Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 01-03-2020, 13:16   #22
Zombianna
Elitarystyczny Nowotwór
 
Zombianna's Avatar
 
Reputacja: 1 Zombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputację
Fakt oczywisty: Lauren nie poradzi sobie na trasie, z nieprzytomnym klocem, psem, królikiem, żółwiem i rosnącą desperacją sprzyjającą głupim pomysłom.
Decyzja zapadła błyskawicznie.
- To skomplikowane - też popatrzyła na Andersona i przymknęła piekące oczy. Napiłaby się kawy, najlepiej w ilości wiadra, doprawionego kokainą.
- Dzięki, będę cholernie zobowiązana… a pies idzie z nami, nie zostawię go tutaj na pewną śmierć. Poza tym przyda się system wczesnego ostrzegania. Zwierzęta mają o wiele czulsze zmysły niż my. Weźmiesz Larsa, ja zgarnę bagaże i resztę ferajny… znaczy Churchilla. Kica gdzieś w aucie. Edgar siedzi w torbie. Daleko stoi wasza fura? A w ogóle Lauren - przedstawiła się, wypadało.
- Matt - odwdzięczył się tym samym, ruszając w stronę Astry. Najwyraźniej uznał, że sama zajmie się Daisy. I najwyraźniej nie należał do szczególnie rozmownych.
Suczka wystrzeliła z samochodu gdy tylko drzwi stanęły otworem. Lauren w ostatniej chwili zdołała pochwycić smycz. Zwierzak rwał się do działania i usilnie próbował wyrwać i pobiec w kierunku, z którego najwyraźniej zbliżało się zagrożenie. Z tego samego kierunku, z którego Irlandka wraz z Larsem przybyli. W międzyczasie Matt zdążył otworzyć drzwi kierowcy i właśnie wyciągał Andersona trzymając nieprzytomnego pod pachy.
- Lepiej będzie jak go rzucimy na tylne siedzenie i podjedziemy - zaproponował, opierając Larsa o maskę. - Niesienie go tylko nas spowolni - wyjaśnił powód dla takiej, a nie innej oferty.
- Uważaj na Churchilla - Irlandka nie oponowała, podchodząc do auta z psem na smyczy. Dobrze że zapakowała kocie puszki…
- Transportówka poszła się kochać podczas wypadku… - przełknęła gorzką gulę i kontynuowała - Złapię go, nie ma czasu aby latać za nim. Znowu - prychnęła.
Jeżeli mnogość zwierzaków zdziwiła go czy też mu nie pasowała, nie dał tego po sobie poznać. Nie marnując czasu otworzył tylne drzwi, po czym dał Lauren chwilę na złapanie królika. Gdy się jej to udało bezceremonialnie wcisnął Andersona na siedzenie. Lars wydał z siebie zduszony jęk jednak się nie ocknął.
- Potrzebuje szpitala - Matt skomentował ów jęk sadowiąc się na siedzeniu kierowcy. - Mamy zapas leków i opatrunków ale to by było na tyle w tej kwestii - dodał. Odczekał aż Lauren zajmie miejsce pasażera po czym ruszył, ledwie zdążyła zamknąć drzwi.

Nie ujechali daleko. Matt skręcił zaraz za zakrętem, wjeżdżając na wąską dróżkę, która oddzielała tyły ogrodów, należących do domów przy ulicy którą wraz z Larsem przyjechali oraz tych, które znajdowały się za nimi. Droga ta była na tyle wąska, że tylko jedno auto na raz było w stanie nią jechać. Na szczęście, nikt nie próbował się tą trasą wydostać ani też podróż Astrą nie miała trwać długo. Czarnoskóry mężczyzna zatrzymał się bowiem parę metrów od wjazdu i wskazał na solidnie wyglądający garaż, wżynający się w ogród posesji sąsiadującej z tą, przed którą stał suv.
- W środku czeka mój kumpel - poinformował ją. - Powiedz mu że potrzebuję pomocy i zabierz zwierzęta - polecił, skupiając wzrok na drodze.
W tym czasie Anderson dostanie kontrolny strzał maczetą w środek głowy…
- Jak się nazywa twój kumpel? - Irlandka zdusiła chęć aby zaprotestować. Brzmiało jak szaleństwo, kolejne. Które to już tego dnia?
Zgarnęła jednak psa, królika, przez ramię przewiesiła torbę w której buszował żółw. Broń też zgarnęła ze sobą. Nie wiedziała czy mogła ufać obcemu, całe jej dotychczasowe życie żądało by węszyć podstęp.
Ludzka część pokręconej duszy chciała móc jeszcze wierzyć… w coś.
- Nie dorobi mi trzeciego oka pośrodku czoła, jeśli wbiję się wam na rewir?
- Tego nie mogę obiecać - na twarzy Matta pojawił się słaby uśmiech. - Powiedz mu po prostu, że cię przysłałem. Wie, że wyszedłem sprawdzić co się dzieje - dodał, na powrót poważniejąc.
Nie musiała jednak sama stawiać czoła kolejnemu nieznajomemu oraz możliwym, idącym z tym spotkaniem zagrożeniom. W chwili, w której otworzyła drzwi by wyjść, otworzyła się także brama garażu wypuszczając z siebie kolejnego nieznajomego jaki tego dnia stanął na drodze Irlandki.


Mężczyzna ubrany był jakby wybierał się na wyprawę w dzicz. Moro spodnie, wysokie, wiązane buty, do tego moro kurtka z ilością kieszeni znacznie przekraczającą normę. W rękach niósł coś, co jak nie było snajperką to nieźle ją imitowało. Bladoniebieskie oczy przemknęły po Lauren, a następnie przeniosły się na Astrę i siedzącego za kierownicą Matta.
- Pakuj się do środka - polecił, powracając do niej spojrzeniem, całkiem jakby ta krótka wymiana wystarczyła by dowiedział się wszystkiego co potrzebował wiedzieć. - Samochód jest otwarty - dodał, ruszając w stronę tego, którym podjechała wraz z całą menażerią. - Klucze trzymam przy sobie -dodał, a gdy Matt wskazał na tyle siedzenie, ruszył do drzwi Astry, snajperkę przewieszając sobie przez ramię.
Minął stojącą jak słup kobietę, gapiącą się na niego szeroko otworzonymi oczami.
Kobietę, która w ostatniej chwili powstrzymała się, aby nie walnąć kompromitującego tekstu na temat jego gęby… a co to była za gęba.
Z drugiej strony pocieszające mogło być, że mimo całej masakry i stresu, wciąż pozostawały w irlandzkim ciele ludzkie odruchy.
Gdyby spotkali się w barze zeszłego wieczora, Lauren zrobiłaby wszystko, aby ranek zastał ich u niej w Pioneer Point. Dokładnie w sypialni, albo na dywanie w salonie… w sumie gdziekolwiek, mogła być nawet winda lub klatka schodowa.
Odchrząknęła, biorąc się w garść. Otworzyła usta celem przywitania, temperament wykorzystał okazję.
- Z tym pakowaniem to powinna być moja kwestia. - parsknęła, szczerząc się krótko i zębato. Uderzenie serca później dopadła ją proza życia. Co prawda nie miała lustra, lecz mniej więcej ogarniała jak teraz wygląda po przeprawie przez miasto, wypadku, walce i szwendaniu po zadupiach ulic Londynu ogarniętego czymś na kształt groteskowej wojny domowej, wyjętej żywcem z filmu gore.
- I tak nie umiem prowadzić - burknęła, pociągając za smycz aby nakierować Daisy. Uzbrojona w królika zagłębiła się w garażu, choć głowa co rusz uciekała w stronę Astry. Aby sprawdzić co z Andersonem… tak przynajmniej sobie tłumaczyła, doskonale znając prawdziwy powód wzmożonej obserwacji.
Kurew ze mnie, pomyślała, bolejąc nad całą masą przywar i słabości. Obciąć nieznajomego od pasa w dół i powyżej ud zdążyła mimo wszystko.
W garażu czekała na nią kolejna niespodzianka. Nie tylko przystojniak był przygotowany do walki. Jego wóz także zdawał się gotowy do tego by stawić czoła wszystkiemu co się nawinie przed maskę.


Czymkolwiek zajmowała się tamta dwójka, musiało to mieć coś wspólnego z wyprawami w teren i to bynajmniej nie po asfalcie. Wrangler, tak jak powiedział właściciel ślicznej buźki, faktycznie miał drzwi otwarte i to wszystkie. Z tyłu Lauren mogła dostrzec liczne torby i skrzynki, świadczące o tym, że przygotowania do drogi zostały już zakończone i brakowało jedynie kierowcy oraz pasażerów. Jedna ze skrzynek nosiła znak świadczący o tym, że znajdują się w niej środki medyczne. Coś, co bez dwóch zdań przydałoby się Andersenowi gdy go już zataszczą i wsadzą na siedzenie. Daisy z ciekawością obwąchała samochód i nie czekając na Irlandkę, wspięła się do środka lokując na tylnym siedzeniu.
