Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Postapokalipsa > Archiwum sesji z działu Postapokalipsa
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Postapokalipsa Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Postapo (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 14-02-2020, 21:23   #191
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 56 - IX.18; nd; wieczór

Czas: IX.18; nd; wieczór
Miejsce: osada z czołgiem;
Warunki: noc, gorąc, zachmurzenie, opustoszała osada i dżungla, grząsko


Marcus






I znów była niedziela. Tylko w całkiem innych klimatach niż poprzednia. Nie było szwedzkiego stołu, sympatycznych dziewczyn ani musującego, owocowego wina czy bimbru o smaku egzotycznych owoców. No nie. Była dżungla, tropikalny zaduch i błoto. Zwłaszcza, że znów padał deszcz. W tej cholernej dżungli deszcz chyba zawziął się aby chociaż raz na dzień zmoczyć ziemię. Pod wieczór znów padało. Ale dojechali do rzeki. Kolejnej rzeki. Okazało się, że gdy z tydzień temu tutaj jest co chwila jakaś rzeka czy strumień to nie kłamał. Naprawdę tak było. Zwłaszcza jak się jechało samochodem. To co dwie, trzy, cztery godziny trzeba było się przeprawiać przez rzekę.

Dlatego van Urk wziął sobie raport zwiadowców do serca a może i posłuchał miejscowych. Bo przez cały poniedziałek po tej imprezie integracyjnej i odjeździe blondwłosej superstar szykowali się do drogi. W tym gwoździem programu było zbudowanie tratw. Na tyle dużych by mogły pomieścić samochód. Albo samodzielnie albo przez połączenie dwóch czy więcej. Plan był taki by zamiast budować przed każdą rzeką tratwę można było zabierać ze sobą gotowe tratwy, spuszczać je na wodę a po przepłynięciu rzeki znów pakować je na dach samochodu. A z pomocą miejscowych oraz praktycznie nieograniczonego dostępu do drewna to nawet zgrabne te tratwy wyszły.

No a kolejnego dnia, we wtorek chyba, wyruszyli w trasę. Mały konwój z pięciu pojazdów wyjechał przez bramę żegnany całkiem ciepło przez tubylców. Może dlatego, że van Urk zdecydował się dołączyć kilku z nich do ekipy jako speców od lokalnego kolorytu. Dwie dziewczyny więc jechały w furgonetce z Detroitczykami, Bruce trafił do kolejnej furgonetki, tylko Hoffmana i jeszcze jeden lokalny myśliwy trafił do którejś z osobówek chociaż nie do Lamay’a u którego znów znalazł się Marcus.

Okazało się, że dżungla potrafi dać w kość tak samo pojazdom jak i załodze. Teraz, gdy na trasie było więcej ludzi i samochodów było to jeszcze bardziej widoczne niż gdy przez jeden dzień czwórka zwiadowców jechała raz w jedną a raz w drugą stronę. Przez dżunglę niby wiodła droga. Ale była albo podmyta, albo wyrosło na niej błoto i trawa, leżały zawalone gałęzie, konary a czasem nawet drzewa. Do tego jeszcze kamienie, odchody zwierząt, wraki pojazdów czy inne śmiecie wymagały od kierowcy dużej wprawy. A i tak nie wszystko dało się przewidzieć. Wydawało się, że ledwo jakąś maszynę wciągnęli holem i rękami z błota a już trzeba było znów wysiadać i wyciągać kolejną. Tak, podróż przez dżunglę to była prawdziwa mordęga. Do tego jeszcze ten nieustający zaduch jak w saunie, że ciężko było oddychać. I skwar jaki lał się z nieba jakby chciał wypalić i wygotować wszystko co żywe. I sama dżungla. Była tak mroczna, że nawet w środku dnia, na środku drogi, panował tam w najlepszym razie półmrok. Chociaż i tak było jaśniej i luźniej niż w trzewiach dżungli przy marszu na przełaj.

Ale alternatywą był marsz na piechotę. Co prawda pieszy był znacznie mobilniejszy od pojazdu a prędkość przeciętna, po odliczeniu różnych przerw na usuwanie przeszkód przed pojazdem czy wyciąganie go na prostą, też u pieszego pewnie byłaby niewiele mniejsza. No ale na piechotę nie dało się w tym upale zbyt wiele przenieść na własnym grzbiecie. No i siedzenie tyłkiem na fotelu czy kanapie pojazdu nie było tak męczące jak dawanie kolejnego kroka noga, za nogą.

Dżungla odznaczyła swoje piętno już prawie na samym początku podróży. Z 5 pojazdów uszkodzone zostały 3. A jeden nie nadawał się do niczego. Na samym początku pecha mieli Detroitczycy. Wjechali w jakiś dół i to pewnie zbyt wiele by nie zrobiło. Ale w tym dole był jakiś korzeń czy kamień który przebił maskę wozu uszkadzając go wyraźnie. Reszta kolumny zatrzymała się i poczekała na ekspertyzę Vesny i Alexa. Dość zgodnie stwierdzili, że dadzą radę naprawić wóz no ale nie od ręki. Więc szef zdecydował się ich zostawić mówiąc by dołączyli do nich później. Ponoć nie dało się tutaj zgubić bo wystarczyło trzymać się drogi głównej i jechać przed siebie.

Ale może godzinę później nastąpiła seria wypadków. Furgonetka Hoffmana na jakimś zakręcie zsunęła się na pobocze. Tak pechowo, że były tam grząskie piaski czy po prostu kawałek bagna więc błyskawicznie pochłonęło połowę maszyny a drugą połowę już wolniej ale równie skutecznie. Co prawda wszyscy zdążyli się ewakuować i zabrać swoje rzeczy osobiste no ale maszyna w której pierwornie Marcus wyjeżdżał z Nice City była stracona. Hoffmann z załogą przesiadł się więc do wozu Federaty. Terenówka mogła pomieścić zarówno ich jak i ich bagaże.

Ale niedługo potem kolejne stłuczki, błoto, dziury i generalnie dżungla uszkodziły dwie ostatnie osobówki. Tak na koniec dnia dojechali do miejsca w którym za pierwszym razem z Lamay’em zostawili zamaskowanego kombiaka.

Prace naprawcze trwały do późnego wieczora. Ale rano okazało się, że tylko terenówka Federaty jest sprawna. A furgonetka Detroitczyków jakoś do nich nie dojechała. Szef więc zdecydował się jechać dalej sam licząc, że pozostałe maszyny które nie wyglądały na mocno uszkodzone jakoś go dogonią. Przy okazji można było sprawdzić jak się spisują te zmajstrowane w wiosce Johansena tratwy. No i okazało się, że całkiem nieźle. W każdym razie ludzie Hoffmana i Bruce przeprawili terenówkę na drugi brzeg. Pomachali tam jeszcze przez rzekę bo z tej odległości krzyk nawet jeśli słyszalny to nie był zrozumiały i pojechali dalej.

Ale znów okazało się, że w tej dżungli wszystkie niby proste rzeczy urastają do rangi problemów. Cały dzień kierowcom i mechanikom zeszło na grzebaniu pod maską, czyszczeniu filtrów, sprawdzaniu akumulatorów i udrażnianiu przewodów. I postęp był dość niewielki. Więc kolejną noc spędzili w tym samym miejscu. Kolejny dzień wyglądał podobnie. Tyle, że o zmierzchu dojechali do nich Alex i Vesna którym udało się w polowych warunkach naprawić wóz. Chociaż te ręcznie wyklepane dziury na masce nawet dla takiego laika motoryzacji jak Marcus były wyraźnie widocznie. Załogi pozostałych pojazdów podniosło na duchu to, że mogą teraz liczyć na pomoc zgrabnych i sprytnych raczek Vesny przy tych naprawach no ale już się robiło ciemno więc odłożono to do dnia następnego.

Rano jednak Vesna obejrzała obie osobówki, powiedziała parę rzeczy co i jak można to zaimprowizować no ale zaczęli wodować swoją maszynę przez rzekę by dogonić szefa. Załogi dwóch osobówek zostały znów skazane na siebie i swoje kłopoty z zawodnymi mechanizmami i piekielną dżunglą. Ale chyba to co im Vesna na odchodne powiedziała pomogło bo pod koniec południowej sjesty wreszcie maszyny były znów na chodzie. Lamay i Raul, kierowcy obu maszyn mogli teraz koordynować działania przy spławianiu swoich maszyn przez rzekę.

Trochę było z tym zabawy. Już wcześniejsze dwie ekipy co się przeprawiały nie dopłynęły tak po prostu na przeciwległą stronę rzeki. Nurt, zwłaszcza na środku rzeki, znosił je stopniowo więc lądowali nawet kilkaset metrów od miejsca startu. Do tego niepokojące było te bujanie się całej tratwy na falach. Wydawało się, że każda większa fala musi przeważyć balast i strącić maszynę oraz jej załogę do mętnej, brunatnej wody. No ale jakoś wylądowali na tym gliniastym brzegu. Zostało znów odwiązać maszyny, zjechać na brzeg a następnie zapakować tratwy na dach i wreszcie można było ruszać dalej.

I pod wieczór dojechali wreszcie do tej rzeki gdzie poprzednio czwórka zwiadowców przeszkadzała się przeprawić innym załogom. Teraz już na rzece ani przy brzegach nikogo nie było widać a zmierzch zapadał więc trzeba było rozbić się na noc. Noc więc spędzili w tej osadzie gdzie poprzednio Marcus z Lamay’em, Antonem i Brucem spędzili ostatnią noc zanim zaczęli wracać do osady Johansena. Co było dalej tego już nikt z obecnych nie wiedział. Mieli przekonać się o tym rano.

A rano trzeba było zacząć od ponownego zwodowania tratw, przywiązania do nich pojazdów i próbie sforsowania rzeki. Znów trzeba było uważać na rzeczny prąd i wiry które zniosły ich o kilkaset metrów. Ale dotarli w miarę cało i sucho na właściwy brzeg.

Zaczął się kolejny dzień podróży. Już chyba czwarty czy piąty odkąd wyruszyli zagubionej w dżungli wioski tubylców. Przez cały kolejny dzień wyciągali pojazdy z błota, usuwali kamienie i gałęzie aby można było przejechać i wieczorem doszło do niespodziewanego spotkania. Gdy już szukali miejsca na nocleg ujrzeli blask ogniska pośród domów i zaparkowaną, granatową furgonetkę. Okazało się, że Detroitczycy znów mieli pecha i cały dzień spędzili na naprawie maszyny gdy coś tam się w silniku zatarło. Alex mówił, że to silnik zeżarł wiewiórkę czy co tam co zachlapało cały silnik ale trochę trudno było zgadnąć czy ganger żartuje czy tak na poważnie. Więc znów spędzili noc na trzy załogi ale co się działo z maszyną Federaty tego nie było wiadomo. Nie natknęli się na niego po drodze, na wrak też więc nie było wiadomo. Chociaż Marisa twierdziła, że rozpoznaje ślady opon sprzed paru dni więc jeśli by się nie myliła oznaczało, że Federata z ludźmi Hoffmana tędy przejeżdżał. Miało to sens bo w końcu to była główna droga a według planu mieli jechać główną drogą.

No i to było wczoraj. Dzisiaj od rana znów jechali w kolumnie na 3 pojazdy. W południe dojechali do zerwanego mostu na kolejnej rzece. Po raz kolejny trzeba było użyć tratw aby się przedostać na drugą stronę. A wcześniej i potem oczywiście powyciągać co jakiś czas któryś z wozów z tarapatów. Tutaj przydawała się granatowa furgonetka bo nią o wiele łatwiej się wyciągało zagrzebane maszyny. Gorzej jak to właśnie ona wjechała w coś głębokiego. Wtedy przewaga jej masy działała przeciwko niej.

A ledwo przeprawili się przez tą rzekę to oczywiście zaczął padać deszcz. A mimo to, jak zwykle, i tak było bardzo gorąco. Pod koniec dnia dojechali do jakiejś osady. Kolejna bezludna i zarośniętą dżunglą osada. Ta była wyjątkowo grząska. Wyglądało na to, że wody widocznego niedaleko jeziora mocno podmyły okolicę i nasączyły ją wilgocią.

Mieli się już zacząć rozbijać na noc bo i tak dalszą drogę zagradza kolejna rzeka a może jakiś kawałek jeziora. Ale niespodziewanie z drugiego brzegu błysnęły światła samochodowych reflektorów widoczne mimo strug deszczu. Dobrze, że nie było jeszcze ciemno to rozpoznali terenówkę van Urka. Ale chyba nie krzyczał do nich van Urk. Może Hoffman albo któryś z jego ludzi. W każdym razie dawali zachęcające gesty no i te pantomima w połączeniu z resztkami słów jakie doleciały na drugi brzeg świadczyła, że chyba już niedaleko i wszystkie trzy wozy mają przeprawić się teraz.

