Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 26-02-2020, 00:46   #117
Tyaestyra
 
Tyaestyra's Avatar
 
Reputacja: 1 Tyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputację
Eshte ciężko opadła tyłkiem na krzesło, przetarła dłonią czoło i rozejrzała się po swoich włościach.

Dużo to zajęło czasu. Dużo szorowania podłogi na kolanach, zbierania ostrych drobinek porozbijanych naczyń, łapania złośliwych gołębi i wygładzania pogniecionych materiałów. Dużo sprzątania nieswojego bałaganu. Lata akrobatycznych treningów nie przygotowały jej do tego rodzaju wysiłku, więc teraz całe ciało miała odrętwiałe. Ale warto było.
Warto!

No dobrze, dla jakiegoś ignoranta wnętrze wozu nadal wolało o uporządkowanie przez zastęp służby. We wpadających przez okna promieniach słońca unosił się kurz, mięciutkie trzewiki nie były poukładane według pory dnia, a gdzieniegdzie ze sprytnych schowków wystawały, niczym kończyny wyjątkowo barwnych truposzów, rękawy licznych kreacji scenicznych kuglarki. Nigdy nie liczyła, ale najprawdopodobniej miała ich więcej od swych codziennych ubrań. I niestety, jej domek na kółkach powoli stawał się zbyt mały na ciągle powiększającą się kolekcję. Pewnego dnia jego deski po prostu pękną w szwach pod ciężarem falbanek, koronek, kapeluszy, pończoszek, gorsecików..
Okazywało się, że uliczna artystka miała garderobę równie bogatą co niejedna panieneczka z pałacu. Tylko nietkniętą pedantyczną dłonią służki.

A zatem swoje buciki ułożyła na jedną kupkę, garnki na drugą, a jeszcze kolejną tworzyły ubrania czekające na jak najbardziej zasłużone pranie. Kącik zamieszkały przez Starą Lotte otaczały szkatuły nici i igieł, skrzynki z egzotycznymi ozdobami i wielokolorowymi materiałami. Biedna, pozbawiona wyrazu głowa z drewna znikała pod ilością ponakładanych na nią kapeluszy. Koślawe kubeczki, nadtłuczone talerzyki i nieliczne filiżanki ( niewątpliwie uznane za odpadki przez ich byłych właścicieli ) powróciły do szafek, tak samo jak bieluśkie gołębie do swoich klatek. Właściwie każdy mebel i każdą co równiejszą powierzchnię zaściełały rzeczy pozornie położone akurat tam, gdzie akurat stała elfka. Ale tak naprawdę wszystko miało swoje miejsce. Wszystko oprócz..
Eshte wyjątkowo ponurym spojrzeniem obrzuciła górę obcych gratów, które burzyły całą jej satysfakcję i dumę z porządnie wysprzątanego wozu.



„Nie ruszaj mojego ekwipunku. To nie zabawki dla magiczki amatorki.
Możesz narobić sobie kłopotów takich jak wczoraj, albo i większych.„


Zabawnym było, jak dobrze pamiętała słowa wypowiadane przez czarownika.. i jak równie dobrze lekceważyła sobie ich ostrzegawczy ton. Być może powodem było określenie jej „magiczką amatorką”, co tylko podsycało w niej pragnienie robienia na przekór Thaaneeekryyystowi. A mógł siedzieć cicho, prawda? Mógł zostać, mógł uporządkować przynajmniej swoje manatki i sztukmistrzyni ani myślałaby się ich tykać. W końcu to nie tak, że sprzątanie sprawiało jej jakąś nieprawdopodobną przyjemność.
Leżało to to wszystko prawie na środku, a Czaruś niewiadomo kiedy raczy się pojawić. I co, miała przez resztę dnia obchodzić szerokim łukiem te jego klamoty? Najchętniej wywaliłaby je na zewnątrz, żeby czekały na swojego właściciela. Albo na innego, byle tylko zniknęły jej z oczu. Jednak przed wprowadzeniem tego planu w życiu powstrzymała ją wizja.. przemowy, jakiej niewątpliwie byłaby potem zmuszona słuchać z ust czarownika. Za dużo gadał, a już szczególnie kiedy się wymądrzał.
Czyli prawie zawsze.

