne odpowiedziała uśmiechem na komentarz Oktawa, co z kolei kupiec odebrał jako wyraz zainteresowania jego osobą. Ledwie zwrócił uwagę na towarzyszącego elfce człowieka, chociaż kielich wzniósł by spełnić toast.
- Mam oko do tego co najlepsze - odpowiedział, pusząc się bardziej chociaż wydawało się że już dawno przekroczył wszelkie znane w tym granice. Jego twarz była czerwona, odcieniem świadczącym o tym, że tej nocy przekroczył granice w więcej niż jednej kwestii, co było Oktawowi wybitnie na rękę. Bankier podszedł bliżej ze swoja towarzyszką, która skutecznie mąciła resztki trzeźwego spojrzenia.

- W istocie. Niezależnie od tego czy są to usługi, oferty, interesy czy… towary - pokiwał głową bankier.

- Proszę pozwolić, że przedstawię moją towarzyszkę, Telrayne - dodał uznając, iż jego imienia i tak nie zapamięta. Przynajmniej jeszcze nie teraz. Nie był nawet pewien czy Mardon słuchałby tego.

- Niezwykle miło mi poznać - odpowiedział kupiec po czym zamilkł, wpatrzony w okolice znajdujące się znacznie niżej niż oczy elfki.
- Wzajemnie - odpowiedziała chłodno, spoglądając na niego z góry, całkiem jakby był czymś niewartym nawet tego spojrzenia. - Mój wuj wiele opowiadał o mistrzu Mardonie - dodała, chociaż nie brzmiało to jak komplement, a wręcz przeciwnie. Dla odurzonego alkoholem umysłu musiało to jednak brzmieć niczym hymny pochwalne.
- Oh, doprawdy? - ucieszył się, kompletnie przy tym ignorując swoje obowiązki w stosunku do damy która stała przy jego boku. - W takim razie jestem podwójnie zaszczycony - wyciągnął dłoń, zapewne oczekując na to, że kobieta poda mu swoją, czego jednak nie uczyniła. Zamiast tego uniosła tą dłoń i wskazała nią stojącego obok mężczyznę.
- Pozwól że przedstawię ci mego towarzysza, bankiera i wojownika Oktawa, który jest bliskim przyjacielem mego rodu. - Ton jej głosu sugerował, że jest on kimś ważnym, zaś jej ród na tyle wysoko postawionym w hierarchii elfów, że nie trzeba było nawet wymieniać jego miana. Kupiec, po owym przedstawieniu, w końcu zwrócił baczniejsza uwagę na towarzysza Telrayne.

Bankier stał wyprostowany uśmiechając się uprzejmie. Ukłonił się Mardonowi.
- Wygląda na to, że będę miał przyjemność współpracowania z tobą, mistrzu. Wielka to dla mnie radość.

- Współpracować? - zdziwił się, zaraz jednak się roześmiał, owiewając ich swym oddechem, w którym dominowała woń niestrawionego wina. - Ależ tak, tak! - wykrzyknął po czym przywołał służącego by ten dolał mu wina. Wtedy też przypomniał sobie o istnieniu blondynki. Pozostałe panie skorzystały bowiem z okazji i się ulotniły, czego nawet nie zauważył.
- Gdzie moje maniery. Proszę pozwolić że przedstawię lady Olivię - wskazał na swoją towarzyszkę, która sprawiała wrażenie rozgniewanej niemniej pochyliła uprzejmie głowę.
- Co prawda nie zostałyśmy sobie oficjalnie przedstawione jednak mamy wspólnych znajomych. Chociażby lady Julliette Listerin - odpowiedziała Telrayne, pochylając lekko głowę i ignorując spazm jaki pojawił się na twarzy blondynki, a który wyrażał zarówno zaskoczenie jak i… strach?
- Wspaniale! Wypijmy zatem za to spotkanie - Mardon, wbrew swoim przechwałkom, zdawał się niewiele dostrzegać z tego, co się wokół niego działo.

Bankier kolejny raz skłonił się. Tym razem nieco głębiej.
- Doskonały pomysł. Za spotkanie i świetlaną przyszłość wspólnych interesów - ponownie wzniósł kielich.

