Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 28-02-2020, 19:26   #39
Grave Witch
 
Grave Witch's Avatar
 
Reputacja: 1 Grave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputację


Dzień wstał i powoli przechodzić zaczął w przedpołudnie. Słońca unosiły się wyżej i wyżej, rozświetlając niebo swym bliźniaczym blaskiem. Temperatura także zaczęła rosnąć, wypełniając powietrze wonią nagrzanej roślinności.
Obóz, już w pełni obudzony, tętnił życiem. Było głośno, było wesoło.

Z dwóch grup, które miały wyruszyć w głąb wyspy, pierwszą była ta, która miała ochraniać karawanę kupca Sejanusa. Tuż przed wyruszeniem spotkali się ponownie przed namiotem kwatermistrza. Tam otrzymali ostatnią część swojego ekwipunku, a mianowicie wierzchowce.


- Niebieskie Roany - poinformował swoją drużynę Tyrus, głaszcząc po karku bestię, która miała go nieść na grzbiecie. Ogier był nieco większy od pozostałych. Przebierając kopytami dawał także jasno do zrozumienia, że nie stworzono go do tego by stał w miejscu.
- Liczyłam na to, że jednak dostaniemy Tulpary - Okuri nie sprawiała wrażenia szczególnie zachwyconej swoim wierzchowcem. Zarówno ona jak i Rybka otrzymały najmniejsze zwierzęta, niewiele większe od kuców.
- Nie powinnaś narzekać - Tanelia już zdążyła się zaprzyjaźnić ze swoją klaczą. Bez wątpienia miało tu wiele do powiedzenia jabłko, które castaniczka przemyciła, a po którym nie został już nawet ślad.
- Lepiej już ruszajmy - ponagliła Mirin, wskakując na swojego ogiera.
- Co racja to racja - przytaknął Tyrus, idąc w jej ślady.

Wozy kupca czekały już przed mostem, łączącym niewielką część wyspy, na której rozbity był obóz, z główną. Była to stara, kamienna konstrukcja, która jednak nadal sprawiała wrażenie wystarczająco solidnej aby można było po niej przejechać wozami nie martwiąc się o wpadnięcie w przepaść.
- Zapowiada się całkiem przyjemny dzień - Sejanus, dosiadający dostojnie wyglądającego, białego wierzchowca, wyjechał im naprzeciw. Zaraz za nim, niczym jego cień, podążała czarnowłosa castaniczka. Do siodła miała przypiętą glewię.
- Mam nadzieję, że wszyscy jesteście gotowi - dodał, uważnym spojrzeniem lustrując całą grupę. Szczególną uwagę poświęcił damskiej części.
Dzień faktycznie był przyjemny, podobnie jak droga. Co prawda nie była ona wybrukowana, jednak na tyle dobrej jakości, że wozy mogły się po niej swobodnie poruszać. Woźnicy prowadzili zwierzęta pewną ręką, chociaż widać było u nich oznaki niepokoju spowodowanego nieznanym terenem oraz, bez wątpienia, opowieściami o czających się na podróżnych zagrożeniach.
Nic jednak nie wskazywało na to, by coś miało wyskoczyć na nich zza każdego krzaka, drzewa czy pagórka. Droga wznosiła się delikatnie i opadała, zaś w miarę posuwania się do przodu, zaczęła także zakręcać. Roślinność, którą z początku stanowiły głównie niskie krzaki i nieliczne drzewa, wkrótce zaczęła się zmieniać. Drzew przybywało, chociaż wciąż nie było ich na tyle by można je było określić mianem lasu. Ujrzeli go dopiero w okolicy południa, po tym jak okrążyli jeden z wyższych pagórków. Był gęsty i mroczny, a droga, która podążali, wcinała się w niego jak ostrze miecza. Niestety, ginęła równie szybko jak ugodzona takowym ofiara.
- Zatrzymamy się tu na szybki obiad - polecił Sejanus, wskazując na pagórek. Był to dobry punkt na postój, dający widok na większą część okolicy dzięki czemu można było dostrzec ewentualnego przeciwnika na długo przed atakiem.
Ponownie w drogę ruszyli po niecałych dwóch godzinach. Las zbliżał się do nich nieubłaganie. Cisza, która panowała wokoło, wcale nie pomagała pozbyć się wrażenia, które przykleiło się do nich gdy tylko opuścili miejsce południowego postoju. Czuli na sobie czyjś wzrok. Czyjeś oczy zdawały się śledzić każdy ich krok. Niestety, w gęstej, wysokiej trawie, która pyszniła się wszędzie tam, gdzie nie rosły drzewa, ciężko było dostrzec do kogóż to mogły należeć.
W las wjechali jednak bez żadnych niespodzianek. Nic ich nie zaatakowało ani nawet nie wychyliło się by taką próbę podjąć. Otuleni półmrokiem i przyjemnym chłodem, jechali dalej. Wrażenie bycia obserwowanym osłabło nieco, szybko jednak powróciło. Zdawało się, że to same drzewa ich obserwują. Niechętne intruzom, gotowe do tego by wystąpić przeciwko nim. Nagle zrobiło się jeszcze ciszej, niż wcześniej. Każde skrzypienie kół brzmiało w ich uszach nieznośnie głośno. Ich własne oddechy zdawały się rozsadzać im uszy. Parskania koni, szczęk broni, uderzenie końskiego kopyta o kamień. I te oczy, których dostrzec nie potrafili.
- Na prawo - szept Okuri zabrzmiał równie głośno co krzyk. Oczy wszystkich natychmiast zwróciły się w tamtym kierunku. Faktycznie, coś poruszało się wśród drzew i krzaków.
- Przed nami - ostrzegła Mirin, sprawiając że uwaga skupiła się teraz na drodze. Tam także coś się poruszało. Coś dużego, zlewającego się z samym lasem. Koń pociągowy ciągnący pierwszy wóz, zarżał głośno, sprawiając że w jego ślady poszły pozostałe.
- Ghilliedhusy! - Krzyknęła ostrzegawczo Tanelia, pędząc w ich stronę.
- Wędrowcy - niemal w tym samym momencie rozbrzmiał głos Okuri. Mirin już zeskakiwała ze swojego wierzchowca, szykując swoją lancę i tarczę. Podobnie uczynił Tyrus, rzucając lejce woźnicy i sięgając po swój ogromny topór.
- Nie chcę nikogo niepokoić ale nas otaczają - głos zabrała towarzyszka Sejanusa. Biorąc zaś pod uwagę odgłosy, które zaczęły docierać do ich uszu, mogła mieć sporo racji w tej kwestii.


Południe zbliżało się nieubłaganie. Widać to było nie tylko po umiejscowieniu słońc na niebie, ale także po zmianie w zapachach, jakie wypełniały obóz. Jak nic kucharze zabrali się już za przygotowywanie obiadu. Nagle nozdrza podrażniać zaczęła woń smażonej cebuli, grzybów i gotowanych ziemniaków. Jednocześnie zrobiło się nieco ciszej. Zadania na ten dzień zostały już rozdane i każdy zabrał się za swoją robotę. Trzeba było zadbać o wierzchowce, trzeba było uprzątnąć zagrody, trzeba zadbać o ekwipunek. Nowe grupy strażników stanęły na warcie, a poprzednie udały się na spoczynek. Niektórzy ruszyli w stronę głównej części wyspy. Zwiadowcy, posłańcy, w końcu także naukowcy. W pobliżu obozu nie brakowało wszak roślin, skał, pozostałości po istniejących kiedyś budowlach. Nie trzeba było podróżować daleko by zdobyć informacje o kulturze, która kiedyś zamieszkiwała ten fragment Arborei.

Ci jednak, którzy wraz z księżniczką mieli podróżować, nie wybierali się by odkrywać informacje o starożytnym ludzie. Ich zadaniem było dostarczyć nader żywiołową istotkę do głównej bazy, zwanej także przez niektórych miastem. Po drodze mieli zdobyć informacje o wydarzeniach znacznie bliższych niż setki lat. Jedyne, co ich z tymi naukowcami łączyło, którzy przed nimi ruszyli by badać najbliższą okolicę, to potrzeba zdobycia informacji o zamieszkujących wyspę potworach.
Gdy ponownie zebrano się przed namiotem Hime, jej wysokość czekała już w siodle swojej pantery. Machając wesoło nogami rozprawiała o urokach podróżowania przez nieznane tereny z Sintri. Chociaż w sumie ciężko to było nazwać rozmową, skoro tylko ona mówiła.
Na nich także czekały wierzchowce. Były ich dwa rodzaje. Pierwszy, nieco większy i mocniej zbudowany.


Drugi mniejszy i o ciemniejszym ubarwieniu.



Tych ostatnich była trójka, zatem można było przyjąć iż będą one służyć przedstawicielką rasy Elin. Teorię tą potwierdziła Rils, podchodząc do jednego z nich wraz z Atharielem.
- Są mniejsze ale za to nieco szybsze od Szarych Velikańskich - wyjaśniła elfowi, spoglądając na niego z zachwytem i oddaniem, które sugerowało postępujące zmiany w ich wzajemnej relacji.
- Liczyłam trochę na to, że to będą Tulpary - westchnęła Telrayne, podchodząc do swojego wierzchowca.
- Velikańskie nie są takie złe - Valeria podeszła do niej i do Oktawa. Jej siostra stała nieco z boku, uważnie przyglądając się całej trójce. Nie wyglądało na to by sama miała ochotę podchodzić.
- Proszę - do Farana podszedł Narsh, wręczając mu niewielkich rozmiarów, podłużny flet. - Gdy zrobi się źle masz z niego skorzystać. Pantera została wytresowana by na jego dźwięk wzbić się w powietrze - wyjaśnił.
Niedługo później cała grupa siedziała już w siodłach i pokonywała kamienny most łączący obóz z wyspą. Przyjemny wietrzyk chłodził ich ciała niosąc ze sobą woń dzikich kwiatów, nagrzanej słońcem twarzy i słonej wody. Zaraz po przekroczeniu mostu skierowali się na prawo. Ścieżka, którą jechali nie należała do szczególnie widocznych, jednak bez wątpienia ktoś ją kiedyś wytyczył i nawet po latach dało się ją wypatrzeć. Sintri odłączyła się od grupy w jakąś godzinę później.
- Dołączy do nas później - poinformował Narsh i było to wszystko czego dowiedzieli się na ów temat.
Hime z kolei usta się nie zamykały. Podziwiała kolory tęczy, świeżość powietrza, kolory kwiatów, ciszę lub też przeciwnie, odgłos spadającej wody gdy zbliżyli się do brzegu. Wypytywała o wszystko, a odpowiedzi tylko sprowadzały na odpowiadającego lawinę kolejnych pytań. Zanim dotarli do pierwszych, gęściej występujących drzew, wszyscy zdawali się być równie zmęczeni co po spędzeniu całego dnia w siodle. Szczęśliwcami w tej kwestii byli Oktaw i Rils, którzy wysforowali się do przodu gdy tylko łąki zostały za ich plecami. Wśród drzew bowiem panowała błoga cisza.

Sytuacja taka utrzymała się aż do chwili, gdy wjechali w gęstwinę. Syn Arganta od razu poczuł jak czyjeś oczy skupiają na nim swoją uwagę. Nie widać było do kogo należą, ale unoszące się na karku włoski sugerowały, że nie chodzi tu o jedną parę.

 
__________________
“Listen to the mustn'ts, child. Listen to the don'ts. Listen to the shouldn'ts, the impossibles, the won'ts. Listen to the never haves, then listen close to me... Anything can happen, child. Anything can be.”
Grave Witch jest offline