Obok psa wylądowała torba, królika kobieta nie wypuściła z objęć. Jak na wredną życiową upierdliwość przystało, wróciła pod samochód z Larsem w założeniu po resztę maneli, w rzeczywistości dzieliła uwagę między bezimiennego, a rannego.
- Rrrwa… - jęknęła, dostrzegając jak naczelny kloc leci ratownikom przez ręce. Andrew ją zabije… wróć. Sprawi że sama będzie miała ochotę wygryźć sobie tchawicę. Pomyśleć ile bólu i kłopotów oszczędziłaby przyszywanej rodzinie szaleńców, gdyby ją po prostu zostawili na śmierć na komisariacie. Zamknęła oczy i odliczywszy w myślach do dziesięciu, wypuściła z sykiem powietrze. Nie czas na rozklejanie, wciąż było tyle do zrobienia.
- Widziałam skrzynkę z lekami, pozwolicie z niej skorzystać? Jestem… - zacięła się. Kurwą, gnidą, mendą i chodzącym problemem…
-... paramedykiem. Między innymi - dokończyła zrezygnowana, mocniej obejmując uszatka.
Nieznajomy przystanął na chwilę, przez co Matt musiał także się zatrzymać.
- Jeżeli nie chcemy żeby się zmienił to raczej nie mamy wyjścia - odpowiedział, dając jej tym samym pozwolenie, po czym wznowił ruch. Widać było, że obojgu spieszy się by wsadzić nieprzytomnego Larsa do wnętrza samochodu. Widać było, że chcieli już ruszać. Oboje rozglądali się wokoło jakby w każdej chwili spodziewając, że coś na nich wyskoczy.
- Matt zajmij się drogą - polecił przystojniak, gdy już usadowili Andersona na fotelu.
- Się robi - odpowiedział czarnoskóry zatrzaskując drzwi i ruszając w drogę powrotną.
- Wskakuj - padło kolejne polecenie, tym razem wycelowane w Lauren. Ruchem ręki wskazał jej tył pojazdu obok Larsa i Daisy. Przednie siedzenie zatem należeć miało do jego kumpla.
- Nie zmieni się - odparowała z zacięciem, dziwiąc się samej sobie. Zgarnęła na ramię resztę maneli, na szczęście nie było ich dużo, i czym prędzej potruchtała do czarnej terenówki. Ledwo wsiadła i zatrzasnęła za sobą drzwi, jej ręce powędrowały ku zapasom medycznym i tam się zatrzymały. Płytki oddech później kobieta sięgnęła ku Andersonowi, zaczynając od badania pulsu. Wypadało ściągnąć mu koszulę i kurtkę, zobaczyć czy przypadkiem nie połamał żeber.
- Przywalił łbem o asfalt i wrak - powiedziała, chcąc wytłumaczyć, albo uspokoić. Najbardziej siebie samą - Z pewnością ma wstrząs mózgu, painkillery i spokój, odpoczynek… na rezonans nie ma szans. Jak ci na imię? - zwróciła się do gada o hipnotycznie niebieskich oczach.
- Skoro tak twierdzisz - odpowiedział, wskakując na miejsce za kierownicą. - Możesz mi mówić Nat - dodał odpowiedź na jej pytanie, jednocześnie wyjmując z kieszeni spodni klucze i wsuwając je w stacyjkę. Jeep ożył z głośnym, gniewnym pomrukiem.
W skrzynce z lekami było większość tego co mogła potrzebować. Opatrunki, środki przeciwbólowe, jednorazowe rękawiczki, skalpele, strzykawki itd. Były nawet trzy buteleczki morfiny starannie zapakowane tak by się nie potłukły. Jedyne czego brakowało to sprzęt pozwalający na zdiagnozowanie obrażeń, jakich Lars doznał i tego jak wpłynęły one na funkcjonowanie jego organizmu.
- Wiesz co się dzieje? - zapytał, wyjeżdżając na drogę. Wrangler ledwo się zmieścił w zakręcie jakiego wymagał wyjazd z garażu. Droga była już pusta. Astra zniknęła i nie tarasowała wyjazdu.
- Poza tym, że martwi wracają do życia i próbują rozerwać żywych na strzępy? Nie, nie mam pojęcia co się do diaska tu dzieje - Irlandka mamrotała, biorąc jedną z buteleczek morfiny. Zaczęła szukać strzykawki. - Centrum… lepiej je omijać. Zbijają się w stada i tak polują. Może to wirus, może Apokalipsa, mam to gdzieś. Trzeba się wydostać z miasta zanim ustawią kordony i zaczną czystki. - wygrzebała wreszcie potrzebne narzędzie. Z uśmiechem zadowolenia wbiła igłę w korek, naciągając przeźroczystego płynu, a gdy skończyła doszedł do niej pewien bardzo niewygodny fakt. Wzdychając boleśnie odłożyła gotowy zastrzyk i zamiast tego złapała jedną ręką za koszulę na piersi Andersona. Drugą ręką wzięła solidny zamach i bez ostrzeżenia trzasnęła trepa w twarz.
- Budź się, do cholery, potrzebuję cię! - warknęła przy tym, czekając chwilę nim zabieg powtórzyła - Gdzie ma czekać Andy i pozostali?! Lars! Zabiję cię jak mi tu umrzesz, wstawaj!
- Wiesz, jak umrze to i tak wstanie - Nat zdobył się na coś ala przebłysk poczucia humoru. To jednak nie było w stanie odwrócić uwagi Lauren od efektów jakie próby cucenia Larsa wywołały. Anderson bowiem otworzył oczy. Jego wzrok był jednak mętny, a prześlizgnąwszy się po twarzy Irlandki nie wykazał rozpoznania.
- Gdzie - padło z jego ust, chociaż tak cicho, że ledwie zrozumiale. Daisy zaciekawiona nowym głosem, podjęła próbę wciśnięcia się między Lauren, a Larsa. Jej iskrzące radością oczy ostro kontrastowały z wyglądającym na beznadziejny, stanem mężczyzny.
- Gdzie czeka Thompson? - MacReswell powtórzyła, potrząsając żołnierzem tym razem ostrożnie - Skup się na litość boską. Gdzie się umówiliście?! Adres!
- Thompson? - powtórzył, wyraźnie zdezorientowany. - Spotkanie? - dodał kolejne pytanie. W końcu jednak, chociaż wymagało to kolejnego trzaśnięcia ze strony Lauren, zaczął przytomnieć. - North Ockendon przy Church lane - odpowiedział, unosząc zdrową rękę by potrzeć policzek. - Łatwo rozpoznać bo to największy dam przy ulicy - wyjaśnił, odchylając głowę do tyłu by oprzeć ją o zagłówek.
- Będzie po drodze - poinformował Nat, zatrzymując się by Matt mógł wskoczyć do środka. - Nieźle się urządziłeś - dodał, odwracając twarz w stronę Andersona, zaraz jednak powracając do pilnowania drogi.
- Co? - dopytał czarnoskóry, zapinając pasy i sięgając do schowka na rękawiczki z którego wyjął glocka.
- Ockendon - odpowiedział mu Nat. - Kim jest ten cały Thompson i dlaczego tak ci zależy żeby się z nim spotkać? - dodał kolejne pytanie.
W normalnych okolicznościach Irlandka kazałaby gościowi iść szukać się gdzieś daleko, najlepiej do drugiej stronie miasta. Niestety była od niego zależna, zaciągnęła dług u obu obcych mających w sobie tyle człowieczeństwa, by nie odmówić potrzebującym pomocy.
Nowa godzina, nowe długi… jakże Lauren nienawidziła ich mieć.
Dla poprawy nastroju łypała wściekle na Andersona, pilnując czy przypadkiem nie zamierza ponownie uciąć sobie drzemki. Dłoń do walenia po łbie zwinęła w pięść.
- To kumple, Thompson i ten tu o - dźgnęła klocowatego trepa kułakiem w ramię, choć tym razem delikatnie - Mieli już dawno wyjechać z miasta, wszystko było przygotowane… ale jełop się uparł - zmrużyła oczy, sztyletując nimi żywą upierdliwość obok - Mówiłam ci żebyś jechał z nimi, ale nie. Wiedziałeś lepiej… czekają na nas - przeniosła uwagę na potylicę kierowcy - Nie wiem po co, ale czek… czekają - głos jej się załamał, zgrzytnęła zębami i naraz zeszło z niej całe powietrze. Złość wyparowała momentalnie, zostawiając po sobie ból obitych tkanek, stłuczeń, migreny i czarną rozpacz, wystawiającą paskudny łeb gdzieś z głębi jej klatki piersiowej.
Powinna wrócić do Pioneer Point sama, oszczędziłoby to kłopotu tak wielu ludziom.
- Thompson… Andy… jest gliną - wymamrotała, podciągając kolana pod brodę i oplotła je ramionami, chowając w powstałej przestrzeni Churchilla - Pracujemy razem. Pracowaliśmy… powinni już dawno uciec. Niepotrzebnie... - chciała powiedzieć coś jeszcze, głos odmówił posłuszeństwa. Zamknęła się więc, opierając czoło o zgięte nogi.
- Hej, tylko mi się tu nie rozpadaj - Nat najwyraźniej przejął się jej stanem emocjonalnym, czego nie dało się powiedzieć o siedzącym obok czarnoskórym.
- Czyli masz grupę ludzi, którzy czekają na ciebie. To dobrze. Dowieziemy was na miejsce i wszystko będzie w porządku. O ile da się was tam dowieźć - zastrzegł.
- Damy radę - stwierdził kierowca, próbując wpleść w swój głos nieco optymizmu, którego brakowało jego kumplowi. - Skoro to glina to zapewne wie co robi. Ten też nie wygląda na nowicjusza w tej kwestii. Wygląda na to, że masz dobrą ekipę, tylko cię do niej dowieziemy.
- Macie pojęcie co się tam dzieje? - wtrącił się Anderson ozdabiając swoją wypowiedź jękiem. - A w ogóle to skąd się wzięliście?
- To chyba teraz nie ma większego znaczenia - Matt nie sprawiał wrażenia chętnego do bycia przesłuchiwanym.
- Nawet się zgodzę - dodał Nat, skręcając gwałtownie by wyminąć człowieka, który wbiegł mu przed maskę. - I wbrew pozorom ogarniamy lepiej niż ci się może wydawać - kontynuował. - Wraz z kumplami urządzamy wypady survivalowe. Mamy, można to chyba tak określić, swoistą siatkę wywiadowczą - roześmiał się. - Komórki może i nie działają, podobnie jak internet i stacjonarki ale póki co nikt nie grzebał przy radiach. Zaczęliśmy się przygotowywać gdy tylko informacje o tym… Cokolwiek by to nie było zaczęły się potwierdzać. Wybieramy się w góry. Szkocja. Pozostali mają do nas dołączyć w miarę możliwości więc na dobrą sprawę nasza sytuacja jest podobna z tym, że my mieliśmy nieco więcej szczęścia i lepsze przygotowanie.
- I mniej zwierzaków - Anderson wysilił się na coś, na kształt uśmiechu, chociaż Lauren, trzymając czoło oparte o kolana, mogła się tego co najwyżej domyślić.
Szkocja brzmiała rozsądnie - odludne, górzysto-stepowe tereny. Dobry dostęp do wody, jakaś zwierzyna w okolicy. Słuchając Nata szło się uspokoić, coś w jego sposobie bycia działało kojąco… a potem odezwał się Lars i w ułamku sekundy zrzucił Irlandkę z powrotem w czarny dół.
Próbował żartować, być zabawny. Rzucić dowcipem na rozładowanie sytuacji i pewnie na pozostałych działało, wszak nie oni stracili bliskich przez durne decyzje i musiał z tym jakoś żyć, próbować chociaż.
- Z… zamknij się - wyrzęziła, zaciskając mocno powieki - Do kurwy nędzy zamknij się… po prostu się zamknij. Wiedziałeś chuju… mówiłam ci. To moja rodzina! - sztywnym ruchem uniosła głowę, wbijając wściekłe spojrzenie prosto w kumpla Thompsona. Zaczęła syczeć, trzęsąc się od stóp do czubka głowy - Zamiast… zamiast im pomóc, zamordowałam kobietę. Tę którą przejechałeś. Zamiast… - wierciła go wzrokiem, tracąc ostrość widzenia - Zamiast ich zgarnąć, wlokłam cię do domu. Zamiast im, pomagałam tobie i co? Nie ma ich, został tylko Churchill i Edgar. Mówiłam… mówiłam że… n-nie słuchałeś.
Daisy, najwyraźniej zaniepokojona zmianami, jakie nastąpiły w Lauren, zaczęła popiskiwać i lizać ją po twarzy. Lars z kolei tylko odwrócił głowę, spojrzenie wbijając w świat widoczny za oknem.
- Trzeba było mnie zostawić i je ratować - warknął, chociaż nie wyszło mu to aż tak dobrze, jak zapewne chciał, bowiem po ostatnich słowach wyrwał się mu jęk.
- Koleś, to chyba nie było to co chciała usłyszeć - wtrącił się Nat, ostrym głosem wyrażając swoją opinię o Larsie.
- Nie chcę nic mówić ale w tej chwili wszyscy mają większe problemy niz parę zwierzaków. Nie wiem o co tyle zachodu - Matt z kolei sprawiał wrażenie osoby, która ma głęboko w poważaniu to, co Lauren w tej chwili przeżywała.
- Ona ma broń - przypomniał mu kolega za kierownicą, który najwyraźniej nie zapomniał o tym drobnym fakcie.
- I zachowuje się jakby tylko jej świat zwalił się na głowę. Pomyślałeś chociaż przez co ten facet przeszedł? Z tego co mówisz wygląda na to że zostawił dobrego kumpla samego po to żeby pilnować twojej dupy i to tylko dlatego, że zachciało ci się zbierać swoją menażerię. Nie twierdzę, że wiem co się wam przytrafiło ale jak na mój gust to jemu się należą podziękowania - dodał Matt, nad wyraz twardym i pełnym niechęci głosem.
- Nie znam go - Nat spróbował nieco załagodzić sytuację żartem. - Jak chcesz to możemy go wywalić przy jakiejś okazji. Tak poważnie jednak to nie ma sensu rozwodzić się nad tym co było. Uratowałaś przynajmniej część z nich. Niektórzy nie mieli nawet tyle szczęścia by ocalić własne dzieci. Do tego Daisy także zawdzięcza ci życie. Nawet nie wiedziałem, że została w domu. Patrz do przodu - poradził po czym zaklął i ostro wyhamował gdy przed maskę wyjechał mu młody chłopak na skuterze. Ulice zdradzały oznaki paniki, jednak było tu spokojniej niż na Ilfordzie i na Barking. Nie powinno to dziwić, w sumie jechali przez odludzia. Po jednej stronie ciągnęły się jakieś pola, a po drugiej domki jednopiętrowe. Wcale nie wyglądało to jak Londyn, wręcz przeciwnie i gdyby nie znaki oznajmiające, że zbliżają się do rezerwatu przyrody, można by pomyśleć, że już dawno opuścili stolicę.
Patrzeć w przód, niby proste… niestety kiepsko wykonalne. Nie po pobudce o 3 rano, wycieczce do rzeźni będącej preludium chaosu. Do tego bez kawy. Racjonalnego szlifu nie dało się jednak odmówić kierowcy.
Patrzeć w przyszłość, no właśnie.
Co dalej?
Na pewno w przyszłości, w żadnej z jej wersji, nie istniał podpunkt mówiący o jakichkolwiek przeprosinach dla Andersona.
- Mówiłeś o Szkocji - stwierdziła, zmieniając obiekt zainteresowania na twarz kierowcy, odbitą we wstecznym lusterku - Słuchaj, ludzie Thompsona są ogarnięci i dobrze wyposażeni. Wyczyściliśmy salę depozytów posterunku z broni i innych pierdół, salę medyczną z leków. Są wśród nich policjanci, wojskowi, a nawet pielęgniarka. Poza tym to rozsądne łby, z małymi wyjątkami - rzuciła szybkie spojrzenie Andersonowi i wróciła do Nata - Pogadajcie z nimi, jesteście w porządku, Lars potwierdzi. Razem będzie bezpieczniej, to zawsze parę dodatkowych par rąk do pomocy, oczu do obserwowania. Możecie pomóc sobie nawzajem, współpracować aby przeżyć póki ten koszmar się nie skończy. Z tego co mówiłeś wasza meta nie ma rezerwacji co do stolika. Dacie sobie radę, a w większej grupie już sam system wart staje się mniej męczący. Do celu jeszcze trzeba dotrzeć.

Nat milczał przez chwilę, pozostali także się nie odzywali. Wyglądało na to, że Anderson nie chciał jej bardziej drażnić bo nawet się nie poruszył. Możliwe, że znowu zemdlał bowiem oczy miał zamknięte. Matt z kolei skupił się na otoczeniu widocznym za szybami wozu.
- Zobaczymy jak nam wyjdzie to pierwsze spotkanie - powiedział w końcu Nat, chociaż sądząc po tonie głosu, nie był szczególnie przekonany do tego pomysłu. - Ta grupa, o której mówisz, wydaje się być dobrze zgrana, skoro w tak krótkim czasie zorganizowali to wszystko. Może się okazać, że nie potrzebują więcej ludzi. Jakby nie spojrzeć więcej ludzi to też większe problemy logistyczne. Trzeba takich wykarmić, trzeba zapewnić schronienie. Nie wiadomo jak daleko ten wirus czy co to jest się rozprzestrzeniło. Możliwe, że ktoś ruszy w końcu dupę i zapanuje nad tym chaosem, a wtedy będzie powrót do domów i próby zapomnienia o tym co się przeszło. Heh, zagalopowałem się ale fakt pozostaje faktem. W chwilach takich jak ta ważne są więzi które się zawiązały w trakcie walki o przeżycie. Tak jak twoja i tego twojego kolegi - uniósł dłoń z kierownicy i machnął w stronę Larsa. - Możesz na niego kląć ale nawet ślepy by zauważył, że go nie zostawisz samego. My - tu ponownie machnął, tym razem w stronę Matta. - My mamy już coś takiego wyrobionego przez liczne wypady w dzicz. My, czyli nie tylko ten idiota ale cała nasza grupa. Połączenie dwóch tworów tego typu może okazać się trudne. Kto dowodzi? To jedno z tych pytań, na które ciężko będzie odpowiedzieć. Na razie, nie znając tego całego Thompsona, mogę powiedzieć tylko, że ok, pogadam z nim i się zobaczy. O ile dotrzemy na miejsce i o ile oni tam będą czekać - zaznaczył.
Przy kawałku o więziach MacReswell zrobiła wybitnie kwaśną minę, nią zaś obdarzyła Larsa bez krzty wyrzutów sumienia. Że co, niby go nie zostawi? Grymas na bladej twarzy zmienił się w “trzymaj piwo i patrz”.
- Spróbujcie pogadać, to was nie zabije. Przynajmniej na czas wybicia z Londynu i okolic, przez pierwszy etap podroży czy co. Nie będzie brać ze sobą ślubu, a oni mają minimalnie trzy wakaty w grupie. Dwa po tych, którzy zginęli na posterunku. - podrapała odruchowo psi łeb - Trzeci po mnie. Chciałabym żebyście wysadzili mnie przed kościołem, Lars was poprowadzi dalej, przedstawi i zapozna. Ja zwijam klamoty, bez obrazy. Nic osobistego. - wzruszyła ramionami - Lepiej i im i wam będzie beze mnie, żadnego kłucia w oczy żywym inwentarzem, durnych pomysłów i problemów - uśmiechnęła się cynicznie - Czysta idylla. Thompson jakoś to przełknie, wiem ze ty nie będziesz miał z tym problemów, już to ustaliliśmy - skierowała twarz do trepa.
Z ust Larsa padło tylko jedno słowo, dając świadectwo temu, że jednak nadal znajdował się w krainie przytomnych.
- Zapomnij.
- Nie wydaje mi się to dobrym pomysłem - Nat zgodził się z nim. - Nie żebym miał prawo do głosu w tej kwestii ale jeżeli to się rozprzestrzeni to w pojedynkę nie masz szans. Ani twoje zwierzaki - dodał, najwyraźniej uznając ten argument za wystarczająco mocny by ją przekonać.
- Może jej się już znudziło życie? - zasugerował Matt. - W takim wypadku po co się kłopotać, można cię wysadzić już teraz.
- Zamknij się - warknięciem odpowiedział mu kierowca, sprawiając wrażenie jakby chciał walnąć kumpla i tylko to, że musiał się skupiać na prowadzeniu go powstrzymywało.
- Spierdalaj Anderson, to że jestem twoja dziewczyną było blefem na potrzebę chwili. - kobieta odfuknęła towarzyszowi niedoli z tylnej kanapy - Nie będziesz mi życia układał… - sapnęła, chcąc zakończyć, lecz brzmiało jej to zbyt miło, więc dorzuciła -... chuju.
Niestety potem rozkleił paszczę Nat, uderzając w ten jeden czuły punkt irlandzkiej duszy jeszcze działający racjonalnie. Wątpiła aby ktokolwiek prócz niej zajął się Churchillem, o Edgarze nie wspominając. Wzięła też pod opiekę nową znajdę, Daisy.
- Nie ma tak dobrze, nie mam ochoty zdychać w tych slumsach. Okolica Thompsona wygląda odpowiednio bogato, mają też tam masę rowerów, teraz zapewne bezpańskich… jakby własność stanowiła kiedykolwiek jakikolwiek problem - popatrzyła na Matta przez lusterko, dorzucając - Spodoba ci się.
- A co zrobisz gdy zacznie się czystka? - zapytał Lars, przypominając o tym, że poza samymi chodzącymi trupami wisiała nad nimi także inna groźba.
- Czystka? - zainteresował się Nat.
- Nie sądzisz chyba że rząd pozwoli na to żeby to się rozprzestrzeniło na resztę kraju? - Anderson chyba odzyskał zdolność mówienia albo też po prostu stwierdził, że ma dość trzymania języka za zębami.
- Nie sądzę ale żeby od razu nazywać to czystką? - Nat nie wydawał się być przekonany co do tego pomysłu. - Nadal pozostaje za dużo przypadkowych ofiar. Ludzi, którym nadal można pomóc. Uważasz, że ten rząd posunie się tak daleko? Nie sądzę, są na to zbyt ostrożni.
- Możesz wierzyć w to na co masz ochotę jednak moje źródła mówią co innego, a ja im ufam - Lars nie dawał za wygraną.
- Wiesz i tak nas tu nie będzie więc co za różnica. Na dobrą sprawę to nie nasz kraj - Matt odezwał się co prawda, słowa kierował jednak do Nata, pomijając i to dość wyraźnie pozostałe osoby.
- Dopóki tu mieszkamy to nasz - przystojniak się z nim nie zgodził. - Nie wierzę, że sobie na to pozwolą. O ile w ogóle jeszcze jakiś rząd mamy. To się przecież zaczęło gdzieś w centrum. Cholera wie co tam teraz jest.
- Myślcie sobie co chcecie ja wiem jedno. Zostawanie w tej chwili na terenie Londynu to samobójstwo. I szczerze, nie obchodzi mnie co się z tobą stanie ale Thompson - Lars odwrócił twarz w stronę Lauren. - To inna sprawa. Jedziesz więc z nami. No, chyba że ci się ich uda przekonać do tego żeby cię wysadzili wcześniej - wskazał ruchem głowy na przednie siedzenia.
- To zły pomysł - Nat utrzymał swoją w tej kwestii pozycję. Matt z kolei tylko wzruszył ramionami.
MacReswell zaśmiała się podejrzanie wesoło, siadając plecami do drzwi fury.
- Wystarczy wbić ci strzykawkę z morfiną w udo, kaleczniaku. Albo trącić złamaną łapę - popatrzyła nań z politowaniem - W jednym się zgodzę. Dla mnie mógłbyś zostać tam na jezdni, wpieprzany żywcem przez pojebaną babę która już też nie żyła, a później stać się taka jak ona. Twoje ciało nie musi być w pełni sprawne motorycznie, ani wydolnościowo. Dziś kurwa próbowała mnie zeżreć górna połówka nauczycielki zarżniętej w klubowym kiblu… tylko Andrew nazywa cię przyjacielem. Nie zrobiłabym mu tego - wydęła usta z niesmakiem - Widzisz? Jeden kutafon w mundurze i ile problemów. Gdyby nie on zostałabym tam na posterunku, życie byłoby proste, nie? Cieszę się, że nie jesteśmy już sobie nic winni, Anderson. Ty też masz rację - niechętnie przyznała, łypiąc na potylicę kierowcy - Mnie pies trącał, ale jestem za kogoś odpowiedzialna. Nienawidzę gdy mi robią szach mat, wiesz? Wtedy nie mogę nawet powkurwiać dla zasady - pokręciła głową, poprawiając kłapoucha przy piersi.
 
__________________
Jeśli w sesji strony tematu sesji przybywają w postępie arytmetycznym a strony komentarzy w postępie geometrycznym, prawdopodobieństwo że sesja spadnie z rowerka wynosi ponad 99% - I prawo PBFowania Leminkainena
Zombianna jest offline