Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 25-02-2020, 15:49   #39
Zuzu
 
Zuzu's Avatar
 
Reputacja: 1 Zuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputację
Pobudka i rekonesans - Alex i Lika

- Zdaje się, że mamy sporo kwestii do obgadania - powiedziała zdecydowanie Alex lewą dłonią poprawiając fryzurę.
Sięgnęła po swój plecak i zaczęła wyjmować z niego kolejne przedmioty. Najpierw rozłożyła przed sobą chustę, jaką stosuje się do osłaniania twarzy przed piaskiem. Po chwili na tej chuście ułożyła spory kawał mięsa i resztę placków drożdżowych. Dla niej zapasy na kilka dni. Dla nich wszystkich maksymalnie na dwa, i to przy założeniu, że będą przymierać głodem jutro.
- Kluczem do przeżycia jest współpraca.
Założyła szelki taktyczne ze swoim pistoletem w kaburze. Choć lewa dłoń pozostawała odkryta, to na prawej nadal miała założoną rękawiczkę. Klęczała wyjmując kolejne przedmioty z plecaka.
Sporej wielkości pojemnik w kształcie walizki. Żyłkę zwiniętą na małej szpuli. Kombinerki. Śrubki, gwoździe, przedłużki, kawałki drutu. Niezbędnik. Manierkę z której przy okazji wzięła łyk wody. Była dobrze schłodzona. Orzeźwiająca.
- Musimy zabezpieczyć tę chatę i … - jej słowa zamarły na moment.
- … i wrócić po resztę. - Popatrzyła po reszcie zebranych.

- Wrócimy - Lika odezwała się ze swojego kąta. Po przebudzeniu leżała chwilę dłuższą tam gdzie ciepło, miękko i przyjemnie. Niestety bańka snu pękła, wróciła rzeczywistość, wraz ze wspomnieniami zeszłej nocy. Podniosła się więc, stawiając na pozorną nonszalancję i tak skierowała się do rzuconych przed snem ubrań - teraz zimnych, mokrych i powoli zaczynających zalatywać stęchlizną.
-Wrócimy - powtórzyła, odwracając się twarzą do drugiej blondynki - Ale nie teraz, nie ma sensu rwać się i pędzić. Sami się zbiorą i przyjdą. Biegliśmy wzdłuż jedynego szlaku do przodu. W alternatywie mają cofnięcie się. Zadbajmy o siebie, przygotujmy dom na więcej osób, a nas na nowy dzień… i kolejną noc - wzdrygnęła się.

- Wiem trochę o tym jak zastawiać pułapki. Mamy sporo żyłki - Alex układała na chustce kartony z amunicją 9mm. - Niestety nie mam granatów, ale jakiś czas możemy się tu bronić. Nie wiem. Dwie, może trzy noce? Musimy ogarnąć ten dom. Zrobić coś, żeby nie musieć w kilka osób wchodzić. Nie wiem, jakaś prowizoryczna drabina? Stwory przecież jej nie postawią gdyby spadła. I ogień. Potrzebujemy ognia - wzrok Alex powędrował po drewnianych belkach, które oświetlała latarką.
- Ale to też nie koniecznie tutaj.

- Klepisko jest porządne
- Vasilieva puknęła dłonią w podłogę, tak dla odmiany po sufitowaniu za światłem latarki - Otwarty ogień byłby zbyt ryzykowny, faktycznie. Są jednak inne sposoby - uśmiechnęła się dość pogodnie - Kosze z samym żarem, na dłuższą metę rozejrzymy się za gliną i wylepimy gniazdo pod ogień, palenisko… albo… coś jak piec - próbowała wytłumaczyć, gestykulując przed sobą. Pokazywała kulę wielkości dorodnej dyni. Ścięła jedną z niewidzialnych ścianek dłonią na sztorc - Tu się robi dziurę, całość wypala od środka. Ogranicza rozprzestrzenianie pożarów, daje ciepło i światło. W suficie wybijemy lufcik, wywietrznik, który nakryje się kawałkiem dachu albo blachy aby nam nie lało do środka i aby się tu nie podusić czadem…. tylko później, bo czasochłonne zajęcie z tego - wzruszyła trochę nerwowo ramionami - Na razie sprawdźmy teren dookoła i zejdźmy na dół, na śniadanie. Tam rozpalimy ogień, wysuszymy ubrania… pomyślimy co dalej.

- Zdaje się, że naprawdę się na tym znasz. -
W głosie Alex było słychać ulgę. Dziewczyna zawinęła chustę ze zdobyczami i upchała ją z powrotem do plecaka.
- Masz rację, trzeba zejść i zobaczyć co jest w tej chacie.
Dziewczyna jak powiedziała, tak zrobiła. Na czworakach przeszła w stronę wybitej dziury w dachu i po odsłonięciu plandeki wyszła powoli na dach. Pogoda zniechęcała, ale to co było przed nimi stanowiło kwestię przeżycia. Sprawdziła jeszcze raz broń, latarkę, scyzoryk, kombinerki.

- Lika - powiedziała w końcu patrząc na truchła w dole - myślisz, że przeżyli?

Wspomniana blondynka przycupnęła obok na dachu, zapierając się dłonią i powierzchnię dla pewniejszej i stabilniejszej pozycji.
- Mam taką nadzieję - przyznała szczerze, chociaż minę miała ponurą - Było ich więcej, może te stwory poleciały za nami, ich zostawiły w spokoju. Nie to mnie martwi - nabrała powietrza i wypuściła je bardzo powoli.
- Nie ma tu nawet robaków - dodała szeptem.

Alex uśmiechnęła się krzywo szykując się do zejścia.
- Ta dziewczyna… ta chora, która była z bratem. Ona nie przeżyłaby takiej ucieczki przez las. Więc jeżeli nie wszystkie poszły za nami, to mogło być różnie.
Przesadziła krawędź dachu nadal trzymając się go kurczowo.
- Ale masz rację, mogli się ufortyfikować. Mieli ogień. My za to pewnie zginęlibyśmy gdyby nie granat.
W końcu puściła krawędź dachu a jej lądowanie obwieściło plaśniecie błota.

Vasilieva odczekała chwilę, nim nie zawołała cicho wciąż na śliskiej grzędzie.
- I jak, czysto? - dla spokoju ducha pociągnęła z piersiówki, skoro i tak nie było nikogo do podziału, kto suwenir widział.

- Na to wygląda - Alex krzyknęła. - Ale musimy pomyśleć o drabinie, czy choćby linie. - złapała pistolet w prawą dłoń, a nóż w lewą. Obie złożyła ze sobą i ruszyła w stronę drzwi. To znaczy szerokiej przegniłej framugi, w której po drzwiach zostały jedynie zawiasy. Brakujące okna dawały sporo światła wewnątrz budynku. Widok nędzy i rozpaczy.
- W środku też nic nie ma - wzrok Alex prześlizgnął się po śladach pazurów, które przeorały tynk. - Ale naszym prześladowcom chyba coś tu nie przypasowało. Zdaje się brak schodów na nasz stryszek.

- Więcej szczęścia niż rozumu
- Lika mruknęła pod nosem, zeskakując na stały grunt. Wolała nie myśleć co by było, gdyby jednak któraś z bestii znalazła drogę na dach i dalej do śpiących bez cienia świadomości ciał. Śladem drugiej kobiety zagłębiła się w ruiny, stąpając ostrożnie i rozglądając się czujnie. Nie znalazła jednak nic, prócz kurzu, połamanych, zbutwiałych mebli i rdzewiejącego metalu do spółki z korodującymi cegłami.
- Musimy znaleźć wodę - powiedziała, bez przekonania odgarniając nogą potłuczone skorupy naczyń - Jeśli ktoś tu mieszkał, miał do niej dostęp. Pompa, studnia… nie wydaje mi się, aby mieli kanalizację.

- W kranie jej nie zostało
- Alex rzuciła tym stwierdzeniem z czegoś, co kiedyś mogło być łazienką. W dłoni trzymała oderwane pokrętło od kranu. Sama bateria była przerdzewiała i nie spłynęła z niej nawet kropla.
- Wszędzie dużo śmiecia. Będzie z czego kombinować system alarmowy. Eh… powiedz mi Lika, tak? Nie przekręcam imienia? Powiedz mi, co cię tam wczoraj strzeliło, że się tak zgięłaś w pół? Co? - Morgan mówiła to przegrzebując szafkę w łazience. Po lekarstwach nie było śladu, za to lustro zostawiło po sobie setkę kawałków.