Pozostali poszli za jego przykładem, jedni bardziej, inni mniej chętnie. Do tych ostatnich należała elfka, która jedynie umoczyła wargi w winie. Gdy spojrzała na Oktawa, dostrzegła z boku jak mężczyzna przechyla kielich z ustami zaciśniętymi na szkle. Po niej była lady Olivia, która obserwowała towarzyszkę Oktawa jakby ta była jakimś jadowitym wężem gotowym do ataku. Najbardziej zaś zadowolonym z toastu był kupiec, który nie ograniczył się do łyka, a zwyczajnie przytknął kielich do ust i żłopał z niego w najlepsze.

- Jako wyraz najgłębszego szacunku chciałbym zdradzić coś, co wyjdzie na jaw dopiero wkrótce. Informację, którą przekazuję wyłącznie najbardziej znamienitym - zbliżył się o krok, po czym uśmiechnął się, szerzej w sposób nie pasujący do tematu. Ściszył głos o dwa tony. Zachowywał się, jakby rzeczywiście dane, które ma miały wysoki stopień poufności.
- Szykuje się rewolucja, która zatrzęsie światem finansjery. Obecne monety będą wypierane przez kupony. Ci, którzy najwcześniej zaczną honorować ten system płatności będą mieli przewagę nad pozostałymi z branży.

Kupiec słuchał, chociaż bardziej jednym uchem bowiem dużą część jego uwagi pochłaniał dekolt elfki. Gdy jednak młody bankier skończył mówić, wybuchnął rechoczącym śmiechem.
- Nie ma na to szans - zapewnił, klepiąc Oktawa po barku. - Monety są z nami od początku dziejów i tak to już zostanie. Taki świat, takie obyczaje. Nie wiem kto ci tych bajek naopowiadał młodzieńcze jednak ja na twoim miejscu wyśmiałbym go i pogonił - ofiarował cząstkę swej wiedzy, jednocześnie machając na służącego by mu wina dolał.

- Czyżby? - odparł bankier zawieszając na chwilę głos. Nie spodziewał się innej reakcji.
- A gdyby ten system był wygodniejszy niż monety? Gdyby nie było konieczności zatrudniania najemników przy dokonywaniu większych zakupów? Gdyby płaciło się łatwiej i przyjemniej? Mistrzu, czy jesteś absolutnie pewny, że ludzie wybiorą konieczność noszenia worków z pieniędzmi oraz konieczność dodatkowych wydatków nad wygodę i oszczędność?

- Ludzie nie lubią zmian, ot co - nie poddawał się łatwo. - Lubią to co im służy od dawna, co jest znane, przewidywalne, co ma reguły które znają od dziecka. Poza tym nie powiesz mi chyba że wolisz szelest papieru nad brzęk monet… - Potrząsnął przypiętą do pasa sakiewką na dowód że ma rację. - Monety były, są i zawsze będą głównym środkiem płatniczym. Zmiany nie są nam potrzebne - zapewnił, po czym skorzystał z tego, że służący dolał mu wina i zaczął pić.
- Mistrz Mardon ma rację - po raz pierwszy do rozmowy wtrąciła się lady Olivia. - Po co zmieniać coś co działa?

- Wybaczcie nietakt z mojej strony. Muszę odpowiedzieć pytaniem. Mistrzu, jaki środek płatniczy byś wybrał: stary, przy którym musisz płacić więcej czy nowy, przy którym możesz oszczędzić? - zapytał wprost.

- Wiadomo, że lepiej oszczędzać - kupiec machnął lekceważąco ręką. - Jednak nie ma szans na to by ten nowy system wszedł w życie. Nikt się na to nie zgodzi - zapewnił tonem znawcy tematu.

- To, czy się ktokolwiek zgodzi, czy nie nie ma najmniejszego znaczenia. Wartość pieniądza nie tkwi w jego wartości, a w przekonaniu o jego wartości. Kupony nie są nową walutą. Są jedynie gwarancją dla kupca, że bank wypłaci mu jego monety na koniec dnia.

- W takim razie musisz przede wszystkim przekonać banki - obdarzył Oktawa kolejną cegiełką swej wiedzy. - Jeżeli bankowcy wyrażą zgodę to kto wie, może takie szaleństwo faktycznie wejdzie w życie ale minie sporo czasu nim mnie ktoś do tego przekona - zapewnił.

- Już przekonałem - odparł krótko Oktaw.

- O… - to już bardziej przyciągnęło jego uwagę. - Kogóż to przekonałeś? - zapytał. Ewidentnie umknęło mu to, że Oktaw mówił jak osoba, która za ową rewolucją stoi. Coś, czego nie przegapiła towarzyszka kupca. Zmarszczone brwi świadczyły o tym, że w jej głowie rozpoczął się skomplikowany proces myślowy. Wino nie pomagało.

Bankier uśmiechnął się do Olivii i pokiwał lekko głową tuż po ponownym zwróceniu spojrzenia na Mardona.
- Mistrzu, do miasta przybywa nowy bank. Ekspansywny i nowoczesny, zaś pomysł kuponów zaczyna zbierać coraz większe żniwa. W zaufaniu powiem, że są już kupcy, którzy zdecydowali się honorować nowy system płatności. Wyczuli zerowe ryzyko przy potencjalnych możliwościach. Proszę pomyśleć co się stanie z kupcem, który nie przystąpi do pomysłu w przypadku jego rozpowszechnienia. Co się stanie z jego majątkiem? - odparł Oktaw przy ostatnim pytaniu spoglądając w kierunku lady Olivii.

- To by doprawdy było niefortunne - kobieta ponownie zabrała głos. W końcu zasobność sakiewki kupca leżała jej bardzo na sercu.
- Zgodzili się, powiadasz? - Mardonowi myślenie przychodziło już z pewnymi poważnymi trudnościami. - Kto taki niby? - Zapytał i zaczął się rozglądać jakby spodziewając, że owi kupcy ustawią się korowodem za plecami Oktawa albo zaczną do niego machać. Mrużył przy tym oczy przez co bardziej upodobnił się do pewnego zwierzęcia hodowlanego.

- Otóż to. Takie jest też moje zdanie - pokiwał głową w kierunku Olivii, po czym bezradnie odchylił prawą ręką, przełożył kieliszek do lewej tylko po to, by położyć dłoń na ręce Telrayne.
- Już i tak dużo zdradziłem, mistrzu. Z szacunku, jaki żywię przybyłem skoro tylko dowiedziałem się o obecności tak znamienitej osoby na wyprawie, aby poinformować o najbardziej aktualnych wydarzeniach. Abyś mógł przystąpić jeszcze na warunkach zerowego ryzyka, mistrzu.

- Poczekaj, poczekaj…- wstrzymał go, machając ręką i rozlewając nieco wina z kielicha. - Jakie to warunki i jak niby miałyby się zmienić później?

Brwi bankiera uniosły się lekko.
- Bank zobowiązuje się wydać kupcowi, z którym posiada umowę równowartość kwoty przedstawionej na kuponach minus symboliczna prowizja wysokości połowy procenta wymienianej kwoty. Jeśli system się nie przyjmie, kupiec nic nie traci. Jeśli się przyjmie, prowizja będzie wzrastać. A jeśli wybuchnie rewolucja finansowa… proszę mi wybaczyć, nie chciałbym wdawać się w nieprofesjonalne spekulacje na temat niepewnej przyszłości. Co się stanie z kupcem, który zdecyduje się później lub nie otrzyma takiej umowy? Wydaje mi się, że w ten czy inny sposób będzie stratny.

- A te kupony to jak niby mają wyglądać i co niby się stanie jak zostaną zniszczone? W końcu papier to nie złoto - wytknął kolejny, jego zdaniem słaby punkt całego interesu. - Nie mówiąc już o łatwości podrobienia takich świstków. Nie wiem, nie wiem - pokręcił głową, tracąc nieco równowagę ale nie na tyle by jej zaraz nie odzyskać.

- Mistrzu, zgubienie kuponu jest równoznaczne zgubieniu sakiewki. Lub utraceniu jej w inny sposób. Tutaj nic nie ulega zmianie. Przykładowo podczas kradzieży przez kieszonkowca. O ile łatwiej jest ukraść wiszącą u pasa sakiewkę niż schowany papier? Przed zniszczeniem zostaną zabezpieczone magią, lecz jest to problem wyłącznie dla klienta. Kupcy mają zwykle kilka kroków do filii, więc szansa na zniszczenie nawet zwykłego świstka jest niewielka. Natomiast system zabezpieczenia przed podrobieniem leży wyłącznie w interesie banku, nie kupców. Jak widzisz, mistrzu, ryzyko znajduje się wyłącznie po stronie banku.

