Sytuacja z tragicznej zmieniła się na jeszcze gorszą. Felix nie wiedział nawet jak ją określić. Stał tak znieruchomiały, nie mając żadnego przeciwnika w zasięgu ciosu i patrzył na niepojęte. - Kurwa... - Nie wiedział co dalej. Jak walczyć?
I wtedy Franz podrzucił genialny pomysł. Chyba jedyna sensowna rzecz jaką mogli teraz zrobić. - Dobrze gada! - Krzyknął odwracając się w stronę wsi. - Ludzie! Zrywać strzechy i rzucać na trupy na dole. I przygotować pochodnie. Wypalimy obkurwieńców! -
Nie marnując czasu zbiegł z umocnień i zatknął toporek za pasem, przewieszając obok puklerz. Wbiegł do pierwszej chaty i podstawiając sobie pod ścianę stołek, chwycił najniższą żerdź na której ułożony był dach. Sztyletem szybko zaczął przecinać kolejne powrósła i wypychać na zewnątrz pierwsze kawałki dachu. Szybko podciągnął się na dach przez rosnącą dziurę i dalej zrzucał wiązki trzciny. Nawet nie poczuł drapania kawałków starych słomek wpadających za koszulę i do rękawów.
Nawet jeśli dachy były zawilgłe z wierzchu, to pod spodem zawsze były suche i tylko czekały na nieopatrznie wypuszczoną iskrę. Pożary we wsiach zdarzały się wystarczająco często. I dzięki temu mieli jeszcze szanse. - No dalej! Rzucać to w dół na kupę i podpalić. Uda się! - Krzyknął, popędzając garstkę obrońców.
__________________ Our sugar is Yours, friend. |