Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 05-03-2020, 13:53   #45
Mi Raaz
 
Mi Raaz's Avatar
 
Reputacja: 1 Mi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputację
Wyprawa ratunkowa by Mi Raaz & Zombianna

Alex wdrapała się do ich ukrytego gniazdka na poddaszu. Opróżniła swój plecak. Miała nadzieję, że wrócą z ludźmi, nie z rzeczami. Ale reszta miała rację. Zwierzęta były wygłodniałe. Nie zatrzymał ich granat. Czy zatem zatrzymały ich karabiny? Oni nie byli jak Lika. Nie widzieli w ciemności. Nie mogli uciec. Musieli się bronić. Czy obronili chorą siostrę Sullivan? Czy dziewczyna przeżyła do rana? Alex miała nadzieję, że tak. Nadzieja była ważna. Gdyby widząc wszystkie twory Molocha straciła nadzieję, to już dawno włożyłaby lufę do ust i pociągnęła za spust. Ludzie mogli osiągnąć wszystko, tylko musieli działać razem. No właśnie… razem.
Ciarki przeszły ją po plecach, gdy brodacz powiedział, że trzeba skrócić ich cierpienie. Blondynka nie miała zamiaru stosować takich rozwiązań. Każda para rąk mogła się przydać.

Kaburę z bronią na taktycznym pasie przypięła do prawego uda. Do plecaka włożyła jedynie manierkę z wodą, lornetkę i latarkę. Mieli wrócić za dnia. Ale nie chciała, żeby okazało się, że coś ich zatrzyma i miałyby wracać w ciemności. Na koniec do paska z tyłu przypięła nóż. Broń, która poprzedni dzień spędziła w plecaku. Rzadko się z nim obnosiła, ale mając w pamięci Ophelię zrywającą się z łóżka z nożem w dłoni, stwierdziła, że dziś jest dzień w którym jej nóż nie będzie leżeć w plecaku.

Na suchą koszulkę i w miarę suchą bluzę Alex zarzuciła mokry płaszcz. Ich ubrania nie zdążyły wyschnąć. Może od kolejnego dnia będzie lepiej. Poprawiła rękawiczki upewniając się, że metalowo-kompozytowa proteza pozostaje niewidoczna. Zapakowała jeszcze do taktycznego pasa resztę magazynków do pistoletu i przez dziurę w dachu ruszyła.

Przy zeskoku z dachu poszło jej lepiej niż ostatnio, ale i tak musieli mieć szybką drogę na górę i na dół. To i ogień do suszenia ubrań, to były priorytety. A później ona wróci z tamtą ekipą i zajmie się zaminowaniem okolicy. Tak, taki plan miała w głowie blondynka.

Czekała jeszcze na Ophelię. Zdawała się nie odklejać od swojego Wyrwidrzewia, więc blondynka z Posterunku postanowiła obejrzeć teren wokół domu. Większość stworów miało te same rozmiary. Ślady ich stóp nie zapadały się bardzo głęboko. Była prawie pewna, że wszystkie były wygłodniałe. Przerażające było coś innego. Tropy. Ilość mieszających się ze sobą tropów. Wokół samego domu były niemal nie do rozróżnienia. Dopiero wraz ze zwiększaniem odległości w jakich Alex zataczała kręgi od domu ślady przestawały na siebie nachodzić tak bardzo. Bestie odeszły w las. Ale nie jak wilki. Wilki potrafiły całym stadem poruszać się po śladach pierwszego z nich. Te rozchodziły się bez ładu i składu. Jak dzikie psy, albo inne zwierzęta, które nie rodziły się w jednym stadzie, tylko zebrały się wspólnie szukając jedzenia.

Przełknęła ślinę zdając sobie sprawę co oznaczały ślady jakie znalazła.

Mineło jeszcze parę dobrych minut, nim obok niej nie pojawiła się Ophelia. Szła przez rozmiękła ziemię powoli, z wysoko uniesioną głową, a zwykle spokojna i niewzruszona twarz tym razem emanowała zadowoleniem: usta wykrzywiał delikatny uśmiech, oczy błyszczały, z policzków powoli schodziły rumieńce. Dziewczyna dźwigała podejrzanie pękaty plecak, choć jego waga nie mogła być znaczna, gdyż nie wyginał jej ciała. Brakowało strzelby, z jaką biegała zeszłej nocy. Z karabinem przewieszonym przez ramię na długim pasku, stanęła wreszcie obok tropicielki, unosząc pytająco lewą brew.

- Było ich ze trzydzieści. Ciężko dokładnie powiedzieć. Poza tymi sześcioma jeszcze trzydzieści. Mogę się mylić o jakieś pół tuzina - wypaliła Morgan z zaciśniętą szczęką. Zdała sobie sprawę, że jej nadzieja co do stanu obozowiczów parowała. Pewnym było, że nie będzie jej kamieniem u szyi.
- W obie strony mogę się mylić. To, że padało pół nocy nie ułatwia separacji tropów. Chodźmy szybko, nie chcę znowu biegać w ich towarzystwie po lesie.

Brunetka za to wydawała się spokojna, rozluźniona nawet. Słysząc liczbę bestii na moment zmarszczyła czoło, by finalnie wzruszyć ramionami. Jeśli dobrze poszło mogły niedługo dojść do obozu pozostałych tylko po to, aby zebrać w spokoju fanty, ewentualnie dobić rannych. Swann nie wyobrażała sobie targać ze sobą kalek i niedołężnych, szczególnie gdy w grę wchodziło dopadnięcie przez tak duże stado. Wątpiła, aby w nocy napadły ich wszystkie okoliczne stwory, pewnie trafili na jedna z polujących grupek.
- Dlaczego nie zaatakowały nas w dzień? - mruknęła bardziej do siebie, przeskakując nad kałużą. Ruszyły dobrym, szybkim tempem, zostawiając za sobą ruderę z dwoma ludzkimi sylwetkami, odprowadzającymi je wzrokiem. Zanim zniknęły Ophelia odwróciła się raz, przez rześkie poranne powietrze posyłając olbrzymowi szybki uśmiech.
- Odeszły przed świtem, możemy liczyć, że nie polują za dnia i parę najbliższych godzin będzie w miarę spokojne? - spytała tropicielki, wszak znała się na tym lepiej.

- Nie wiem. Nie znam się na zwierzętach - powiedziała blondynka uchodząca za tropicielkę. Nie chciała dywagować. Maszyny były aktywne cały czas. Wracały jedynie na ładowanie. Dysponowały różnymi spektrami sensorów, które funkcjonowały w świetle lepiej lub gorzej, ale nigdy nie wyłączało to kompletnie ich aktywności. Zwierzęta i ludzie musieli kiedyś spać.

Ophelia wydawała się zajęta sobą. Pewnie rozpamiętywała swojego faceta. Alex uśmiechnęła się do swoich myśli. Może nie była pewna ani Federaty, ani jego dziewczyny, ale wspomnienie piersiówki z jakiej piła rano i jej właścicielki wprowadzało ją w dobry nastrój. W końcu wypaliła patrząc na głębokie odciski stóp pozostawione przez Sebastiana:
- Jak się poznaliście?

Część o braku rozeznania w zwierzynie Swann zmilczała, skoro i tak nie było sensu strzępić ozora po próżnicy - jednym słowem lipa. Przez chwilę pożałowała, że nie ruszyła z nią druga blondynka… tylko zapewne Sebastian brał ją teraz w obroty, chcąc dowiedzieć się skąd tamta, u licha, potrafi takie cuda jak strzelanie po ciemku.
Pytanie za to zwracało uwagę, wchodząc na płaszczyznę prób wzajemnego spoufalania. Dowiadywanie się czegoś o sobie, przesłuchanie, wydobywanie informacji - różnie zwał.
Obie kobiety przeszły parę metrów w ciszy, Ophelia poprawiła karabin, aby móc trzymać na nim dłonie i w razie konieczności odpowiednio szybko zareagować. Należało zachować czujność, skoro na poradę terenową nie dało sie liczyć… i gdy wydawało się już, że odpowiedź nie pytanie, w powietrzu zawisło prychnięcie.
- Gdybym ci powiedziała, musiałabym cię zabić - brunetka mruknęła krótko, nie odrywając wzroku od drogi przed nimi wraz z rosnącymi na poboczu krzakami. Za dnia trasa wyglądała przyjemnie, sielsko nawet. Mocny kontrast z tym, co zapadało w pamięć z zeszłej nocy: błoto, strach, ulewa i wilcze widma ukazywane w krótkich przebłyskach piorunów.
- Zgaduj - parsknęła po paru krokach, dając się wciągnąć w grę socjalną - Zobaczymy czy trafisz. Trzy próby?

Alex starała się trzymać tempo, ale co kilkanaście metrów wyraźnie zwalniała. Kilka razy przyklękała i sięgała do znalezionego odcisku.
Gdy usłyszała, za sobą, że dziewczyna jednak się odezwała, to uśmiech pojawił się na jej ustach. Wstała, poprawiła szelki pustego plecaka i ruszyła dalej. W końcu
- Myślę, że pobiegłaś do lasu, wspięłaś się na drzewo, a on postanowił je wyrwać nie wiedząc, że na nim siedzisz.

- Zimno - Swann pokręciła głową rozbawiona - Ale plus za kreatywność. Ktoś taki jak on nieczęsto trafia tam, gdzie nie ma możliwości brania kąpieli raz dziennie. Strzelaj dalej.

- On. A ty? - Alex zauważyła ślady po swoim poślizgnięciu. Czyli zaraz dojdą do krateru. - Czyżby cię kupił?

Tym razem to brunetka zaśmiała się głośno.
- Nie, nie kupił - spojrzała przez ramię, a w jej oczach zatańczyły figlarne błyski - Ale oberwał po kieszeni. Stać go, a ja...hm - zamyśliła się - Różnie bywa, chyba sama wiesz najlepiej. Ostatnia próba.

Alex jeżeli nawet sama wiedziała jak jest najlepiej, to nie dała tego po sobie poznać. Podrapała się za uchem prawą ręką poprawiając czapkę. W świetle słońca było widać już jedno z drzew poharatane wybuchem granatu.
- Jesteście błękitnokrwistymi szlachcicami nie liczącymi się z ludźmi, a wasze rodziny zaaranżowały małżeństwo? Ty jesteś księżniczką z rodziny utrzymującej się z produkcji narkotyków, on jest dziedzicem sieci burdeli, a rodziny postanowiły połączyć majątki. Jak w tych wszystkich romantycznych historiach sprzed dni gdy spadły bomby.

Alex rozejrzała się. Szybko zauważyła kolejne martwe stwory. Blondynka zaśmiała się do siebie wspominając zgaszenie światła latarki.

Miejsce wybuchu granatu było dla niej otwartą księgą. Obserwowała. Uniosła nawet dłoń uciszając Ophelię. Romantyczna historia Swan i Donellego musiała poczekać. Teraz Morgan była w transie. Obchodziła po okręgu strefę wybuchu. Przy jednym ze stworzeń zatrzymała się, przyklęknęła i uniosła prawą dłonią powiekę mutanta zaczynając mówić:

- One nie polują za dnia, bo nie lubią światła. Wczoraj uciekały z kręgu światła rzucanego przez latarkę. Za to mają świetny słuch. Gdy rzuciłaś granat w błoto to zleciały się do plaśnięcia. Każdy liczył na swój ochłap. I wtedy pierdolnęło.

Alex uniosła się rozglądając po leju utworzonym z wnętrzności, kawałków ciała i rozrzuconego błota.

- Słaby wzrok, świetny słuch. - Blondynka wspominała dzwonienie w uszach z poprzedniej nocy. - Huk granatu musiał je otumanić. Dlatego uciekliśmy. One są dużo szybsze od nas. Nie mielibyśmy szans gdyby nie ten granat.

Alex z gracją baletnicy wyszła z kręgu wybuchu przekraczając zwłoki pseudopsów. Jakieś siedem metrów dalej leżał jeszcze jeden stwór. Doczołgał się tam i wyzionął ducha. Prawdopodobnie wybuch rzucił nim o drzewo i przetrącił kręgosłup i klatkę żebrową. Łowczyni obejrzała go. Po chwili dojrzała jeszcze jedno ciało. Ruszyła w jego stronę wracając do wcześniejszego tematu.

- To jak? I tym razem nie trafiłam?

- Zdecyduj się w końcu. Albo znasz się na zwierzętach albo nie. W którejś z wersji próbujesz wciskać kit, a ja nie jestem szklarzem - Swann skrzywiła się, spoglądając na blondynkę ze swojego miejsca po drugiej stronie drogi, gdzie stała oparta plecami o drzewo. Wcześniej oglądała zmutowane ni to psy, ni to wilki, zalegające pokotem w błocie. Widok do przyjemnych nie należał już gdy istoty były całe… a co dopiero w kawałkach.
- Poza tym to pierdolone mutanty. Z tym gównem nigdy nie wiadomo tak do końca na sto procent - splunęła z obrzydzeniem na najbliższe ścierwo - Może być jak mówisz, a mogą być jak nietoperze, używać tego no… - pstryknęła parę razy palcami - Echo… coś tam. Jak sonar czy inny radar. Albo widzą w podczerwieni, dorobiły się noktowizji, jebać to. Kończ ten rekonesans, sporo drogi przed nami. Nie mam zamiaru wracać po ciemku i w jednym się zgodzę - popatrzyła z odrazą na psie truchła - Są szybkie, szybsze od was.

Nie minęła chwila, gdy Ophelia odkleiła się od drzewa, wracając na środek drogi. Wyciągnęła ręce do góry, splatając je w dłoniach i przeciągnąwszy się, przekręciła kark w bok aż chrupnęło.
- Ze dwie race mam w klamotach, ale nie więcej. Trzeba jednego złapać i sprawdzić co lubi, co go rani i odstrasza - powiedziała w zamyśleniu, pocierając policzek wierzchem dłoni - Nie, nie trafiłaś. Trzeci raz pudło - wzruszyła ramionami, a na jej twarz wróciło przekorne rozbawienie gdy wreszcie wyjaśniła - Zaciągnęłam go do łóżka, przeleciałam, a potem przykułam do ramy i zabrałam co miał cennego. Tak się poznaliśmy. Teraz moja kolei na pytanie - zmrużyła lewe oko - Mówisz o maszynach, czyli Posterunek albo Nowy Jork. Dezerter?

- Posterunek - odpowiedziała bez wahania Alex przyklękując przy ostatnim martwym pseudopsie. - Nie użyłabym słowa „dezerter”. Raczej przymusowo przesunięta do pracy w sektorze cywilnym. Ale nadal muszę wracać do Posterunku raz do roku. I opłacać stosowne myto za to, że mnie wyszkolili, a ja mogę zarabiać dzięki tym umiejętnościom.

Uniosła z ziemi łeb potwora oglądając dokładnie jego dolną szczękę i podgardle,
- Cóż, nie wiem czy doświadczyłaś bycia wyrzuconym niczym śmieć, mam nadzieje, że nie. Ale jeśli tak, to mniej więcej orientujesz się, jakie relacje łączą mnie teraz z Posterunkiem.

-Z dwojga złego już lepiej być stamtąd - Swann skwitowała wesoło - Nowojorczycy mają kije w dupach, sprane łby i przerosty ego...ale to akurat powszechna bolączką każdego kto jest nikim, a udaje że jednak coś znaczy.

Alex wyjęła swój szeroki nóż zza pleców i zdawała się go przymierzać do potwora.
- Na zwierzakach się nie znam. Znam się na tropach. Ścigali nas szeroko rozwiniętym czołem. Jakby w szeregu obok siebie. Ale w stronę granatu pobiegły grupą. Ściągnął je. I tyle. Takie są fakty. A słuch i wzrok, no to już moje gdybanie nad uzasadnieniem ustalonych faktów.

Schowała nóż i powoli wpatrując się w ziemię zrobiła kilka kroków.
- Chodź tu na moment.
Alex przykucnęła, a gdy Ophelia zbliżyła się jej oczom ukazał się odcisk stopy w błocie. Odcisk sporej, bosej stopy, który Morgan wskazywała palcem.
Nie był bardzo wyraźny, bo przeplatał się z odciskami pseudopsów, jednak wyraźnie było widać pięć palców.

Brunetka skrzywiła się, poważniejąc momentalnie.
-Nikt z nas nie uciekał na bosaka - zrobiła kwaśną minę, mrużąc przy tym oczy - Ktoś z tych co zostali? Czy mamy tu jeszcze kogoś? Skąd przyszedł i dokąd poszedł?

- To nie był nikt z nas - blondynka włożyła palec w odcisk stopy.
- Cięższy niż twój chłoptaś niosący Likę. Przeszło sto pięćdziesiąt kilo.
Alex wstała. Popatrzyła na kolejny odcisk stopy. Stanęła w rozkroku. Popatrzyła jeszcze raz na jeden z odcisków, a potem na drugi.
- Nie śpieszył się. Nie uciekał. Z odległości między krokami mogę przypuszczać, że ma co najmniej dwa metry wzrostu. I nie był tu długo po psach. Mało tego, część biegała wokół niego. Ślady się ze sobą przeplatają. Chodzi boso jak dzikus, ale ma jakąś broń. Białą.
Morgan uniosła łeb ostatniego martwego pseudopsa.

- Ostrze, wbite pod żuchwę. Dobił bydle, żeby się nie męczyło. Ostrze proste i nieco węższe niż moje. I nie, jego budowa nie pasuje do nikogo, kto był w obozie. To ktoś zupełnie inny, kogo psy nie ruszyły. To ktoś, komu zależało, żeby bydle nie cierpiało.
Alex po tych słowach splunęła na miękką ziemię.

- Jego ślady schodzą w głąb lasu. Tam gdzie ślady zmutowanych psów. Chodźmy dalej. Może był w obozie. - Alex napięła się. Nie miała może kołka w tyłku, ale świadomość nowej natury zagrożenia powodowała, że stała się dużo bardziej ostrożna.

- Dawno nie miałaś chłopa, co? - brunetka rzuciła pytaniem i zaraz sama na nie odpowiedziała - Widać.
Reszty wywodu wysłuchała w ciszy, a twarz jej tężała. Czyli ktoś tu jeszcze był, ktoś obcy i po drugiej stronie barykady niż banda cmentarnych ożywieńców.
-Wystawiamy nocą warty na dachu, Likę wrzucimy na psią wachtę. Pułapki, doły...nie możemy dać mu się podejść. Jeśli jest jeden, może być ich więcej. - broń znów trafiła w kobiece dłonie - Kończymy to słodkie pierdzenie, cisza w eterze. Nie afiszujemy się bardziej, niż to konieczne - ruszyła drogą, wymijając lej i zalegające dookoła zwłoki.

Ophelia Swan miała rację. Alex brakowało Victora. Pamiętała, że ich losy rozeszły się kilka tygodni wcześniej. I była niemal pewna, że mieli się spotkać niedługo, w jakiejś mieścinie. Wiedziała, że ta myśl trzymała ją przy życiu, ale nie potrafiła przypomnieć sobie szczegółów. Nie była w stanie określić w jakiej części kontynentu byli te kilka tygodni temu.

Zacisnęła zęby, a potem kilka razy zacisnęła i otworzyła prawą dłoń. Nie wzięła Mentopaxu. Musiała o nim pamiętać wieczorem. Koniecznie. W końcu paczka została na poddaszu. Cóż za paradoks, musiała pamiętać o leku poprawiającym pamięć. Chwyciła pistolet w dłoń i ruszyła. Mieli w końcu ludzi do uratowania.

Pistolet wylądował w jej dłoni. Swan miała racje, w lesie nie było bezpiecznie. Nawet za dnia.
 
__________________
Wszelkie podobieństwo do prawdziwych osób lub zdarzeń jest całkowicie przypadkowe.

”Ludzie nie chcą słyszeć twojej opinii. Oni chcą słyszeć swoją własną opinię wychodzącą z twoich ust” - zasłyszane od znajomej.
Mi Raaz jest offline