Z pokoju będącego chyba kiedyś sypialnią, dobiegł głośny, zrezygnowany jęk Vasilievej. Wszędzie szrot, śmieci i brud. Niczego cennego. Żadnego jedzenia. Do tego pytania na które nie miało się chęci odpowiadać, chociaż należało. Przysiadła więc na parapecie, zgarniając z niego drobne, suche listki.
- To przez promieniowanie, jestem na nie wyczulona - przyznała bez ogródek, spoglądając przez wyrwę okienną na podwórko, a szczególnie na jedną z martwych pokrak leżących nieruchomo w błocie.
- Wciąż je czuje, od… tych mutantów, ale już słabe. Wczoraj gdy atakowały ledwo szło wytrzymać.

Alex z przerażoną miną stanęła w progu sypialni patrząc na blondynkę siedzącą na oknie.
- O ja pierdolę. Trzeba te truchła odciągnąć od chaty jak tak. Jeżeli one promieniują, to musiały same dostać jakieś niewyobrażalne ilości. Może dlatego nie ma tu zwierząt? - Morgan włączył się słowotok. Najwyraźniej też była „uczulona” na promieniowanie, choć wyrażała to inaczej.
- Wodę pewnie i tak szlag trafił, nawet gdy dostaniemy się do studni. No i wreszcie składa mi się brak zwierząt w okolicy. My musimy stąd spieprzać. Iść dalej. Cholera wie dokąd - tym razem wbrew temu co powiedziała oparła się o ścianę i osunęła na tyłek, między połamaną komodę a przegniłą futrynę.

- Nie… popadajmy w panikę - Lika przymknęła oczy, a kiedy je otworzyła nie było w nich śladów wahania. Wstała z parapetu i przeszła przez pokój, siadając obok Alex. Wyjęła piersiówkę i wcisnęła jej w ręce.
- Tylko nie mów tym z góry - zazezowała symbolicznie ku sufitowi, a potem zaśmiała się cicho - Wyjdziemy stąd, tylko nabierzemy sił. Zorientujemy w sytuacji. Dajmy sobie dzień-dwa na przeszukanie okolicy. Baza wypadowa się sprawdziła, przetrwaliśmy noc. Zwierzęta pewnie są gdzieś dalej, też to czują i nie podchodzą bliżej. Na razie zadowolimy się tym co znajdziemy. Jesteśmy w lesie - popatrzyła na towarzyszkę wymownie unosząc palec wskazujący, aby kwestię podkreślić - Jeśli nie masz awersji do zielnych zup z dzikimi bulwami, kłączami, jałowcem i korą to przeżyjemy. Wychowałam się w lesie podobnym do tego, wolę dzicz niż ludzkie osiedla. Poza tym robię zajebistą kawę z orzechów i żołędzi - przyznała skromnie, podciągając kolana pod brodę - Za to po powrocie do cywilizacji stawiasz mi flaszkę whiskey i ją wypijemy razem. Pasuje? - zakończyła pytaniem i wyciągnięciem ręki do przybicia układu.

Alex zaśmiała się szczerze. Potrzebowali tego. Potrzebowali chwil uśmiechu. Potrzebowali zaufania. Potrzebowali siebie nawzajem. Zrobiła łyk z podanej piersiówki.
- Do góry mam chłodnicę, kilka węży. Jeżeli byłby na to czas, to możemy zrobić nieco bimbru. Choć wolałabym użyć tego zestawu do przerobienia części naszego prochu w ładunki wybuchowe. Ja urodziłam się w Posterunku. Całe życie walczyłam z maszynami. Mój brat zginął w walce z nimi. Moja matka zginęła w walce z nimi. A ja jakimś cudem wylądowałam tutaj na zadupiu. Z maszynami nie da się walczyć w polu. Są szybsze niż człowiek. Bardziej pancerne.
W prawej dłoni uniosła pistolet.
- Ta zabawka na przykład nic maszynom nie zrobi. Mam go jako straszak na facetów nie trzymających rąk przy sobie. Maszyny załatwiliśmy pułapkami. Miny to luksus. Podobnie jak granaty. Ale w lesie jest sporo rzeczy, które mogą się nadać. A mamy ze sobą Wyrwidrzewia.
W oczach Alex pojawił się pewien trudny do określenia błysk, po czym pociągnęła jeszcze łyk rozgrzewającego napoju i oddała go Lice.
- Dobra, skoro ja znam jakąś twoją tajemnicę, to uczciwie będzie gdy zobaczysz to…
Morgan odłożyła broń na podłogę i unosząc prawą dłoń lewą zaczęła zdejmować rękawiczkę. W końcu odsłoniła coś wyglądającego jak z innego świata.
Kontrast jaki dawała proteza z zaawansowanego tworzywa w tym rozpadającym się domu wydawał się wręcz przytłaczający. Alex poruszała palcami w całkowicie naturalny sposób.
- Ludzie poza posterunkiem różnie na to reagują.

- Ludzie są… bywają okrutni. Boją się tego czego nie rozumieją, a strach wzbudza w nich agresję. Inności… też się boją, więc jej nienawidzą. Wolą zgotować piekło, niż wyjść poza bezpieczną strefę tego co znane - Vasilieva z zaciekawieniem przyglądała się protezie, by po krótkim wahaniu, uścisnąć ją. Tak jak się spodziewała, pod palcami czuła chłód metalu.
-Piekło nie ma nic ws pólnego z miejscem… piekło wiąże się z ludźmi. Może to ludzie są piekłem? - skrzywiła się, puszczając syntetyczną dłoń i przepiła z manierki. Oto pośrodku głuszy spotkała się para pariasów, wyrzutków. Zapatrzona w sekret Alex, Lika zgrzytnęła zębami, przełykając głośno palącą berbeluchę. Wszyscy mieli swoje tajemnice.
- Nie zastrzelisz mnie? - spytała nagle, patrząc drugiej blondynce w oczy.

- Nigdy nie zabiłam człowieka - odpowiedziała Alex zakładając rękawiczkę z powrotem na dłoń.
- Widzisz, my w posterunku walczyliśmy z maszynami. Pomiotami Molocha. Zabijanie ludzi nigdy nie leżało ani w moim interesie, ani w interesie kogokolwiek z moich bliskich. Gdybyśmy skrzyknęli ludzi z całego kontynentu, to moglibyśmy zmieść roboty z tej planety. Ale ludzie z jakiegoś powodu nie widzą zagrożenia tam gdzie jest. Zamiast tego rzucają się sobie do gardeł. Eh… masz racje, piekło to ludzie.

Lika milczała. Długo.
Spoglądała nieobecnym wzrokiem gdzieś za okno, gryząc się z myślami. Trawiła, analizowała. Wreszcie westchnęła, zbierając się w sobie. Jeśli mieli dalej iść razem w końcu i tak tajemnice znikną, szczególnie te, które ciężko ukryć.
- A jeśli nie jestem człowiekiem? - mruknęła ponuro, tężejąc w bezruchu.

- Eee - zaczęła elokwentnie Alex - a czym? - Dziewczyna patrzyła na drugą blondynkę ze zdziwieniem na twarzy. Mrugała oczami, jakby właśnie za chwile Lika na jej oczach miała zdjąć skórę i odsłonić kompozytowy szkielet z generatorem wewnątrz stalowej klatki piersiowej.

Odpowiedzią nie były słowa. Vasilieva zamknęła oczy, wydychając powoli powietrze, a potem zgarnęła włosy na prawe ramię. Ściągnęła szal ciasno opinający szyję, rozpięła guziki kurtki. Złapała za kołnierz koszuli i szybko rozpięła parę górnych guzików. Spod ubrania wyłoniła się blada skóra, przecięta sino-czarnymi żyłkami. Z boku szyi, nad ramieniem skóra zmieniała kolor na bladoniebieski.
Gładka tkanka przechodziła w małe, romboidalne wykwity, przypominające lśniące łuski. Może wężowe, może rybie. Zmiana miała wielkość połowy dłoni, odznaczając się na ciele zapewne z daleka. Gdyby nie warstwy materiału pod jakim Lika je chowała.
- Oszczędziło twarz i dłonie - wychrypiała pustym głosem, łapiąc porządnego łyka z piersiówki - Tylko twarz i dłonie. Nie… nie jest zaraźliwe.

Alex wykonała ruch cybernetyczną dłonią. Ruch ponaglający przekazanie piersiówki. Cóż, takich rzeczy nie widywało się co dzień.
- To od promieniowania? Czy skąd? Urodziłaś się taka?
Ciekawość wygrywała ze strachem. A myśli kotłowały się w głowie blondynki.

- Tak, od promieniowania - mutantka przyznała, przekazując flaszkę i nawet uśmiechnęła się blado - Zaraz po wojnie teren gdzie mieszkaliśmy został mocno skażony. Dzieci… czasem rodziły się takie jak ja - zaczęła się z powrotem ubierać i zawijać pod szyją - Matka ukrywała mnie przez dwa lata, ale w końcu sąsiedzi się dowiedzieli. Chcieli ją zlinczować, a mnie spalić. Ojciec odszedł gdy zobaczył… no po porodzie - splunęła na ziemię - Uciekła do lasu, tam próbowała wychować szkaradztwo takie jak ja. Dlatego wolę głuszę - rozłożyła ręce - Mniejsza szansa na pogoń tłumu z pochodniami i widłami.

- No to wychodzi, że ja miałam zajebiste życie. Mój brachol był świetnym snajperem. Bohaterem posterunku. Matka mikrobiologiem. Specem od broni masowego rażenia. Stary cybernetykiem z doświadczeniem. Autorem takich mechanizmów jak moja ręka. Życie ideał. A mnie zachciało się iść na front i walczyć z maszynami. Matka zmarła w laboratorium. Bo stażystka potłukła próbkę z jakimś wirusem. Dzięki niej mieliśmy szczepionkę. Ale nie przeżyła. Umierała za szczelną komorą patrząc na mnie. Męczyła się kilka dni.
- Alex wstała i naciągnęła rękawiczkę też na drugą dłoń. Gardło miała ściśnięte. Można było odnieść wrażenie, że nie opowiadała zbyt często tej historii.
- Max, mój brat był kiedyś ze mną na jednym z wypadów. Wpadliśmy w pułapkę. Poprowadził czteroosobowy oddział, żeby mnie wyciągnąć. Ja straciłam rękę. On życie. Bohater posterunku. Postrach Molocha. Uratował swoją bezwartościową siostrę.
Zacisnęła szczękę.
- A potem ojciec dołożył cegiełkę.
Dłoń uderzyła w ścianę wzbijając w powietrze kurz i krusząc fragment tynku.
- Tej samej bezwartościowej córeczce zafundował prototypowy implant. Ale jego szanowali. On budował posterunek. Razem z bandą jajogłowych.
Przełknęła ślinę w ściśniętym gardle.
- Ale gdy zabrakło leków zimą dwa lata temu intelekt i poważanie nie pomogły mu wyjść z choroby. Zmarł. Nikt już mnie nie chronił przed ludzką podłością. Idealny dom się posypał. A mnie nie ma już w Posterunku.
Otrzepała tynk z rękawiczki.
- Niech ta rozmowa zostanie między nami. Nie wiem czy ego naszego Wyrwidrzewia nie ucierpiałoby gdyby miał świadomość z jakimi dziewczynami spędza noce.
Na koniec Alex uśmiechnęła się i mrugnęła okiem.
- Chodźmy sprawdzić piec.

- Zmieniam nasz układ
- powiedziała Vasilieva, wstając z podłogi i ruszając za towarzyszką - Nie jedna flaszka whiskey tylko cztery. Ty kupujesz dwie, ja dwie… a potem pijemy póki nam starczy gambli. Na razie jednak zostaje kawa z żołędzi, o ile jakieś się tu znajdą. Jeśli nie… herbata sosnowa też ma swoje zalety - zachichotała cicho, wyprzedzając Alex, a gdy ją mijała nachyliła się, całując jej policzek. Zaraz też odskoczyła.
- Nic nie słyszałam… i nie Wyrwidrzewa bym się obawiała, ale jego ogara… chodź - złapała dziewczynę za rękę - Zobaczymy piec, rozpalimy ogień. Czas na śniadanie.

- Taa… laska śpi z nożem
- pokiwała głową Alex.

Piec kaflowy był nieco wyższy od Alex. Gdy ta się schyliła i otworzyła drzwiczki, to fala starej sadzy uderzyła prosto w jej twarz. Morgan rozkaszlała się i odsunęła przecierając oczy.

-Wygląda na trupa-zza jej ramienia Lika oceniła sytuację i pokręciła głową - Darujmy sobie, zmontujemy normalne ognisko. Zanim byśmy go uruchomiły, o ile ciągle nie zaczopowało go na stałe, minie cały ranek.

- Ugh, ugh
- kaszlała próbując coś powiedzieć Alex - tak… racja… ugh.
W końcu przetarła twarz rękawem odsłaniając bladą skórę spod czarnej sadzy.

- Trzymaj - w jej stronę powędrowała kraciasta chustka - Przyda się nam maskowanie… ale to może potem, co? - mutantka parsknęła wesoło i starła czarną maź tropicielce z czubka nosa - Specjalne życzenia co do śniadania? Zobaczmy co jest z tyłu domu, w nocy widziałam tam jakieś żelastwo.

Alex nie przykładała się do zmywania twarzy, ale była wdzięczna za pomoc. Możliwość uśmiechnięcia się do kogoś, po całonocnej szalonej walce o życie była bezcenna.
- Fajnie, że coś widziałaś w nocy. Ja nie widziałam nic. I połowę biegu nic nie słyszałam po tym granacie. No to chodźmy. Tu i tak nic więcej nie znajdziemy. Później rozstawię tu jakieś pułapki.

- Bycie odmieńcem ma też swoje plusy
- Lika parsknęła, przyglądając się zabiegom pielęgnacyjnym, a później obie wyszły na korytarz i dalej - do pomieszczenia będącego kiedyś kuchnią. Stamtąd wyrwa w murze prowadziła na tył posesji, zarośnięty zielskiem i niekoszony od nie wiadomo jak dawna.
- Mamy szczęście… spójrz - wskazała kępę zielska parę kroków od nich - To babka lancetowata, tam pokrzywa, a tam litwor! I komosa… cholera, szkoda że już tak zimno, teraz będzie trująca - mruczała wcale nie cicho, przemierzając zarośnięte podwórze jakby znalazła się w dawnym supermarkecie. Co parę kroków przyklękała, rozgrzebując zielone zarośla i kiwała krótko głową.
- Ktoś tu miał ogródek, widzę rozmaryn! - krzyknęła za plecy, klękając przy następnej podłużnej kępce. Chciała chyba powiedzieć coś jeszcze, ale nagle zbystrzała, prostując plecy i zaraz podrywając się na równe nogi.
Wydawało się jej, że kątem oka dostrzegła błysk, słonecznego zajączka, odbitego od lustra, lecz nie było to lustro. Nie takie zwyczajne.
Między chwastami, w głębi podwórka stała szeroka, stara wanna, ukryta między trawą i kupkami kamieni. Wypełniona prawie po brzegi deszczówką, odbijała liche światło słońca, przykuwając uwagę. Vasilieva ruszyła w jej kierunku, mając tylko nadzieję, żę w środku nic nie zdechło. Pobieżne oględziny szczęśliwie rozwiały jej obawy. Zanurzyła rękę w wodzie, powąchała i na koniec polizała. Znajomego, kwaśnego posmaku również nie wyczuła.
- Alex, spójrz! Jest czysta!

Druga dziewczyna była zmieszana. Gdy Lika zachwycała się ogródkiem to w głowie dziewczyny powtarzało się: “zielsko. Zielsko. Jeszcze więcej zielska. O, a tu trujące zielsko.”
Wanna była przy tym jak dar niebios. Dziewczyna uśmiechnęła się tak szeroko, że gdyby nie miała uszu, to prawdopodobnie zaśmiałaby się dookoła głowy. W końcu się odezwała:
- Jak coś, w plecaku mam tabsy do oczyszczania wody. Ale warto je oszczędzać.

- Potrzeba… -
druga dziewczyna zadumała się, uderzając palcami dłoni o dolną wargę. Zmarszczyła czoło i na koniec machnęła ręką - Potem, po śniadaniu. Filtr - popatrzyła na Morgan - Przefiltrujemy ją, na później. Teraz zagotujemy… z tym - zrobiła dwa kroki, zrywając niepozorną, zieloną roślinkę. Trzy kroki i zerwała następną - I tym… dorzucimy jeszcze… hm - rozejrzała się, zrobiła następne parę kroków i znowu coś zerwała - To też nie zaszkodzi… a tak! - wyprostowała się - To co, ty ogarniesz opał, ja się zajmę wodą i jedzeniem?

- Tak, myślę, że możemy tak zrobić. I koniecznie musimy ogarnąć szybką drogę wejścia na poddasze. Ale to gdy już coś zjemy.

Wygolona blondynka rozejrzała się. Mgła wokół nie napawała optymizmem, ale gdzieś trzeba było znaleźć w miarę suche gałęzie. Druga dziewczyna zanurkowała na dobre między chwastami, nucąc przy tym skoczną melodię, odganiajacą skutecznie widmo koszmaru zeszłej nocy.
 
__________________
A God Damn Rat Pack

Mam złe wieści. Świat się nigdy nie skończy...
Zuzu jest offline