Wiatr zawodził upiornie, a rozbite okno trzaskało niczym stado dusz potępionych z dna Dziewięciu Piekieł Baator.
Na szczęście burzowe chmury zdawały się oddalać od zamkowego wzgórza Kirchlagern. Pioruny stały się rzadsze, a i deszcz jakby stracił na swej sile.
Burza jaka przetoczyła się nad wyspą poczyniła wiele szkód. Połamane drzewa, zerwane dachy, wybite okna, ale także ofiary wśród zwierząt i ludzi. Wśród tych pierwszych kilka mlecznych krów ze słabszymi sercami odeszło z tego świata, ku niebiańskim pastwiskom. Wśród tych drugich odnotowano kilka siniaków, złamań, a także zaginięć.
O tym jednak mieszkańcy i goście zamku mieli przekonać się dopiero o świcie.
Teraz na ustach służby, żołnierzy, jak i gości przewijało się tylko jedno słowo odmieniane przez wszystkie przypadki.
Wilkołak!
Wilkołak na zamku!
Gdy Korneliusz Rokita w towarzystwie sześciu zbrojnych wbiegł do sali jadalnej, po rzeczonej bestii nie było ani śladu.
Wszystko jednak wokół wskazywało, że izba w której zwyczajowo książę spożywał posiłki była świadkiem niewątpliwie burzliwych i gwałtownych wydarzeń.
Poprzewracane krzesła, poprzesuwane stoły, zerwany ozdobny kilim i czterech mężczyzn leżących bez czucia na ziemi. Pośrodku nich zaś znajdował się niepozorny, purpurowy klejnot.
Korneliusz i żołnierze przystąpili do cucenia wszystkich, poczynając od lorda Niclasa. Na to wszystko wbiegł Halvar odziany w zbroję i mieczami gotowymi do walki. Po jego twarzy spływał pot, jakby stoczył on już poważną walkę lub przebiegł, co najmniej z pół mili.
Lord Niclas otworzył oczy i zamglonym wzrokiem powiódł po sali.
- Książę, co się tu wydarzyło? - spytał zatroskanym głosem Rokita.
- Kamień! Gdzie jest kamień? - odpowiedział władyka starając się podnieść z ziemi.
Na jego twarzy potworne zmęczenie mieszało się z bólem i wielkim przerażeniem.
- Kamień! Niech nikt go nie dotyka! - rozkazał Rokita, niemal krzycząc na całe gardło.