Miejsce: Ostland; Las Cieni; Kalkengard
Czas: 2519.VIII.13 Backertag (4/8); popołudnie
Warunki: jasno, umiarkowanie; pogodnie, gwar obozu
Karl i Tladin
Z przyjemnie i zaskakująco pełnymi żołądkami obaj towarzysze udali się do tej samej chłopskiej chaty skąd wczoraj wieczorem wyruszyli na nocną wycieczkę i gdzie dzisiaj rano rozmawiali z oficerem który się zajmował tą sprawą. Gdy obaj przeszli przez o wiele bardziej ożywiony obóz zastali już tam dwóch ludzi z emblematami górskiego kwiatu. Tladin w jednym z nich rozpoznał Kristiana którego spotkał w mglistym przedświcie.
- Was też wezwali? - zdziwił się podoficer Gebirgsjaeger znów widząc już trochę znajome twarze. Ale ani jedni, ani drudzy nie mieli pojęcia po co ich wezwano. Tego herold im nie zdradził a żaden z nich go o to nie pytał. Więc Kristian bez pośpiechu nabijał swoją fajkę. Zdążył ją wyjąć, nabić, schować woreczek z zielem a potem rozpalić fajkę i trochę jej posmakować gdy drzwi do chaty otworzyły się i jakiś żołnierz wezwał całą czwórkę do środka.
- A. Już jesteście. Dobrze. - za tym samym stołem przywitał ich ten sam oficer w średnim wieku. Chociaż jakby trochę inny. Od rana zmienił się bardzo. Twarz znów miał wygoloną a zarost zadbany i wyczesany jakby miał iść na bal czy paradę. Był też ubrany jakby zaraz miał iść na wojnę. Rano był w samym wamsie a obecnie miał na sobie solidnie wyglądający półpancerz. Na stole leżał kaftan pod hełm i sam hełm z ruchomym nosalem zdradzającym kawaleryjskie pochodzenie.
- Wróciliście z Kalkengard. Dobrze. Więc jesteście najlepiej zorientowani jak tam wygląda sytuacja. - oficer tym razem okazał się być bezpośredni. O ile rano głównie słuchał i zadawał pytania to teraz mówił obwieszczając swoją wolę i wydając polecenia. Tak jakby nocni zwiadowcy których wezwał byli tylko ostatnim elementem układanki który właśnie wpasował się w należne mu miejsce.
- Wy byliście przy zachodniej bramie. - zwrócił się do dwóch z górskiej piechoty widocznie świetnie się orientując w temacie.
- Tak, jest panie kapitanie. - Kristian natychmiast przytaknął bez chwili zwłoki.
- Dobrze. Wasza kompania pójdzie na szpicy prosto do zachodniej bramy. Zgłoście się do swojego dowódcy on wyda wam odpowiednie polecenia. - kapitan skinął głową usatysfakcjonowany takim stylem i odpowiedzią po czym zwrócił się do drugiej dwójki.
- Wy byliście przy południowej bramie. Pójdziecie pod komendę setnika. Setnik Nucci zajmie się wami. - kapitan wstał wskazując na mężczyznę zakutego w kolczugę i wymyślny kapelusz z finezyjnymi piórami. Wyglądał na krzepkiego. A opaska na oku, czarna broda, pistolet za pasem i szabla u pasa nadawała mu wizerunek raczej herszta banitów niż setnika armii. Ów jednooki skinął służbiście oficerowi gdy ten o nim wspomniał.
- To wszystko. Możecie odejść. - kapitan dał znać, że audiencja jest zakończona a sam zaczął nakładać na głowę czepiec stanowiący warstwę pośrednią między głową a hełmem. Zarówno Gebirgsjaeger jak i setnik skinęli głowami po czym odwrócili się do wyjścia. Setnik dał znać nowym podwładnym by szli za nim.
- Tak czułem, że za darmo nam tyle jadła nie dają na tym obiedzie. No to niech nam dobrzy bogowie sprzyjają. - Kristian uśmiechnął się smutno po czym machnął niedawnym towarzyszom na pożegnanie ruszając między obozowe miasteczko.
- Tak, wy dwaj teraz będziecie u mnie. Nazywam się Francesco Nucci i dowodzę moją kompanią. - w ten pogodny środek dnia jednooki przedstawił się swoim nowym podwładnym. Mówił z wyraźnie obcym akcentem więc raczej nie pochodził z Imperium. Chociaż staroświatowym władał na całkiem komunikacyjnym poziomie.
- Mamy punkt zbiórki w tamtym sadzie. - wskazał ręką na widoczne gdzieś dalej drzewa owocowe jakie wystawały ponad namioty i nieliczne ocalałe chaty więc były dobrym punktem orientacyjnym.
- Idźcie po swoje rzeczy. Będzie bitwa. Nie bierzcie nic co was będzie spowalniać. Chcę was widzieć na miejscu za jeden pacierz. Ruszamy zaraz za Gebirgsjager. Zaraz po apelu i mszy. Reszty dowiecie się w sadzie. - setnik wyjaśnił jak wygląda sytuacja. Obóz w porównaniu do sennego poranka był jak gniazdo szerszeni uderzone kijem. Zupełnie jak armia szykująca się do wymarszu. Albo na bitwę.