Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 29-02-2020, 20:33   #43
Zuzu
 
Zuzu's Avatar
 
Reputacja: 1 Zuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputację
Seba i Lika aka Sąsiedzi

Zebranie sprzętu, ustalenie ostatnich detali i rozdzielenie nastąpiło błyskawicznie. Dwie dusze ruszyły drogą powrotną w las, dwie pozostały przy zrujnowanym domostwie.
- Lika, od czego zaczynamy? W czym Ci pomóc? - Sebastian stał na szeroko rozstawionych nogach i podpierał się dłońmi opartymi na biodrach. Pytanie rzucił odprowadzając dwie kobiety wzrokiem aż zniknęły pomiędzy drzewami. - Ja drabina, ty korzonki i zioła? - brew mężczyzny podskoczyła do góry gdy odwracał się z koślawym uśmiechem łobuziaka do obozowego chef’a.

Stojąca w jego cieniu długowłosa blondynka patrzyła w drugą stronę, na dom, zastanawiając się właśnie co robić. Olbrzym uprzedził ją, na głos wypowiadając myśli.
- Jeśli mogłabym prosić, abyś ściął parę drzew… od tego zaczniemy - odpowiedziała, drapiąc się po głowie. - Jedno wysokie i proste… znaczy pień. W nim wyciosamy stopnie i zyskamy drabinę. Pozostałe dwa… pomyślałam że póki czas i okazja, porządnie wysuszymy ubrania, do tego spróbujemy nagrzać mury. Niewiele to da, ale w nocy powinno być nam odrobinę cieplej. - nerwowym ruchem poprawiła szal. - Oczywiście, jeśli masz akurat chwilę i zapas energii. Jeśli nie, poradzę sobie z tym sama i… ekhem. Tak… od tego warto zacząć.

- Ok. Chcesz wybrać te drzewa czy mam wybrać sam? Żeby potem nie było, że coś nie tak. -
Sebastian podwijał metodycznie rękawy bluzy od chwili gdy padło pierwsze “ściąć”. - Potem myślę, że dobrze by było zabezpieczyć okolicę. Coś w rodzaju wczesnego alarmu? Masz pomysł jak to rozwiązać oprócz tych 4 puszek po konserwach?

- Wilcze doły, najlepiej przy dziurach w murze… to by miało sens -
blondynka kiwnęła krótko głową, zerkając ukradkiem na towarzysza - Wybierzemy je razem, dobrze? Na drabinę obojętnie, ale do ogniska potrzebujemy jednego sosnowego, najlepiej suchego… martwego. Drugie liściaste, grube. Będzie się dłużej palić. Trzecie obojętne, ale lepiej i tak liściaste. Twarde drewno lepiej się pali, rzuca mniej iskier. Poszukam brzóz, z ich kory zrobimy rozpałkę na dziś i na jutro. Wyschnie do wieczora i rankiem rozpalenie ognia stanie się tylko formalnością.

- Prowadź zatem, Słoneczko
- Sebastian skinął kurtuazyjnie i uczynił gest dłonią jakby przepuszczał kobietę przez drzwi. Przy okazji złapał siekierę - Te wilcze doły dobrze by było czymś poprzykrywać. Obciosam zatem dodatkowe gałęzie z drzew. Swoją drogą, nie podziękowałem Ci za uratowanie tyłka na dachu. Dziękuję - Donnelley szybko zrównał krok z blondynką.

Vasilieva pokiwała głową na zgodę i zaraz ruszyli przez podwórko, drogą którą zeszłej nocy pokonywali po ciemku z tym wyjątkiem, że użyli bramy aby wyjść z terenu posesji. Dziewczyna prowadziła, rozglądając się po rosnących przy drodze drzewach. Podchodziła do nich, pukała w pnie, czasem przystawała i nasłuchiwała, aby wreszcie pokrecić karkiem i ruszyć dalej, aż zatrzymała się przed wysoką sosną grubą jak ludzkie udo.
- Spójrz - odezwała się cicho, wskazując znalezisko - Proste, silne… w miarę młode. Z tego zrobimy drabinę.

- Ok. Przesuń się, maestro. Nie chcę by coś ci się stało
- Sebastian ustawił się i przymierzył siekierą raz do pnia na próbę. Wziął kolejny zamach i tym razem wbił mocno ostrze pod kątem. Kolejny cios wybił w pniu kawałek w kształcie litery V.
- Kolejne? - mężczyzna spojrzał na Likę wyczekująco. Najwyraźniej oznaczył wybrane drzewko. - Spotkałaś się wcześniej z takimi bestiami? Zdają się polować jedynie nocą. Kojarzysz podobne przypadki bo szczerze mówiąc dla mnie to pachnie jakby ktoś spierdolił swoją robotę jakiś czas temu.

- To -
dziewczyna wskazała kolejny cel, oddalony o sześć czy siedem metrów od pierwszego. Puknęła w pień kłykciami.
- Z takimi konkretnie nie, ale żerowanie nocą nie jest niczym niezwykłym. W lesie żyje wiele drapieżników, choćby rysie, czy sowy. Wilki też wolą polować nocą. Poza tym wbrew powszechnej opinii dziki wychodzą na żer nocą, tak samo jenoty, jeże, popielice czy kuny. One jednak nie wyglądają jakby znalazły się za blisko wybuchu brudnej bomby… a raczej jakby ich rodzice się tam znaleźli. W silnej strefie skażenia - zamyśliła się, spoglądając w niebo. Objęła się ramionami jakby nagle zrobiło się jej zimno. - To musi trwać parę pokoleń, parę miotów… to by tłumaczyło dlaczego wszystko tutaj wydaje się opuszczone od dawna. Może gdy się pojawiły skutecznie wytępiły ludzi i okoliczne zwierzęta… i tak osłabione przez głód, choroby… promieniowanie. Niektórzy umierają od razu, inni umierają po czasie. Jeszcze inni… żyją dość długo aby wydać na świat potomstwo. Część z miotu umiera, ale te które zostają są uodpornione. Stają się silniejsze, adaptują do nowych warunków.

- Jak Ty, Słoneczko? -
Sebastian rzucił lekkim tonem oznaczając kolejne drzewo. Gdy wyciął kolejną Victorię oparł się lekko o drzewce siekiery i spojrzał uważnie na blondynkę.

- Dlaczego pytasz? - Vasilieva zamknęła oczy, opuszczając głowę tak, że włosy zasłoniły jej twarz. Stała tak przez parę chwil, aż nagle wypuściła nagromadzone w płucach powietrze: powoli, boleśnie i z rezygnacją. Wiedziała, że temat się zacznie, mimo to miała jakiś cień nadziei, że zgapili. W ferworze ucieczki, walki i zmęczenia zapomną. Co innego było rozmawiać z Alex, co innego z uzbrojonym w siekierę wielkoludem. Dobrze chociaż, że nie było w okolicy jego prywatnego ogara.

Sebastian roześmiał się z początku cicho by w końcu wypuścić z piersi sążnisty, głęboki śmiech. Przyglądał się z niedowierzaniem i rozbawieniem stojącej przed nim kobietce.
- Mało osób odpowiada na moje pytania pytaniem, Lika. - wydukał w końcu ocierając kciukiem kąciki oka nonszalanckim gestem - Zabawne jak życie weryfikuje pewne kwestie. Na przykład kogo bierzemy pod swoją opiekę i komu udzielamy pomocy.
Olbrzym postąpił krok w kierunku blondynki.
Ujął jej podbródek między kciuk a ugięty palec wskazujący i uniósł jej twarz do góry.
- Pytam bo chcę mieć jasność sytuacji. Gdybyś nie chciała się z tym odkryć, nie strzelałabyś w ciemności w środek głów sześciu psów. Nie czas teraz na krygowanie się, Słoneczko.
Prócz dwóch palców na twarzy, Sebastian nie zrobił nic więcej. Stał górując nad blondynką i niemal hipnotyzując ją wzrokiem.

Ona za to czuła się jak mysz złapana w pułapkę. Cała stężała, nie mogąc się ruszyć, choć przecież miała szansę się wyrwać. Odskoczyć, zerwać do biegu i zniknąć wśród zieleni, a tam nigdy by jej nie znalazł… tylko nie mogła. Ciało nie chciało słuchać, wbite w ziemię spojrzeniem rzucanym władczo z góry. Próbowała wytrzymać, odpowiedzieć podobnym wzrokiem, szybko jednak spuściła wzrok, a z mokrych oczu popłynęły pierwsze gorące krople, znacząc drogę na pobladłych policzkach.
- Jeś… jeśli n-nie wiesz jak… jak wróg jest zbud… zbudowany - wyjąkała, połykając głoski razem z kolejnymi łzami - S… s-strzelasz w… w głowę.

- To całkiem dobra zasada. - Donnelley uśmiechnął się leciutko wciąż nie zwalniając pułapki - Opowiesz mi o sobie. Mamy masę czasu. - kciuk drugiej dłoni starł płynącą łzę z policzka blondynki. - Cały dzień.
I w końcu wnyki orzechowych oczu odpuściły. Sebastian ujął twarz Liki w obie olbrzymie dłonie i szybkimi ruchami osuszył zapłakane oczy.
- Zacznij od razu. I zacznij od umiejętności strzeleckich. - zapodziane pasma włosów założone zostały za uszy a ostatnie zdanie podkreślone pełnym komitywy mrugnięciem.

- W.. wychowałam się w l-lesie - dziewczyna wyjąkała, uciekając spojrzeniem gdzieś w bok, byle nie patrzeć olbrzymowi w twarz. Stała sztywno, dając radę jedynie zacisnąć dłonie w pięści - D… daleko od Appal-lachów. N… na północy. D… dlateg-go… d-dobrze strz… strzelam. M…m-musiałam… p-polować i bronić… bronić się - wydusiła z trudem i zamknęła oczy - Widzę… w… w ciemności. Nie… nie pot-potrzebuję światła. To… mam tak od urodzenia.

- Tak jak wyczuwanie?
- ponad dwumetrowy gigant dopytywał miększym tonem - Co z rodziną? Jakiś klan? - dociekał i sondował - Ktoś cię będzie szukał? Na północy to gdzie? Mówiłaś, że nie znasz alfabetu. I kto cię uczył gotować? - dodał żartobliwie.

Przez twarz blondynki przeszedł skurcz, jakby słowami Federata wymierzył jej siarczysty policzek. Skrzywiła się, usta jej zadrżały, a potem nagle rozpłakała się, ukrywając twarz w dłoniach. Kręciła przy tym głową na boki, nie godząc się z czymś, co chyba siedziało wewnątrz jej czaszki.

Donnelley westchnął.
Widywał takie reakcje. Najczęściej u dziewczyn zmieniających właścicieli po raz pierwszy. U kobiet, które dopiero zaczynały lub były zmuszone do rozpoczęcia pracy w odwiecznym zawodzie. Do osób, które obawiały się utraty ostatniego źdźbła jakie trzymało ich przy życiu.
- Lika - westchnął ponownie - spójrz na mnie.
Nakaz wydany tym razem ciepłym i przyjacielskim tonem, przyciszonym głosem do niemal intymnego murmurando.
- Przestań się mazać i spójrz na mnie. - ponownie wypowiedział te same słowa niczym zaklęcie i skrócił dystans między nimi.

Wykonanie rozkazu zajęło jej trochę czasu. Najpierw wydawało się, że słowa do niej nie docierają. Wreszcie jednak przestała machać łbem i opuściła dłonie, podnosząc do góry zaszczute, wciąż załzawione spojrzenie.

- Jesteś sama. Boisz się ciągle z wielu powodów. Teraz znalazłaś się tutaj. Jak i reszta. Sama wśród obcych. Ale z jakiegoś powodu, może swojej… Odmienności… Wciąż tu jesteś. W nocy pokazałaś, że możemy ci zaufać. I że ty ufasz nam. - Sebastian mówił miarowo - Więc chcę wiedzieć z kim tu siedzimy. Nie chcę niespodzianek jak z tamtymi. Pomożesz nam, my pomożemy tobie. A gdy się stąd wydostaniemy, zaopiekuję się tobą i jeśli zechcesz zostaniesz z nami. Jeśli nie odejdziesz z odpowiednim wyposażeniem. Pasuje Ci, dziewczyno?

Cisza… długa, drażniąca i ciężka.

Cisza ciągnąca się niemiłosiernie, gdy Vasilieva myślała. Dało się poznać po minie, zmieniającej się z przerażonej na przestraszoną, potem czujną i kończąc na zrezygnowanej. Uspokoiła się jednak, łzy przestały lecieć po policzkach. Zostały tylko mokre oczy, nieufne, z zakopanym gdzieś głęboko strachem.
- Nie obiecuj nic, czego… czego nie będziesz w stanie dotrzymać - odpowiedziała wreszcie, prawie szeptem. Bardzo mocno zrezygnowanym.
- Wiesz czym jestem, co jeszcze chcesz wiedzieć? Nikt mnie nie będzie szukał, nikomu nie będzie mnie brakować. Nikt nawet nie zauważy, że zniknęłam. - mówiła coraz szybciej, a w jej głosie pojawiła się złość - Nikogo nie obchodzi czy tu zdechnę, czy się wydostanę. Jeśli uda się stąd uciec i tak nie mam do kogo i gdzie wracać. Pomogę wam wyjść na krawędź lasu… i zobaczę. Jeśli jest w miarę normalny, znajdziemy zwierzęta i zwykłe życie, to zostanę tu. Miejsce dobre jak każde inne. Wy wrócicie do dworów, interesów, ludzi i wielkiego świata. Świata który nienawidzi takich jak ja, gardzi i boi się. Który zawsze będzie na nas polował, tylko dlatego że jesteśmy inni - westchnęła cicho - Nigdy nie byłbyś w stanie opiekować się kimś… czymś takim jak ja. Zawsze znajdzie się skurwysyn, któremu przeszkadza że w ogóle oddycham… nieważne - prychnęła, pociągając nosem i ocierając oczy dłonią. - Jesteśmy tu razem, jestem po waszej stronie i to nie mnie musicie się obawiać.

W miarę wypowiedzi Vasilievej łagodnie do tej pory uśmiechnięte oblicze Federaty mroczniało.
Rysy twarzy ściągały się, oczy pociemniały z orzechowych do ciemnobrązowych, niemal czarnych.
- Lika nie znamy się dobrze więc wyjaśnię. - brodacz wycedził ewidentnie hamując się - nie wiesz, że po pierwsze nie składam takich ofert ot tak. Po drugie nie oferuję swojej opieki ochrony każdej napotkanej osobie. Po trzecie nie przyjmuje lekko uwag na temat honoru mojego lub mojej rodziny.

Donnelley westchnął i rozluźnił się nieco.
- Oferta nadal na stole. Zrobisz z nią co zechcesz. Coś jeszcze powinienem wiedzieć oprócz które drzewo będzie trzecim?

Lekki tik lewej dolnej powieki ustąpił i Sebastian znów wrócił do swojej naturalnej miny przyjaznego niedźwiedzia.

- Masz rację - dziewczyna pokręciła głową, tym razem spokojnie i powoli. Słuchała go, milcząc uparcie, aż zaciśnięte usta zmieniły się w pobladłą kreskę.
- Nie znamy się - dodała, robiąc krok do tyłu. Po nim przyszła pora na trzy kolejne, aż znalazła się poza zasięgiem ramion wielkoluda. Wtedy też odwróciła się do niego plecami.
- Masz dobre serce, po prostu niektórych rzeczy nie przeskoczysz, ani nie wyrwiesz ich z korzeniami. - ruszyła do przodu, aż odległość między nimi wzrosła do trzech, może czterech metrów. Wtedy też sięgnęła dłońmi do szyi.
- Naprawdę jest mi bardzo miło i doceniam. Chcę tylko żebyś zrozumiał - mówiła, majstrując przy przodzie ubrania. Nie minęło długo, gdy jej płaszcz spadł na ziemię, a ona została w kubraku i koszuli z długimi rękawami.
- Nie pozwolę żeby znowu ktoś przeze mnie ucierpiał… j… już dość - dorzuciła gorzkim tonem, a na ziemię spadł kubrak, a ona walczyła z guzikami koszuli - Nie pozwolę, aby to się powtórzyło. Nie masz pojęcia ilu ludzi na nas poluje. Zatykają nasze głowy na pale i stawiają na rynkach. Wieszają, topią, palą żywcem ku uciesze tłumu. Jesteś silny, tłum jest niestety silniejszy. Dasz słowo, staniesz w obronie… i zginiesz. Nie chcę tego, dlatego nie chcę obietnic - przełknęła ślinę i powoli ściągnęła z pleców koszulę. Tam gdzie znikał materiał pojawiała się skóra… tylko na pewno nie była ludzka.
Od łopatek faktura pleców zmieniała się, podobnie kolor. Kremowa, jasna powierzchnia zmieniała się w siny błękit, a potem w łuski - drobne, wężowe i lśniące w promieniach słońca. Układały się w kołowe wzory i poruszały się razem z poruszaniem Vasilievej.
Koszula upadła na stertę ubrań, blondynka powoli obróciła się przodem do Federaty. Od frontu sytuacja wyglądała podobnie - poniżej obojczyków człowiek zmieniał się w gada, przynajmniej powierzchownie. Łuski pokrywały też ramiona, człowiek wracał w okolicach nadgarstków.
- Więc teraz już wiesz, widzisz. - rozłożyła ręce, a łuski odbiły kolejne promyczki słońca - Starczy na niejedną torebkę albo pasek.

Mimo wysiłków zachowania pokerowej twarzy, mężczyzna nie opanował wyrazu zaskoczenia wypełzającego spod gęstego zarostu.
Instynktownie postąpił kilka kroków w stronę wężowej nimfy zmutowanego lasu.
Zatrzymał się wpatrzony szeroko rozwartymi oczami.

- Nigdy… - zatkało go nieco i musiał odchrząknąć. - Nigdy - zaczął na nowo - nie widziałem nikogo takiego jak ty.

W ton głosu wkradły się nowe nutki. Zachwytu? Fascynacji?

- Nigdy nie widziałeś mutanta? - spytała, patrząc w bok, gdzieś tam gdzie była rudera robiąca im za aktualny schron - Jest nas całkiem sporo, większość się ukrywa. Nie każdą mutacje da się ukryć. Jedyne miejsce gdzie możemy żyć w miarę spokojnie to Saint Louis. Tam przynajmniej nie rzucają się na nas na każdym rogu… tak słyszałam. Nigdy nie udało się dotrzeć aż tak daleko - przeniosła wzrok w dół, na swoje ciało, krzywiąc się z odrazą.
- Są nawet ludzie zawodowo zajmujący się tępieniem nas. Ja miałam szczęście, matce udało się wydostać gdy sąsiedzi się dowiedzieli… ona nauczyła mnie gotować. Strzelać też. Coś jeszcze chcesz wiedzieć? - na koniec przeniosła wzrok prosto na Federatę.

- Matka była mutantką też? Co z ojcem? - Sebastian podszedł miękko ku blondynce i wyciągnął dłoń by podnieść jej ubranie. Nie odrywał wzroku od kobiety.

- Nie, byli normalni - odparła melancholijnie - Ojciec odszedł gdy się urodziłam, zostałyśmy same z matką. Trzymała mnie w piwnicy, ale nie dało się ukrywać w nieskończoność. Kiedy sprawa się rypła, ledwo uciekła. Zabrała mnie do lasu i tam żyłyśmy. Z dala od ludzi, z dala od… nienawiści. Wędrowałyśmy, bo z czasem ciekawscy nas znajdowali. Ciekawość szybko zmienia się w nienawiść - stanęła bokiem, podnosząc lewe ramię. Na żebrach odznaczała się sino-błękitna szrama bez łusek, wyglądająca jak stara blizna. Podobne miała na nadgarstkach.

- Jak miała na imię? - Sebastian musnął szramę na żebrach opuszkami palców i cofnął dłoń powoli pomagając Lice na nowo się ubrać.

- Maria, a twoja? - Vasilieva chętnie przyjęła pomoc. Temperatura nie sprzyjała negliżowi, poza tym po tej rozmowie czuła się wykończona, jakby przyszło jej rozładować widłami wagon piasku.

-Doris. - koszula, kubrak, kurtka powędrowały kolejno powrotną drogę. A gdy wszystkie warstwy znalazły się na miejscu brodacz przyciągnął dziewczynę do siebie i przytulił. - Niczego to nie zmienia. - uwolnił Likę z uścisku - Które drzewo?

- Co?
- rozkojarzona blondynka nie załapała w pierwszej chwili o co się rozchodzi. Zamrugała szybko, aby w końcu się uśmiechnąć. Jej ciałem zatrzęsło, tym razem nie od szlochu. Odchyliła głowę do tyłu i zaśmiała się głośno, a niepewność i stres wzleciały ku niebu razem z rozbawionymi dźwiękami.
- Wariat - powiedziała gdy się uspokoiła, a trochę to trwało. Pociągnęła go ze sobą za rękę, rozglądając się z nową werwą za celem.
- Porozmawiaj z Ophelią… dobrze? - rzuciła, a powietrze trochę z niej zeszło. - Będę… bardzo wdzięczna. Alex wie i… nie… nie przeszkadza jej to - wolna ręką puknęła się w pierś.

W ostatniej chwili Seba złapał siekierę.
- Pogadam - stwierdził dając się ciągnąc dziewczynie - wybierz to drzewo. Czas ucieka a mamy masę rzeczy do ogarnięcia. Teraz , gdy najważniejszą już omówiliśmy, powinno pójść z górki.

We dwójkę znaleźli trzecie drzewo, procedura znaczenia powtórzyła się. Po nim przyszła pora na czwarte i wtedy sie rozdzielili. On został dokończyć dzieła zniszczenia, ona wróciła do ogródka, zagłębiając się w rządki zielska z nadzieją powiększenia ich zapasów pożywienia bez konieczności zabijania nikogo.
Samotna praca pozwalała pozbierać myśli i ochłonąć, a regularne odgłosy uderzeń siekiery dodawały otuchy.
Nie była sama... mimo wyłożenia kart na blat - dziwne, pocieszające.
Cudowne uczucie dodające skrzydeł.
 
__________________
A God Damn Rat Pack

Mam złe wieści. Świat się nigdy nie skończy...
Zuzu jest offline