Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 15-02-2020, 12:04   #6
Alaron Elessedil
 
Alaron Elessedil's Avatar
 
Reputacja: 1 Alaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputację
Warszawa, 20.03.2019, środa



Ciszę śpiącego mieszkania wypełniły odgłosy ćwierkających ptaków. Początkowo były ledwie słyszalne, jakby zwierzęta nie chciały naruszać spokoju zalegającego w sypialni. Ich głos narastał.

Artur obrócił się na drugi bok i wcisnął przycisk budzika stojącego na szafce po lewej stronie łóżka. Pokazywał godzinę 7:00. Z westchnięciem zsunął nogi z podwójnego łóżka i przeciągnął się. Podszedł do drzwi balkonowych. Zdecydowanym ruchem rozsunął zasłony wpuszczając do środka promienie słoneczne spływające z błękitnego nieba z rzadka poprzecinanego cirrusami. Widok z okna daleki był od jego marzeń. Poza barierką tarasu wyłożonego sztuczną trawą nie znajdował się las, jezioro, góry ani nawet park. Zobaczył tam bloki, ulicę, samochody i ludzi.
Przeciągnął się jeszcze raz, po czym odwrócił się, wyminął łoże małżeńskie jeszcze niedawno zajmowane przez jego rodziców. Uśmiechnął się widząc sposób, w jaki dzienna gwiazda sprawiała, że pomieszczenie zdawało się świecić własnym światłem. Ciepłe, olchowe panele podłogowe, meble i drzwi, ściany w barwach świeżej, soczystej zieleni młodej trawy oraz kanarkowo-słonecznej żółci.




Wszedł do łazienki w całości wyłożonej przytulnym drewnem. Na wolnych miejscach na ścianie wisiały ramki, za których szkłem kryła się lniana podkładka z kompozycjami suszonych ziół oraz opisem krótkim ich opisem zawierającym łacińskie nazwy, występowanie i zastosowanie zielarskie.

Przy umywalce nałożył ekologiczną pastę na bambusową szczoteczkę i stuknął palcem w dolny róg lustra. Na całej powierzchni pojawił się ekran powitalny, który niemal natychmiast przedstawił podstawowe informacje. Godzina 7:03. Aktualne dane pogodowe z urządzenia znajdującego się na tarasie wskazywały temperaturę 0 stopni Celcjusza, 273,15 stopni Kelvina i 32 stopnie Fehrenheita. Temperatura odczuwalna pokrywała się z obiektywną. Wiał wiatr zachodni o prędkości 6 km/h. Wartość wszelkich opadów utrzymywała się na stabilnym poziomie 0,0 mm. Wilgotność powietrza 93%, zachmurzenie na poziomie 8%. Tuż obok zbiorczych, empirycznych danych znajdowały się wykresy prognostyczne Uniwersytetu Warszawskiego. Nie lubił telewizyjnych prognoz. Nie lubił telewizji wraz z całą propagandą sączącą się z niej do umysłów nieświadomych obywateli niezależnie od wybranej stacji będącej jednocześnie deklaracją stronnictwa politycznego. Już sam ten fakt był mentalnym odpowiednikiem alarmu nuklearnego wyjącym ze wszystkich głośników w wyrazie panicznego ostrzeżenia przed stronniczością i tendencyjnością równoznacznymi z brakiem obiektywizmu. Nie miał zamiaru chłonąć tej papki nie mającej nawet sił udawania pseudointelektualizmu, zmieniającej ludzi w klaszczące małpy straszniejsze niż ich odpowiednik z talerzami z horroru “The Devil’s Gift” z 1984 roku.

Machinalnie czyszcząc zęby stuknął w odtwarzacz muzyki i z długiej listy wybrał jeden z utworów, który miał odciągnąć jego myśli od smutnej rzeczywistości światowych społeczności.




Eurythmics wylało się z głośników podsufitowych w łazience oraz sypialni. Wypłukał usta oraz szczoteczkę i krytycznie przyjrzał się własnej twarzy. Obrócił ją w lewo, w prawo zastanawiając się nad przycięciem brody. W końcu miał dziś wideokonferencję z centralą w Amsterdamie. Dawno nieużywany trymer leżał w szafce za lustrem. Umył twarz, wytarł ją, a następnie wydobył z niej grzebień. Uczesał włosy oraz brodę. Nie chciało mu się. Ponownie obejrzał się, po czym stwierdził, że lepiej już i tak nie będzie. Taki dostał wygląd. Nie mógł nic na to poradzić oprócz operacji plastycznej. Niezdrowej, co całkowicie zamykało tą drogę. Odwrócił się tyłem do wanny z kabiną prysznicową. Wrócił do sypialni, odsunął harmonijkowe drzwi garderoby. Muzyka zmieniła się. Tym razem Enya wykonywała “Caribbean Blue”.

Garnitury znajdowały się po prawej stronie. Czarny, ciemnografitowy, grafitowy, szary, jasnoszary, beżowy, biały. Cmoknął cicho.

Będzie klasycznie. Ciemnografitowy, biała koszula, czarny krawat, srebrne spinki do mankietów z czarnym pasem, biała poszetka złożona w kwadrat, czarne, sznurowane pantofle i czarne skarpety. Lubił klasyczną elegancję dżentelmenów. Dlatego nie miał w domu ani jednej pary skarpetek z pizzami, Myszkami Miki, jelonkami czy palmami w pełnej gamie kolorystycznej od jaskrawej żółci przez seledyn po wściekły róż. Klasyka. Pełne spektrum od czerni do bieli z okazjonalną odskocznią w kierunku granatu lub beżu. Różne Maje Sablewskie oraz inni styliści, jak Julia, z całą pewnością nazwałyby jego szafę nudną. Ale jemu się podobała. Obok garniturów wisiały czarny płaszcz z kołnierzem długi do połowy łydek, ciemnografitowy z podpinką na suwak wyposażoną w stójkę szczelnie otulającą szyję oraz kaptur. Kończył się tuż przed kolanami. Ostatni był podobnej długości, utrzymany w stylu podobnym do pierwszego. Nad nimi na półce fedory i trilby. W rogu garderoby stały laski.
Leonard Cohen odmierzał czas poprzez “Dance me to the end of love”, które przeszło w “You want it darker”. Artur był podszedł do łóżka, aby je zasłać słuchając spokojnie głębokiego głosu wibrującego między ciemnymi nutami. Kiedy ostatnia ucichła dotknął palcem panelu wyłączającego system. Podszedł do szafy z suwanymi drzwiami, przy której znajdowało się wyjście z sypialni i wkroczył na korytarz o gładkich, białych ścianach ozdobionych pejzażami. Po jego prawej stronie znajdowały się kolejne drzwi, które będzie musiał przekroczyć już za kilkanaście minut, by rozpocząć pracę. Najpierw jednak skręcił w lewo przechodząc obok biblioteczki po prawej. Minął spiżarnię z lewej w chwilę później wchodząc do miejsca, gdzie korytarz płynnie przechodził w przedpokój po lewej stronie oraz obszerny salon zajmujący całe pomieszczenie przed i na prawo od Artura. Przestrzeń mogłaby być jeszcze większa, gdyby zdecydował się na usunięcie niewielkiej toalety z wejściem od strony przedpokoju. Przypominała ona mały prostopadłościan niedosięgający do zewnętrznej ściany mieszkania, za którą znajdował się drugi taras. W powstałą lukę wciśnięty był stół mieszczący osiem osób, gdy był złożony. Pozostała, większa część salonu łączyła się z kuchnią - jednym z pierwszych celów tego ranka.

Owsianka była codzienną podstawą, na której budował pozostałą część dnia, a także nieodłączną częścią codziennej rutyny. Usiadł w fotelu przy stoliku kawowym, na którym kawa nie stała od tak dawna, że hartowane szkło blatu zdążyło zapomnieć jak ten napój wygląda.

Jadł spokojnie, bez pośpiechu, ale mimo wszystko miska szybko zaświeciła pustką. Mechanicznym ruchem umył ją, odłożył na suszarkę i wrócił do korytarza. Oto czas rozpoczęcia pracy. Przeszedł przez drzwi znajdujące się na jego końcu. Pokój pracy był niegdyś gabinetem matki. Artur niewiele w nim zmienił. Wejście do pokoju znajdowało się w jego rogu. Na przeciwległej ścianie przy dalszym rogu znajdowało się drugie wyjście na taras. Na ścianie po prawej stronie Artur zainstalował pojedynczą, czarną konstrukcję zawierającą drążek do podciągania, poręcze do pompek, uchwyty do wznosów nóg oraz hak na worek. Niecały metr dalej na podwójnym haku wisiała kamizelka i pas wraz z linami przystosowane do przyczepienia obciążników leżących na podłodze pod nimi. Artur jeszcze nigdy ich nie użył. Nie był aż tak bardzo zaawansowany. Zaletą kalisteniki była minimalna ilość sprzętu oraz przestrzeni.
Reszta pomieszczenia wyglądała identycznie. Jasnoszary, puchaty dywan kontrastował z ciepłem olchowych paneli. Stało na nim pokaźnej wielkości biurko obrócone bokiem do okna. Niespełna metr za skórzanym fotelem obrotowym całą ścianę zajmowała szafa na dokumenty wszelkiego rodzaju. Były tam nawet akty urodzenia, chrztu czy ślubu wszystkich członków rodziny. W większości odpisy notarialne. Matka musiała mieć wszystkie sprawy formalne pod kontrolą. Artur dorzucił swoje szkolenia w wersji papierowej czy drukowane wersje przepisów regulujących bankowość.

Usiadł i włączył każdy z trzech monitorów. Otworzył jedną z szuflad, z której wydobył służbowy komputer, który umieścił w stacji dokującej. Bez chwili zwłoki zalogował się, włączył kamerę, założył słuchawki i wybrał połączenie. Na jednym z ekranów pojawiła się twarz Pawła Kwiatkowskiego. Na innym drugim otworzył dyrektywę Unijną, zaś na ostatnim, środkowym, zbudowany przez nich model.

- Mamy Archera! - ogłosił przyjaciel Artura.

- Ano jestem. Przeglądałem model, wykonałem kilka testów i dostałem czerwone światła w PSI. Już wam to wysyłam - poinformował natychmiast Rozbicki logując się do klienta pocztowego.

- Ale… przecież nam się portfel poprawił, więc można się spodziewać dużych przekroczeń - zauważył jego szef, Grzegorz Drozdowski.

- Niby tak. To rzeczywiście kontrowersyjny temat, ale jaką będziemy mieć moc prognostyczną w takim wypadku?

- Grzesiu, muszę się tu zgodzić z Archerem. Wywaliło powyżej 20%. Walidacja nas zeżre... - powiedział bardzo wolno Kwiatu poprawiając okulary, gdy przyglądał się wynikom przeprowadzonego testu.




Telefon Artura leżący na blacie rozbłysł nagle. Karolina Mierzejewska. Czego mogła od niego chcieć siostrzyczka? Ostatnim razem rozmawiali na Wigilii w 2018r. Nie oznaczało to, że mieli złe kontakty, przeciwnie. Tak po prostu wychodziło, że każde z nich zajmowało się swoją robotą. Niegdyś Artur znacznie częściej odwiedzał swoich bliskich. Połączenie zostało przerwane. “Masz 1 nieodebrane połączenie” - informował smartphone.

- Ok, ok - przerwał jeden z mężczyzn siedzących przy stole konferencyjnym. Jego łysa głowa zwrócona była wprost na obiektyw kamery w Amsterdamie. Ekran rozbłysł ponownie. Znów Karolina. Odrzucił połączenie wybierając jedną z wiadomości, jaką zaproponowała aplikacja: “Jestem na spotkaniu. Oddzwonię.” Zmyślne te systemy.

- How about GINI value? - dopytał, zaś Paweł uśmiechnął się lekko.

- About 65%.

- Why isn’t it above 70%? - pytał Holender.

- When I see GINI above 70% I am starting to be afraid that model overfits to our data - zripostował natychmiast Artur.

“Ok.” Karolina nie wysiliła się za bardzo.




- Cześć. Przepraszam, byłem na spotkaniu. W czym mogę ci pomóc, siostrzyczko?

Mikrofala zapiszczała oznajmiając gotowość obiadu. Tego dnia miał spaghetti w sosie pomidorowym z ziołami prowansalskimi. Dodał kilka świeżych liści oregano rosnącego pod oknem. Złapał widelec i zasiadł na kanapie naprzeciwko telewizora. Tam czekała na niego twarz Karoliny siedzącej przy komputerze ze słuchawkami na głowie. Poprawka, jedną słuchawką.

- Zadzwoń do Julii - powiedziała wprost pisząc coś na komputerze. Najprawdopodobniej mail do jednej z firm współpracujących.

- Po co? Widzieliśmy się przecież na Wigilii. Coś się stało? - zapytał ostrożnie z wyraźną niechęcią. Nawinął pierwszą porcję spaghetti na widelec. Przerwała nagle i spojrzała ostro w kamerę.

- Słuchaj, Artek, nie wiem o co się pocięliśie i gówno mnie to interesuje. Ona teraz potrzebuje pomocy. Oczywiście tego nie powie. Wiesz jaka jest. “Życie jest po to, żeby się bawić, nie nudź, wskakuj na parkiet!” i tego typu farmazony. Ona się gubi, Artek. Tylko patrzeć jak wejdzie w dragi.

Arturowi odechciało się jeść.
- Nie wejdzie.

- Skąd wiesz?

- Karolina, wiem. Znam trochę swoją siostrę.

- Właśnie. O tym mówię. Skorzystaj z tego waszego połączenia między mózgami. Może nie zacznie ćpać, ale alkoholizm to jej grozi dość poważnie. Nie dam ci jej zmarnować przez jakieś głupie kłótnie. Masz do niej zadzwonić.

- Spotkamy się na weselu, to z nią pogadam. A jeśli chcesz powiedzieć, że będę ryzykował jej zdrowiem przez trochę… słabą relację, to lepiej przemyśl to dwa razy zanim coś takiego powiesz. Albo pięć - odparował Artur z irytacją pobrzmiewającą w głosie. Karolina westchnęła lekko zrezygnowana.

- Artek, sorry, ale nie kumasz. Nie chcę powiedzieć, że będziesz stał obojętnie. Chcę powiedzieć, że przez tą waszą kosę czy co to tam jest, możesz zareagować za późno. A moment na reakcję jest teraz.

Tym razem westchnięcie wydostało się z ust Artura.
- Niby dlaczego akurat teraz?

- Bo Czarek coraz bardziej chce ją wypierdolić z mieszkania. Ona musi wrócić do domu, a nie do jakiegoś swojego “kolegi”, co da jej dach nad głową za cenę pieprzenia się kiedy tylko tego zapragnie. Sorry, ale taka jest prawda. Jest spłukana i ma nóż na gardle. Sama do ciebie nie przyjdzie, a może pójść tylko do mnie i do ciebie.

Julia nie była najlepszym przykładem dla dzieci. Była śliczna, charyzmatyczna i miała zbyt lekkie podejście do życia. Słabe warunki. Do Łukasza też nie pojedzie, bo ciężarnej Danieli ostatnie czego trzeba, to stres. Karolina i Janek często wyjeżdżali. Nie chodziło o to, że Julia zdemoluje mieszkanie. Bardziej o to, że nie zmieni to jej położenia względem ostatniej chwili. Ot zmieni miejsce zamieszkania. A jej rzeczywiście mogła być potrzebna pomoc.
- Czyli tylko do mnie. Zobaczę. Albo zadzwonię do niej, albo pogadam z nią na weselu.

Karolina sapnęła i z hukiem opuściła ręce na blat.
- Czy ty mnie słu…?

- Siostra! Też mam swoje życie i zajęcia. Nie rzucę wszystkiego, a to będzie długi temat. Do niedzieli Czarek jej nie wywali, a jeśli cię to uspokoi, to napiszę do niego smsa, żeby już jej nie cisnął, bo chcę ją przejąć od poniedziałku. Może od niedzieli. Przez cztery dni nic jej się nie stanie. Ale na wszelki wypadek zadzwonię do niej najszybciej jak się da.

Był to klasyczny bullshit. Ale dobry bullshit. Nie miał niczego pilnego. Po prostu chciał odwlec ten moment, a jednocześnie nie mógł się doczekać rozmowy z Julią. Gorzej. Wiedział, że im więcej czasu minie, tym szybciej będzie chciał się z nią pogadać. Tym jednak zajmie się później.
- Pasuje? - zapytał.