Eh, ale trochę poukładać trzeba było. Bądź co bądź… ile tak naprawdę wiedziała o mężusiu? Warto było się dowiedzieć co nieco. A co najwięcej mówi o nas samych, jeśli nie nasze rzeczy?
A jeśli przy okazji w łapki kuglarki wpadłby ciężki mieszek ze złotymi monetami, to cóż… czy obowiązkiem żony nie jest zaopiekowanie się majątkiem swojego męża?

Ciekawość Eshte dość szybko została nieco ochłodzona.






Tanie lusterko, zamarynowane…uh, jądra jaszczurek i mieszek z błyszczącymi, acz zupełnie bezwartościowymi kamyczkami jeszcze mogła przeboleć. Torba wypełniona płonącymi węgielkami była curiosum i to dość niebezpiecznym. Jednak sakiewki z której cierniste macki wynurzyły się, by ją pochwycić i zapewne unieruchomić do czasu, aż właściciel piekielnego ustrojstwa wróci, już tak łatwo przeboleć nie mogła. Do tego były różnokolorowe fiolki, które mogły mieć cudowną zawartość jak eliksir na kaca zażyty o poranku. Ale mogły mieć też o wiele paskudniejsze efekty, a Ruchacz nie raczył ich opatrzyć opisami. Miał też oczywiście sporo różnych strojów, w tym i koszul. Wszystkie świadczące o totalnym braku gustu czarownika. Był nawet kostur. Oraz biżuteria, tak paskudna jak się mogła spodziewać po Thaaneekryście. Co innego brosza…






Kuta z białego srebra i obdarzona kamieniem imitującym kocie o…
Nagle kuglarka z przerażeniem i zaskoczeniem rysującym się na twarzy upuściła ten drobiazg na podłogę.
Oko, oko, oko… zamrugało!

-Co do.. -niewiele brakowało, a dziwaczna brosza czarownika wyrwałaby przekleństwo z ust sztukmistrzyni. Oh, nie powstrzymało jej jakieś dobre wychowanie, ani strach przed boskim gniewem strzelającym piorunami. To mieszanka zaskoczenia i zalęknienia zmroziła jej wargi w szerokim rozchyleniu. Czy.. czy jej się przywidziało? Musiało, nie?
Tym razem to ona zamrugała mocno swoimi własnymi oczami. Potem usadziła się wygodniej na podłodze wozu i ostrożnie nachyliła się ku świecidełku, co by mu się dokładniej przyjrzeć. A to oznaczało uporczywe wpatrywanie się w kocią źrenicę, aż ta mrugnie pierwsza.

Brosza po chwili zaczęła się wpatrywać to w kuglarkę, a potem rozejrzała się po pomieszczeniu wyraźnie zaciekawiona. To… oko.. było żywe i już nie udawało martwego przedmiotu, gdy elfka gapiła się na nie.
Na ten widok Eshte wciągnęła gwałtownie powietrze w płuca. A w następnej chwili już przyciskała mocno otwartą dłoń do ciekawskiego oka, aby uniemożliwić temu czemuś rozglądanie się po JEJ domu. Czemu po prostu nie odwróciła dziadostwa okiem do podłogi? Zareagowała szybko i instynktownie, a nie logicznie. Aż dziwne, że nie przyłożyła świecidełku swoją piąstką.

Ooooh, już ona dobrze wiedziała co tu się święciło! Nie potrzebowała papierka ze szkoły czarodziejstwa, aby domyślać się przeznaczenia tej błyskotki w rękach Thaaneekryyysta. Dawał taką upatrzonej przez siebie kobiecie, ta chichocząc zachwycała się podarunkiem i nosiła go ze sobą nieświadoma tego, że tym okiem Ruchacz mógł ją sobie podglądać! W KAŻDYM MOMENCIE!
Pewno wiedział, że kuglarka jest za sprytna na takie sztuczki, więc po prostu podrzucił tutaj broszkę. Aaaah, i dlatego ciągle gdzieś łaził! Miał nadzieję na zobaczenie jej w jakiejś kompromitującej sytuacji! HA! Eshtelëa Meryel Nellithiel del Taltauré była dla niego za bystra!