Sądząc po minach trójki kierowców wszyscy mieli dość sceptyczne miny. Tak przeprawiać się w zapadających ciemnościach na improwizowanej tratwie, podczas deszczu na drugi brzeg. Wyglądało na proszenie się o kłopoty. Ale jeśli mieli się przeprawiać to nie było co czekać i trzeba było skorzystać z resztek światła słonecznego. No i takie było polecenie służbowe. Szczęśliwie udało się to zrobić bez większych przeszkód.

Na drugi brzeg oczywiście znów trochę ich zniosło. Ale w końcu wyjechali przez jakieś chaszcze do głównej drogi i tam z bliska już rzeczywiście mogli poznać Hoffmana i Zimma którzy czekali w samochodzie szefa. Okazało się, że kazał im tu czekać właśnie na nich aby przyprowadzić ich jak najprędzej. Cel był już w zasięgu ręki. No i właśnie z tej rozmowy się okazało, że “był” jest jak najbardziej właściwym określeniem.

Do celu, kolejnej zagubionej w dżungli wioski, był może kwadrans drogi. Ale jechali już po ciemku bo w międzyczasie zmierzch przeszedł w wieczór. Chociaż więc dość wczesnej, wieczornej pory było już ciemno jak w środku nocy. No ale przynajmniej przestało padać. Właśnie tam czekał na nich obóz szefa. Oraz całkiem sporo samochodów. I koni. Właściwie to część porzuconych budynków była oświetlone przez świecące się wewnątrz ogniska. Właśnie na ganek takiego budynku wyszedł van Urk i pozostała trójka ludzi Hoffmanna aby przywitać się z resztą zespołu.

- Cieszę się, że jesteście. I jak widzę jesteście w komplecie. Sytuacja jest poważna. - Federata jak na błękitnokrwistego okazał się całkiem bezpośredni. Zaprosił gestem wszystkich do wnętrza domu w jakim rezydował i do ogniska. Co prawda nie spodziewali się, że akurat tej nocy dołączy do nich reszta zespołu więc gotowej kolacji dla tylu osób nie mieli. Ale Hoffman, Lee i Marisa zaczęli krzątać się gdzieś przy ognisku i licznymi torbami zabranymi na drogę aby uzupełnić te braki. Zaś szef mógł przedstawić jak wygląda sytuacja.

A mianowicie czołg tutaj był. Bo zaraz za osadą, przy drodze, znaleźli jakieś bajoro i w nim wymowny kształt sugerujący dużą i ciężką bryłę jaką stamtąd zabrano. Zresztą właśnie tutaj był zaznaczony punkt na mapie zdobytej przez Detroitczyków. Co więcej nie mogli tak dużego ładunku zabrać na północny zachód. Bo musieliby natknąć się na van Urka i całą resztę kawalkady która tędy jechała. A nic takiego się nie stało. Bruce twierdził, że pojechali dalej. “W stronę rzeki”. I to dobre kilka dni temu. Bo van Urk dotarł swoją terenówką wczoraj. Też miał drobny wypadek po drodze no ale udało się naprawić tą usterkę i pojechać dalej dlatego nie spotkali się wcześniej.

- Ale to jeszcze nie wszystko. Widzieliście te samochody i konie na zewnątrz? - szef skinął głową za okno, gdzie nawet teraz było widać wspomniane pojazdy i zwierzęta. Dziwne było, że nie było widać ich właścicieli.

- To chyba ci z Teksasu bo chyba tylko oni mieli konie. I co z Nowego Jorku. Zabili ich. Wszystkich. Nie znaleźliśmy żadnego żywego. Jeśli ktoś przeżył to albo go zabrali ze sobą albo się gdzieś urwał i ukrywa. - Federata po kolei wyjaśniał co tutaj od wczoraj odkryli. Z końmi mogło być jak mówił. Z czterech głównych ekip jakie interesowały się czołgiem tylko Teksańczycy byli konno. Chociaż samochody mogły należeć do kogokolwiek. Ale jeden łazik w oliwkowych barwach no nawet wyglądał na jakiś wojskowy.

- W tamtym domu są ci z Teksasu. - wskazał wzrokiem na budynek po drugiej stronie ulicy. No tam też było widać światło w oknach i ludzkie sylwetki z których część przyglądała się zbiegowisku u sąsiadów.

- Ale czterech z nich dowlokło się tutaj wczoraj na piechotę. Mijaliśmy ich gdy tutaj wjeżdżaliśmy. Oni chyba nie są z Teksasu. Jeden był już wcześniej. Ale mówi, że koń mu padł więc się spóźnił. A jak przyszedł no to wszystko już tutaj tak było. - szef zakończył relacjonowanie aktualnej sytuacji. Musieli mu wierzyć na słowo bo poza końmi i samochodami nic po nocy już nie było widać. Tylko tamtych w tym drugim budynku. Na razie jednak trzeba było czekać na kolację i przygotować się na kolejną noc.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline  
Stary 16-02-2020, 11:14   #192
 
Dhagar's Avatar
 
Reputacja: 1 Dhagar ma wspaniałą reputacjęDhagar ma wspaniałą reputacjęDhagar ma wspaniałą reputacjęDhagar ma wspaniałą reputacjęDhagar ma wspaniałą reputacjęDhagar ma wspaniałą reputacjęDhagar ma wspaniałą reputacjęDhagar ma wspaniałą reputacjęDhagar ma wspaniałą reputacjęDhagar ma wspaniałą reputacjęDhagar ma wspaniałą reputację
Wyruszenie w drogę po miłym weekendzie było… powrotem do szarej i ponurej rzeczywistości, jaka mu zawsze towarzyszyła. Prace przy budowie tratw składanych zdawało się być dobrym pomysłem, choć “Buźka” musiał spróbować zaopatrzyć się w dodatkowe dawki swojego leku, jeśli mieli spędzić kolejne kilkanaście dni w dżungli. Mała była na to szansa na tym odludziu ale zawsze należało spróbować. Tubokuraryna, Benzodiazepiny albo Progabid - nazw tych leków nauczył się już dawno na swoją przypadłość, która już raz go o mały włos nie wykończyła. Był wtedy na terenach Arkansas, gdzieś między dziurami o nazwach Gravestone a Memphis. Ugrzązł wtedy w jednych ruinach na kilka dni dłużej z bandą gangerów na karku, próbując wyciągnąć z tarapatów jednego handlarza z Tulsy. Okazało się że gość miał leków większy zapas, ale ani myślał się dzielić ze swoją ochroną chcąc z zyskiem opchnąć gamble w enklawie. A podzielił się z Marcusem dopiero gdy ten już ledwo żył, a był jego jedyną nadzieją na przeżycie w ruinach, oczywiście zaznaczając że ma mu później zapłacić za te leki, którymi mu uratował życie. Cóż, koniec końców “Buźka” zapłacił mu godnie za wdzięczność handlarzowi, wsadzając mu kosę w żebra, gdy już doprowadził go do miasta i odebrawszy zapłatę za robotę. Człowiek z Kill One po prostu nienawidził takich typków i uznawał, że lepiej będzie gdy tacy nie pożyją zbyt długo. Dlatego od tamtego czasu też zawsze mimo że miał jeszcze jakiś zapasik mały leków, szukał opcji do zwiększenia ich liczby na wszelki wypadek.

A potem sama podróż przez dżunglę, gdy już wyruszyli. Czasami zastanawiał się nad tym jak szlachcic zamierza zabrać ten cały czołg z tego terenu, skoro zwykłe pojazdy tak ciężko sobie radzą z pokonywaniem tej drogi. Podmokły teren, przekraczanie rzeki - czy czołg da radę ją przekroczyć w ogóle? “Buźka” widział raz taki czołg na ziemiach Federacji, więc domyślał się że podobny chcą wyciągnąć z tego całego bagna. Ale skoro on ważył tyle to czy dadzą radę go wyciągnąć bez jakiegoś lepszego sprzętu.
Ekipa wyskokowa z Detroit nie miała szczęścia. Może i między akcjami świetnie sobie radzili, może normalne drogi były dla nich, ale tutaj w dżungli? Natura zdawała się zwyciężać każdego. Ale dlaczego do cholery też musieli mieć pecha z innymi pojazdami? Ich ciężarówkę pochłonęło bagno gdy zsunęli się z jakiegoś niepewnego kawałka drogi. Detroitczycy zostali za nimi, walcząc z niesprawnym wozem i na to wszystko jeszcze nieustanny upał i wilgoć.
Gdy w pewnym momencie rozdzielili się podczas przeprawy przez rzekę, to już był znak dla Marcusa, że sprawy naprawdę przybierają zły obrót. A obecność Vesty, która tylko w krótkich szortach i kusej koszulce naprawiała uszkodzone pojazdy tylko w niedużym stopniu poprawiała morale.
Forsowanie rzeki w miejscu, gdzie jakiś czas temu sabotowali przeciwników było cholernie ryzykowną przeprawą. A potem kolejna rzeka, po pokonaniu której znów zaczęło padać. Natura wyjątkowo nie ułatwiała im tej podróży. Ale dotarli, w końcu choć w uszczuplonym stanie pojazdów, przez co “Buźka” powątpiewał w skuteczność tej wyprawy po czołg. Sprawy chyba jednak uwielbiały się komplikować, zwłaszcza gdy się było blisko celu…

Czołgu już nie było, konkurencja uprzedziła ich poczynania zabierając cenny łup sprzed nosa Hoffmana. A do tego rozwalając inną ekipę przy okazji. Ha, teraz dopiero zaczynała się prawdziwa rozgrywka, bo Marcus wątpił by tamci byli łaskawi oddać taki cenny łup.
- Rzucę potem okiem na te samochody. Może jeden należy do naszych znajomych znad rzeki, którym utrudnialiśmy przeprawę. Teksańczycy mówili kto ich napadł, zdradził? To że jedni rozwalili drugich to mnie raczej nie dziwi, zwłaszcza jak chcieli dla siebie ten cały czołg. - rzekł “Buźka” drapiąc się po brodzie. Połowa zadania była z głowy, ale szlachcic raczej mu nie zapłaci za połowiczną robotę. Dlatego też odezwał się z pytaniami - A co według szefa mamy teraz zrobić, po tej nocy lub podczas niej? Załatwić resztę teksańczyków? Przesłuchać ich bardziej szczegółowo pod przymusem? Przyłączyć ich do nas i zgarnąć ich sprzęt, który pewnie by się nam przydał po utracie naszych środków transportu. Pytanie czy tamci uruchomili ten cały czołg i nim jadą, czy go jakoś holują. Nie znam się na tym, ale chyba takie ciężkie bydle powinno mieć większe problemy z przejechaniem przez ten teren niż nasze samochody. Zatem jeśli byśmy mieli szczęście to tamci wolno będą się poruszać i może ich dogonimy. Zwiadowcy mają wyruszyć za nimi i zacząć ich po cichu wycinać jeśli będzie nadarzyła się okazja? - “Buźka” wolał znać odpowiedzi na parę swoich pytań skoro już doszło do takiej niewygodnej sytuacji gdy są na miejscu ale nici z ich głównej nagrody. Bo dla niego w tej chwili to wyglądało na próbę odbicia “skradzionego” przez konkurencję sprzętu.
 
__________________
"Nie pytaj, w jaki sposób możesz poświęcić życie w służbie Imperatora. Zapytaj, jak możesz poświęcić swoją śmierć."
Dhagar jest offline  
Stary 17-02-2020, 02:09   #193
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 57 - IX.19; pn; ranek

Czas: IX.19; pn; ranek
Miejsce: osada z czołgiem;
Warunki: jasno, gorąc, zachmurzenie, opustoszała osada i dżungla, grząsko


Marcus



Kolejny ranek okazał się od samego początku gorący. Już z samego rana tropik starał się zadusić cały ruch i życie. Przynajmniej niebo było częściowo zachmurzone to chociaż Słońce nie waliło tak po oczach jak to miało w zwyczaju w tej krainie. No i noc upłynęła dość spokojnie. Nikt nikogo nie atakował. Ale masakra jaką zastali tu ludzie van Urka i Hoffmana odcisnęła piętno na atmosferze. Chyba każdemu wartownikowi co stróżował w nocy wydawało się, że atak może powtórzyć się w każdej chwili.

Dla Marcusa ten poranek miał jeden feler. Leki mu się kończyły. Przez całą trasę odkąd wyruszyli z osady Johansena zużył prawie wszystkie pastylki. W samej osadzie nie znalazł zbyt wielu chętnych na wymianę właśnie na Tubokurarynę. Ledwo kilka sztuk. A nie zanosiło się by w tej dziczy z której nie było wiadomo kiedy wrócą do jakiejś cywilizacji ktoś chciał się pozbyć leku którego potrzebował tak samo jak Marcus. Nawet nie miał pojęcia czy ktoś w ogóle może mieć akurat te leki. A na otwartą aptekę czy chociaż punkt wymiany się nie zanosiło. Przy tej pustce w dżungli jaka porastała tą krainę to osada Johansena jawiła się jako prawdziwe miasto. Bo odkąd ją opuścili nie spotkali żywego ducha poza członkami własnej wyprawy albo śladów po niej.

No ale teraz był ten gorący, pochmurny, tropikalny poranek. Cały obóz jaki rozbił się po dawnych domach szykował się do kolejnego dnia. Ludzie czyścili ekwipunek który w tej cholernej dżungli wymagał wyjątkowej uwagi. Gotowali coś w kociołkach albo przeszukiwali okolicę w poszukiwaniu opału na ognisko do tego śniadania. Czyli jak to zwykle podczas poranka na szlaku. Chociaż chyba wszyscy odetchnęli z ulgą, że noc minęła spokojnie i wszyscy obudzli się cali. Nie licząc tych których w nocy coś użarło i teraz albo drapali się albo opatrywali sobie drobne skaleczenia, siniaki i opuchlizny. Marcusa też coś użarło na nodze no ale jeszcze było to do zniesienia. Tym razem mu się przynajmniej pod tym względem upiekło.

No to przy tym śniadaniu była okazja pogadać o tym co się wydarzyło po drodze, o tym co wczoraj mówił szef no i zastanawiać się czy zgadywać co robić dalej. No i co Federata odpowiedział na pytania i propozycje Marcusa.

- Ja przepraszam jeśli nie wyraziłem się precyzyjnie. - van Urk odpowiedział po chwili wpatrywania się w twarz Marcusa. - Ktoś rozniósł w pył cały ten obóz. I Tekasańczyków i Nowojorczyków. Wszystkich co tutaj byli. Ktoś trzeci. Ktoś kto zabrał czołg w tamtą stronę. - van Urk mówił wolno i dobitnie jakby zależało mu by wszyscy zrozumieli to co do nich mówi. Na koniec wskazał na dalszą część osady. Przeciwną niż kierunek z jakiej przybyła cała wyprawa Federatów. I właściwie skąd chyba wszystkie wcześniejsze powinny też przybyć bo była to chyba najkrótsza i najprostsza droga do osady Johansena a potem do New Espanioli która stanowiła ostatnią placówkę prawdziwej cywilizacji. A kierunek jaki wskazał van Urk prowadził dokładnie w przeciwną.

- Poszli w stronę rzeki. - odezwał się tubylczy myśliwy z osady Johansena na chwilę przykuwając w uwagę chyba większości grupy. Chyba wyczuł, że wszyscy oczekują jakiegoś wyjaśnienia bo dodał coś więcej. - Jak się idzie dalej tą drogą to można dojść do rzeki. Wielkiej rzeki. Większej niż wszystkie które do tej pory pokonaliśmy. Złe powietrze tam jest. Dużo złego dymu. I jest tam wielkie miasto. Pochłonięte przez morze i dżunglę. I to złe powietrze. - Jeff więc wyjaśnił drużynie gości jak to się maluje obraz tutejszej okolicy.

- Może Mississippi? Jak się jedzie od nas na wschód to w końcu można dojechać do Mississippi. - do rozmowy włączył się Hoffman zastanawiając się nad lokalną geografią. Po chwili dołączyli inni ale nie mogli dojść do jednoznacznych wniosków. Bo z Nice City można było dojechać w pół dnia. No ale to drogą. A tutaj spędzili jakiś tydzień na przeprawie no ale w takich warunkach nie było sensu przyrównywać prędkości i jakości trasy do normalnej drogi. Więc nie byli pewni czy ta wielka rzeka o jakiej mówił Jeff to może być Mississippi czy nie. A o żadnym mieście nie mieli pojęcia. W końcu porządek w dyskusji zaprowadził Federata znów zwracając się do wszystkich.

- Obawiam się, że do gry włączył się ktoś nowy. Nie było szans aby ktoś minął albo wyprzedził nas po drodze. Albo byli tu wcześniej albo nadeszli i odeszli z całkiem innej strony. - van Urk popatrzył po wszystkich twarzach jakie go otaczały. Twarze mężczyzn i kobiet trawiły te informacje zastanawiając się pewnie co to wszystko znaczy dla nich i co będzie dalej.

- Dlatego myślę, że wszyscy mamy nowego, wspólnego wroga. Silnego wroga. Dlatego wszelkie niesnaski powinniśmy odłożyć na bok. Wszyscy chcemy ten czołg. I wszystkim nam zabrano ten czołg. Musimy go odzyskać. I jak nam się uda zastanowimy się co dalej. - szef federacyjnej wyprawy przedstawił swój pomysł na dalsze kroki i politykę względem resztek pozostałych wypraw jakie obozowały po sąsiedzku.

- Ci co są w tamtym budynku też nie wiedzą co się stało. Przybyli tu tego samego dnia co my. Jeden kowboj przybył dzień wcześniej ale też już zastał tylko pobojowisko. Bruce mówił, że ciała były już napuchnięte i miały conajmniej kilka dni. Więc to musiało się zdarzyć jak jeszcze wszyscy byliśmy w drodze tutaj. - Federata mówił jakby był przekonany właśnie do takiej wersji wypadków. Miał tą przewagę nad nowoprzybyłymi, że miał okazję rozejrzeć się po osadzie w dzień i zobaczyć to wszystko o czym mówił. A załogi trzech pojazdów dopiero co przyjechały i już było ciemno do tego padał deszcz spuszczając dodatkową zasłonę na te mroczne, nocne kształty osady.





No ale to było wczoraj. Wczoraj wieczorem. Dzisiaj rano już było widno. Z ziemi parowały opary porannej mgły. Przesłaniały dalszą perspektywę no ale do gdzieś tak poza setką kroków. Do tej granicy było widać dość dobrze. Więc dobrze było widać główną oś zarośniętej przez dżunglę osady. Oraz sporo koni i pojazdów. Konie pasły się szczypiąc trawę i strzygąc uszami za bardzo nie zwracając uwagi na kręcących się w domach i podwórkach ludzi. Zresztą ludzie rewanżowali się im podobną obojętnością. Tylko jakiś mężczyzna w kapeluszu czyścił jakiegoś konia a ten spokojnie poddawał się tym zabiegom. Koni było całkiem sporo. Z pół tuzina przynajmniej. Ale łaziły samopas, między domami, znikały i pojawiały się zza jakiś budynków to trudno było się zorientować ile ich właściwie jest.

Z pojazdów najbliżej domu który Federaci obrali za siedzibę widać było ich cztery pojazdy. Terenówkę van Urka, granatowy van Detroitczyków, osobówkę oraz osobówki Raula i Lamay’a. Przy dwupasmowej drodze, nieco dalej stały inne pojazdy. Stało ich tam chyba cztery czy pięć. Wśród nich Marcus nie widział tej furgonetki do jakiej strzelali w tamtym tygodniu podczas przeprawy przez rzekę. Osobówki Haynesa też nie. Przy jakimś pomalowanym na oliwkowo, płaskim łaziku kręcili się jacyś ludzie jakby go sprawdzali albo się pakowali. Pozostałe pojazdy wydawały się puste. Niektóre miały wybite szyby czy widoczne przestrzeliny. Ale czy to już tak było wcześniej czy to podczas tego ataku trudno było powiedzieć jak się widziało taki samochód po raz pierwszy z pół setki kroków.

- Marcus. - do człowieka z Kill One podszedł Hoffman jakby miał jakąś sprawę. No i miał sprawę. - Szef kazał wszystkim co się znają na śladach przeszukać osadę. Niedługo ruszamy dalej aby dogonić tych złodziejaszków. Z takim klocem nie mogą poruszać się zbyt prędko. No ale najpierw szef chce sprawdzić to miejsce czy czegoś się nie dowiemy. - kierowca furgonetki jaką parę dni temu pochłonęła dżungla przekazał mu polecenie szefa.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline  
Stary 21-02-2020, 18:00   #194
 
Dhagar's Avatar
 
Reputacja: 1 Dhagar ma wspaniałą reputacjęDhagar ma wspaniałą reputacjęDhagar ma wspaniałą reputacjęDhagar ma wspaniałą reputacjęDhagar ma wspaniałą reputacjęDhagar ma wspaniałą reputacjęDhagar ma wspaniałą reputacjęDhagar ma wspaniałą reputacjęDhagar ma wspaniałą reputacjęDhagar ma wspaniałą reputacjęDhagar ma wspaniałą reputację
Ktoś jeszcze wplątał swoje łapska w ten interes z czołgiem. Biorąc pod uwagę niedawne spotkanie Marcus był gotów niemal przysiąc, że Hayes był jednym z tych, którzy zrobili tutaj tą sieczkę. Teraz zatem należało ich dogonić i odebrać "własność". Czy też raczej wywalczyć ją dla siebie.
- O ile deszcz nie zmył śladów wszystkich to postaram się coś znaleźć. - skwitował "Buźka" słowa Bruce'a, po czym zabrał się do swojej roboty. Był dokładny i starał się nie omieszkiwać żadnych ewentualnych i mało prawdopodobnych śladów. Zbadanie terenu wokół miejsca gdzie był czołg, trasy dojazdowe do tego miejsca, obozowisko, samochody - jeśli akurat nie miał swego właściciela w postaci teksańczyków w pobliżu również ich zawartość dla własnej korzyści. Był dokładny, nie spieszył się. W końcu to była jego robota do wykonania.
 
__________________
"Nie pytaj, w jaki sposób możesz poświęcić życie w służbie Imperatora. Zapytaj, jak możesz poświęcić swoją śmierć."
Dhagar jest offline  
Stary 22-02-2020, 01:21   #195
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 58 - IX.19; pn; zmierzch

Czas: IX.19; pn; zmierzch
Miejsce: osada głębokiej wody;
Warunki: jasno, ciepło, deszcz, opustoszała osada i dżungla, woda do kolan



Marcus



Z jednej strony teren niezbyt sprzyjał tropieniu. Obfite opady które praktycznie codziennie moczyły okolicę nie sprzyjały zachowaniu zbyt wielu śladów. Podobnie jak czas bo Marcus dość szybko się zorientował, że ich szef mniej więcej mówił prawdę z tym terminem bitwy o czołg. Musiało się do zdarzyć kilka dni temu. Tydzień to może i nie ale te dobr trzy czy cztery dni temu to conajmniej. Czas i aura zatarła wiele śladów. I gdyby chodziło o pojedynczego podróżnego, czy nawet pojedynczy samochód to mogło być kiepsko z dalszym tropieniem. Ale na pewno sprzyjającym faktem było to, że chodziło o całkiem sporą grupę i pieszych i pojazdów. No i czołg. A czasu i wody upłynęło w okolicy zbyt mało by zatrzeć wszelkie ślady i trochę ich zostało.

Bez większego trudu odnalazł miejsce gdzie pierwotnie znajdował się czołg czy coś równie ciężkiego. Obecnie dół po nim przypominał niezgrabną próbę wykopania basenu czy dziury pod fundamenty niewielkiego budynku i był wypełniony mętną, bagienną wodą.

Wciąż po okolicy walały się kilofy i łopaty, kawałki lin którymi zapewne wydobyto to coś na powierzchnię. W głębokim błocie do tej pory zachowąły się głębokie ślady butów. Chociaż obecnie były sztucznie powiększone przez wodę i deszcz więc wydawały się olbrzymie.

Przy tym dole było istne pobojowisko. Śladów również. Widocznie tutaj dłuższy czas kręciło czy pracowało wielu ludzi. Koni też bo widać było ich ślady chociaż podobnie zdeformowane jak ślady dwunogów. Do tego pety skrętów rzucone tam i tu czy resztki jedzenia. Obrazy typowego obozu gdzie ludzie obozowali dłużej niż jeden postój. Więc pewnie pracowali tutaj przez dłuższy czas. A potem zniknęli. Nie było ciał ani tego czegoś co wydobyli. Z ciałami to jak mu powiedział Hoffman nie było żadnej tajemnicy. Po prostu pościągali tych biedaków z ulic i pochowali ich w masowej mogile. I tych z Teksasu i tych z Nowego Jorku. Federata uznał, że nie godzi się by szczątki ludzkie były pożywką dla padlinożerców dżungli więc im tak nakazał. To właśnie robili przez większość wczorajszego dnia. Chowali zabitych.

Więc tych ciał Marcus już nie widział ale z relacji Hoffmana dało się wywnioskować, że zginęli w walce. Od kul i ostrzy. Kierowca przypuszczał, że atak nastąpił w nocy bo większość z nich była w samych gaciach i koszulach, praktycznie wszyscy byli bez butów. Dlatego podejrzewał nocną porę starcia.

Początkowo szło czytanie tych śladów nawet nieźle. Samą swoją ilością no i masą dawały się dostrzec gołym okiem a błoto chociaż po takich ulewach zniekształciło i zmyło większość śladów to jednak przy ich mrowiu i tak zostało ich na tyle by odczytać swoją historię. Czyli kilkudniowych prac ziemnych nad wydobyciem tego kloca z bagnistej ziemi a potem jego transport na bardziej stabilny, asfaltowy grunt. Ilu z tego wykonano przed napaścią czy po to już nie było takie pewne. Możliwe, że napadnięto na Teksańczyków i Nowojorczyków gdy kończyli wydobywać pojazd albo już go wydobyli. Może jeszcze to oni przenieśli go na asfalt a może już nie. Ślady aż tak wyraźne nie były.

No a następnie tego ciężkiego kloca władowano na coś. Ślady tego czegoś prowadziły w przeciwną stronę niż ta skąd przyjechali Teksańczycy, Nowojorczycy a teraz Federaci. Tą drogą która prowadziła nie wiadomo gdzie. Ale właśnie na zdartej darni porastającej asfalt, złamanych gałęziach, śladach w błocie, właśnie tam prowadziły dalsze tropy. A ponieważ droga nie była używana od dość dawna no to takie sugestie dla kogoś obeznanego z czytaniem tropów były całkiem czytelne.

Na miejscu odnalazł granat. Pusty. Pewnie jeden z tych co to nie rozpadają się przy eksplozji na setki kawałeczków. Znalazł całkiem sporo łusek. Krwawe rozbryzgi na ścianach czy podłogach. I tego typu ślady świadczące o krwawym starciu. Czy ktoś mógł ocaleć, czy wzięto kogoś do niewoli tego już nie było wiadomo.

W tej osadzie rozstali się z Teksańczykami. Właściwie tym jednym, ostatnim kowbojem i tą grupką co przyczłapała się wczoraj czy przedwczoraj razem z terenówką Federaty. Mieli dość i nie widzieli sensu podążania w głąb interioru. Teksańczyk pozbierał końskie stado i zawrócił znów na północny zachód skąd wszyscy przybyli. Grupka rzecznych marynarzy najętych przez szefa Teksańczyków uruchomiła wojskową terenówkę, spakowała się i też ruszyła w tym samym kierunku. Van Urk uznał, że mają ich z głowy i nie robił im trudności w powrocie do domu. Nawet chyba dał im jakiś list do przekazania do Nice City.

No i tak się rozstali nim nastała połowa dnia. Hoffman za to przygarnął dla siebie i swojej ekipy jedną z pozostawionych fur. Dokładniej jakiegoś terenowego pickupa. Okazało się, że mimo tego tropiku, dżungli i deszczy silnik w końcu zaskoczył i po kwadransie czy dwóch terenówka już była na chodzie. Marcus mógł obserwować te zabiegi kątem oka gdy chodził po domach, krzakach, błocie i ulicach tej pochłoniętej przez dżunglę mieściny. W każdym razie gdy wrócił ze swoim raportem pozostałe załogi i pojazdów już były gotowe do dalszej drogi. Jeff i Marisa którzy również kręcili się po okolicy z tym samym zadaniem co Hoffman przekazał Marcusowi też wrócili z podobnymi wieściami.

Drugą połowę dnia głównie przejechali. Kolumna kilku różnorakich pojazdów posuwała się dość wolno. Raz, że panował ten sam standard i komfort podróży co od momentu opuszczenia wioski Johansena. Czyli trzeba było się przedzierać a nie jechać, usuwać gałęzie i kamienie z drogi, slalomować między przeszkodami których nie dało się usunąć czy powoli przejeżdżać przez głębokie kałuże sięgające po osie albo wyżej bo były i takie momenty, że woda z tych bajor przelewała się przez drzwi i szczeliny do wnętrza kabin. Jeszcze trudniejsze do pokonania były te błotniste odcinki gdzie woda podmyła lub po prostu zerwała asfalt.

W międzyczasie pogorszyła się pogoda. Najpierw stopniowo słoneczne niebo zasnuwało się chmurami a w końcu z tych chmur zaczął padać deszcz. Znowu. Przez ten czas przejechali pewnie niezbyt duży kawałek od tej bezimiennej osady zagubionej w dżungli ale w tych warunkach to i tak był wyczyn. Hoffman znów miał pecha do samochodów i błota. Jechał ostatni i może to dlatego. Na którymś podmytym kawałku gdzie pojazd musiały ostrożnie przejechać jeden za drugim do tego nawigowani przez obserwatorów z zewnątrz bo wyglądało jak wjazd na rampę czy przejazd przez wąską asfaltową kładkę. Kto wie, może Hoffman coś źle wyczuł moment czy to ten ziemno - asfaltowy konstrukt miał dość, w każdym razie jego świeżo zdobyty pickup osunął się w odmęty tego błota razem z tym nasypem. Co prawda próbowano jeszcze zaczepiać liny do innych samochodów i z kilkadziesiąt minut próbowano uratować ten pickup ale wszystko okazało się na darmo. Ludzie nie mieli tutaj szans w starciu z siłami natury i błoto pospołu z dżunglą pochłonęło kolejną mechaniczną ofiarę. A Hoffman wraz ze swoją załogą znów musieli przesiąść się do pozostałych pojazdów.

W strugach deszczu dojechali do jakiegoś rozdroża. Tutaj cała trójka zwiadowców musiała po raz kolejny wysiąść z wozów i spróbować zorientować się w sytuacji. No i we wnioskach znów byli dość zgodni. A mianowicie ślady rozdzielały się. To wielkie, ciężkie coś skierowało się w lewo. A coś innego, pewnie jakieś zwykłe wozy czy samochody w prawo. Śladów tych drugich już właściwie po tylu dniach i deszczach nie było widać a jedynie pośrednie dowody na to wskazywały. Trawa i co mniejsze krzaki jakie zdążyły wyrosnąć na asfalcie jeszcze nie całkiem zdążyły odrosnąć co dla wprawnego oka było widać nawet w deszczu. Natomiast nie tylko dla nich widać było ciężkie ślady pozostawione przez to wielkie coś. Vesna i Alex wysnuli przypuszczenie, że to mogła być jakaś niskopodwoziowa przyczepa. Ale normalnie trzeba było ciężarówki by uciągnąć coś takiego. Zwłaszcza z jakimś czołgiem czy czymś podobnym.

Szlachcica chyba zaskoczyła dwoistość tej informacji. Ale po chwili zastanowienia zdecydował się jechać za tym czymś ciężkim. W końcu chciał odzyskać czołg czy co to tam było wiezione na tej przyczepie. Więc kilku pojazdowa kolumna znów ruszyła w błotnistą drogę. Tym razem była to dość wąska chociaż nadal asfaltowa szosa. Więc była w kiepskim stanie tak samo jak ta główna jaką do tej pory jechali tylko było mniej miejsca na manewry. Ale okazało się, że zbyt długo nią nie jechali. Skończyła się mglistą zawiesiną która zdawała się gęstnieć z każdym metrem. Najpierw woda przypominała niekończące się pasma kałuż, potem kałuż zrobiło się tyle, że plamy asfaltu i trawy jaka na nim wyrosła wydawały się wyspami a potem było głębiej i głębiej.

Tak dojechali do kolejnych zabudowań. Te oprócz tego, że pochłonięte przez dżunglę, aurę i czas to jeszcze stały w wodzie. Jak tamte zabudowania przy samej rzece co Marcus z towarzyszami strzelali przy nich do tych na tratwach. Właściwie teraz okazało się, że nawet jak ktoś wtedy uniknął kuli to pewnie i tak parę dni później zginął w ten nocnej masakrze. Teren tutaj też wydawał się być coraz bardziej wodny niż lądowy. Do tego mimo deszczu mgła gęstniała i gęstniała.






I wreszcie dojechali do mety. Podróż dalej robiła się zbyt ryzykowna. Trzeba było zacząć myśleć o wycofaniu się na jakiś nocleg. Jeszcze chyba był dzień ale przez tą mgłę i deszcz wszystko wydawało się ponure i mętne. W każdym razie i tak dzień powinien się mieć ku końcowi. Co gorsza głęboka woda utrudniała czytanie śladów, nawet czegoś tak wielkiego co musiało tędy jechać z parę dni, może tydzień temu.

Marcus i Jeff więc otrzymali kolejne polecenie. Mieli spróbować przedostać się dalej i sprawdzić czy przypadkiem nie został po tamtych czołgowych złodziejaszkach jakichś sensowny ślad. Reszta miała w tym bagnie spróbować znaleźć jakieś chociaż trochę suchsze miejsce na obóz. I tak zbliżała się noc więc nie było już za bardzo jechać dalej na siłę a potem na gorąco szukać miejsca na nocleg.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline  
Stary 22-02-2020, 09:42   #196
 
Dhagar's Avatar
 
Reputacja: 1 Dhagar ma wspaniałą reputacjęDhagar ma wspaniałą reputacjęDhagar ma wspaniałą reputacjęDhagar ma wspaniałą reputacjęDhagar ma wspaniałą reputacjęDhagar ma wspaniałą reputacjęDhagar ma wspaniałą reputacjęDhagar ma wspaniałą reputacjęDhagar ma wspaniałą reputacjęDhagar ma wspaniałą reputacjęDhagar ma wspaniałą reputację
Pobojowisko było piękne, napastnicy znali się na swojej robocie albo po prostu wykorzystali nieudolność swych ofiar w pilnowaniu się. Trudno było jednoznacznie ocenić ewentualne zdolności bojowe obu stron. Efekt był jednak widoczny jak na dłoni. Łuski - które z miejsca pozbierał w miarę oczyszczając z błota i chowając - mogły się przydać do wyrobu nowej amunicji lub na wymianę za coś przydatnego. Podobnie pusty granat, który może i nie zabójczy już w tej chwili, to jednak nikt poza Marcusem w tej chwili nie wiedział o jego felerze. Mało zdobyczy ale podejrzewał że resztę zgarnęli napastnicy. To też mogło wskazywać na sporą ilość zużytej amunicji. Wyprostował się powoli i rozejrzał wokół po okolicy. Zmrużył oczy oceniając jeszcze raz na koniec teren. Noc, zarośla, mgła czy też deszcz. Idealne warunki do cichej eliminacji wartowników. Teksańczycy i Nowojorczycy nie mieli żadnych szans.

- Gdy natkniemy się na tamtych z czołgiem zdecydowanie odradzałbym ataki w ciągu dnia, czy też jakieś wielkie manewry. A wątpię by tamci oddali ciężki pojazd na drodze negocjacji. - dodał zdawszy raport vo Urkowi odnośnie odkrytych śladów. Mógł podejrzewać że Federata tak by chciał załatwiać ewentualne odzyskanie czołgu. - Dlatego proponuję postąpienie z nimi tak, jak oni zrobili to tutaj. Wykorzystać teren, nocną porę i z zaskoczenia atakować, po cichu eliminując każdego wartownika a potem śpiących. To lepsze wyjście, ale to pan decyduje ostatecznie.
Odpowiedzi wtedy nie otrzymał, szlachcic uznał że rozważy tą propozycję a póki co wyruszyli z nowo zdobytymi pojazdami śladem złodziei. No i nie musieli już się martwić niedobitkami, którzy zwinęli się i ruszyli w drogę powrotną.

Pogoda ich nie rozpieszczała, do spółki z dżunglą. Ledwo zdobyty nowy pojazd szlag trafił na wertepach i “Buźka” po raz kolejny klął teren na jakim przyszło mu działać pod czas tego zadania. Do tego zaczęła się mgła, powoli otulająca okolice co jeszcze bardziej utrudniało poruszanie się. Przynajmniej dotarli do jakichś zabudowań, gdzie mogli odpocząć… chociaż nie wszyscy. On z Jeffem mieli sprawdzić dalszy teren, jaki był przed nimi, częściowo ogrodzony jakąś siatką.
Cóż, ruszył zatem, wykorzystując niejako mgłę jako dodatkową osłonę przed niepożądanymi osobnikami i wzrokiem, samemu starając się coś wypatrzyć w tym mleku. Mimo że zasięg widoczności był słaby to jednak wolał nie ryzykować nagle kulki od jakiegoś wartownika. Dlatego też w tym zwiadzie przemieszczał się wykorzystując swoje zdolności nabyte w Kill One. To on tutaj był od zasadzek i skrytego podejścia i to miał zamiar wykorzystać maksymalnie, przynajmniej dopóki było coś widać. Karabin przewiesił przez plecy by mu nie przeszkadzał, a zamiast tego w dłoni pojawił się jego nieodłączny przyjaciel - nóż bojowy znaleziony niegdyś w jakimś starym domu, wśród różnego rodzaju rupieci.

Dawny właściciel chyba był jakimś zbieraczem przed wojną, bowiem gambli było sporo. Jakieś ubrania, książki, płyty, naczynia… wszystko podpisane i w osobnych przedziałkach. Marcus oczywiście zgarnął to wszystko i w krótkim czasie wymienił na bardziej przydatne rzeczy, ale z tym ostrzem się nie rozstał. I dobrze mu służył od tamtego czasu, zwłaszcza że lepiej się czuł mając w dłoni nóż niż jakąkolwiek broń palną.
Przedostanie się przez taką siatkę nie stanowiło raczej problemu. “Buźka” starał się nie robić za wiele hałasu i z miejsca odsunął się w głąb terenu, podążając niejako “poboczem” drogi. Oczywiście wykombinował sobie zawczasu dłuższy kawałek zwykłego grubego kija, by macać przed sobą grunt, głównie po to by nie wpaść nagle po pas lub szyję w jakąś dziurę, której mógł nie dostrzec pod powierzchnią wody. Podchodzenie w takim terenie było trudne, ale nie niemożliwe. Można by było powiedzieć, że coraz lepiej ogarnia ten typ terenu i jego uroki. A teraz skradając się, rozglądał czujnie i nasłuchiwał sprawdzając okolicę. To była jego działka, podejrzewał że Jeff też robi swoje, kawałek z boku od niego. W tej chwili bardziej przejmował się samym sobą i nie miał czasu martwić się o innego zwiadowcę.
 
__________________
"Nie pytaj, w jaki sposób możesz poświęcić życie w służbie Imperatora. Zapytaj, jak możesz poświęcić swoją śmierć."
Dhagar jest offline  
Stary 23-02-2020, 22:21   #197
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 59 - IX.19; pn; zmierzch

Czas: IX.19; pn; zmierzch
Miejsce: osada głębokiej wody;
Warunki: jasno, ciepło, deszcz, opustoszała osada i dżungla, woda do kolan


Marcus



Woda, deszcz i mgła. W budynkach, na ulicach, wokół budynków, na dachach, na drzewach, pod drzewami i tak wszędzie dookoła. Mgła i deszcz wytłumiały odgłosy. A woda przez jaką trzeba było dać każdego kroka chlupotała przy każdym kroku. Szli tak we dwóch z Jeffem zdając sobie sprawę, że jeśli gdzieś za tymi drzewami czy w budynkach jakie mijali ktoś postanowi ich ustrzelić to ma ich jak na widelcu. Można było najwyżej liczyć, że spudłuje. Bo jeśli ktoś by postanowił się na nich zasadzić i wiedział jak się do tego zabrać to szanse aby go wcześniej wypatrzeć nim padnie ten pierwszy strzał były dość nikłe.

Ale jakoś ten pierwszy strzał nie padał mimo, że już ucichły odgłosy silników i odgłosy wydawane przez ich karawanę. Odjechali gdzieś i przysłoniły ich budynki wymieszane z mgłą i zasłoną deszczu.

Poboczem drogi szło się zdecydowanie gorzej niż drogą. Podłoże było grząskie i muliste. Więc nawet jak kij wymachiwał pod wodą stabilny grunt no to Marcus nie był pewny ile razy noga mu się obsunęła w dół i w bok razem z mułem i błotem które obsunęło się pod jego ciężarem. Wtedy powstawało chwilowe zamieszanie gdy próbował utrzymać równowagę w mętna woda w tym miejscu robiła się jeszcze mętniejsza. Pod tym względem marsz zatopioną drogą wydawał się o wiele stabilniejszy. I dyskretniejszy.

Mgła wydawała się gęstnieć z każdym mijanym domem. Jak się rozstawali z resztą konwoju to widać było na kilka domów wzdłuż ulicy, potem na dwa, teraz już tylko na jeden. Z oddali dochodziły czasem jakieś odgłosy wytłumione przez deszcz, budynki i mgłę. Ale prawdopodobnie to ich karawana rozbijała się na obóz albo przedzierała się przez zatopioną osadę. Bo odgłosy dochodziły gdzieś od strony pleców i z kierunku przykrytych mgłą budynków.

Powietrze robiło się cierpkie. Kręciło w nozdrza i sprawiało, że trzeba było często mrugać powiekami a i tak oczy zachodziły łzami. Gdy na zatopionym asfalcie woda sięgała im już do połowy uda to już kręciło nawet w gardle na tyle, że jeden i drugi coraz częściej spluwali i kaszleli. Ale to pomagało tylko na chwilę i wkrótce znów każdy oddech drażnił gardło, nozdrza i śluzówki.

Ale dotarli w końcu do końca. A koniec okazał się zaskakująco wysoki. Jakiś pagórek o łagodnym stoku wznosił się ponad poziom mętnej wody. No ale też blokował i tak coraz krótsze pole widzenia. Dwaj zwiadowcy kaszląc i prychając wspięli się na ten pagórek. Nie było to zbyt trudne bo stok był dość łagodny chociaż po gliniastej ziemi porośniętej mokrą trawą i krzakami w tym deszczu jednak tak całkiem bezproblemowe to nie było.

Gdy znaleźli się na szczycie okazało się, że jest to nie tyle pagórek co jakiś nasyp. O z obu stron były łagodne stoki. Po tej drugiej stronie widać było jakiś brzeg. Zaczynała się jakaś woda. Ale mgła tutaj była już tak gęsta, że nie dało się dojrzeć co to za woda i ile jej jest. Kaszląc coraz mocniej Jeff trzepnął Marcusa w ramię dając znać, że coś dostrzegł. Ruszyli nasypem kawałek i rzeczywiście coś tam było. A konkretnie to dziura. Lej jak po jakiejś wielkiej bombie co tutaj kiedyś wybuchła. Pewnie dawno temu bo lej był już porośnięty trawą. Ale też i przepołowił ten wał na dwie części więc na dole było widać mętną wodę. Przez załzawione powieki dało się dostrzec jakieś wbite w dno pale. Jakby ktoś potraktował ten lej jak zatoczkę do cumowania. Chociaż teraz nikogo nie było tutaj widać.

Za to było widać odciśnięte w miękkiej ziemi ślady czegoś ciężkiego. Jakiejś ciężarówki pewnie albo czegoś w tym stylu. Widocznie musiała jechać skrajem leja dlatego te koleiny wyjeżdżały na moment z tej mętnej wody by znów się w niej skryć. Chociaż wydawało się to dziwne bo albo by ktoś musiał tędy wyjechać z leja na zatopioną drogę albo na odwrót. A w pobliżu nie było widać niczego co by mogło zostawić takie ciężkie ślady ani w wodzie ani poza nią.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline  
Stary 25-02-2020, 07:59   #198
 
Dhagar's Avatar
 
Reputacja: 1 Dhagar ma wspaniałą reputacjęDhagar ma wspaniałą reputacjęDhagar ma wspaniałą reputacjęDhagar ma wspaniałą reputacjęDhagar ma wspaniałą reputacjęDhagar ma wspaniałą reputacjęDhagar ma wspaniałą reputacjęDhagar ma wspaniałą reputacjęDhagar ma wspaniałą reputacjęDhagar ma wspaniałą reputacjęDhagar ma wspaniałą reputację
Teren zdecydowanie był coraz gorszy, podobnie jak powietrze. Ciężko było normalnie oddychać i to łzawienie. Skinął głową na Jeffa, który go poklepał po plecach gdy znów się krztusił. To kaszlenie było uciążliwie i eliminowało skryte podejście. Marcus nagle zatrzymał się by wyciągnąć z plecaka maskę gazową i założyć na twarz. Stary zapach gumy wypełnił jego nos i poczuł odmienne, czystsze powietrze. Podejrzewał że coś tutaj jest nie tak i ujrzawszy lej, oraz to co było kiedyś z wału zrozumiał, że kiedyś musiało tutaj walnąć coś porządnego.
- Wynosimy się stąd Jeff. - wskazał na wodę, pale w niej umiejscowione i ślady do wody prowadzące. - Tamci najwidoczniej użyli większej łodzi do transportu. Poza tym coś jest w powietrzu. Po nocy i tak niewiele więcej zdziałamy.
Rozejrzał się jeszcze po okolicy czujnym wzrokiem i czy czegoś nie pominął i zamierzał wrócić po śladach, pamiętając drogę jaką tutaj przybyli.
 
__________________
"Nie pytaj, w jaki sposób możesz poświęcić życie w służbie Imperatora. Zapytaj, jak możesz poświęcić swoją śmierć."
Dhagar jest offline  
Stary 28-02-2020, 03:27   #199
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 60 - IX.20; wt; ranek

Czas: IX.20; wt; ranek
Miejsce: osada głębokiej wody;
Warunki: jasno, ciepło, deszcz, opustoszała osada i dżungla, woda do kolan


Marcus



[IMG]data:image/jpeg;base64,/9j/4AAQSkZJRgABAQAAAQABAAD/2wCEAAkGBxMTEhUTExIVFhUWGRgYFxcXGBUVGBYVFhcYFhcXFR UYHSggGBolGxcXITEhJSkrLi4uFx8zODMtNygtLisBCgoKDg0O GhAQGi0fHR0vLSstLS0tLSstKy0tLS0tLS0tLS0tLS0rKy0tLS 0tLS0tLS0rLSstLS0tLS0tLS0tLf/AABEIAOEA4QMBIgACEQEDEQH/xAAaAAACAwEBAAAAAAAAAAAAAAADBAACBQEG/8QAQhAAAQMCAwUHAgMGBAQHAAAAAQACEQMhBBIxQVFhcYEFEyK RobHwMsEVQtEGFFJikuEjM1NyFoLT8TRDVJOissL/xAAZAQADAQEBAAAAAAAAAAAAAAAAAQIDBAX/xAAnEQACAgEDBAEEAwAAAAAAAAAAAQIRAxIhMQQTQVFhFCJx8D KR4f/aAAwDAQACEQMRAD8AUfUkdfsq06sOV8s2+aqlanBWNnMFbWIkS bz+qu2qMg5+6Jh6QFzGiVqEQeBHukqYBqta9uCEx4F9qHVMNPJ UofSOf6I0hQ7UdIPL2KYo07McfgskZueRRzXJyNSkmNI7VJc+Q Nv3TdDBZny7Qf8AdFwWJY2oGuAy7TxT+IxTGuidL9FhKcnskQ7 Nns9zBQL401PBZnaPbFEta1gBl0uK89iO0HEOaHHK6bb9Vm4cm eaiPS722JQ8s9b2riqd8pAcIIjaNyv/AMQB1EtjxOsOS87gnHP4to2pqjQDQTxhVLDBLcdIBVzQ60/JQbhrQB8JW2MMWlrSRJSmKpgW2hVDJew7szqZsbLlNjSHdFYPy g8UKIB4x6LQC9LKGuHzVHbUMRvP2S+FA859kcOHr9lQC1Rsruh B6JirSjrK4CyDITQHSGnNfcgsAkX2qmKkQd9kOkbj5uToYzUOx WfVvZL1Hb96M8ACQfkJUASg61+IRsO4CL7Utl043XKR1nfZAGh 36iQ7ziopoQIv97qtc+ILtI2n5ZdqmSFYyF5HJL16upRXvBj1U rEZYAQgRHkZboNA+EIlY+EcgqUrN6/YpjCA3KEHHMD81V6L7zwP3VaYn0hADdGJBOk3WhDHOIFgBtWbU ZDAZ3Sq13XBG4KaEFxVANgg6JSm2CDO9XqOJA5n3XabbCE0A1S klPPZDQNFm0qkIuLxZcRl2ASs5xbYmg+KruJBJv8AohYyu5xBm bJZlUkX+aqzJy9ERhQAs0g9FWpUkco+660QJ5e6q8ax8utEhhK NWAFYOsUtSNvm8pnDUZtOv90MAhqFwHM+wQqgjNwRK5DfDuKDi NTzQtxFKz5byK5TVGg+qjXQEyhjGNv1Va0ENI3eoUrXPkoWy2e YQIM0y0BXJFx8+XSomw4wjVKLgekqeAO/u/FRWUSEBaw5XRsKoCZ6L02H7LaA4OOqze1MMxhytM2UxyqT2HZi vsYXajr/ADaq1wZB5IdQ3I4fZajGqwgckOn9IB3pl4kDol8vof0QBKDtOZ C62qIFlamzxdVVgvHFABG1NRvCo82n5quEWkbCiFvhskAJ86c0 bC6D5sXB9io20RwTAM6lbVLZjmhR9QyZ3rlB3iKBEov1Eq4fcj mfRCa2Cd112k3xdEgCM+gzsVGO8R3H+xXJsR59F01IyxpCABAw jU6pBB+aoLztG1W7smEwC1aud2m72UdrptVKLDmIG9N4hl7oAW w+t/l1evTgnagtcZHMpxxueUpALONyBwUY60cSuvZ4iVVgJdYTJ907 AYYZLeYTNOp4iNpSlCrbkQm6GDGYVHvLWkwIGZx22BIAFtSdiz lS3YFsqiN/gf61T/2W/wDVUUa0TZapVc0m6y61ZznE6oxrEkzuS2Gpl0kWiVpCFDSBuBy 3HEef90E/UeIRg8kXvZO4HDMLSXG4Om8KyhZplo6KUrlw3XVnxBjQG3JUw3 1OQBfNDp+aoNEy7lKu82CXozJ4ygAk+67SeADO5Cze6I8foUCI 59giMrEX3QhUKc9Cu0WzN9iAOl+YkqrHeKVcNA80Kk0k+aADsp EyOf3UoUymGHxHYJVCQDadiiwA0WSSFRzbBHoszPIYCSdgEnyC Y7OwXeeCcrxoHWBjWd0JSmoq2Jsz6DZAncjZ9OXstml+zNYHxF mX+IOkcLRO/QbEyP2YBAIqEzcANAm2wEz6LKXVYo8sWtHnWHxk80dry43XqML +z2HNoc535iSRGk2BG9HwXZtIBwYxsNPie6/GASDOqzfXYye4eTZhZ8UGBt1HUqzcK94JYxxAFyBa2t17Og/OMjbCTDoc0EjUW+pJU6mYFtMDuxq8ktEzLjP5jN4AWf1T9C1s8 blOwH4NqMyiZaWA7Jheu7PqDK/uzJmHPu0Hec0HyvsQ+zsSxtUsDs1RxN4i+7QRoQqXUtrgNbPJ1 Kck7CTHWUx2hXjwxA0O+NLeXqtungyys+tVgg6hwAMzB2mTHuk u18P39aWty0zllzRIFpMxYHZBhaLJGUlfBWrcR/EWfwN8gotL/h6h/qu/rZ+iifcxew1xMV1TbuCAeHzRWYyzuqewjWCl4tV1FmaDDQi0ql zO5SkwObc2E+hVCLoGUk3RKQgqtSx6qU3X8kASoDNtBC4RBHBM fvNssCCUEt+/ugBeoJPzcmKlkOky4TNSn4UADoIVNuV1uXouBxCOIk9EmAN1n9 U3ReACdiXxWvzctL9muzhWqtD/AKGy5+lmt18zA6qJ7oTL0uzX1rsYTpcb4H6rb7N/Z3uwX1mt4NM+EztIMTra6fxPaxNalTpw1sfTuaAco4WHqq18cX OyGPEGmxMfVe263Oy87JmnL7VsmZNl8N2NhwO8a3IYzSJkWvOZ x9kWtVysfJDmizSSTY7wNyHg3zTkAeMvuPE43EF3HYBshZXZuP aWFjnAA7Te4tHmJ6rinHJvbuqJNHA9qMJIzaEMYXw0AnWWjSY0 WlUdly0w7xvJ8R37YGyBNgvK5RSdncQCHNhwu0uG4jW07QtvtG qO8pOzOy52nNJbqDtFxIJsnLBraaHQF1Rja5pNLhmPiI1EAXvv RMVVzOGHpWyxmO4bXE7VythR3wcDdskjfv8AsbrL7aGRjssy50 uP5iIFuA0tdGKLlJL9sS5NfHHvGBtE+AeGQOhjfpKC+h3hbQg5 WgGo4DKANcojQu9pWL2D2x3Ly03a+W7bGbEDfs68FqYXtQMq1A bNqDMJOYZ2iLWFiANuzeVrl6eeN0vlr8jaaBdpY4Nq06NP6RZz RuIy5Y5GfJVFFuFpFwOZ75EmxJknnA9SkKeINHFVHuZJcCRsyl w1Ht5rPxOJfUe5ziNLAaAbAF1YsLaivFb/ACNI3aGF/eHB752yQfrdaAJ04lK9o4jMe5pMGwAgX/5d3MpKp2k/u2sYC2B4iNpJ2LuE7SFJjSGy92/SAdFfbknbV+kOhn8LxH/qP/m9RL/jtbeP6Qoq0ZvSHTMui6/RN1qxLB4RAFz1hIUrweCZZjPAWR1XaWKUz4BzI9lUu81G6RxXW 2KBjNSnrzBHzogzAHNN13y3oPcpGmCQCgQV7ZQWkgjmUc0zqN6 CR4gClYBKBE33rocjCk2/KUvUsknYyoAPkVag2ShxsUoA7N/902AxWp+JaXYNSmyqS8TmDmtP8LnaO9x1We1hkTvVgII5qJLUq JZq18QKeIc7NPgIBG8gBGwnaMAVQAXgNa+98s+JwG2bDgsQ3Ho uUfsPss+yqFSPVdjY0NcaIIs4vZoczHeI8yBs4eeaCKdd9NzRl JNrGGuuCCI2FYJc4P8ACSDNiLHzXRmm9yZnio7Ct/IaT1FSg17DSc/aC0zewhpJOyCB0Ra7y6iWVjoModlzZS0EAka6W53Xn8M85mybL a/EaYJYbiPVRLG065Jqg+C/aVgH+IdRDxaRsDgYudsLL7U7WD2wHSTINvyi4PGbeSwcWYeY0V 48I+bIW0engvuK0oMXS2doM+y08Jj31KYYfymRa+7XddYlMEiN 8+6doVjTJt8stJwtDaNZgLhLo8ILdL7TffqsPFVA1xARmdouBO 52xJZ5J3/qlDHQJGnQrAtnh90nWeCBvB91TC1bR81XXxmVaQGspUTndjeoq sZh6DzVAbSjVGXEcUIMsPmxAwzG3aeIVKguu57DhCqTPqmAzTP h6fdTCEXHNcoCA4fy/dDw4OZJoBrvBpvSte7o3Shl+U33q1R0utuKVBQNzj4Ttv8AZcc SVd5EDr7BUpFUB2bhNUGR6eyWDZcOibq0y2JF7KWJkLJkzeZVK jjA5/ZSo85tNUWvFoCXAA6bvD1QaBOYcvuiVhHofVdp6+fumATCAZ5P lxTIoicxsTogGs0GQLg3RCc4mLAlZO7sllazYISzy4OM6JpsSB vVqlCzrK00gTMyNqcwrAWoIw5y9Uy0ZYGpKJPYbGsjTQMDxNOv ArPqc76LRwtNwDpFlb8LqOBJDQOJvv0Wccii2K0jHd881Rrodz W+cLSIylpkixkzPLTXYg4LDtYJLQ599YIEGLKu/GrDWjJwzc1h80V6uAqC5Y75wW7RxAIzhoBkwQLwNtkWo5uUOkl ztLQBFuqiXUNeCXkM3NxUT/e1v4T6rqn6l+kLuGDUME8z6oTqlgE3jMM7WNdEsW7xsXSmnwbA X26j7rhb7n1VyLhFcJd5Khladtu9UNaHA7JRWgAo7WNLSCpsTF QwOM8VavRAkgrjGRI4olOgSZRYAKgGUWSzbCU5iBeFwYc+iNSA E3UEJ8YgkQ69tUNtAbVS+bolqQrLt+8rjnbtyI1sM6pekblVyB 1ninkrOafRDmxTIHh6JAAdRsTPFGpvIGWdT7qtAiDKKxw8JyzB Bg6GNhUsVjdLs97i0sBK0B2e8SHFonefsFbB4t9UFxe1jZAjVx 4BvVOmkxsSMx/mmd+gXBk6iSdUZSkzH/DmQQap1H0jnvTdLA0/DFN5jaTGierEgSMrBqTAmEMsJ+px62WHem/JOpgcTULfpDRvMyVXK2Gi/HW/OfsuVntzwAXOOwSY02DZzV6YuJdH8uruuweqG35YjtV1ObMdO2 8j2mUM06YAhhi+pJub+SOzJJAvbXYOaBiq4+kEvdsa0fNiE7dK xl6JY0jLTbAv4szrzO9Er18ziXMbJiCQbRwJ9eCHBAGZ4YbS0A E/1ee9MBrYBnq7xO5xs8kSlXkAPeu3M/pCit3o/wBQqKNQGRjMa4ZIZYbd6UxrCYeRAIW7jMGe4Y6bmIHNYWNlkMd pu3L0scouWxvEUxFoHz5dXf8AUOIj3QMQZIAG9Fe+zfm1dRRUX HQqg0KKwWHVL1BqOH6IAMHpmmSQEq06c/siNrWA4qJWSFRMK1M5RcLU7trKYJ1dtWbjKjRIBss1uxWUc7 LrsVRVB0CWfWuUag9tuRWjVDoLinAABLMaJJXatYGEIOVJUUir TEorH2I+bEEi55q9Fp9CFQB2VAGAHVNAtySs2tSgSrNJIA1nZ1 UaRUGfVIcC0kaERsITdHG1GvDs0ujbfVFwXYryQXgtbBnTNwGX YtD9wpC+VxN/qcAI3mFz5M2NbckOSO4RlWe8dBkeHM4NAnaB0XaTXQ7O9jp/Lm+4VnVRsYzYLuJVGGfyU/Mrjc03wZ2XL8oAaGgHXKSZ5jUwuviCRSJ3nMeGwGVSoNpojpJV GimdC5vsprcRQ18tmtDJuRB+6JSq1LkSbXjxeiNicO9sZi1zd5 IBHmg4ehkcHEudEwG+GRzN+kXVNLkdEp1SbCrfc4QPPRGpZ6r8 rqRdG1mzqLJk1TDSWNA1swB2U3F3TdcxEGwdmkZoMuGu0G3ksr T2AH+ED+b+piiv3h/wBNnkP0XUrYjzo7UJY1o/KJJ4qnbfaAqOaQLwJS1NoDSoKQInkvXUIxdo6Sma6pUfeOf6on dkOjiu4kXFlpqEca6YQhcn5uTFJk9P0SmU3TGXqutZVc607j+i tkhqHTNj0QA9iajixoJkBJ5t+xMd6cvl91SnSLs0bB91K2ERgB 8lVtO8hVou+6Zw7xIHmm3QAGaaaFWLZ0TuJyjMQEo9wtCm2xFH i61ezcGS0kMJN+U7pKHg+yXVgXhzWiYudo4BbNLCtY0N7x5HAA XOsWXPmzxWy5JlKjPqdjFzRJFM7fzegV8Lg6NJwdneXCdjQJPA puzTIb1c7++q4ak/lp33wbrjeeb2b2M9bLd+23gkcXGeZVRUE/5dMcyid67YW6/JVKlQtMGmDm0yiZ6gKEr4EXLCf/AC6ZPCLpV9amDlLcrtIafm9N16Ay5vp8Mlo1BF7u48irPEiRFw BpeHDadSbqlS3Y0hU0KjXkZ4aI0lzjaYP5Z6pp1AEkgATodSN1 zt4gBCwN6bd4gdWnKfZGwDswcza0wTM8QQiUmr+BhKlKRfbqN+ wzv5pXDamnsb9P+06dQjvxga/I8gaEddZS1as0VGlhlOMW9q2aCh1rqjyGktygXJtBGnOVKFpgw 06kXtv5LOq40E6WBuJjNGwrX7PxbKjZMC5AbEADfAgFZzxzjHg Wlgu/pfxO/pH6Li0O+f8AwhRL7/2g0ngqzfD0QWutZO06ea2yCgmnlXtnQVrVZdIFlx1aRfguuuln QbKaQhrDuumW02ZgCNdUjSs++9N06gzSRuSlERTE0QDAQqbAJl ehqdxkBkTZYWOc0uOXRZwm3sHJxjAQ6OCLhqBaDG1K0nRKK7En QK2mFMEaJaRO/wB1HUTu2rVw9EFge66Ga4LElkYahJ9M+ILSwfYgLWuqPDZggfV I6HamezcIXnM5ngiZNsx+4Wi/JT2tbyF/VcvUdS19seTOUyxtAAMbAAGhCLeA12uJRqzfDLjlG9xyrtLDSJ bEb4t/dede12ZCdVw1GQdPuoykXg5chjW0euifrMZSGaLganfwaBrwUr Yg5L2O7+Y7h6dEJ+UMW/dW5fHAOvhtbiVZtSKQOgDZ4CRPspjx4CBebD/6hD7X8FF53CN38q0TbS+WUTHGKTjEwD6NQuy3F9EHcI/pP/ZKdq9tsNAtYDmcNbAAnUHfb3WdhcW7IQHubN7GJIC6odNKUJJ7 Oy1B0bHY9QTUYTo5xG6+o8x6oGLrGk9zmkX12pTDHL9Op1XHU5 id63jgSm5PyUopFcQ81DmJJMapjADKQdqAbKzHw2fmq207UuBv g0H4PO+RYbVZ+HtDXeW8JWjiSTATeAYSRAvJWUk0ibLf4+8qLW 7t29RYdwLPGUzBMa3Q6lSw4rtD61QsvB3lehRZZwjql2Ubjmr1 n6cF0VJToC+Ib4hC5SqTqumoQ6Sk3HxEjilQDdZstInkgUQSD1 9kYGwVKRsY3oSoCUqZFzpKbp4N1Qy3aEu+oTI2CCjdm4stMAqZ tpbA2M1aBpgNLpQnw1v2Vq9bvKkeqldgBIJ0sso/JNDnZ2Ja4Hvqz2tGWGtmSI37AIRa3bTGCKNIA7XG55TqVkOFoV adGTCh4ISdv+haUzdweGfivHWMU2mYFsxGwHcNpW3h67X5stmt 8IgeGRrHJYVfth7/AANYGNAiBuGwcEmytUANPMQ25jZdc0+nlPnb0vX+kOJvB7ajx4 rNlwna4bTwFylcT2g0VWgHwtmSL3IIHusOqyBM9EvSnZotF0kd V3tQ1E9Pi6gqwGm3kku1aFR1M3JGqp2digIJ2KmN7ULXODT4SF WPFodLwCTsxKrvDG4qUXQPm5QmWnmuNZay7UajmFxMGU+2HNDt Fi0hpzTwqkgN2KZRvgGOPoAgkapctMXGwqzHFjtU+Htcy6OBCj nGmWmJBCvhe0TmB0AKLjcoptAvf0Tb8EwtER4gspNeRF/x1q6s38HZ8Kix7eEnYygbzw+6gMuRMTBnLuQMGb3XaaAcQ3cug wu1jdVBkEcEwLVTMFCpfUVfRqBS+oFABqwIIV2PAmFSo6ZVGOk FADDdTy+6jMIfqXGOTBxAaIBkqZX4EUq4dwOYCyVLyXX1TrMUT AOiPicG03bqhfIwJ8Lb7RIS9GoS4HipUrEw07AUJtpjmjSFG3h yA4k7BdEp4lrwbALGZinNLo229VKVWBzH3WfbZOk5iapOZPdn1 gIbwlZrTYjimWUtCNy00qqHQR7RmiYv7oGOYWnmFGNk9U3VY11 Odo1S4GZjWwOY/VPYKgXNMJesPp5JrsqqSS1UAzT7LLgCFx2EyGHDVbNGllZmbci bJZ2Ieb93ccCpc6J1UZz6BzEBdGGfB2aakJutmzSWRbYCEq5wM i4PFRrYtRK2aYjQ2UqYl7IzM5KjaRLjlN7GN43/ANkzhajX2qSDO6bct+gWU5CbF/33gonf3elxUWOqJJkMfAjgg0HS5VeVMKfEOa9E2BuHjjcu0teh Qqz4eTzVqZ2pgcDlQ2Cu4iOp9kN90xhKG2dylMa/N6tSbLo+WTvaNBjWANMnapbAQBMdVdxgyqgy0gBQ6BAFu8R6GL c0G1ilQDYonCUmIrqo6x81Vklcc64TAJquNdYfNqE8wQus3IGM SNiJTqRZCaQB83pyl2a94DrNG9xj01SckluKy2GaDc71bEkZTG s/dMU2Mp7GvdvMkdArHGPJgCx2ARboud5vSIchNuCdDS4huup+wu j0GNpkkHNxuFCCbQ6ROg0nRSiWaOLgensoeRsWpsvUxjybEgHd b2RsPSLzHeGeOZSjQqWyOkDabN6ytOkwNN7ki+TfxJ0SUle4hb 91rNuDmG7X0KsaGYeNuWf4oE8iU5TcdGWA1OvWSP0Q6hzWBNrF 2p89ybyUrSCzPbhy02dmv+UaDfJgeqs4NvDf+cmfJo/Uqz2z4W3A9UOo78u5c0puxWW79v8AA3yUU7scfJRLUxWefdtQ6 P1DmoovWNxav9R6+yth/pXVEwKu28/sVF1RMYfC/X5+yJ2hooopfIA+zdHclX8vT7FdUQBVmijtQuKJMRbDanr7KjP qXFEwKP8A0VqWqiiBhB89Fv4zXo32UUXN1HCM5i41RG/UOqii53wZovR/zB/uHuiU/wDxJ5uUUTx8MpD/AG1/ms/2/wD6K6PpPILqizjyxMNT/wAsoNH6XLqi0l4/AmAwf0uS2B+rzXVFyv8AkwNFRRRZCP/Z[/IMG]

Woda, deszcz i mgła. W budynkach, na ulicach, wokół budynków, na dachach, na drzewach, pod drzewami i tak wszędzie dookoła. To akurat od wczoraj się nie zmieniło. Gdy cały obóz stopniowo budził się w tych niskopiennych, zalanych wodą budynkach klimat i pogoda jakoś odkąd tu przybyli pod koniec wczorajszego dnia za bardzo się nie zmienił. Chociaż jednak nie. Coś się zmieniło. Wraz z nastaniem świtu zaczęło padać. Więc o poranku ludzie zaczęli kręcić się za materiałem na ognisko, do przygotowywania posiłków, za potrzebą przy akompaniamencie monotonnego stukania kropel o ściany, dachy, blachy, liście czy ocalałe szyby. Te tropki widocznie dbały aby przypadkiem tutaj nie zabrakło wody w tym zabagnionym i porśniętym duszną dżunglą kawałku świata.

Okolica wyraźnie nie służyła ani zdrowiu fizycznemu ani psychicznemu. Ludzie kiepsko spali w nocy jakby coś ich dusiło przez sen. Co chwila ktoś kasłał, drapał się przez sen albo przewracał na drugi bok. I rano to było widać. Mało kto wyglądał na zadowolonego i świeżego. Właściwie to chyba nikt. Marcus też czuł tak sobie. Nie mógł powiedzieć by był świeży i wypoczęty no ale jakoś dawał radę zebrać się w sobie do kolejnego dnia. Większość wyprawy była chyba w podobnym stanie.

Najgorzej wyglądał jakiś chuderlawy chłopak któremu coś okolica nie służyła. Wyglądał jakby miał gorączkę i chyba więcej niż raz był za potrzebą. Ale i indiański kolega Marcusa, Dziki Kieł, miał się podobnie. Lamay i Barry też pocili się chyba bardziej niż od samych tropików i regularnie kasłali albo spluwali. Podobnie te dwie tubylcze dziewczyny jakie zabrały się z Detroitczykami. Ta kasztanowłosa i bladolica jak i ta w barwach mlecznej czekolady. Też im dokuczyła ta ostatnia noc. Ta kasztanowłosa, Lee uważyła jednak jakiś gorzki napar i prosiła by każdy wypił. Mimo, że gorzki i trochę kwaśny a wyglądał jak kawa zbożowa chociaż pachniał całkiem inaczej. W każdym razie przynajmniej ci miejscowi pili to bez wahania bo to miało wzmacniać w starciu z gorączką dżungli jak nazywali te objawy jakie zdradzała z połowa wyprawy.

Wczoraj jakoś Marcus z Jeffem dali radę przedrzeć się przez tą śmierdzącą, bagienną wodę i mgłę. Dobrze, że wystarczyło trzymać się tej drogi jaką szli wcześniej by dotrzeć do miejsca gdzie rozstali się z pozostałą częścią konwoju. Szło się ciężko. Raz, że woda przy każdym kroku stawiała bierny opór stopniowo wysączając siły. Dwa, że to powietrze zdawało się z wolna dusić i dosłownie łapać za gardło. Gazmaska jaką założył Marcus pomogła częściowo. Pomogła o tyle, że przestał odczuwać efekty tutejszego powietrza. Za to zaczął odczuwać efekty noszenia gazmaski. Po pierwsze przez niezbyt przejrzyste, plastikowe wizjery maski widział jeszcze mniej niż bez niej. Ale chociaż oczy z wolna przestawały go szczypać. Po drugie zwyczajnie ciężko się oddychało dość a powietrze miało zapach i posmak wilgotnej chemii. W końcu filtr powietrza miał w najlepszym wypadku kilka dekad na koncie. No ale mimo to efekty działania nieprzyjemnego powietrza z zewnątrz stopniowo ustępowały. Jeff poradził sobie swoimi metodami. A mianowicie na twarz założył chustę przez co wyglądał jak klasyczny bandito z westernów a na oczy założył jakieś gogle. Chociaż mimo to i tak co jakiś czas kaszlał.

Wrócili do obozu jaki rozbili ludzie Federaty jeszcze przed zmierzchem. Nie było ich trudno znaleźć bo taka liczna grupa ludzi nie mogła się rozbić na noc bezszelestnie. Więc wystarczyło skręcić z tej drogi jaką szli od strony nasypu i kierować się słuchem. A ileś tam domów dalej ujrzeli najpierw kanciaste plamy pojazdów a potem ich bryły i blask ognisk w rozwalonych oknach budynków.

Tam przyjął ich van Urk ciekaw z jakimi wieściami wracają. Chociaż z decyzjami i tak trzeba było się wstrzymać do rana bo noc już zaczynała odciskać swoje piętno na tej krainie. A wszyscy mieli w pamięci jak się skończył ostatni nocleg Teksańczyków i Nowojorczyków ledwo w sąsiedniej zarośniętej dżunglą osadzie. No a rano okazało się, że mało kto przetrwał noc bez zauważalnego w ruchach i twarzy tchnienia dżungli. Chyba tylko Anton, Hoffman i Zimm wyglądali jako tako. Reszta w najlepszym razie wyglądała jak po nie do końca przespanej nocce.

Van Urk zastanawiał się właśnie ze zwiadowcami i kierowcami co robić dalej. Z wieści jakie przez zmierzchem przynieśli Marcus i Jeff wynikało, że ten ktoś kto zwinął im sprzed nosa czołg zawinął się do wody. Co do wody Jeff był prawie pewien, że to już wielka rzeka. Jeśli nie bezpośrednio to jakiś jej dopływ czy odnoga. W każdym razie ta wielka rzeka musiała być już blisko. Tak mówiły ustne przekazy z ich plemienia, że ta wielka rzeka odciska swój mglisty oddech na okolicy przez jaką płynie. Hoffman i Lamay przypuszczali, że może rzeczywiście chodzić o Mississippi. Nawet jeśli to jakaś jej odnoga to chyba po tylu dniach parcia na wschód czyli właśnie w stronę rzeki mogli być już blisko niej.

- A gdzie może być Bruce? Dlaczego jeszcze nie wrócił? Ruszył dzień przed waszym przybyciem. - szef pytał o los jednego z myśliwych jacy mu dotychczas towarzyszyli we wcześniejszym etapie podróży od wyjazdu z wioski Johansena. Ludzie z Detroit czy Nice City niezbyt kwapili się do odpowiedzi. Więc odpowiedzieli pobratymcy Bruce’a.

- Ślady w poprzedniej wiosce już trochę miały. Może nawet tydzień. Więc jak poszedł tędy co my to na łajbę tamtych innych się raczej nie miał szans załapać. Swojej łodzi nie miał. To jedyne co mógł zrobić to wrócić do tamtych śladów na drodze i spróbować pójść po nich. No chyba, że od razu po nich poszedł to miałby dzień przewagi nad nami. No ale idzie na piechotę a my mamy samochody to powinniśmy go powoli doganiać. - Jeff odpowiedział spokojnie, nawet wręcz flegmatycznie jakby nic niepokojącego się nie działo. Bawił się zerwaną trawką którą cierpliwie zwijał i rozwijał w różne kształty.

- A myślicie, że tu go nie ma? - Federata zapytał wskazujac gestem na zarośniętą dżunglą i utopioną wodą osadę.

- Myślę, że nie. Nie mógł przegapić naszego przybycia wczoraj. A jakby był pewnie by się zorientował, że to my to powinien do nas przyjść. Jak nie przyszedł to raczej go tu nie ma. - do rozmowy wtrąciła się Marisa tłumacząc swoje racje póki kaszel jej nie przerwał.

- Dobrze. To po śniadaniu wrócimy do tych rozstajów i spróbujemy pojechać tą drugą drogą. - zdecydował Federata widocznie uznając, że na wodne pościgi to po tak długim czasie raczej niezbyt mają szansę się ścigać. Tropienie śladów na wodzie też nie słynęło z precyzji.

Dlatego ludzkiego wrzasku jaki nagle przeszył przez zalaną mgłą, deszczem i wodą osadę nikt się chyba nie spodziewał. A to musiało być gdzieś blisko! Tuż przy samym osobie a jakiś męski głos najpierw się wydarł niespodziewanie przez moment stopując wszystkich w zasięgu wzroku Marcusa gdy w tym pierwotnym odruchu próbowali się zorientować co i gdzie się dzieje. I nadal się darł w niebogłosy jakby coś go właśnie dopadło i próbowało rozszarpać.

Vesna i Anton patrzyli bezradnie dookoła w tym nagłym rwetesie czując się kompletnie zagubieni. Nagle wszyscy zaczęli krzyczeć do siebie kto to się tak drze, kogo brakuje, biegać, łapać za broń i kompletnie nie było wiadomo co się dzieje poza tym, że coś czy ktoś kogoś dopadł zaraz po sąsiedzku.

- To chyba gdzieś stamtąd. - Alex wskazał niepewnie kierunek który wydawał się równie losowy jak każdy inny w tej mgle, deszczu i chlapiącej wodzie. Federata, Aria i patykowaty Will popatrzyli w tamtym kierunku z niepewnymi minami. Może i stamtąd. A może i nie.

- Tak, to stamtąd. - wychrypiał Dziki Kieł ale zaraz zakrztusił się od kolejnego ataku kaszlu.

- No chyba tak. - Zimm i Ricardo potwierdzili przypuszczenia gangera niepewnymi głosami a Barry pokiwał na wszelki wypadek głową na znak, że też mu się tak wydaje.

- Tak stamtąd! Cholera to chyba Hoffman! - Lamay nie miał takich wątpliwości podobnie jak Lee która poparła jego słowa podobnymi zapewnieniami.

- To gdzieś zza tamtego budynku! - Jeff przytaknął wskazując na jeden z siąsiednich budynków. Marisa też nie miała takich wątpliwości. Marcus również był pewny, że to właśnie zza tego budynku i to całkiem blisko coś czy ktoś dorwał Hoffmana.

- Pomóżcie mu! Biegiem! - van Urk tak jak inni zdołał już sięgnąć po swoją broń i skoro już chociaż z grubsza miał podejrzany namiar to szybko podjął decyzję co należy robić dalej.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline  
Stary 28-02-2020, 03:31   #200
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 60 - IX.20; wt; ranek

Czas: IX.20; wt; ranek
Miejsce: osada głębokiej wody;
Warunki: jasno, ciepło, deszcz, opustoszała osada i dżungla, woda do kolan


Marcus





Woda, deszcz i mgła. W budynkach, na ulicach, wokół budynków, na dachach, na drzewach, pod drzewami i tak wszędzie dookoła. To akurat od wczoraj się nie zmieniło. Gdy cały obóz stopniowo budził się w tych niskopiennych, zalanych wodą budynkach klimat i pogoda jakoś odkąd tu przybyli pod koniec wczorajszego dnia za bardzo się nie zmienił. Chociaż jednak nie. Coś się zmieniło. Wraz z nastaniem świtu zaczęło padać. Więc o poranku ludzie zaczęli kręcić się za materiałem na ognisko, do przygotowywania posiłków, za potrzebą przy akompaniamencie monotonnego stukania kropel o ściany, dachy, blachy, liście czy ocalałe szyby. Te tropki widocznie dbały aby przypadkiem tutaj nie zabrakło wody w tym zabagnionym i porśniętym duszną dżunglą kawałku świata.

Okolica wyraźnie nie służyła ani zdrowiu fizycznemu ani psychicznemu. Ludzie kiepsko spali w nocy jakby coś ich dusiło przez sen. Co chwila ktoś kasłał, drapał się przez sen albo przewracał na drugi bok. I rano to było widać. Mało kto wyglądał na zadowolonego i świeżego. Właściwie to chyba nikt. Marcus też czuł tak sobie. Nie mógł powiedzieć by był świeży i wypoczęty no ale jakoś dawał radę zebrać się w sobie do kolejnego dnia. Większość wyprawy była chyba w podobnym stanie.

Najgorzej wyglądał jakiś chuderlawy chłopak któremu coś okolica nie służyła. Wyglądał jakby miał gorączkę i chyba więcej niż raz był za potrzebą. Ale i indiański kolega Marcusa, Dziki Kieł, miał się podobnie. Lamay i Barry też pocili się chyba bardziej niż od samych tropików i regularnie kasłali albo spluwali. Podobnie te dwie tubylcze dziewczyny jakie zabrały się z Detroitczykami. Ta kasztanowłosa i bladolica jak i ta w barwach mlecznej czekolady. Też im dokuczyła ta ostatnia noc. Ta kasztanowłosa, Lee uważyła jednak jakiś gorzki napar i prosiła by każdy wypił. Mimo, że gorzki i trochę kwaśny a wyglądał jak kawa zbożowa chociaż pachniał całkiem inaczej. W każdym razie przynajmniej ci miejscowi pili to bez wahania bo to miało wzmacniać w starciu z gorączką dżungli jak nazywali te objawy jakie zdradzała z połowa wyprawy.

Wczoraj jakoś Marcus z Jeffem dali radę przedrzeć się przez tą śmierdzącą, bagienną wodę i mgłę. Dobrze, że wystarczyło trzymać się tej drogi jaką szli wcześniej by dotrzeć do miejsca gdzie rozstali się z pozostałą częścią konwoju. Szło się ciężko. Raz, że woda przy każdym kroku stawiała bierny opór stopniowo wysączając siły. Dwa, że to powietrze zdawało się z wolna dusić i dosłownie łapać za gardło. Gazmaska jaką założył Marcus pomogła częściowo. Pomogła o tyle, że przestał odczuwać efekty tutejszego powietrza. Za to zaczął odczuwać efekty noszenia gazmaski. Po pierwsze przez niezbyt przejrzyste, plastikowe wizjery maski widział jeszcze mniej niż bez niej. Ale chociaż oczy z wolna przestawały go szczypać. Po drugie zwyczajnie ciężko się oddychało dość a powietrze miało zapach i posmak wilgotnej chemii. W końcu filtr powietrza miał w najlepszym wypadku kilka dekad na koncie. No ale mimo to efekty działania nieprzyjemnego powietrza z zewnątrz stopniowo ustępowały. Jeff poradził sobie swoimi metodami. A mianowicie na twarz założył chustę przez co wyglądał jak klasyczny bandito z westernów a na oczy założył jakieś gogle. Chociaż mimo to i tak co jakiś czas kaszlał.

Wrócili do obozu jaki rozbili ludzie Federaty jeszcze przed zmierzchem. Nie było ich trudno znaleźć bo taka liczna grupa ludzi nie mogła się rozbić na noc bezszelestnie. Więc wystarczyło skręcić z tej drogi jaką szli od strony nasypu i kierować się słuchem. A ileś tam domów dalej ujrzeli najpierw kanciaste plamy pojazdów a potem ich bryły i blask ognisk w rozwalonych oknach budynków.

Tam przyjął ich van Urk ciekaw z jakimi wieściami wracają. Chociaż z decyzjami i tak trzeba było się wstrzymać do rana bo noc już zaczynała odciskać swoje piętno na tej krainie. A wszyscy mieli w pamięci jak się skończył ostatni nocleg Teksańczyków i Nowojorczyków ledwo w sąsiedniej zarośniętej dżunglą osadzie. No a rano okazało się, że mało kto przetrwał noc bez zauważalnego w ruchach i twarzy tchnienia dżungli. Chyba tylko Anton, Hoffman i Zimm wyglądali jako tako. Reszta w najlepszym razie wyglądała jak po nie do końca przespanej nocce.

Van Urk zastanawiał się właśnie ze zwiadowcami i kierowcami co robić dalej. Z wieści jakie przez zmierzchem przynieśli Marcus i Jeff wynikało, że ten ktoś kto zwinął im sprzed nosa czołg zawinął się do wody. Co do wody Jeff był prawie pewien, że to już wielka rzeka. Jeśli nie bezpośrednio to jakiś jej dopływ czy odnoga. W każdym razie ta wielka rzeka musiała być już blisko. Tak mówiły ustne przekazy z ich plemienia, że ta wielka rzeka odciska swój mglisty oddech na okolicy przez jaką płynie. Hoffman i Lamay przypuszczali, że może rzeczywiście chodzić o Mississippi. Nawet jeśli to jakaś jej odnoga to chyba po tylu dniach parcia na wschód czyli właśnie w stronę rzeki mogli być już blisko niej.

- A gdzie może być Bruce? Dlaczego jeszcze nie wrócił? Ruszył dzień przed waszym przybyciem. - szef pytał o los jednego z myśliwych jacy mu dotychczas towarzyszyli we wcześniejszym etapie podróży od wyjazdu z wioski Johansena. Ludzie z Detroit czy Nice City niezbyt kwapili się do odpowiedzi. Więc odpowiedzieli pobratymcy Bruce’a.

- Ślady w poprzedniej wiosce już trochę miały. Może nawet tydzień. Więc jak poszedł tędy co my to na łajbę tamtych innych się raczej nie miał szans załapać. Swojej łodzi nie miał. To jedyne co mógł zrobić to wrócić do tamtych śladów na drodze i spróbować pójść po nich. No chyba, że od razu po nich poszedł to miałby dzień przewagi nad nami. No ale idzie na piechotę a my mamy samochody to powinniśmy go powoli doganiać. - Jeff odpowiedział spokojnie, nawet wręcz flegmatycznie jakby nic niepokojącego się nie działo. Bawił się zerwaną trawką którą cierpliwie zwijał i rozwijał w różne kształty.

- A myślicie, że tu go nie ma? - Federata zapytał wskazujac gestem na zarośniętą dżunglą i utopioną wodą osadę.

- Myślę, że nie. Nie mógł przegapić naszego przybycia wczoraj. A jakby był pewnie by się zorientował, że to my to powinien do nas przyjść. Jak nie przyszedł to raczej go tu nie ma. - do rozmowy wtrąciła się Marisa tłumacząc swoje racje póki kaszel jej nie przerwał.

- Dobrze. To po śniadaniu wrócimy do tych rozstajów i spróbujemy pojechać tą drugą drogą. - zdecydował Federata widocznie uznając, że na wodne pościgi to po tak długim czasie raczej niezbyt mają szansę się ścigać. Tropienie śladów na wodzie też nie słynęło z precyzji.

Dlatego ludzkiego wrzasku jaki nagle przeszył przez zalaną mgłą, deszczem i wodą osadę nikt się chyba nie spodziewał. A to musiało być gdzieś blisko! Tuż przy samym osobie a jakiś męski głos najpierw się wydarł niespodziewanie przez moment stopując wszystkich w zasięgu wzroku Marcusa gdy w tym pierwotnym odruchu próbowali się zorientować co i gdzie się dzieje. I nadal się darł w niebogłosy jakby coś go właśnie dopadło i próbowało rozszarpać.

Vesna i Anton patrzyli bezradnie dookoła w tym nagłym rwetesie czując się kompletnie zagubieni. Nagle wszyscy zaczęli krzyczeć do siebie kto to się tak drze, kogo brakuje, biegać, łapać za broń i kompletnie nie było wiadomo co się dzieje poza tym, że coś czy ktoś kogoś dopadł zaraz po sąsiedzku.

- To chyba gdzieś stamtąd. - Alex wskazał niepewnie kierunek który wydawał się równie losowy jak każdy inny w tej mgle, deszczu i chlapiącej wodzie. Federata, Aria i patykowaty Will popatrzyli w tamtym kierunku z niepewnymi minami. Może i stamtąd. A może i nie.

- Tak, to stamtąd. - wychrypiał Dziki Kieł ale zaraz zakrztusił się od kolejnego ataku kaszlu.

- No chyba tak. - Zimm i Ricardo potwierdzili przypuszczenia gangera niepewnymi głosami a Barry pokiwał na wszelki wypadek głową na znak, że też mu się tak wydaje.

- Tak stamtąd! Cholera to chyba Hoffman! - Lamay nie miał takich wątpliwości podobnie jak Lee która poparła jego słowa podobnymi zapewnieniami.

- To gdzieś zza tamtego budynku! - Jeff przytaknął wskazując na jeden z siąsiednich budynków. Marisa też nie miała takich wątpliwości. Marcus również był pewny, że to właśnie zza tego budynku i to całkiem blisko coś czy ktoś dorwał Hoffmana.

- Pomóżcie mu! Biegiem! - van Urk tak jak inni zdołał już sięgnąć po swoją broń i skoro już chociaż z grubsza miał podejrzany namiar to szybko podjął decyzję co należy robić dalej.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 05:37.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172