No. 4.1
Only those you trust can betray you.
Terry Goodkind
Zawarły się magiczne odrzwia i głęboka cisza opatuliła wszystko. Jak okiem sięgnąć tylko świetlista biel, ciągnąca się aż po sam kres. Pomieszczenie, o ile w ogóle tego typu określenia można użyć w tym przypadku, do złudzenia przypominało konstrukt ze słynnego filmu braci, tudzież sióstr Wachowskich. Z tym, że tutaj nie było masywnych skórzanych foteli, ani starego telewizora na którym wyświetlana była rzeczywistość, ani tym bardziej Morfeusza, który oferowałby pigułkę prawdy.
Tylko nieskazitelna biel, a na niej dwie niepozorne i zagubione plamy.
Ivan i Zoja rozejrzeli się wokół z szeroko otwartymi ustami. Drago chciał nasłuchiwać, co też dzieje się w gabinecie prezesowej. Nie miał jednak ku czemu nadstawiać uszu. Wszędzie tylko panoszące się zuchwale dźwięki ciszy.
Ziarnka piasku zużyte do cna, leżały bezczynnie na dnie wiekuistej klepsydry. Wraz z nimi leżał czas. Bez życia, bez oddechu. Pogrążony w stagnacji, a może nawet niebycie.
Przerażenie uzbrojone w najbardziej ponure farby, jęło malować na twarzach zagubionej pary swe najnowsze arcydzieło.
“Zatraceni w bankowej bieli” - och, jakże pretensjonalny tytuł. Fuj!
Ile minęło minut? Może upłynęło już wiele godzin, a może nawet dni. Niepodobna stwierdzić.
Gdy spadła pierwsza kropla, żadne z nich nie spostrzegł jej nawet. Jej krótki żywot przeminął i nikt nie zauważył go nawet. Dopiero, gdy kolejne zaczęły spadać w dokładnie to samo, bezkresna biel ożyła.
Przebudził się czas, a okrutna śnieżna samotność, odeszła w niebyt.
Kałuża rosła z każdą kolejną kroplą. Powoli, lecz konsekwentnie dziwny zbiornik wodny ewoluował. Z kałuży stał się oczkiem wodnym, później stawem, aby na sam koniec objawić się w postaci jeziora.
Ivan i Zoja stanęli na jego brzegu. Przerażenie mieszało się w ich sercach z wielką ciekawością i zdumieniem. Wpatrzeni w taflę obserwowali spektakl kształtów, barw i form malujących na niej.
Czarne, bezkształtne mary podrygiwały wesoło w rytm bezdźwięcznej melodii. Ogień płonął, ciskając pod niebiosa błyszczące skry. Zapomniani bogowie westchnęli z żalu. NIe dla nich, nie dla nich rozgorzał ofiarny stos.
Czarny jaszczur spał w swej pieczarze, sycąc zmysły kantykiem na swoją cześć. NIezmierzone eony przeminęły, ale w końcu posłyszał umiłowaną pieśń.
Rozwarł paszczę przeogromną i na jej dnie leżał skulony staruszek.
Papa - szepnęła Gromowa.
Papa - powtórzył Drago.
Staruszek podniósł się z wielkim trudem. Ledwo stanął na drżących nogach, gdy żelazne łańcuchy ściągnęły go na powrót na ziemię.
Arca Vos Draconis - wymamrotał.
Tacet! - syknął Legion.
I rozwarły się magiczne odrzwia i wieczorny szum miasta wypełnił uszy i umysły Ivana i Zoji. Stali tuż obok siebie w ciasnym kantorku i wielkimi oczami wpatrywali się w stojącą przed nimi Jelinę Gruszczenko, prezes Centralnego Banku Rosji.
- Przepraszam, że to tak długo trwało. Niestety nie dało się inaczej.
Kobieta uważnie przyjrzała się swoim gościom.
- Wszystko w porządku? - zapytała szczerze zatroskanym głosem - NIe ma się czego obawiać. Udało mi się ich w końcu spławić, ale obawiam się że przed wejściem, ktoś będzie na was czekał. Oprycznina zwęszyła trop i tak łatwo nie odpuści. Jest tylko jeden sposób, żeby temu zaradzić. Musimy zejść do Otchłani.
***
W tym samym czasie w motelu Toczka, znużona czekaniem i przeglądaniem netu Tinka zasnęła.
Czy to za sprawą niewygodnego łóżka, troski, bujnej wyobraźni, czy też ostatnich przeżyć, nawiedziły ją okropne koszmary.
Dziewczyna mamrotała coś pod nosem i przewracała się z boku na bok, jakby chciała odpędzić od siebie napływającą nieustannie falę nieprzyjemnych obrazów.
W końcu przebudziła się zlana cała potem i z łopoczącym niczym spłoszony ptak, sercem.
W pokoju panował półmrok. Jedynie światła ulicznych latarni rozbijały lepki i czający się do ataku mrok.
Tinka była sama i ten fakt przeraził ją równie mocno, co ohydne senne wizje, które ciągle majaczyły jej pod powiekami.