Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 28-02-2020, 03:31   #200
Pipboy79
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 60 - IX.20; wt; ranek

Czas: IX.20; wt; ranek
Miejsce: osada głębokiej wody;
Warunki: jasno, ciepło, deszcz, opustoszała osada i dżungla, woda do kolan


Marcus





Woda, deszcz i mgła. W budynkach, na ulicach, wokół budynków, na dachach, na drzewach, pod drzewami i tak wszędzie dookoła. To akurat od wczoraj się nie zmieniło. Gdy cały obóz stopniowo budził się w tych niskopiennych, zalanych wodą budynkach klimat i pogoda jakoś odkąd tu przybyli pod koniec wczorajszego dnia za bardzo się nie zmienił. Chociaż jednak nie. Coś się zmieniło. Wraz z nastaniem świtu zaczęło padać. Więc o poranku ludzie zaczęli kręcić się za materiałem na ognisko, do przygotowywania posiłków, za potrzebą przy akompaniamencie monotonnego stukania kropel o ściany, dachy, blachy, liście czy ocalałe szyby. Te tropki widocznie dbały aby przypadkiem tutaj nie zabrakło wody w tym zabagnionym i porśniętym duszną dżunglą kawałku świata.

Okolica wyraźnie nie służyła ani zdrowiu fizycznemu ani psychicznemu. Ludzie kiepsko spali w nocy jakby coś ich dusiło przez sen. Co chwila ktoś kasłał, drapał się przez sen albo przewracał na drugi bok. I rano to było widać. Mało kto wyglądał na zadowolonego i świeżego. Właściwie to chyba nikt. Marcus też czuł tak sobie. Nie mógł powiedzieć by był świeży i wypoczęty no ale jakoś dawał radę zebrać się w sobie do kolejnego dnia. Większość wyprawy była chyba w podobnym stanie.

Najgorzej wyglądał jakiś chuderlawy chłopak któremu coś okolica nie służyła. Wyglądał jakby miał gorączkę i chyba więcej niż raz był za potrzebą. Ale i indiański kolega Marcusa, Dziki Kieł, miał się podobnie. Lamay i Barry też pocili się chyba bardziej niż od samych tropików i regularnie kasłali albo spluwali. Podobnie te dwie tubylcze dziewczyny jakie zabrały się z Detroitczykami. Ta kasztanowłosa i bladolica jak i ta w barwach mlecznej czekolady. Też im dokuczyła ta ostatnia noc. Ta kasztanowłosa, Lee uważyła jednak jakiś gorzki napar i prosiła by każdy wypił. Mimo, że gorzki i trochę kwaśny a wyglądał jak kawa zbożowa chociaż pachniał całkiem inaczej. W każdym razie przynajmniej ci miejscowi pili to bez wahania bo to miało wzmacniać w starciu z gorączką dżungli jak nazywali te objawy jakie zdradzała z połowa wyprawy.

Wczoraj jakoś Marcus z Jeffem dali radę przedrzeć się przez tą śmierdzącą, bagienną wodę i mgłę. Dobrze, że wystarczyło trzymać się tej drogi jaką szli wcześniej by dotrzeć do miejsca gdzie rozstali się z pozostałą częścią konwoju. Szło się ciężko. Raz, że woda przy każdym kroku stawiała bierny opór stopniowo wysączając siły. Dwa, że to powietrze zdawało się z wolna dusić i dosłownie łapać za gardło. Gazmaska jaką założył Marcus pomogła częściowo. Pomogła o tyle, że przestał odczuwać efekty tutejszego powietrza. Za to zaczął odczuwać efekty noszenia gazmaski. Po pierwsze przez niezbyt przejrzyste, plastikowe wizjery maski widział jeszcze mniej niż bez niej. Ale chociaż oczy z wolna przestawały go szczypać. Po drugie zwyczajnie ciężko się oddychało dość a powietrze miało zapach i posmak wilgotnej chemii. W końcu filtr powietrza miał w najlepszym wypadku kilka dekad na koncie. No ale mimo to efekty działania nieprzyjemnego powietrza z zewnątrz stopniowo ustępowały. Jeff poradził sobie swoimi metodami. A mianowicie na twarz założył chustę przez co wyglądał jak klasyczny bandito z westernów a na oczy założył jakieś gogle. Chociaż mimo to i tak co jakiś czas kaszlał.

Wrócili do obozu jaki rozbili ludzie Federaty jeszcze przed zmierzchem. Nie było ich trudno znaleźć bo taka liczna grupa ludzi nie mogła się rozbić na noc bezszelestnie. Więc wystarczyło skręcić z tej drogi jaką szli od strony nasypu i kierować się słuchem. A ileś tam domów dalej ujrzeli najpierw kanciaste plamy pojazdów a potem ich bryły i blask ognisk w rozwalonych oknach budynków.

Tam przyjął ich van Urk ciekaw z jakimi wieściami wracają. Chociaż z decyzjami i tak trzeba było się wstrzymać do rana bo noc już zaczynała odciskać swoje piętno na tej krainie. A wszyscy mieli w pamięci jak się skończył ostatni nocleg Teksańczyków i Nowojorczyków ledwo w sąsiedniej zarośniętej dżunglą osadzie. No a rano okazało się, że mało kto przetrwał noc bez zauważalnego w ruchach i twarzy tchnienia dżungli. Chyba tylko Anton, Hoffman i Zimm wyglądali jako tako. Reszta w najlepszym razie wyglądała jak po nie do końca przespanej nocce.

Van Urk zastanawiał się właśnie ze zwiadowcami i kierowcami co robić dalej. Z wieści jakie przez zmierzchem przynieśli Marcus i Jeff wynikało, że ten ktoś kto zwinął im sprzed nosa czołg zawinął się do wody. Co do wody Jeff był prawie pewien, że to już wielka rzeka. Jeśli nie bezpośrednio to jakiś jej dopływ czy odnoga. W każdym razie ta wielka rzeka musiała być już blisko. Tak mówiły ustne przekazy z ich plemienia, że ta wielka rzeka odciska swój mglisty oddech na okolicy przez jaką płynie. Hoffman i Lamay przypuszczali, że może rzeczywiście chodzić o Mississippi. Nawet jeśli to jakaś jej odnoga to chyba po tylu dniach parcia na wschód czyli właśnie w stronę rzeki mogli być już blisko niej.

- A gdzie może być Bruce? Dlaczego jeszcze nie wrócił? Ruszył dzień przed waszym przybyciem. - szef pytał o los jednego z myśliwych jacy mu dotychczas towarzyszyli we wcześniejszym etapie podróży od wyjazdu z wioski Johansena. Ludzie z Detroit czy Nice City niezbyt kwapili się do odpowiedzi. Więc odpowiedzieli pobratymcy Bruce’a.

- Ślady w poprzedniej wiosce już trochę miały. Może nawet tydzień. Więc jak poszedł tędy co my to na łajbę tamtych innych się raczej nie miał szans załapać. Swojej łodzi nie miał. To jedyne co mógł zrobić to wrócić do tamtych śladów na drodze i spróbować pójść po nich. No chyba, że od razu po nich poszedł to miałby dzień przewagi nad nami. No ale idzie na piechotę a my mamy samochody to powinniśmy go powoli doganiać. - Jeff odpowiedział spokojnie, nawet wręcz flegmatycznie jakby nic niepokojącego się nie działo. Bawił się zerwaną trawką którą cierpliwie zwijał i rozwijał w różne kształty.

- A myślicie, że tu go nie ma? - Federata zapytał wskazujac gestem na zarośniętą dżunglą i utopioną wodą osadę.

- Myślę, że nie. Nie mógł przegapić naszego przybycia wczoraj. A jakby był pewnie by się zorientował, że to my to powinien do nas przyjść. Jak nie przyszedł to raczej go tu nie ma. - do rozmowy wtrąciła się Marisa tłumacząc swoje racje póki kaszel jej nie przerwał.

- Dobrze. To po śniadaniu wrócimy do tych rozstajów i spróbujemy pojechać tą drugą drogą. - zdecydował Federata widocznie uznając, że na wodne pościgi to po tak długim czasie raczej niezbyt mają szansę się ścigać. Tropienie śladów na wodzie też nie słynęło z precyzji.

Dlatego ludzkiego wrzasku jaki nagle przeszył przez zalaną mgłą, deszczem i wodą osadę nikt się chyba nie spodziewał. A to musiało być gdzieś blisko! Tuż przy samym osobie a jakiś męski głos najpierw się wydarł niespodziewanie przez moment stopując wszystkich w zasięgu wzroku Marcusa gdy w tym pierwotnym odruchu próbowali się zorientować co i gdzie się dzieje. I nadal się darł w niebogłosy jakby coś go właśnie dopadło i próbowało rozszarpać.

Vesna i Anton patrzyli bezradnie dookoła w tym nagłym rwetesie czując się kompletnie zagubieni. Nagle wszyscy zaczęli krzyczeć do siebie kto to się tak drze, kogo brakuje, biegać, łapać za broń i kompletnie nie było wiadomo co się dzieje poza tym, że coś czy ktoś kogoś dopadł zaraz po sąsiedzku.

- To chyba gdzieś stamtąd. - Alex wskazał niepewnie kierunek który wydawał się równie losowy jak każdy inny w tej mgle, deszczu i chlapiącej wodzie. Federata, Aria i patykowaty Will popatrzyli w tamtym kierunku z niepewnymi minami. Może i stamtąd. A może i nie.

- Tak, to stamtąd. - wychrypiał Dziki Kieł ale zaraz zakrztusił się od kolejnego ataku kaszlu.

- No chyba tak. - Zimm i Ricardo potwierdzili przypuszczenia gangera niepewnymi głosami a Barry pokiwał na wszelki wypadek głową na znak, że też mu się tak wydaje.

- Tak stamtąd! Cholera to chyba Hoffman! - Lamay nie miał takich wątpliwości podobnie jak Lee która poparła jego słowa podobnymi zapewnieniami.

- To gdzieś zza tamtego budynku! - Jeff przytaknął wskazując na jeden z siąsiednich budynków. Marisa też nie miała takich wątpliwości. Marcus również był pewny, że to właśnie zza tego budynku i to całkiem blisko coś czy ktoś dorwał Hoffmana.

- Pomóżcie mu! Biegiem! - van Urk tak jak inni zdołał już sięgnąć po swoją broń i skoro już chociaż z grubsza miał podejrzany namiar to szybko podjął decyzję co należy robić dalej.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline