Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 04-03-2020, 01:35   #118
Tyaestyra
 
Tyaestyra's Avatar
 
Reputacja: 1 Tyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputację
Wysprzątała wóz ( według swojej mało wymagającej miary ). Usadziła gołębie w klatkach, a Małego Brid'a wyszorowała i nakarmiła. Tłuściutkiego barda obtoczyła w ziołach i przygotowała na zostanie pożartym przez Arissę. Zrobiła też pranie i rozwiesiła je przy swoim domku na kołach, z czego bieliznę naumyślnie ukryła wewnątrz. A bo to mało było lubieżników w karawanie? Nie zamierzała ich kusić powiewającymi na wietrze gaciami.
To było pracowite popołudnie dla Eshte, po którym jak najbardziej należało jej się trochę rozrywki.

Nie miała jej odnaleźć w tej zapuszczonej osadzie.

Wierzbowo.. e, Brzozowo.. no, jakieś tam drzewne Gównowo nie było uwielbianym przez kuglarkę miastem pełnym hałasu i atrakcji mogących zająć jej uwagę.
Tutejsi mieszkańcy nie dorobili się jeszcze karczmy, nawet nie jakiejś porządnej z czystymi kuflami na piwo, ale brakowało tutaj choćby takiej ponurej, uroczej mordowni.
Nie widziała żadnego kupca, któremu mogłaby dla rozrywki opróżnić kieszenie, zaś szlachciurki pewnie nadal były trochę drażliwe po wczorajszym ataku. No, był wśród nich Thaaaneeekryyst, ale ten to był po prostu BEZUŻYTECZNY. Nie dość, że nie pozbył się jej tatuażu, to jeszcze własnych rzeczy nie raczył uprzątnąć i to ona musiała się grzebać w tych przeklętych gratach! Jak tylko go znajdzie, a WCALE nie miała zamiaru go szukać, to zmusi go do wyjaśnień i wyrzucenia opętanej broszki. I macek. I szkaradnych koszul!
Nie miała przed kim popisywać się swoim tańcem i ognistym talentem. Znaczy mogła, o ile chciała to robić za darmo, a potem jeszcze zawisnąć tuż obok tamtych dwóch spiczastouchów z rozdroży. Zadziwiająco nie chciała.

Dlatego kiedy po skończeniu porządków (a raczej po utracie chęci do ich kontynuowania i grzebania się w rzeczach czarownika) Eshte wybrała się na włóczęgę po osadzie, to nie spodziewała się po niej zbyt wiele. Musiała jednak przyznać, że Gównowo było bogate w okropieństwa do omijania szerokim łukiem - druid, mieszkańcy spoglądający na nią spode łba, paskudny posąg Dzikuna. Popalając fajeczkę krążyła pomiędzy chatami i starała się nie wdepnąć w żaden z tych wątpliwych uroków osady. Krążyła.. bez celu. Znaczy, trochę cel miała, bowiem kuglarkę zaczęło nosić ze znudzenia, co nie było dobrym znakiem dla nikogo. Tak samo jak i to, że była trochę głodna. Całe te porządki sprawiły, że teraz marzyło jej jakieś pyszne żarełko. Oczywiście, że ze szlachciurskiego stołu.

Jednakże niewdzięczny świat nie odpowiadał na potrzeby światowej artystki. Jedyny darmowy posiłek jaki czekał na kuglarkę to jęczmienna polewka na kwasie chlebowym z kawałkami kiełbasy, warzona między wozami orszaku. Jedzenie zdecydowanie poniżej standardów Eshte, jedzenie plebsu. Elfce należało się więcej i lepiej!
Co jednak nie znaczy, że nie zje jej, gdy nie znajdziesz czegoś lepszego. Zje… oczywiście że zje. W końcu to darmowe żarcie. Ale przy tym będzie kręciła noskiem i wzdychała ciężko narzekając na to niesprawiedliwie traktowanie tak wielkiej artystki przez szlachciurków. I oczywistym jest też, że będzie kręciła noskiem tak, by kucharz tego nie zauważył. Kuglarka dobrze wiedziała, że nie należy obrażać osoby która gotuje twoja żarcie.
Niemniej jęczmienna polewka to była ostateczność. Jeśli znajdzie sposób, by tego unikną…

A propos unikania. Eshte odruchowo przytuliła się plecami do ściany pobliskiej chatynki widząc Thaaneekrysta idącego wraz z Paniunią i dwoma rycerzami. I rozmawiającego z tym przebrzydłym babsztylem.
Co on tu robił? Przecież uczyniła go swoim mężem tylko po to by trzymać go z dala od lepkich łapek Paniuni.

COOOOOOOOO?!

Ryk wstrząsnął myślami elfki, lecz nie sięgnął jej ust. Jeszcze nie. Za to uzewnętrznił się w zgrzytnięciu zębami i zaciśnięciu palców w piąstkę.

Co tu się, kuźwa, wyprawiało tuż pod jej nosem?! Po to ją zostawił z całym bałaganem, także swoim, żeby iść sobie na jakieś umizgi z Paniunią? Z tym samym babsztylem, który był powodem całego rozgardiaszu w wozie sztukmistrzyni?! Zaraz, zaraz, przecież on już wczoraj jej powiedział ( a co gorsza także pokazał, ku ZDECYDOWANIU niezadowoleniu Eshte ), że w rzyci ma jej lepienie się do siebie. Dlaczego więc teraz sobie radośnie szli ramię w ramię? I dlaczego towarzyszyli im rycerze? Co tu się działo?!

Kusiło, żeby cisnąć w Paniunię płonącą kulą. Nie w Thaneeekryyysta, bo jeszcze mógłby jej oddać, ale laleczka potrafiła najwyżej pierdzieć magią. Ślicznie wyglądałyby jej włosy w ogniu. Zadziwiająco Eshte się powstrzymała przed popuszczeniem wodzy swej wściekłości. Nadal nie wiedziała co tak naprawdę robili razem.

Krążąc po osadzie i starając się omijać.. cóż, prawie wszystko, zdążyła trochę poznać wąskie ścieżki między chatami. Trochę jak szczur przemykający poza wzrokiem ludzi. Tym sposobem mogła sobie odrobinę.. pośledzić mężusia i blondynkę. I tak, dopiero potem przypalić jej włosy.
Była niczym… złodziej gildi. Parves z Castlelis, Varselus plaga Pięciu Miast. Czy też niesławny Cień, ten który ukradł królewskie klejnoty. I to w dniu koronacji. Nie do zauważenia, zwinna i cicha…

Pomijając kury które przepędzała przemierzając uliczki, ludzi i nieludzi których trącała. I garnki, które czasem zrzucała… wrodzona kuglarce zwinność nie mogła całkowicie zrekompensować jej braku uwagi na otoczenie. Ale poza tym, była cicha i niewidoczna dla śledzonych osób. Nie tylko dlatego, że oni również nie zwracali uwagi na otoczenie.

Szczególnie Paniunia, która uwiesiła się na Ruchaczu niczym bluszcz. Artystka nie mogła posłyszeć całej rozmowy. Jedynie jej fragmenty… Czaruś starając się trzymać dystans wypytywał ostrożnie lalunię o plany jej ojca, o całą tą sytuację z elfami, o tym co się działo na ich ziemiach. Co akurat niespecjalnie interesowało samą Paniunię co chwila wypytującą o jego sprawy sercowe, o technikalia związane z samym obrządkiem, o to co się czarownikowi podobało w Eshte
A ten łajdak zamiast opowiedzieć o zjawiskowym talencie magicznym i kuglarskim Esthe, o jej gibkości i urodzie - wymigał się od odpowiedzi! Chyba nie rozumiał jak wielkim zaszczytem było to, że go w ogóle wpuściła do swojego wozu na kółkach!

Cała ta rozmowa przypominała grę w karty. Ruchacz chciał wyciągnąć jak najwięcej z Paniuni na temat jej ojca. A sama Przylepa też wyszukiwała sposobu, by wyciągnąć z czarownika jak najwięcej informacji na temat ich “małżeństwa”. A każde z nich chciało zdradzić jak najmniej, choć z różnych powodów. Paniunia by zatrzymać Thaaneekrysta jak najdłużej przy sobie, a czarownik by przypadkiem nie powiedzieć za wiele na temat ich “wyimaginowanego małżeństwa”.

Słuchanie tego było niezwykle nużące dla Eshte. Miło, że jej uszu nie wypełniały głupiutkie chichoty i słodkie słówka wymieniane przez tych dwoje, ale ta giereczka była taka.. taka... uh, bardzo szlachciurska. Czy Thaaneeekryyyst nie mógł się wprost zapytać tej dziewuchy o plany jej ojca? Albo jeszcze lepiej – czy nie mógł się bezpośrednio jego zapytać? Już dawno dowiedziałby się wszystkiego i wróciłby do wozu, żeby elfka mogła na niego nakrzyczeć.

Jej gniew trochę przygasł, więc chociaż nadal za nimi podążała, to już spokojniej. Szła, łapała ich słówka jednym uchem i zastanawiała się co robić. Z jednej strony czarownik chciał się dowiedzieć co się na tych ziemiach wyprawia ze spiczastouchami, co odrobinę dotyczyło samej Eshte. Ale z drugiej, to jak na jej gust on trochę za słabo próbował zachować dystans od bluszczowatej Paniuni. Z pewnością mógłby się bardziej postarać, na przykład odepchnąć ją od siebie aż wpadłaby w błotną kałużę. To zadowoliłoby elfkę. Sama brała pod uwagę rzucenie jajkiem w ten jasnowłosy czerep, albo dmuchnięcie iskierkami w szkaradną suknię, ale rycerze sprawiali problem. Jeszcze rzuciliby się za nią w pogoń, czy coś.
Tyle, że Eshte napraaawdę miała ochotę podpalić Paniunię. Eh, wybory!

Tak zamyślona kuglarka nagle zamarła, gdy dostrzegła pod zadaszeniem pobliskiego domostwa znajomą postać rozmawiającą z niskim krasnoludem.
Na widok tej osoby ożyły nieprzyjemne wspomnienia, oparzeliny na jej ciele znów zapiekły jakby żywym ogniem, a twarz zrosił pot. Dostrzegła bowiem jednego ze swoich oprawców, jednego ze zdrajców, jednego… z jej rodziny.

Marchewa.
Wszędzie poznałaby tę grzywę ryżych włosów i mordę wyglądającą jak gdyby ktoś ją wyciosał z kawałka drewna, albo wyrzeźbił z kamienia. I nie było to artystyczne dzieło. A jak się naprawdę nazywał? Nie.. tego nie pamiętała.




Trafił do rodziny wcześniej niż ona, ale tych kilka lat nie uczyniło z niego bardziej doświadczonego artysty. Nie miał w sobie ni krztyny magii, na akrobatę był zbyt masywny, na żonglera zbyt nieskoordynowany, a na barda za mało czarujący. Jednak miał siłę i na swój prostacki sposób dokładał się do ich wspólnego życia, w którym nie było miejsca na pasożyty i pijawki. Prosty lud lubił oglądać siłacza podnoszącego ciężary, a jeszcze bardziej kobiety unoszone jedną ręką. Czasem występował wspólnie z kim, raz nawet z Eshte. Z łatwością wzniósł ją sobie wysoko ponad głowę, gdzie miała wystrzelić fontannami ognia ku uciesze gawiedzi, lecz.. on zachwiał się. Ten wielki kawał mężczyzny zachwiał się pod jej drobnym ciężarem! Mówił, że to jej wina, że wierciła się. Długo leczyła złamany nadgarstek.
Nie straszne mu też było jeżdżenie na koniskach podobnych Bridowi, które ciągnęły ich wozy z całym inwentarzem. Zaś w myślach elfki majaczyło jedno z ostatnich wspomnień przed odejściem. Wspomnienie tego, jak Marchewa próbował samodzielnie pociągnąć za sobą jeden z wozów. Na pewno mu się nie udało. Nie mogło.

Co tutaj robił? Nie był opłacany przez Pana Hrabiego do zabawiania szlachciurków, a Gównowo nie znajdowało się na mapie żadnego szanującego się artysty, nawet siłacz nie upadłby tak nisko. Dlaczego ze wszystkich miejsc znalazł się akurat tutaj? I.. gdzie była reszta rodziny?

Cóż… na pierwsze pytanie elfka szybko znalazła odpowiedź. Rozmawiał.
A w zasadzie to gawędził ze szczupłym mężczyzną w czarnej skórzanej zbroi ozdobionej srebrnymi ptakami. Był on niewiele niższy od Marchewy, acz wydawał się dużo groźniejszy. Powodów owej grozy było wiele. Ta paskudna blizna zdobiąca jego twarz. I ten duży łuk. I te strzały z barwionymi na biało lotkami. I ten rzeźnicki puginał za pasem. I te… srebrne… jastrzębie.

Nagle Eshte zrobiło się bardzo zimno na karku i zatęskniła ze mężusiem. Ciepłym i szerokim w barkach. Idealnym na żywą tarczę. Bo słyszała kuglarka o Srebrnych Jastrzębiach. Bandzie najemnych psów gończych w ludzkich skórach. Jastrzębie byli bowiem ludźmi wolnego stanu do wynajęcia. W przeciwieństwie jednak do takiej krasnoludzkiej kompanii jak Czarna Broda, oni nie zajmowali się ochroną karawan czy też służeniem w wojsku. O nie… ginięcie na polach bitewnych Jastrzębi nie interesowało. Oni polowali… na banitów wyjętych spod prawa, na dłużników, na uciekinierów i zbiegów. Polowali na tych za których głowy płacono… lub tych za których złapanie im zapłacono. Polowali wytrwale i imali się wszelkich metod, łącznie z torturowaniem każdego z kogo mogliby wycisnąć informacje na temat zwierzyny. Zastawiali pułapki używając bliskich zbiega jako przynęt i żaden plugawy czyn nie był im obcy. Dla Jastrzębi liczył się tylko wynik ich łowów. Nieważne ile trupów pozostawili po drodze. A to że ich imię wzbudzało strach, to tylko ułatwiało im robotę. Mieli też swój kodeks; nie polowali na Pierworodnych, wampiry i na większość potworów. Byli przede wszystkim łowcami ludzi i nieludzi.

Z każdą chwilą pytania tylko się namnażały, aż elfce zakręciło się w głowie. Zmuszona była wesprzeć się o ścianę chatynki, żeby powstrzymać ciało przed całkowitym poddaniem się.
Srebrne Jastrzębie to jedno. Ich obecność nie świadczyła o niczym dobrym, ale szczęśliwie Eshte nigdy nie ściągnęła na siebie ich wzroku. Wpadała w najróżniejsze kłopoty, podpadła niejednemu szlachciurce, ale nigdy na tyle, by któryś miał nasłać na nią tych okrutników. A Paniuni brakowało jaj, żeby ich zatrudnić. Nie powinni się interesować kuglarką, wszak nie była jednym z tych dzikich spiczastouchów odpowiedzialnych za napady na ziemiach hrabiego.
Ale Marchewa.. on był wyjątkowo złym i parszywym znakiem dla Eshte. Nie miała ochoty na jego widok krzyczeć w gniewie. Nie, zadziwiająco jak na siebie, najchętniej skuliłaby na ziemi i cicho łkała pod wpływem starego życia, które odnajdywało ją nigdzie indziej jak właśnie w Gównowie. Zdawało się, że własne nogi zamierzały ułatwić jej popadnięcie w bezsilność, bowiem miękkie ugięły się pod nią w kolanach.

Blizny płonęły bólem, myśli były w strzępach.. właściwie miała wrażenie, że całe jej ciało było w strzępach. Tylko dzięki wrodzonej upartości zdołała zmusić się do postawienia chwiejnego kroku w kierunku drogi, którą wcześniej szedł czarownik z bluszczem. Pewnie już odeszli daleko, ale to nie było teraz ważne. Ona tylko chciała znaleźć się jak najdalej od ryżej mary z jej przeszłości.

Na szczęście Marchewa nie spodziewał się jej tutaj. Nie zauważył jej zajęty cicho rozmową ze Srebrnym Jastrzębiem. Na szczęście w elfce obudził się instynkt łotrzykowski, a może narodził pod wpływem potrzeby. Na szczęście…

Teraz naprawdę zrobiła się cicha, zwinna i szybka. Jednak biegnąc co jakiś czas zerkała za siebie i na ten krótki moment dreszcz przeszywał jej ciało w obawie przed zobaczeniem rudej grzywy, a nogi zapominały o zwinności i plątały się, potykały na nierównej dróżce. Kilka machnięć rękoma i kilka podskoków wystarczyło do odzyskania równowagi, przynajmniej do czasu kolejnego obrócenia się.
Ku swej uldze, wkrótce dostrzegła Czarusia wraz z oplatającą go Paniunią.
 
Tyaestyra jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem