Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 01-03-2020, 16:30   #44
Perun
 
Perun's Avatar
 
Reputacja: 1 Perun ma wspaniałą reputacjęPerun ma wspaniałą reputacjęPerun ma wspaniałą reputacjęPerun ma wspaniałą reputacjęPerun ma wspaniałą reputacjęPerun ma wspaniałą reputacjęPerun ma wspaniałą reputacjęPerun ma wspaniałą reputacjęPerun ma wspaniałą reputacjęPerun ma wspaniałą reputacjęPerun ma wspaniałą reputację
[MEDIA]http://i.pinimg.com/originals/14/e5/dc/14e5dcf67ea5107fc2a629f886058d18.gif[/MEDIA]

Have you run your fingers down the wall
And have you felt your neck skin crawl
When you're searching for the light?
Sometimes when you're scared to take a look
At the corner of the room
You've sensed that something's watching you
Błędne i nieszczęśliwe mniemanie, jakoby człowiek był trwałą jednością, jest powszechnie znane. Wiadomo również, że człowiek składa się z mnóstwa dusz, z bardzo wielu jaźni. Rozszczepianie pozornej jedności osoby na wiele postaci uchodzi za obłęd, nauka wynalazła na to określenie "schizofrenia". Nauka ma rację o tyle, że rzeczywiście żadnej wielości nie da się ujarzmić, nie kierując nią, bez pewnego rodzaju porządku i ugrupowania. Nie ma natomiast racji w tym, że sądzi, iż możliwy jest jednorazowy, obowiązujący, dożywotni porządek licznych jaźni pochodnych.

Siedząc w zdezelowanym wraku starszym od niej chyba ze cztery razy, Shirley Rhem próbowała poukładać w głowie strzępki tego, co zostało z jej osobowości i na nowo wskoczyć w tryby porządku - ten psychiczny na sam start musiał wystarczyć. Aby odciążyć synapsy przeładowane powodzią informacji bezskutecznie przemieszczających się siecią neuronów, dziewczyna patrzyła przez okno na powoli jaśniejące niebo.
Zmęczone, wyziębione i poobijane ciało bardziej niż chętnie przyjmowało pozycję półpionową, równie entuzjastycznie witało ciepły koc okręcony wokoło miękkich kończyn.

Przez zaparowane, popękane i zarośnięte bluszczem albo innym zielskiem okna, niewiele było widać… równie niewiele dało się zobaczyć od zewnątrz i to był plus. Spokój był tym, o czym drobna, niska dziewczyna potrzebowała. Gapiła się więc w szybę, a jej myśli płynęły gdzieś obok, skupiając się na czymś mniej beznadziejnym, niż jej aktualne położenie.
Schizofrenikom łatwiej żyć w swoim świecie niż stawił czoła rzeczywistości. A jednak ich świat urojony jest pułapką bez wyjścia, zamieszkałą jedynie przez koszmary. Czy zatem Shirley znalazła się w jednym z takich więzień schizofrenii? Tłumaczyłoby to pobudkę pośrodku lasu, bez pamięci i orientacji ostatnich dni. Tłumaczyłoby też nagrobek z jej imieniem, późniejszą wędrówkę po niekończącym się lesie. Wiele, wiele godzin marszu, zakończonego awanturą.

Wiatr zawiał mocniej, zardzewiała puszka małej ciężarówki zachybotała się, jęknęły cienkie, skorodowane blachy. Shirley drgnęła, przenosząc zapuchnięte oczy na ognisko i leżącego po drugiej stronie człowieka. Zaczynając od tego, że palenie ognia w metalowej misce wewnątrz samochodu zakrawało o desperację, to z pewnością było nią ratowanie nieznajomego.

Dziewczyna westchnęła cicho, wyjmując spod koca papierośnicę i zapalniczkę. Samo wspomnienie ostatnich godzin zeszłej nocy przyprawiało ją o zwiększoną migrenę i ból brzucha.
Zapaliła papierosa, potem zaczęła kręcić młynka palcami. Nigdy nie przepadała za nocą, ciemnością, a musiała wędrować sama poprzez mrok i mroźną burzę, gdy człowiekowi wydaje się, że świat opustoszał, a on pozostaje sam w tajemniczej godzinie, gdy zwalnia i zanika rytm serca, a każdy głębszy oddech ciągnie w głąb bezdennej studni straszliwych snów i koszmarów. Nocą czuje się, że złe duchy chętniej odpowiedzą na wezwanie i nawet zwykły cień czy kupa opadłych liści w dziwny sposób układająca się na kamieniu, może rozpocząć własne, wrogie życie.

Sina chmura dymu uleciała ku sufitowi, Rhem podziękowała opatrzności za cały sufit. Co prawda ulewa minęła z godzinę przed świtaniem i teraz niebo wreszcie się rozjaśniało zdrową, zamgloną odrobinkę, ale jednak barwą szarości wymieszanej z błękitem.
Podziękowała też za szczęście głupca goniącego za hałasem walki tylko po to, aby dopaść do polany praktycznie na sam jej koniec, kiedy wokoło leżały poszarpane ciała, a ostatnia para ludzi walczyła z czymś, czego przedwojenne podręczniki biologii nie przywidziały.
Od strony posłania po drugiej stornie ognia dobiegł kolejny jęk, Shirley uśmiechnęła się bezwiednie, odganiając resztę widm zeszłej nocy.
Grunt, że bezimienny człowiek przeżył zarówno wybuch, jak i polową operację na otwartych flakach, a także późniejsze ciągnięcie na prowizorycznych noszach przez chłód, błoto i szaleństwo. On żył, a ona zyskała idealną wymówkę, by nie rozmyślać o rzeczach na jakie nie miała wpływu. Ot choćby poznania powodu dla którego znalazła się w koszmarze.
Opcja z własnym obłędem brzmiała wiarygodnie, a biorąc pod uwagę jej przeszłość - Shirley Rhem nie zdziwiłaby się, gdyby trafiła z diagnozą. W końcu była lekarzem, prawda?
Dopaliła papierosa pod sam ustnik, niedopałek rozsmarowała po podłodze na wyciągniecie ręki. Była zbyt zmęczona, aby się ruszać gdzieś dalej. Trwała w letargu podobnym do snu, albo katatonii, aż pacjent po drugiej stronie zaczął przejawiać mocniejsze przejawy powolnego procesu powrotu do świadomości. Wtedy też sięgnęła do plecaka, wstawiła jeden z koncentratów podlanych wodą do przygaszonego ognia, a sama złapała stojący przy palenisku kubek ze średnio ciepłą kawą - nią też przepiła małe, białe tabletki. Dla umielania czasu nuciła pod nosem, czekając cierpliwie aż jej towarzysz w końcu otworzy oczy. Minęła cała minuta, dy w pełni poczuła jak chemia organiczna wewnątrz jej ciała skutecznie przegania resztki otępienia. Zniknęła senność, zniknęło zmęczenia. Sen i odpoczynek były dla jednostek słabych, ona musiała czuwać i kontaktować. Przynajmniej póki nie rozpozna z kim ma do czynienia.
Na wszelki wypadek pod tyłek schowała starego glocka.
Przezorny zawsze ubezpieczony.

- Nie ruszaj się i tak jesteś skuty - westchnienie dziewczyny pojawiło się w zastępstwie nucenia. Głos był zmęczony, zrezygnowany. Patrzyła na nieznajomego, jego twarz, biel bandaży z własnych zapasów i zastanawiała się: było warto go ratować?

Słysząc obcy głos, mężczyzna szarpnął się odruchowo, ale nic to nie dało. Ręce miał skrępowane, a ponadto poczuł ostry ból w piersi, któremu poddając się opadł twardo z powrotem na posłanie. Dopiero po chwili zdecydował się rozejrzeć wokół, tym razem ostrożniejszymi ruchami. Jego wzrok padł na rudowłosą dziewczynę siedzącą przy ogniu.

- Co jest, kurwa? - rzucił bardziej do siebie niż do niej. - Kim ty, kurwa, jesteś? Gdzie jesteśmy? Dlaczego jestem związany? Gdzie są pozostali? O co tu, kurwa, w ogóle chodzi? - tym razem pytaniami zarzucił gospodynię.

Siedząca po drugiej stronie ognia dziewczyna upiła spokojnie łyk czegoś, co miała w kubku i przekrzywiła kark, przyglądając się mężczyźnie z ledwo skrywanym zainteresowaniem.
- Związanie… powiedzmy, że to kwestia bezpieczeństwa - odpowiedziała rozbawionym głosem, pozwalając sobie nawet na lekki uśmiech - Twojego i mojego. Nie ruszaj się zbyt gwałtownie, szkoda mojej roboty jeżeli szwy się porozłażą. Jako że uratowałam ci dupsko, przytargałam nieprzytomnego tu na własnych plecach, poskładałam własnymi zapasami… możesz mówić do mnie Zbawicielu - zatrzepotała rzęsami. - Bądź doktor Rhem, jak ci wygodnie.
Upiła nowy łyk z kubka, tracąc cały optymizm.
- Przykro mi, pozostałym nie dało się pomóc. Próbowałam… - pokręciła smutno głową, wlepiając ponury wzrok w ogień - Nie wiem gdzie jesteśmy, obudziłam się… w dziwnym miejscu, niewiele pamiętam. Znalazłam tę brykę przypadkiem, potem słyszałam jak się strzelacie. Zanim doczłapałam… - zagryzła wargi, przepijając gorycz naparem - Jest rano, świtać zaczęło godzinę… do godziny temu. Zbierz siły, musimy się stąd wynieść do wieczora. Znaleźć coś, co pozwoli nam odciąć się od… tych rzeczy. Będzie wygodniej, jeśli dasz radę iść sam. - zmusiła się do uśmiechu i spojrzenia na obcego - Na razie jeszcze odpocznij, za chwilę będzie zupa. Zjesz, prześpisz się… ja poszukam pomocy. Skąd szliście… albo dokąd szliście? Jak ci na imię? - tym razem ona skończyła lawiną pytań.




cytat z Fear of the Dark - Iron Maiden
 
__________________
Jak zaczęła się piosenka, tak i będzie na końcu,
Upał na ulicy i plamy na Słońcu.

Hej, hej…
Perun jest offline