Gdy samemu nie podejmuje się decyzji, podejmuje je za nas ktoś inny. A pewne decyzje ciężko jest podjąć, zwłaszcza gdy sytuacja jest nerwowa i wymaga natychmiastowego działania.
- Patryk! - wyrwało się z gardła przerażonej dziewczyny, gdy dostrzegła i zrozumiała co się tak naprawdę stało.
W tych okolicznościach, mając w chacie dwóch rannych, Marysia ani chwili nie zastanawiała się nad tym którego ma ratować i zareagowała od razu. Czym prędzej podbiegła do brata, mając nadzieję mu pomóc.
Chłopak upadł na ziemię z przerażeniem wymalowanym na twarzy. Sztylet wystawał z okolic prawego obojczyka Patryka, wbity do połowy. Krwawił, ale słabo. Najwyraźniej nie doszło do przecięcia żadnej z głównych arterii.
- Prze...praszam - wydusił chłopak, oddychając szybko i płytko.
- Ja przepraszam - wyrwało się Marysi, gdy kucnęła obok brata. - Powinnam była zabić śmiecia od razu, a nie mieć nadzieję że sam cię puści... Och tak mi przykro - powiedziała, a łzy zalewały jej oczy, gdy widziała jak jej braciszek został zraniony. A wszystko przez złego człowieka, który leżał teraz nieco dalej z nie mniejszą raną i nie stanowił już dla nich zagrożenia.
Dopiero po chwili, Marysia opamiętała się na tyle, aby wiedzieć co należy zrobić.
- Zabiorę cię do Arniki - powiedziała w końcu, starając się jak najostrożniej podnieść Patryka na nogi.
Chłopak nie odezwał się już więcej. Spoglądał tylko przestraszony na siostrę. Był w tak dużym szoku, że nawet nie płakał. Prawdopodobnie nie czuł jeszcze w pełni bólu. Ten miał nadejść dopiero, gdy ustąpi nieco adrenalina.
Patryk syknął cicho, gdy Marysia pomagała mu wstać. Okolice przy prawym obojczyku chłopaka krwawiły tylko trochę, gdyż wbity od góry w mięsień łopatkowy sztylet stanowił swoisty zawór bezpieczeństwa. Naruszenie mięśnia sprawiało, że chłopak nie mógłby poruszyć prawym ramieniem lub zrobiłby to z ogromnym bólem.
Gaudenty tymczasem siedział pod ścianą i oddychał z ogromnym trudem, przy okazji wypluwając krew. Wystrzelony bełt prawdopodobnie przebił płuco. Oczy intendenta, nie dość że z natury wyłupiaste, teraz dodatkowo były wytrzeszczone w przerażeniu. Spoglądał na Marysię, jakby wciąż liczył na pomoc.
- Zaczekaj chwilę, zaraz pójdziemy - powiedziała cicho Marysia, obdarzając brata skromnym i raczej wymuszonym uśmiechem.
Bardzo chciała pomóc bratu, ale zostawić umierającego człowieka, nawet złego, nie godziło się z jej sumieniem. Marysia podeszła bliżej do intendenta i przyglądając się jego ranie. Bełt był wbity głęboko.
- I po coś tu przyszedł?! Musiałeś nam dokuczać?! - rzuciła z wyraźnymi pretensjami. - Odkąd przybyliście do Drzewców, same nieszczęścia! - wyrwało jej się z gardła, czemu ciężko było zaprzeczyć. Tym razem, nieszczęście dotknęło jednak także jednego z przybyszów.
Rana wyglądała bardzo poważnie i Marysia nie wiedziała jak go uratować. Wzięła stołek i postawiła na nim nogi intendenta. Wydawało jej się, że tak trzeba, gdy ktoś krwawi.
- Przyprowadzę uzdrowicielkę, trzymaj tu - powiedziała, kładąc ręce mężczyzny na ranie.
I tak nie wiedziała co robić, więc nie było sensu tracić czasu. Nie zostawiła go ot tak, jak konającego wieprza. Coś zrobiła, chyba pomogła, więc z w miarę czystym sumieniem opuściła chatę. Ostrożnie ale szybko, zabrała brata do uzdrowicielki. W tej chwili liczył się tylko Patryk i jego zdrowie, więc zaaferowana tym, nawet nie poczuła że brakuje jej części odzienia.