- Nie. Ale jest wystarczające. Jedz, bo ci wystygnie.

- Już wystygło - uśmiechnął się do Karoliny.
- Nie jęcz i jedz. Zaraz chyba wracasz do pracy.

Zgodnie z poleceniem wepchnął do ust kęs obiadu.
- Nie inaczej. Najwyżej zjem przy komputerze.

- Podobno to niezdrowo.

- Bo niezdrowo. To ten sam mechanizm, co z talerzami tylko przesunięty do skrajności. Jak dostaniesz tą samą porcję na dużym i małym talerzu, to będziesz się czuła bardziej syta zjadając z mniejszego. Taki mindtrick. Jeśli przy okazji piszesz, oglądasz lub robisz jakąś inną pierdołę, to mózg dostaje mindfucka. Raz, że nie wie ile zjadł, więc będziesz czuła się mniej najedzona większą porcją. Dwa, że dotrze to do mózgu z opóźnieniem, więc zdążysz zjeść więcej zanim zrozumiesz, że jesteś najedzona. No i jest jeszcze trzecia strona. Nie gryziesz tak dokładnie, przez co większa część… większa niż jedząc normalnie… większa część trawienia odbywa się w żołądku. To jest cały wór cegieł do otyłości. Jeśli się skupiasz na jedzeniu, wyczuwasz nowe smaki, połączenia smakowe. Wtedy jesz nie po to, żeby się nażreć, ale żeby smakować - wpakował sobie kolejny widelec makaronu do ust, zaś Karolina uśmiechnęła się szeroko.

- Dobra, dobra. Nie mądrz się tylko smakuj. Wpadniesz do nas w tym tygodniu?

- Hmmm… No… może. Nie wiem czy znajdę chwilę, ale jakby coś, to będe dzwonił. Ale nie obiecuję.

Musiał podtrzymać swoje kłamstwo. Jeśli znalazłby czas na wizytę, to czemu nie miałby jej dla Julii? Ale gdyby się złamał i zadzwonił, to wtedy bardzo chętnie odwiedziłby siostrę.
- Tylko zadzwoń wcześniej, to się obrobię z robotą wcześniej i będziemy mogli posiedzieć.

- Jasna sprawa!

- No, to czekam na info. Jesteśmy w kontakcie. Trzymaj się!

- Do usłyszenia!




Usiadł w fotelu naprzeciwko okna. Do wnętrza wpadały promienie światła słonecznego odbitego od powierzchni Srebrnego Globu. Zaświecił światło w tej ćwiartce biblioteki i otworzył książkę. Gruby tom “Peanathemy” Neala Stephensona leżał mu na kolanach, ale zanim go otworzył oparł wygodnie plecy i głowę. Siedział w bezruchu z rękami na podłokietnikach. Oczy miał zamknięte.

Ten dzień był aktywny. Na Jagiellońskiej nieopodal starego FSO deweloper wznosił nowy blok. Musiał tam pojechać, żeby obejrzeć postępy. Budynek stał, okna były wstawione. Trwały prace wewnątrz, choć do ich zakończenia pozostało jeszcze sporo czasu. Pomimo pensji tej wysokości i tak musiał wziąć kredyt. Nie dlatego, że nie było go stać na zakup mieszkania za gotówkę, przeciwnie. Jego podejście do pieniędzy umożliwiało mu to bez najmniejszych problemów. Cały kłopot polegał na tym, iż wtedy pozbyłby się prawie całego zakumulowanego kapitału. Co jeśli któreś z rodziców zachoruje i będzie potrzebowało drogiego leczenia? Co jeśli wydarzy się jakaś tragedia i którykolwiek członek rodziny straci dobytek życia włącznie z mieszkaniem? Odkują się, tego był pewien, ale wtedy nie miałby jak ich poratować w okresie przejściowym. Oprócz ściągnięcia ich do domu na Angorską. Kapitał był zawsze najbardziej wartościową częścią kredytu w bankowości. Każdy chce mieć kapitał. Musiał go mieć na nieprzewidziane sytuacje awaryjne.

Zdawał sobie także sprawy z nietrwałości elektronicznego pieniądza. Nierozsądnym było lokowanie kapitału tylko w pieniądz elektroniczny. Dlatego dywersyfikował oszczędności. Mieszkanie przy Jagiellońskiej, planował zakup sporej połaci ziemi pod Warszawą. A co w przypadku wojny, skażenia biologicznego lub innej katastrofy nuklearnobioelektrycznej? Złoto i inne kosztowności. Oczywiście oprócz przygotowania się do przeżycia w postaci ekwipunku, który gromadził od jakiegoś czasu oraz całkowitego uniezależnienia od innych ludzi. Susze spowodowane globalnym ociepleniem, tworzenie z Wisły wodostrady do Morza Bałtyckiego, co jest jedną z bardziej “genialnych” idei. Podstawą było zabezpieczyć się na miesiąc do dwóch. Wtedy największe zawieruchy powinny już przejść i można wyjść ze swojej nory, by sprawdzić czy ludziom udało się przywrócić stary porządek. A jeśli nie, to dowiedzieć się jak wygląda nowy i jak można się w niego wpasować. Dlatego na liście jego zakupów były solidne duże ilości alkoholu i papierosów jako potencjalnej waluty. Musiał też postarać się o pozwolenie na broń. Z łuku już uczy się strzelać. Nawet kupił sobie porządny, bloczkowy. Strzały są wielokrotnego użytku, broń nie jest traktowana jako broń przez prawo polskie, więc nie potrzebował na nią pozwolenia. Co innego kusza czy kamizelka kuloodporna, co było dla Artura mocno poronione. Przydałby się schron. Można by było taki wznieść samodzielnie. Stworzyć generator prądu elektrycznego z dynamo…
Nagle otworzył oczy. Spojrzał na zegarek. Zniknęła godzina. Musiał przysnąć nawet nie wiadomo kiedy, ale nie chciało mu się wstawać. Jeśli znowu się zdrzemnie, nic nie szkodzi. Odłożył książkę na stolik obok, żeby przypadkowo jej nie zniszczyć.

Jutro będzie musiał poszukać prezentu dla Łukasza. Koniecznie z odbiorem osobistym, bo do piątku nie zdążą go dostarczyć. Pewnie coś z militariów. Może multitoola. Takiego porządnego. Może Leathermana. To niezniszczalne narzędzia wielofunkcyjne. Tylko wtedy co dla Danieli? To był problem. Może jednak Leatherman nie był dobrym pomysłem. Komplet garnków? Absurd. Nienawidził robić prezentów, bo nie umiał trafić w potrzeby. W najgorszym wypadku wciśnie im ze dwa tysiące do koperty. Pieniądze zawsze się przydadzą. Problem w tym, że nie był zwolennikiem dawania pieniędzy. Lubił dać coś od serca. To była prawdziwa wartość przedmiotu, niewyrażona w żadnej walucie. To było to, co się liczyło w rzeczywistości. Staranie, praca… Nie dziś. Nie miał do tego głowy.

No i jeszcze spotkanie z Izabelą, dawną znajomą ze studiów, choć nie z roku ani nawet kierunku. Studiowała… coś… nie pamiętał co. Chyba języki. Widywali się na korytarzu, chwilę gadali i szli w swoją stronę. Do chwili w której wyjechała z Polski i kontakt się urwał. Prawie. Nigdy nie była to silna znajomość i wciąż nie jest. A jednak zadzwoniła. Zaproponowała herbatę niedaleko jego miejsca pracy, a zatem również nieopodal Centrum Nauki Kopernik. Pewnie, mógł się z nią zobaczyć. Tego dnia pokaże się w biurze. Uśmiechnął się na samą myśl o minach kolegów, gdy niespodziewanie zobaczą go przy jego biurku. Spod na wpół przymkniętych powiek spojrzał na świecący jasno Księżyc. Była to ostatnia widok przed odpłynięciem.

Zegary w mieszkaniu pokazały godzinę 21:00.
 
__________________
Drogi Współgraczu, zawsze traktuję Ciebie i Twoją postać jako dwie odrębne osoby. Proszę o rewanż. Wszystko, co powstało w sesji, w niej również zostaje.
Nie jestem moją postacią i vice versa.

Ostatnio edytowane przez Alaron Elessedil : 03-03-2020 o 13:30.
Alaron Elessedil jest offline