Kto ty jesteś?” - usłyszała nagle w swojej głowie. Słowa które nie zostały wypowiedziane przez żadne usta i nie zostały usłyszane przez żadne uszy. Telepatycznie ktoś się zapytał o jej tożsamość, albo ktoś wlazł do jej głowy!

Odruchowo obróciła się i rozejrzała po wozie w poszukiwaniu źródła głosu. Towarzyszyła temu.. nadzieja, że zobaczy za sobą Trixie dumną ze swojego małego żarciku. Ale nie zobaczyła wróżki. Była sama, z obcym głosem w głowie.

Dobrze wiedziała, że słyszenie głosów było wyjątkowo złym znakiem. Gorszym nawet od piętna Pierworodnego na skórze i skazy demona, choć niekoniecznie od Pani Ognia rozsadzającej jej głowę swoimi bezwstydnymi podszeptami. Nie miała już miejsca na dodatkowy głos.
Zareagowała więc w najrozsądniejszy według siebie sposób – całkiem ignorując pytanie. Powoli, bo przecież nie chcąc zdradzić swoich zamiarów opętanej broszce, sięgnęła wolną dłonią po jedną ze szkaraaaadnych koszul czarownika. Na ślepo, ani myśląc ryzykować ponownego spojrzenia w zielone oczysko, pozawijała w nią świecidełko. Nuciła sobie przy tym jakąś fałszywą melodię, bynajmniej nie z zadowolenia. W próbie odwrócenia swojej uwagi.

I ku swojemu zadowoleniu usłyszała ciszę… no może niezupełnie prawdziwą ciszę. W klatkach gruchały gołębie, niedaleko krasnoludy narzekały na ostatnio uwarzone piwo. A jakiś najemnik kadził miejscowej tropicielce. Ale te wszystkie głosy były poza głową...i większość dochodziła z otaczającej jej wozik okolicy. Żadnych obcych myśli w elfiej główce. Pomijając Panią Ognia oczywiście, ale ta akurat też się nie odzywała.

Sztukmistrzyni odetchnęła z ulgą, ale tak na wszelki wypadek zawiniątko z broszką zawinęła w jeszcze jedną koszulę czarownika. Potem wcisnęła je pomiędzy resztę jego rzeczy. Głęboko, do jednego z butów.
Kolejny kryzys zażegnany. Mogła być z siebie zadowolona, chociaż głównie wzbierała w niej wściekłość na czarownika. Czemu trzymał w jej wozie przedmioty WYRAŹNIE opętane przez jakieś demony?! Za tą myślą przywędrowała druga, która zdzieliła Eshte prosto w twarz – ta broszka nie mogła mu służyć do podglądania kobiet, bo i ten głos nie należał do niego. Znała głos Thaaneekryyysta, w końcu cały czas tylko gadał i gadał, więc chcąc nie chcąc już się go nasłuchała. A jeśli to nie był on, to..
Kto jeszcze był w jej domu?!
Na to pytanie tylko jedna osoba mogła odpowiedzieć. Sam Ruchacz, ale ten pewnie dopiero wieczorem łaskawie zjawi się w jej wozie.

Nie wierzyła w cudaczne znaki zsyłane przez bogów, w przyszłość wyczytywaną z kupy mokrych fusów, ani w wyjątkowość ludzi urodzonych pod gwiazdą spadającą w trakcie pierwszego zimowego zawycia wilka. Sama kierowała swoim życiem i uważała, że inni też powinni. Niemniej to podejrzane znalezisko stało się dla niej wyraźnym symbolem zwiastującym zakończenie porządków. Tak, ten i ów co ładniej błyszczący kamyczek wpakowała sobie do kieszeni, ale już nie miała ochoty przeszukiwać rzeczy czarownika w poszukiwaniu kolejnych świecidełek. Bo i co takiego mówiło o nim to oczysko? Że jest parszywcem zabawiającym się z demonicznymi siłami? Już wcześniej o tym wiedziała!