- To wygląda zbyt dobrze by było prawdziwe - Mardon nadal nie był przekonany, chociaż ton jego głosu sugerował, że ten stan może się wkrótce zmienić. - No dobrze, w takim razie te umowy. Kto zajmuje się ich pisaniem i zatwierdzaniem? I co to za bank, o którym mówisz? - zapytał w końcu, odganiając służącego, który najwyraźniej chciał się przypodobać i dolać mu wina zanim ten zawoła.

Oktaw uśmiechnął się uprzejmie do Mardona.
- Ja zajmuję się zarówno pisaniem jak i zatwierdzaniem. Mój podpis na umowie jest w pełni wiążący. A bank, który powstanie na Wyspie jest dzieckiem banku imć Arganta z Veliki.

- Starego Arganta? - dopytał, a uzyskawszy potwierdzenie zamyślił się. Widać było, że ta informacja dość znacząco nadszarpnęła jego wolę walki.
- Jest on również wspierany przez ród Allanis z Bastionu - dodała elfa, uśmiechając się zdawkowo.
- No tak, tak, to wiele zmienia - kupiec pokiwał głową, potarł dłonią brodę, spojrzał na Telrayne, a następnie przeniósł wzrok na Oktawa. - Dobrze zatem. Zapraszam jutro do mego namiotu. Obgadamy sprawy na spokojnie - zaproponował.

- Jest mi bardzo przykro, ale jestem zobowiązany do towarzyszenia księżniczce. Obawiam się, że od rana. Nie sposób odmówić.

- Ach tak, księżniczka… - powoli ilość informacji zaczęła przerastać aktualne możliwości umysłowe mistrza Mardona. - No oczywiście, nie wypada odmówić księżniczce, rozumiem. Pół procent, mówisz, tak? - poczekał na otrzymanie potwierdzenia. W międzyczasie ponownie zjawił się służący i tym razem pozwolono mu dolać wina.
- Te, chłopcze - zatrzymał go kupiec nim mężczyzna liczący sobie dobre czterdzieści lat zdążył się oddalić. - Przynieś mi no jakiś papier i coś do pisania, ino migiem - polecił.

- Kilka arkuszy więcej niż jeden, jeśli łaska - poprosił bankier.

- No dobrze, zobaczymy co z tego wyjdzie. Jeżeli jest jak mówisz to stracić nic nie stracę bo mogę zawsze wycofać swoje złoto, prawda? - Gdy odpowiedziało mu skinięcie głową, nieco się rozpogodził. - To dobrze. Spróbujmy czegoś nowego.

Służący zjawił się po chwili wraz z tacą na której leżały karty papieru oraz kałamarz z piórem gotowym do pisania.

Oktaw wypuścił rękę Telrayne, gestem poprosił o przytrzymanie kielicha i zaczął pisać korzystając z tacy. Zobowiązywał się, jako bank, który reprezentował, do wypłacania kupcowi Mardonowi monet równej ekwiwalentowi wartości przedstawionej na wręczanych kuponach i potrąceniu od wymienianej kwoty połowy procenta prowizji bankierskiej. Umowa miała mieć ważność jednego miesiąca. Powtórzył treść na drugiej kartce i złożył podpis na obu egzemplarzach.

Kupiec przejrzał dokument, przysuwając go blisko do oczu. Wydawało się, że nie znalazł w nim nic podejrzanego. W końcu nastąpiła chwila, której Oktaw oczekiwał. Mardon wziął w dłoń pióro i złożył swój podpis na obu egzemplarzach umowy.
- Teraz wypada uczcić tą chwilę - oświadczył, chociaż widać było że poprawne wyrażanie się zaczęło mu sprawiać pewne problemy. Pomimo tego służba zjawiła się na zawołanie. W końcu ich jedynym zadaniem było sprawiać by goście dobrze się bawili, a nie dbanie o ich zdrowie czy życie.

- Za pomyślną przyszłość współpracy! - zgodził się przyłączając się do toastu wzniesionego przez kupca.

Toast został wzniesiony, a po nim kolejny. Kupiec zaczął się rozwodzić nad swoimi dokonaniami w kwestiach handlowych i nawet zaczął przechodzić na tematy damsko męskie, gdy nagle urwał w pół słowa i wzrok swój skupił na miejsce za plecami bankiera.
- Proszę o wybaczenie - usłyszeli zmysłowy, kobiecy głos. - Hrabia zaprasza do siebie - dodała czarno-włosa w szkarłatnej sukni. Słowa kierowane były do Telrayne i Oktawa, chociaż kobieta zdawała skupiać się bardziej na elfce. Ta z kolei spojrzała na swoje towarzysza z leciutkim uśmiechem, chociaż nie sięgał on oczu.
- Proszę o wybaczenie, mistrzu Mardonie - zwróciła się następnie do kupca, który tylko skinął głową. Zdawał się przy tym nieco trzeźwiejszy.

Hrabia czekał dokładnie tam gdzie stał gdy go pierwszy raz ujrzeli. Tuż za nim znajdowała się bliźniaczka, wyraźnie pełniąc funkcję ochrony chociaż broni nigdzie nie było widać.
- Panienka Telrayne Endaron Allanis, to dla mnie zaszczyt gościć cię pod moim skromnym dachem - odezwał się jako pierwszy, pochylając nieco głowę.
- Hrabia Christo, cała przyjemność jest po mojej stronie - odparła elfa, wyciągając w jego kierunku dłoń, którą ten lekko uścisnął a następnie na krótką chwilę przytknął do ust.
- Kim jest panienki towarzysz? - zapytał, przenosząc spojrzenie czarnych oczu na Oktawa.
- To Oktaw, wojownik i bankier który wraz ze mną wyruszy jutro by towarzyszyć księżniczce Hime w jej podróży - wyjaśniła Telrayne.
- Ach, członek drużyny mającej chronić naszą małą księżniczkę. Bądź zatem powitany w moich progach - hrabia skłonił głowę także przed Oktawem.

Bankier stał wyprostowany z prawą ręką założoną za plecy oraz lewą połączoną z ręką Telrayne. Ukłonił się przed wampirem zgodnie z etykietą.
- Rad jestem poznać, hrabio - rzekł po powrocie do poprzedniej pozycji.

- Ja również - odpowiedział szlachcic. - Szczególnie, że słyszałem interesujące plotki na twój temat - dodał, przenosząc na krótką chwilę spojrzenie na mistrza Mardona. - Gratuluję lotnego umysłu i zdolności do wykorzystania sprzyjających warunków. To nader rzadka cecha w tych czasach. Nie dziwię się zatem, że panienka Telrajne wybrała twoje towarzystwo - przeniósł spojrzenie na elfkę. Żaden nerw na jego twarzy nie drgnął, podobnie jak jego spojrzenie zdawało się być nieruchome. Całkiem jakby patrzył gdzieś głębiej, a nie tylko na to co na zewnątrz.
- Proszę, czujcie się swobodnie pod mym dachem. Jestem pewien, że jeszcze będziemy mieli okazję porozmawiać - oświadczył, smukłą dłonią zataczając krąg, który obejmował wnętrze namiotu. Był to także znak, że mogli odejść. Oficjalna prezentacja została dokonana, a ich obecność przyjęta i zaakceptowana.

- Mam na to szczerą nadzieję, hrabio - ukłonił się ponownie w ten sam sposób co poprzednio. Tym razem na pożegnanie.

Telrayne skłoniła głowę i wraz z Oktawem oddalili się. Elfka sprawiała wrażenie nieco zdenerwowanej, chociaż trzeba było znajdować się bardzo blisko niej lub dobrze przyjrzeć by to dostrzec.
- To z kim chciałbyś teraz porozmawiać? - zapytała.

- Czy potrzebujesz chwili dla siebie? Byłoby twoim życzeniem zaczerpnięcie świeżego powietrza? - nachylił się lekko ku niej. Jego pytania były oficjalne, ale pozwolił sobie na ukazanie lekkiego przebłysku kryjącej się pod tym troski.

- Nie, oczywiście, że nie - zapewniła, wysilając się by zmusić usta do uśmiechu. - Chodźmy znaleźć drugiego z twoich kupców - zaproponowała, wyraźnie nie chcąc by z jej powodu pobyt w namiocie hrabiego się przedłużył.

- Jeśli zapragniesz wyjść na chwilę lub dłużej, poinformuj mnie o tym natychmiast, proszę.

- Nie będzie takiej potrzeby - zapewniła go. Ruszyli dalej, krążąc wśród gości do chwili, w której Oktaw nie wypatrzył swojej ofiary.
 
__________________
Drogi Współgraczu, zawsze traktuję Ciebie i Twoją postać jako dwie odrębne osoby. Proszę o rewanż. Wszystko, co powstało w sesji, w niej również zostaje.
Nie jestem moją postacią i vice versa.
Alaron Elessedil jest offline