Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 09-08-2007, 02:07   #310
Mira
Konto usunięte
 
Reputacja: 1 Mira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputację
Powóz ruszył ciężko, niemal wywracając przy tym pasażerów.
Wreszcie wyruszyli w drogę, wreszcie wyrwali się z tej przeklętej wioski!

Wycie wilków przypomniało jednak, że to nie koniec… Zresztą nawet oni – nieśmiertelni - jakże mogliby zapomnieć o tym, co przydarzyło się tej nocy? Wszystko przez ów ciężar w powietrzu, który choć ledwo wyczuwalny, to był irytujący… jak natrętne spojrzenie.

Jechali traktem najszybciej jak mogli. Niestety, w praktyce i tak za wolno. Głosy wilków zbliżały się z każdą minutą. Kainici spojrzeli po sobie, żadnemu nie w smak było stać się posiłkiem Lupinów, lecz teraz było już za późno na zastawienie pułapki czy choćby próbę ukrycia się. Mogli tylko jechać oby jak najdalej i liczyć na miłosierdzie Pana.

Wzrok Marcela spoczął na małym Ventrue. Wciąż uporczywie powracała do niego myśl, by rzucić Renaulta na pożarcie bestiom i w ten sposób zyskać cenny czas. Gdy jednak spoglądał na małe ciałko dziecka… nie potrafił tego zrobić, mimo że w myślach po sto razy przywoływał wizję wyrachowanego Kainity. A tymczasem ów bezbronny chłopiec aż gotował się ze złości.

"Czy ci idioci naprawdę mają zamiar tak to zostawić? Spalcie to bałwany, jeśli wam nieżycie miłe! Spalcie to wszystko!"
– myślał, lecz nikt go nie mógł usłyszeć.

Powóz tyczył się przed siebie, a podróżni niemal już słyszeli chlupot kałuży, które rozpryskiwały się przy uderzeniach wilczych łap. Marcel oraz Thomas wyjęli broń i w napięciu oczekiwali ataku, Milla odruchowo zacisnęła dłonie na padołku, jakby do modlitwy… Wtem Gangrel poderwał się jak oparzony. Rozpoznał wśród warkotu i skowytu Lupinów głosy swoich dzieci. Gniew i Groza postanowili zablokować pogoń i uratować swego ojca… bez względu na koszta.

Zrozpaczony Thomas to siedział i nasłuchiwał, to już chciał wyskakiwać na drogę. Wiedział jednak, że nic już nie zdziała. Jego szczenięta nie były małe i podjęły swoją decyzję… A przyznać trzeba, że cokolwiek się z nimi działo, to osiągnęły swój cel. Ujadanie wilków oddalało się z każdą chwilą. Było teraz tylko echem niesionym przez porywisty wiatr.

Nie mogąc wyłowić spośród wietrznego szumu znaczenia owych skowytów, Gangrel wystawił głowę przez okno… i wtedy zamiast usłyszeć coś, zobaczył. Oto bowiem lada moment wraz ze słońcem miał wstać nowy dzień. Pomimo zasłony z chmur widać już było na widnokręgu pierwsze błyski boga życia – słońca.

Thomas odruchowo wycofał się i zasunął zasówkę. Usiadł na swym miejscu dopiero, kiedy upewnił się, że żaden promień nie przedrze się do wnętrza powozu.

Czas mijał… powoli Kainitów zaczął morzyć sen. Nie słyszeli już wycia wilków, dzień przypominał raczej te poprzednie, zapamiętane z podróży – monotonne stukanie kropel deszczu w dach i ciągłe kolebanie na wybojach.
W końcu wszyscy usnęli.

***

Trzask! Chrzęst! Rżenie koni…a potem potęzne pchnięcie! Cały świat zaczął wirować… Wpierw potężny wstrząs uderzenia, a potem ból! Straszliwie piekący i dojmujący… Swąd palącego się ciała! Już myśleli, że będzie po nich, lecz na szczęście cierpienie minęło.

Opanowawszy się, Kainici starali się zorientować w sytuacji, która tak gwałtownie wybudziła ich ze snu.

Oto najwyraźniej powóz przechylił się i przewrócił się na bok. Zaś upadek był na tyle silny, że popękały jego ściany, przepuszczając do środka odrobinę słońca, które niczym kwas wgryzło się w ciała wampirów. Każde z nich było teraz trochę poparzone, ale na szczęście żadne poważnie. Widać ktoś pomyślał o nich i szybko zasłonił owe dziury płachtami materiału.

- Wszystko w porządku? –
dobiegł ich glos wąsacza.

Gdy usłyszał ich krzątaninę, pospieszył z wyjaśnieniami.

Straszny wypadek stał się, otóż koń złamał nogę na muldzie, bowiem droga tu tragiczna, a i pogoda nie rozpieszcza niestety. Zwierze upadło i ściągnęło za sobą resztę… wraz z powozem do rowu. Tera zalegacie państwo na skraju lasu. Wielki tu spadek, jakoby trzęsienie jakieś było. Karety to my chyba już nie wydźwigniemy. My tera konie postaramy się odratować, no a państwo to chyba muszą zaczekać ze pięć pacierzy, coby słońce się skryło. Tako chyba najlepiej będzie… - rzekł mężczyzna, choć w jego głosie trudno było dosłyszeć zdecydowania.
 
__________________
Konto zawieszone.
Mira jest offline