Jeszcze nim wyszła z wozu stopą w buciku od niechcenia zagarnęła manele na jedno, o wiele zbyt duże usypisko w kącie. Istny kurhan z magicznych gratów, strojów świadczących o całkowitym braku gustu ich właściciela i filigranowych fiolek z kolorowymi płynami. Oh.. czyżby usłyszała odgłos roztrzaskującego się szkła?
Niech mężuś sam sobie sprząta.





* * *





Thaaneeekryyyst kiedyś jej powiedział (a jakże), jak to kobiety lubią mieć swe oczy porównywane do jakichś tam błyszczących kamieni i ogólnie być nazywanymi „mięciutkimi”. Ale nie Eshte, o nie. Dla niej najcudowniejszą słodyczą spływającą z cudzych ust wcale nie były komplementy dotyczące jej niewątpliwej urody, ale właśnie zachwyty nad jej wieloma talentami. A tych nie słyszała tak często jak jej się należało. Taki czarownik to na przykład bardziej się skupiał na jej ciele niż na docenianiu jej artystycznego kunsztu, ale czego innego mogła się spodziewać po Ruchaczu. Zatem tak nagłe pojawienie się mężczyzny wychwalającego jej występ, był odmianą miłą jej sercu.

-Aha, aha - pokiwała głową, a potem ręką uzbrojoną w końską szczotę wykonała w powietrzu ruch zachęcający blondaska do dalszego hołdowania jej osoby - Nie przestawaj.

Znad jej ramienia spojrzała na barda jeszcze jedna para oczu, tym razem lśniąco brązowych i mocno znużonych głosem intruza. Potężny pysk Małego Brida' poruszał się leniwie przeżuwając kolejne źdźbła trawy. Nie było żadnych wątpliwości, że z podobną łatwością byłby w stanie zmiażdżyć cudze palce. Gdyby tylko chciał.

- To był prawdziwy pokaz godny królów. Spoglądałem z otwartymi ustami cały czas. Ale też nie powinienem się dziwić. Sława twoich występów sięga daleko.- kadził z uśmiechem mężczyzna nieświadomy zagrożenia jakim był koński pysk.- Niemniej to co usłyszałem… nie było w stanie oddać doświadczenia oglądania tego arcydziełka. Czy już planujesz kolejny występ? Zdradzisz może niespodzianki jakie zamierzasz w nim ukryć?

-A to nie słyszałeś też, że artyści, szczególnie kuglarze i iluzjoniści, nie zdradzają swoich tajemnic?
-Eshte nie była znana z dobrego wychowania, dlatego tak swobodnie odpowiedziała bardowi swoim własnym pytaniem. I nie widziała w tym niczego złego - Ale na pewno będzie dużo ognia. Publika lubi czuć strach i zachwyt jednocześnie.

- Jak tak wspaniała artystka może przerażać ? Wszak tak doskonałe piękno i niezrównany talent jest stworzony tylko do zachwycania i budzenia podziwu swoim talentem.
- zachwycał się Marcello Vespucci wpatrując w elfkę niczym w żywy pomnik. Acz… coś zachmurzyło jego myśli i twarz. - Niemniej słyszałem, że oddałaś komuś serce i rękę. To… bardzo smutna wieść, bo kajdany małżeństwa duszą pomysłowość artysty i niszczą jego talent.

Również i na twarz sztukmistrzyni wstąpiły ponure chmury, chociaż zaledwie przed chwilą wprost promieniała z dumy i zadowolenia. Czy naprawdę nie mógł poprzestać na zachwycaniu się jej występem? Czy musiał wygrzebać również i te małżeńskie brudy?!

-Naprawdę? -trochę się przestraszyła jego słów, ale szybko sobie przypomniała, że.. właściwie wcale nie musiała się bać o swój artystyczny ogień. Nie była przecież prawdziwą żoną Thaaneeekryyyysta, z trudem wytrzymywała bycie fałszywą! Obrzydzeniem napawała ją sama myśl o tym, że mężczyzna wyobrażał sobie jakieś ckliwe uczucia pomiędzy nią i Ruchaczem.
-A Ty to wiesz z własnego doświadczenia, co? -zapytała po przełknięciu tej obrazy nieświadomie popełnionej przez blondaska - Bo podobno niektórych artystów inspiruje własne cierpienie, złamane serce i samotność, więc im miłość rzeczywiście może stępić natchnienie.

- Nie… ja od takich kajdanów uciekam jak najdalej. Artysta jest jak motyl… z kwiatka na kwiatek.
- odparł szybko Marcello. I skinął głową potwierdzając jej teorie.- Są natomiast tacy artyści nadworni… zwiemy ich babskimi królami. Ja oczywiście do nich nie należę.
Zaś Eshte znała takich artystów jak Marcello. Tatko przepędzał ich kijem i nazywał darmozjadami.

-Znaczy się, Twoim artystycznym narzędziem nie jest ani muzyka, ani magia, ani nawet poezja, ale..-elfka przymrużyła oczy, wydęła i wykrzywiła wargi, jak gdyby miała trudność z wydobyciem z siebie odpowiedniego słowa -.. własna kuśka?
Odetchnęła głębiej, bynajmniej nie odprężająco. Porównanie JEJ misternie tkanych iluzji, JEJ zachwycającego tańca, JEJ ciężkiej pracy włożonej w dopracowanie swego talentu, z wymachiwaniem męskim przyrodzeniem na prywatnych występach, było wprost nie do pomyślenia!
-To nie jest sztuka – stwierdziła burknięciem.

- Nie. Nie. Nie… ja jestem poetą. Przekładam uczucia w rymy, opisuję świat słowami. - wyjaśnił rozmówca oburzony podejrzeniami elfki i… cóż… Eshte musiała wysłuchać jego.. ekhem... popisu.


“Perkoz, po przebudzeniu, zielony i cały mokry,
Fruwa wokół wioski porośniętej grubymi liśćmi
Gdzie uśpione dachy jeszcze cicho palą;
Na równinie z jedwabistymi fałdami, w których nic nie dzwoni,
Wśród lazurowych lnu, lnu i lucerny,
Kołysane młodą pszenicą pełne dreszczy.
Przenikliwym okiem wypatruje kochanków
Utulonych do snu wspomnieniem księżycowego splotu.”


Po tej deklamacji czekał na werdykt kuglarki.

Nie doczekał się. Nie od razu.
Po ostatnim słowie nastała cisza, przerywana jedynie ospałym i głośnym przeżuwaniem trawy przez Małego Brid'a. Sama kuglarka wpatrywała się w poetę z rozszerzonymi nie ustami, a oczami zwierzątka złapanego w pułapkę. Pułapkę.. poezji, która nie była karczemną przyśpiewką.

Czy.. czy blondasek właśnie wyrecytował wiersz o latającym trollu? A może gremlinie? Na pewno o czymś zielonym i oślizgłym, tyle z tego zrozumiała. I to coś było również podglądaczem, pewno tak samo jak autor tego tworu. Co takiego pakował sobie do fajki? Musiało być jakieś wyjątkowo mocne ziele, skoro zsyłało na niego takie widziadła. Może nawet mocniejszego od wieszczego ziela, którego miała okazję spróbować.

-Jak na mój gust -odezwała się w końcu Eshte, dzieląc się z nim swoim krytycznym spojrzeniem bywalczyni niejednej gospody -to trochę za mało rzyci i butelek roztrzaskiwanych na parszywych gębach - nagle nowa myśl zamigotała w jej głowie -Ej, ale Ty nie przyszedłeś tutaj, żeby o mnie pisać poezję, co?

- Ciekawy pomysł… acz musiałbym cię lepiej poznać, żebym mógł zacząć składać rymy. Musiałabyś o sobie opowiedzieć. Obnażyć swoją duszę przede mną.
- odparł blondasek wpatrując się w oczy kuglarki.

Kuglarka wzdrygnęła się cała na tą oślizgłość. Wszyscy grajkowie i poeci byli tacy sami, wykorzystywali swoją sztukę do wślizgnięcia się pod babskie spódnice, a nieraz też i w męskie gacie. Ruchacz, Pierworodny i kapłanka musieli być z podobnej gliny ulepieni. Może cała ta trójka powinna zebrać się razem i straszyć świat swoimi wierszydłami.

-Idź mi z tymi cielęcymi ślepiami. Zachowaj je dla dobrze urodzonych panieneczek – machnięciem ręki odgoniła sprzed twarzy cały ten urok mężczyzny - Jeśli chcesz pisać poematy o sztukmistrzyni Meryel, to oglądaj moje występy. Mój talent jest ważny, a nie jakieś tam opowiastki z życia i jakie to moje włosy są barwy buraka.
Oh, tak. Słyszała już takie porównania padające z ust wierszokletów.

- Uważam że bardziej są niczym burza o zmierzchu, falujące i dzikie i zachwycające. Zresztą gdybym pisał o twoich występach, tooo… przyćmiłyby ciebie. Ludziska, owszem zachwycali by się nimi, ale umknęłoby z ich pamięci kto je czynił. Mogliby zacząć przypisywać je innym magikom.- odparł z przekonaniem w głosie Marcello.

-Pfft, niemożliwe -Eshte parsknęła głośno, najwyraźniej słowa mężczyzny uznając za zwykły żart. Wszak nie mógł naprawdę wierzyć w to, że jakiś byle brodaty magik w szacie wyszywanej gwiazdami zbierałby uznanie za JEJ talent i występy. No nie mógł tego powiedzieć całkiem poważnie.. prawda?
-Ale przecież wiesz jak się nazywam. Mam dużo imion, wiele zmyślnych przydomków, które możesz dorzucić do swoich wierszy. Wymieszaj je z kolorem moich włosów i oczu, dodaj coś o wspaniałym guście i już -w zadowoleniu pstryknęła palcami. Wzniecone iskierki zamigotały w powietrzu -W końcu uważasz się za zdolnego barda, nie?

- Bardzo zdolnego… ale może omówimy ten temat przy antałku wina wieczorem?
- zaproponował (ponoć) utalentowany bard.

Kuglarka cmoknęła przez zęby.
Jakże o wiele chętniej spędziłaby cały wieczór na słuchaniu niekończących się zachwytów nad swoim kunsztem, niż na odganianiu się od lubieżnych zapędów Arissy. Oh, nie miała żadnych wątpliwości co do tego, że zamiary blondaska nie były całkiem niewinne i skupione na sztuce. W końcu był bardem. Ale z tymi wierszokletami Eshte potrafiła sobie radzić, zaś kapłanka.. ona była niestrudzona. Przerażająco niestrudzona.

-Powiedz, nie wolałbyś obejrzeć kolejnego mojego występu? -zapytała po krótkiej chwili namysłu -Jestem rozchwytywaną artystką i wieczorem mam zabawić elfią kapłankę, potem zjeść z nią posiłek i napić się wina. Możesz do nas dołączyć. Na pewno nie będzie miała nic przeciwko kolejnej gębie przy stole.
A jak wszystko dobrze pójdzie, to również ta jego śliczniutka gęba przyciągnie uwagę Arissy i Eshte będzie miała spokój.

- Hmmm… mógłbym. - zastanowił się Marcello i wzruszył ramionami. - Tylko czy jej słudzy mnie wpuszczą?

-Nie powinni sprawiać kłopotów, o ile tylko będziesz potrafił się należycie zachować przy kapłance
-a to oznaczało chlanie do nieprzytomności, tańczenie na stołach, próby rozebrania wszystkiego co ma dwie nogi i zaciągnięcia do łóżka. W dowolnej kolejności. Bard na pewno sobie poradzi, takie zachowania należały do jego profesji. Bardziej niż poezja i muzykowanie.

-No, ale możesz przygotować sobie jakieś rymy do osłodzenia jej uszu. Ucieszy się - dodała jeszcze sztukmistrzyni, coby mężczyzna łatwiej ( i szybciej ) zmiękczył sobie Arissę. Nie było to trudne, ale Eshte wysoce sobie ceniła swój czas.
A im więcej czasu i zainteresowania kapłanka poświęci swojej nowej ofierze, tym mniej czasu kuglarka będzie musiała spędzić w jej lepkim towarzystwie. Wystąpi, zostawi barda i w zamian zabierze mieszek pełen cudownie błyszczących monet. W uszach jej wyobraźni brzmiało to jak idealna wymiana.
 
Tyaestyra jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem