Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 14-02-2020, 19:27   #29
Alaron Elessedil
 
Alaron Elessedil's Avatar
 
Reputacja: 1 Alaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputację
Rutgar stał przy suto zastawionym stole nakładając sobie plastry mięsa na talerz. Wokół niego było dość sporo wolnej przestrzeni, całkiem jakby goście nie mieli ochoty zawierać z nim znajomości.

- Dobry wieczór. Czy znajdziemy tutaj coś szczególnie godnego polecenia? - zapytał Oktaw.

Mężczyzna uniósł głowę znad stołu i przez chwilę przyglądał się parze, która zakłóciła jego spokój.
- Dziczyzna jest wyjątkowo krucha - polecił, wskazując na tacę, z której dopiero co zakończył wybierać.

- Czy mógłbym coś podać? - wojownik zwrócił się do Telrayne.

- Skoro polecana jest dziczyzna - odpowiedziała elfka, obdarzając kupca pełnym zaciekawienia spojrzeniem. On z kolei zdawał się być zainteresowany głównie potrawami na stole. Do mięsa dobrał pieczone ziemniaki oraz warzywa, a następnie polał wszystko sosem, chociaż ilości tego ostatniego były dość zdawkowe.
- Wydaje mi się, że nie mieliśmy okazji wcześniej się poznać - podjęła rozmowę Telrayne.
- Niedawno przybyłem - wyjaśnił, dolewając sobie wina do kielicha. - Rutgar Tarh, do usług - pochylił lekko głowę w stronę dziewczyny. W przeciwieństwie do mistrza Mardona, spoglądał jej w oczy, a nie w dekolt.

- Moja towarzyszka, Telrayne. Oktaw syn Arganta.

- Miło mi poznać - odpowiedział, po czym podniósł talerz i kielich, z ewidentnym zamiarem przeniesienia go na upatrzone wcześniej miejsce.

- Szanowny pan Rutgar jest specjalistą od broni… i nie tylko - rzucił bankier nakładając porcję dziczyzny jakby nie zauważając zamiaru rozmówcy.

- Och… - zdziwiła się elfka, nawet dość autentycznie. - W takim razie rozumiem, że to panu zawdzięczamy nasz ekwipunek? - zapytała uprzejmie, jednocześnie zmuszając mężczyznę do tego by się wstrzymać w swoich zamiarach. Co jak co ale odchodzić gdy dama pytanie zadała, nie wypadało.
- Po części, tak - przyznał, stojąc z talerzem w jeden i kielichem w drugiej dłoni. - Chociaż nie mogę powiedzieć bym był jedynym, który za niego odpowiada.

- Jak mniemam nie jest to także jedyna kwestia, za którą pan odpowiada - Oktaw uśmiechnął się uprzejmie.

- Nie bardzo rozumiem - kupiec przeniósł spojrzenie na Oktawa, zaś ten uśmiechnął się szerzej.

- Zbroje, dla przykładu, mości Rutgarze - odparł bankier.

- O ile mi wiadomo te także wchodzą w skład ekwipunku - odpowiedział, ponownie sprawiając wrażenie jakby miał zamiar się oddalić.

- Obawiam się, że umknął panu kontekst tej wypowiedzi. I całej rozmowy. Życzę smacznego. Oraz tego, by pana interesy trzymały się jak najlepiej. Bez ryzyka wypadnięcia z rynku - ukłonił się Rutgarowi, po czym zwrócił się do Telrayne.
- Czy życzysz sobie czegoś jeszcze? - wskazał otwartą dłonią na stół.

Kupiec przez chwilę przyglądał się obojgu.
- Tak, smacznego - powiedział w końcu, a na jego czole pojawiły się zmarszczki jakby próbował przeanalizować całą rozmowę i dojść do tego, co też niby miało mu umknąc. Szybko się jednak wygładziły zaś sam Rutgar odwrócił i ruszył w stronę wolnych siedzeń przy dalszej części stołu.
- Wina - odpowiedziała elfka, chociaż jej uwaga była skupiona bardziej na odchodzącym kupcu niż na rarytasach które oferował stół. - Jesteś pewien, że to właściwy człowiek? - zapytała, podchodząc bliżej Oktawa, całkiem jakby chciała bliżej przyjrzeć się smakołykom, które się przed nimi znajdowały.

- Tak. Handlarz bronią i pancerzami. Chadzają plotki, że odpowiada też za czarny rynek i nie do końca jasne interesy. Wygląda jednak na to, że z porozumienia nici. Nie da się rozmawiać z kimś, kto od samego początku chce się oddalić i wykazuje jedynie minimum uprzejmości. Szkoda. Mam przeczucie, że dla niego - odparł elfce nieco ciszej.

Telrayne przeniosła na chwilę spojrzenie na kupca.
- Jeżeli zajmuje się sprawami czarnego rynku to może stanowić zagrożenie. To co powiedziałeś brzmiało jak groźba - stwierdziła, powracając wzrokiem do Oktawa. - Nie znam tego człowieka i nigdy o nim nie słyszałam ale mogę spróbować się czegoś dowiedzieć. Może to pomoże twojej sprawie, a przynajmniej pozwoli ocenić na ile może się on stać zagrożeniem - zaoferowała. Wyraźnie widać było, że informacje, które bankier jej przekazał, wzbudziły w niej niepokój.

- Tak czy inaczej następnym razem on przyjdzie do mniej. Ja muszę zadbać jedynie o to, żeby przypomniał sobie o tym spotkaniu. Chciałbym zrekompensować sobie stratę i dać mu kolejny bodziec do rozmyślań - rozejrzał się w poszukiwaniu kolejnego celu.

Niestety, nic nie wskazywało na to żeby w grupie, która się zebrała wewnątrz namiotu, nie widać było nikogo znajomego, kto by się handlem zajmował. Czy ogólnie, po prostu znajomego.
Reszta pobytu upłynęła zatem na konsumowaniu posiłku, luźnej rozmowie, a na koniec na pożegnaniu z hrabią. Ten ostatni zdawał się doskonale wiedzieć o niepowodzeniu z kupcem Rutgarem, a przynajmniej takie sprawiał wrażenie, gdy życzył by interesy Oktawa trzymały się jak najlepiej. Telrayne wyczuwalnie drgnęła przy tych słowach, chociaż nic nie wskazywało na to by hrabia to zauważył, chociaż z jego nieruchomej twarzy ciężko było cokolwiek wyczytać.
Gdy wyszli na zewnątrz noc panowała już od dość dawna. Było cicho, nawet grajkowie którzy wcześniej umilali czas gościom w namiotach, oddalili się by zaznać odpoczynku.

- Co się stało? - zapytał wprost spokojnym krokiem przemierzając obóz.

- Hrabia - wyrzuciła w końcu z siebie, gdy już się nieco oddalili od jego namiotu. - Nie radzę sobie zbyt dobrze w towarzystwie takich jak on. Nie potrafię czytać z ich twarzy. Poza tym ciarki mnie przechodzą na myśl o ich diecie. To… To po prostu niewłaściwe - wzdrygnęła się. - Nie wspominając już o tym że zawsze zdają się o wszystkim wiedzieć. Każdym słowie, który pada w ich otoczeniu nawet gdy nie mają prawa go usłyszeć. Ich służba to po prostu szpiedzy, każdy co do jednego. W tym namiocie nie padło ani jedno słowo o którym on by nie wiedział, zapewniam cię.

- Zauważyłem. I nieszczególnie mi to przeszkadza - uśmiechnął się ciepło do elfki korzystając z niewielkiej ilości osób w alejce, którą przemierzali.

- A mi tak - zacisnęłą dłoń w pięść. - Cieszę się że wyszliśmy. Zatem… Jakie plany masz na teraz? - zapytała, zmieniając niewygodny dla niej temat na inny.

- Do namiotu. A potem zabawię się w swatkę - westchnął cicho.

Elfka parsknęła śmiechem.
- W swatkę? - zapytała, chichocząc.

- Tak. Znasz kobietę, która nazywa się Val?

- Nie, nie znam chociaż słyszałam, że ma do nas dołączyć - odpowiedziała, zerkając na niego z ciekawością wymalowaną na twarzy. - Z kim chcesz ją wyswatać?

- Ze strażnikiem od pegazów…

- Och… Zatem taka była cena tej przejażdżki? - zapytała rozbawiona. - W takim razie życzę powodzenia. Gdzie zamierzasz jej szukać o tej porze? Z tego co wiem, to nie ma jej w tej części obozu. Gdyby była to wylądowałaby w namiocie ze mną - wyjaśniła swoją wiedzę.

- Ceną była zabawka, która miała ją przekonać do niego. To jest… powiedzmy z dobroci serca - mrugnął do niej.
- Zdaje się, że spędza czas z żołnierzami. Tam rozpocznę poszukiwania.

- O tej godzinie większość z nich pewnie udała się już na spoczynek więc powinno ci to nieco ułatwić zadanie o ile ona sama nie poszła już spać - stwierdziła. - Rozumiem, że teraz pora na przebranie?

- Mam nadzieję, że nie. Nie wejdę jej przecież do namiotu… I tak, jak najbardziej. Ona ponoć lubi towarzystwo zwykłych ludzi. Z resztą niespecjalnie się dziwię. Też czasem wolę porozmawiać z kimś… No, nie takim jak towarzystwo, które opuściliśmy.

- Rozumiem - uśmiechnęła się łagodnie. - Chodźmy zatem.
Powrót do namiotu nie zabrał im dużo czasu. Telrayne z westchnieniem opadła na fotel, wyraźnie zmęczona.
- Jesteś pewien że zdołasz odpocząć przed wyruszeniem w drogę? - zapytała, kryjąc ziewnięcie dłonią. - Nie zostało wiele czasu

- Nie - odparł szczerze zatrzymując się za plecami elfki.
- Pochyl się, proszę - dodał wsuwając dłoń między oparcie a jej ciało i delikatnym, ledwie wyczuwalnym popchnięciem zaprosił ją do tego. Posłuchała, głównie dlatego że nie bardzo miała siłę się opierać ale i z ciekawości.

- Uprzedzam, że nie znam się na tym. Gdybyś poczuła jakikolwiek dyskomfort, natychmiast o tym powiedz - delikatnie położył dłonie na jej ramionach z kciukami leżącymi na karku po obu stronach kręgosłupa. Zaczął uciskać mięśnie we wstępie do amatorskiego masażu. Nie znał się na tym, ale mniej więcej wiedział o co w tym chodziło. Zaczął od karku przez mięśnie kapturowe, barki, ramiona oraz górną część pleców. Przynajmniej taki był plan.

Odpowiedziało mu najpierw pełne zaskoczenia drgnięcie, a następnie pełne ulgi westchnięcie. Elfka pochyliła głowę i poddała się tym działaniom z największą ochotą. Szybko też jednak zaczęła się zwiększać ilość ziewnięć.
- Zdajesz sobie sprawę z tego, że zaraz usnę, prawda? - zapytała nie do końca przytomnym głosem.

Przerwał z uśmiechem. Przesunął palcami po karku bardzo lekko oddziałując na zupełnie inny poziom dotyku.
- Oraz że powinnam usnąć bo w innym wypadku przeciwnicy będą uciekać na sam mój widok i to raczej nie dlatego że świetna ze mnie wojowniczka - usłyszał w odpowiedzi, chociaż nie dało się ukryć, że westchnienie które tą odpowiedz uprzedziło, dalekie było od wyrazu zmęczenia.

- Obawiam się, że jesteś skazana na swoją urodę - odparł i nachylił się, by delikatnie pocałować miejsce, w którym przed chwilą były palce.
- Zdejmij suknię i połóż się. Nie mam zamiaru cię przemęczać. I tak powinnaś spać od jakiegoś czasu. Też się przebiorę.

Wykonanie powierzonego jej zadania nie było wcale takie łatwe. Najpierw bowiem, a była to bez dwóch zdań najtrudniejsza czynność, trzeba było wstać z fotela.
- Chcesz dalszą część masażu, moja księżniczko? To w górę - zapytał Oktaw zdejmując koszulę.

- A nie miałeś czasem wyruszyć na poszukiwania innej? - zapytała, wstając z jękiem niezadowolenia. - Kto by pomyślał, że te fotele mogą być takie wygodne - dodała, powoli zabierając się za zdejmowanie sukni, która po chwili opadła na podłogę po czym została zignorowana. Następny w kolejce był gorset, a po nim reszta bielizny. Tym razem nie prosiła o to by się odwrócił, wyraźnie będąc zbyt zmęczona by chociażby zwrócić uwagę na to czy się przygląda, czy nie. On jednak stał już zwrócony tyłem w jej kierunku od chwili, gdy rozpoczęła zdejmowanie bielizny. Wciągnął na siebie spodnie, które znalazł w namiocie, a potem to samo zrobił z lnianą koszulą nie siląc się na wiązanie jej.
Gdy się odwrócił Telrayne właśnie wślizgiwała się do łóżka.
- Powodzenia - mruknęła na wpół śpiącym głosem, nakrywając się kołdrą. Najwyraźniej było to wszystko na co było ją stać w obecnej chwili. Oktaw podszedł do niej i wierzchnią częścią dłoni przesunął po jej policzku.
- Śpij, księżniczko.
Elfka odpowiedziała bliżej niezrozumiałym mruknięciem. Wyprostował się i otworzył szafę, z której wydobył miecze. Przypiął je do pasa, włosy związał sznurkiem, wyjął kilka kosmyków i zaburzył nieco ich porządek. Efektem był nieład, choć wciąż dość estetyczny. Rozchełstał koszulę na tyle, na ile się dało przy jej sznurowanym rozcięciu sięgającym niemal do połowy klatki piersiowej.

Bankier wyruszył na swoje poszukiwania. Noc była cicha, nawet bardzo cicha. Nie było słychać śpiewu ptaków, cykania świerszczy czy chociaż bzyczenia owadów. Nawet zwyczajowe odgłosy obozu zanikły, ograniczone jedynie do sporadycznych rozmów przy ostatnich, palących się ogniskach. Wartownicy krążyli między namiotami jednak było ich stosunkowo niewielu. Główne siły straży skupiły się zapewne na granicy obozu i dzikich terenów wyspy, gdzie zagrożenie atakiem było największe. Namiot stołowy, w którym była także kuchnia, stał pusty i cichy. Podobnie te namioty, w których znajdowały się sklepy. Dopiero po zagłębieniu się bardziej w część przeznaczoną dla zwykłych ochotników wypatrzył coś, co pozwoliło mu mieć nadzieję na to, że misja jednak się powiedzie.
Ognisko płonęło słabym ogniem, blask dając głównie swoim żarem. Przy nim, na prowizorycznych stołkach wykonanych z pni drzew, siedziała czwórka wojowników. Trzech mężczyzn w wieku od około dwudziestu do grubo po czterdziestce, oraz białowłosa kobieta mogąca sobie liczyć nie więcej niż dwadzieścia pięć wiosen, o ile. Najmłodszy z wojowników trzymał w dłoni drewnianą lirę i wygrywał na niej jakąś spokojną, tęskną melodię. Reszta zdawała się być zasłuchana i nie zwracać uwagi na otoczenie. Nie bez powodu, grajek miał bowiem talent i dziw prawdziwy że nie występował z innymi. Z pewnością poprawiłoby to im opinię, która do najlepszych nie należała.

Wojownik cicho szedł do przodu, jednak nie tak jak człowiek skradający się, lecz zasłuchany. Wyraźnie nie chciał przeszkadzać, co i tak się stało. Uniósł rękę w geście przeprosin.
- Nie chciałem przeszkadzać. Nie wiedziałem, że mamy tu takie talenty. Można? - wskazał wolny pniak.

- Pewnie - zgodziła się białowłosa, nie sprawiając wrażenia urażonej tym, że przerwano występ.
- Siadaj, siadaj - zachęcił najstarszy, podczas gdy pozostała dwójka tylko pokiwała głowami.

Oktaw usiadł z szerokim, szczerym uśmiechem z lewą dłonią wspartą na kolanie, zaś prawą opartą łokciem o drugie z kolan.
- Cholera, powinienem przyjść wcześniej. Znacznie lepsze towarzystwo. Oktaw - przedstawił się i skinął najpierw siedzącej obok niego kobiecie, a potem pozostałym.
- Val - przedstawiła się, zaraz po tym jak przestała śmiać.
- Pete - przedstawił najmłodszy.
- Marcus - podążył za nim czarnowłosy, nieco przy kości mężczyzna, który miał szramę biegnącą przez lewy policzek.
- Tadus - zakończył prezentację najstarszy z zebranych, którego rude włosy przetykane były lekko siwymi pasmami.
- To gdzie byłeś, gdy cię nie było? - zapytała Val, sięgając za siebie by wydobyć bukłak. Najwyraźniej muzyka nie była jedynym powodem tego małego zebrania.

- W miejscach, gdzie kij w rzyci jest równie popularny, co w innych kręgach omasta do ziemniaków. W przypadku niektórych siedział tak głęboko, że strachy na wróble popadły w kompleksy - odparł kręcąc głową.

Val ponownie parsknęła śmiechem, a w jej ślady poszła cała reszta.
- Tak, znam takie miejsca - przyznała się do swej wiedzy. - Tylko cóżeś tam robił?
- Pewnie korzystał z lepszego napitku niż ten co go nam serwowali - wysunął przypuszczenie Marcus, wyciągając rękę po bukłak.
- Jadło też lepsze więc nie ma co się dziwić, ale że cię wpuścili… - Tadus przyjrzał się Oktawowi nieco uważniej. Najmłodszy z grupy nic nie powiedział tylko zajął się strojeniem swojego instrumentu.

Bankier skinął głową.
- Ano lepsze napitki i żarcie, ale… trawa zawsze bardziej zielona tam, gdzie nas nie ma. Wolę sikacza i rozwodnioną grochówkę w życzliwym gronie niż kawior i najstarsze wino świata w miejscu, gdzie każdy chciałby cię wyruchać w sposób gorszy niż ten… - złapał coś w powietrzu i szybko pchnął w górę jakby coś gdzieś wsadzał.
- ... kij - dodał.

- Chłopak dobrze gada - podsumował Tadus, odbierając bukłak od czarnowłosego i przekazując go Oktawowi. Już po pierwszym łyku przekonać się mógł, że z sikaczem ów trunek nie miał nic wspólnego. Był to bowiem bimber i to mocny, dobrze zrobiony, dający niemal natychmiastowego kopa i rozgrzewający jak świeżo wyjęty z ogniska pręt. Dowiedział się o tym nieco zbyt późno, ponieważ w chwili, w której ten pręt już spływał. O mało się nie zakrztusił, co spowodowałoby jeszcze większe spustoszenia.
- Ło kurwa… - wychrypiał. Chciwie łapiąc powietrze wyciągnął bukłak w kierunku Val.
- Nie widziałem cię tu wcześniej, nowy? - Tadus ponownie głos zabrał, wyraźnie ciekaw motywów które kierowały poczynaniami wojownika.
- Przecież widać że nowy - odpowiedziała Val, której reakcja Oktawa wyraźnie poprawiła humor. Odebrała od niego bukłak i klepnęła dwa razy w plecy. Siły, pomimo drobnej budowy, zdecydowanie jej nie brakowało.
- Nie martw się, przeżyjesz - zapewniła, pociągając łyk i puszczając bukłak w obieg. Nie dało się przy tym nie zauważyć, że Tadus oraz Pete nie biorą w owych rundach udziału.

- Odwołuję - wycharczał Oktaw prostując się. Podziękował Val klepnięciem w ramię.
- Odwołuję. To, co tam mają to kwaśne szczyny. Wzięliście mnie z zaskoczenia. Tak, dzisiaj przyleciałem. A wy ile czasu już tu jesteście?
- Pete i Val są nowi jak ty - poinformował Tadus. - Dla mnie to już piąty dzień, a dla Marcusa trzeci.
- Ominęło was najgorsze - zapewnił Marcus, dotykając dłonią szramy. - Gdy tu przylecieliśmy… - pokręcił głową.
- Taaa… To nie plac zabaw dla dzieci. No ale teraz już jest nieco spokojniej, przynajmniej na odcinku między obozem, a miastem - dodał Tadus. - Jutro ruszasz, czy przetrzymają cię? - zapytał.

- Wyruszam. Najwyraźniej będę miał okazję zobaczyć kawałek tego, co mieliście kilka dni temu. Co tam się kręci? - wskazał w nieokreślonym kierunku poza granice obozu.

- Na tym odcinku to głównie ghilliedhusy i terronsy - odpowiedział Marcus. - Z tych dwóch to chyba gorsze są ghilliedhusy.
- Nie chyba tylko są - potwierdził Tadus. - Tyle że to wciąż najsłabsze z potworów. To co się kryje głębiej… Jakoś nie mam ochoty się tam wybierać.

- A są gdzieś ścierwa tego czy wszystkie wyrzucone?

- Są niszczone na bieżąco chyba że je magistrzy chcą badać, to się je zostawia. Po co to trzymać? Jedyne co by z tego wyszło to to, żeby się reszta zlazła. Nie, lepiej niszczyć - Tadus pokiwał głową, przytakując własnym słowom.
- Ja tam jestem ciekawa tego co poza bezpiecznymi rejonami - wtrąciła się Val.
- To dlatego żeś młoda i jeszcze nie miałaś okazji z nimi walczyć - odparował Marcus.
- Nie mogą być gorsze od dzikich guźców z Lasu Fey - oburzyła się.
- Nie wiem, z nimi nie walczyłem - przyznał Marcus.
- Co by nie było okaże się jutro na ile godnymi są przeciwnikami, a teraz… - wyciągnęła dłoń po bukłak, który czarnowłosy trzymał w dłoni, upiła łyk, po czym oddała go Oktawowi. - Masz już swoją grupę? - zapytała.

Odebrał od niej bukłak i upił znacznie mniejszą ilość bimbru. Nie miał zamiaru się upić. Alkohol, mało snu i księżniczka to zły pomysł. Bardzo, bardzo zły. Siknął głową.
- Tak, przydzielili mnie do ochrony księżniczki. Chociaż ten jej zwierzak w zupełności powinien wystarczyć - spojrzał na Tadusa pytająco z wyciągniętym w jego stronę alkoholem.

Ten jednak pokręcił głową.
- Wolę ograniczać tą konkretną przyjemność - wyznał.
- Tak, nasz drogi Tadus jest w tej grupie głosem rozsądku - potwierdził Marcus, wyciągając dłoń po bukłak.
- Ktoś musi dawać młodym dobry przykład - Val stanęła w obronie starszego mężczyzny, po czym w najlepsze zignorowała jego śmiech. - Skoro przydzielili cię do księżniczki i o ile chodzi o TĄ księżniczkę to przyjdzie nam wyruszyć razem. I przyda się nam więcej tego cudeńka - wskazała na bukłak, który wrócił do Val.

- Tym bardziej miło pogadać zawczasu. I… z jednej strony masz rację, ale z drugiej nawet nie próbuję sobie wyobrazić następnego dnia. Rzuciłbym się pod panterę. To bardziej humanitarne.

- Ooo widzę że to faktycznie ta sama - Val roześmiała się. - Nie miałam jej okazji poznać ale słyszałam dość. Będzie zabawnie - dodała, a jej uśmiech zmienił nieco swoją naturę na znacznie bardziej złośliwą niż wesołą.
- W ogóle nie rozumiem po co przysyłają jakieś księżniczki i to tak wcześnie - Marcus potarł dłonią twarz.
- A kto im zabroni? Mają złoto to mogą robić co chcą, taka prawda - Tadus wyraźnie nie był dobrze usposobiony do tych, którzy stali wysoko w hierarchii społecznej.
- Fakt, chociaż mogli ją jednak przekonać do tego by, skoro już się pofatygowała, to poczekała na statku aż faktycznie będzie na tyle bezpiecznie by ją można było przewieźć na grzbiecie pegaza.
- Bo takich jak ona nie da się po prostu zamknąć, Marcusie. Rozwaliłaby statek - wyjaśniła Val, pociągając z bukłaka i podając go dalej. Nie widać było po niej efektów trunku, chociaż bez dwóch zdań wypiła już dość by takowe się pojawiły. Nawet Marcus mówił wolniej niż przystało, no chyba że był to jego naturalny rytm.

- Też zastanawiało mnie po co przyleciała. Nie chcę być jak stara przekupa na targu, więc koniec jojczenia. Księżniczka jest raczej w porządku. To znaczy, nie zrozumcie mnie źle, chcę powiedzieć, że nie jest to sucz, której przeszkadza pyłek kurzu pod szacownym tyłkiem. Jest bardzo miła. I dziecięca. W tym tkwi problem. Jest dzieckiem lub zachowuje się jak dziecko. Dlatego nie mogą jej zamknąć na statku. Cała załoga popełniłaby zbiorowe samobójstwo. Ci wytrzymalsi po dwóch dniach.

- A my będziemy musieli z nią spędzić minimum jeden, jak nie dwa, a kto wie czy nie kilka dni - przeciągnęła się wzdychając przy tym z przyjemności. - Nie wiem jak ty ale ja planuję się porządnie zaprawić przed wyruszeniem i skorzystać nieco z życia zanim się na nie targnę - dodała.
- Jutro będziesz błagać o to żeby cię dobili - ostrzegł Tadus.
- Możliwe, ale to będzie jutro, a dziś jest dziś - odparła, wcale nie zrażona mrocznymi wizjami jakie przed nią malował.

- Zorganizuję zapałki. Będziemy je ciągnąć. Najkrótsza wygrywa zakończenie tortur - roześmiał się cicho łokciem szturchając lekko Val.

Ta w odpowiedzi przewróciła oczami.
- Zawsze można ją po prostu uśpić, przywiązać do tego jej kota i problem z głowy - rzuciła własnym pomysłem.
- A później tłumaczyć się z tego czynu albo i stracić za to głowę - głos rozsądku Tadus ponownie przywrócił dziewczynę do realnego świata.
- Nawet pomarzyć już nie można. Może byś się jednak napił? - odcięła się.
- Nie - odpowiedział krótko, co wywołało szeroki uśmiech na jej twarzy.
- Skoro bierzesz udział w jej ochronie to pewnie dostałeś jeden z tych wyszukanych namiotów i jakiegoś szlachcica do towarzystwa - zainteresowała się Val. - Faktycznie takie one wygodne? Bo jakie jest jedzenie i picie to już wiemy.

Skinął głową.
- Więcej w nich prywatności, bo dwuosobowe. Jak się trafi na porządną osobę, a nie jakąś łajzę, to nawet całkiem sympatycznie - przyznał gładząc brodę z lekkim zamyśleniem.

- Nie wyglądasz jakbyś trafił dobrze. W innym razie by cię pewnie tu nie było, szukającego towarzystwa grubo w noc - stwierdziła. Bukłak ponownie wylądował w jej dłoniach ale nie było już nic, co mogłaby wlać sobie w gardło. - No to chyba koniec imprezy - stwierdziła, rzucając bukłakiem za siebie. - No i dobrze, pora się przespać. Jest szansa na to że moje współlokatorki już od dawna chrapią więc… - co mówiąc podniosła się i ponownie przeciągnęła.
- Faktycznie, godzina już późna - poparł ją Marcus, a Tadus tylko przytaknął głową.
- Odprowadzić cię, Val? - zaproponował Pete, który do tej pory robił za niemowę.
- Nie, młody, dam sobie radę - odrzuciła go bez mrugnięcia okiem.

- Tak. To był bardzo dobry czas. Dzięki i obyśmy jeszcze kiedyś mieli okazję to powtórzyć. Przynajmniej raz - wyciągnął rękę do każdego po kolei zaczynając od Val, a kończąc na Tadusie.

Val uścisnęła ją, ponownie wykazując się większą siłą niż było to po niej widać.
- Kto wie, kto wie - odpowiedział Tadus, ściskając mocno dłoń Oktawa. Marcus jedynie skinął głową, zdając się być myślami gdzie indziej, a Pete po prostu oddał uścisk.

Ognisko zostało zasypane po czym się rozeszli. Tadus ruszył wraz z Petem, Marcus sam. Obie grupy zmierzały w stronę, z której przyszedł Oktaw, z tym że Marcus odbił bardziej na prawo. Val z kolei skierowała się w przeciwnym kierunku. Szła niespiesznie, pogwizdując pod nosem i wyraźnie ciesząc się spacerem. Nie sprawiała wrażenia osoby, która się gdzieś spieszy.

Wojownik odchrząknął i westchnął.
- Val? - odezwał się na tyle cicho, że nie był pewien czy go usłyszy. Spojrzał na nią.

Przystanęła ale się nie odwróciła.
- Nie jestem zainteresowana, kiedyś trzeba spać - rzuciła, po czym wznowiła swój spacer.

- Nie o to chodzi. Ale jest to w pewnym sensie odpowiedź na to, o co chciałem zapytać - pokiwał głową.

Przystanęła ponownie i odwróciła się wyraźnie zaciekawiona.
- A o co chciałeś zapytać?

Włożył ręce do kieszeni.
- Możesz się ze mnie śmiać ile chcesz, ale mój znajomy… romantyk z niego. Cholera, brzmi jakbym mówił o sobie… W każdym razie facet bardzo chciał cię poznać, ale wiedział, że jutro wyjeżdżasz. Poznać nie w sensie zaciągnięcia do namiotu… choć tego akurat nie jestem pewien, lecz wiem, że to nie był cel… ale zauroczył się. Chciał ci zaimponować. Kupić wino, jakieś błyskotki tylko po to, żebyś zwróciła na niego uwagę. Tylko go nie stać. Nie jest bogaty. Powiedziałem, że jeśli spotkam jakąś Val, to powiem o nim jakieś dobre słowo. Jednak nic nie obiecywałem. Chciałem zapytać czy miałabyś kilka minut dla niego. W żadnym wypadku nie miałem zamiaru pytać o nic więcej niż rozmowę, bo to już nie moja sprawa. W każdym razie rozumiesz już, jest to w pewnym sensie odpowiedź na moje pytanie - wzruszył ramionami zapatrzony w ugaszone palenisko.

Roześmiała się.
- Kumpel skłonił cię do zostania swatką? Dobra, w sumie nie o takich rzeczach już słyszałam - parsknęła, pokręciłą głową, a na koniec westchnęła. - Jest późno, Oktaw. Jutro wyruszamy, pewnie do tego rano. Mogę poświęcić temu kumplowi góra kwadrans i nie ma szans na zaciąganie do namiotu - oświadczyła. - I robię to tylko dlatego, że jesteśmy w jednej drużynie, a ta cała prośba brzmiała tak nieporadnie że mi się humor poprawił.

- Chłopak się ucieszy - powiedział bez cienia wesołości w głosie. Przeciwnie. Brzmiał na smutnego.
- Chodź, zaprowadzę cię do niego. To nie mój kumpel. Ledwie go znam, bo rozmawialiśmy zaledwie dwa razy. Ma na imię Bran - wyjaśnił Oktaw.

- Czekaj, czekaj… Bran? Ten od pegazów? - zapytała, zanim gdziekolwiek zdążyli ruszyć.

- Aha, znacie się. W takim razie… Cóż… Usuwam się z pośrednictwa. Jeśli się znacie, to znaczy, że decyzja została już podjęta. Uznaj, że nie było tematu - rzekł uśmiechając się samymi ustami.

- Czekaj mówię - prychnęła podchodząc do niego. - Powiedzieć, że się znamy to ciut za dużo. Facet ugania się za moją siostrą - wyjaśniła. - Nie mówię, że jest zły czy coś ale… Jeżeli to twój kumpel to przekaż mu że ona nie ma ochoty się teraz z nikim wiązać. Może wtedy to do niego dotrze. - Była wkurzona, widać to było gołym okiem. Zaciśnięte pięści, iskry w oczach i ta mina, która sugerowała że jedno niewłaściwe słowo skończy się rękoczynami.

Wydawał się tego nie widzieć. Lub ignorować. Westchnął.
- Mówiłem ci, że to nie jest mój kumpel. Gadaliśmy dwa razy. Nie wiedziałem, że… jest was dwie i do obu ludzie zwracają się podobnie. Nie mam zamiaru nagabywać. Wiesz co to jest? - wyciągnął z kieszeni obrączkę, którą schował ponownie i pokazał puste dłonie, które założył na piersi. Spojrzał w bok i nie powiedział nic więcej.

- Tak, obrączka w kieszeni zamiast na palcu - to bynajmniej nie poprawiło jej nastroju. - Znam takich. I tak, mamy podobne imiona. Po prostu… Następnym razem nie zgadzaj się na robienie przysług ludziom, których nie znasz - dodała, nieco się opanowując.

- Nie, nie znasz takich. Gówno o mnie wiesz, ale już mnie oceniłaś. Jakbyś wiedziała wszystko. Chciałem pokazać, że rozumiem brak chęci na związki. I nie godziłem się na żadną przysługę. Zaoferowałem to sam, bo chciałem pomóc. Od tak po prostu. Jak człowiek człowiekowi zostawiając decyzję twojej siostrze… to znaczy tobie myśląc, że jesteś adresatką. Dobranoc, Val - odwrócił się i ruszył w stronę namiotu z rękami w kieszeniach. Nagle jednym ruchem rozwiązał sznurek i gwałtownym ruchem głowy rozrzucił włosy, które następnie odgarnął z twarzy. Nie oglądał się do tyłu. Słyszał za sobą ciszę. Kobieta nie poruszyła się, lecz Oktaw nie zamierzał sprawdzać.

Powinien zostać w namiocie. Wejść do łóżka Telrayne i przytulić się do niej. Teraz było już na to za późno. Wyobraził sobie scenę, w której zrobiłby tak, zaś kobieta przekręciła się, zmierzyła go zimnym spojrzeniem i kazała wynosić się do siebie. Może by tak nie zrobiła, ale bankier i tak miał już popsuty humor. Nie chciał ryzykować kolejnego paskudnego incydentu. A było tak przyjemnie.

Nim się obejrzał był już w namiocie, który zamknął od środka i usiadł w fotelu. Zaczekał aż jego wzrok przyzwyczai się do ciemności. Wtedy wstał, by poskładać rozrzucone ubrania. Gdyby tak zrobił w domu przez kilka miesięcy słuchałby o braku poszanowania przedmiotów oraz rozrzutność. Ułożył je na skrzyni Telrayne, po czym usiadł ponownie zastanawiając się co zrobić ze zbroją leżącą na łóżku. Mógłby ją przenieść na fotel, ale nie wiedział czy by się nie zsunęła i nie narobiła hałasu. Może stół.
Oparł głowę myśląc z zamkniętymi oczami. Był zmęczony, a fotel rzeczywiście był wygodny. Zasnął niemal natychmiast.
 
__________________
Drogi Współgraczu, zawsze traktuję Ciebie i Twoją postać jako dwie odrębne osoby. Proszę o rewanż. Wszystko, co powstało w sesji, w niej również zostaje.
Nie jestem moją postacią i vice versa.
Alaron Elessedil jest offline