Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 05-03-2020, 16:40   #46
Col Frost
Kapitan Sci-Fi
 
Col Frost's Avatar
 
Reputacja: 1 Col Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputację
dialog z Perunem cz.2

- Witaj w klubie - odpowiedział kwaśno bandito. - Tu sami tacy z amnezją. Na mój rozum ktoś tu się bawi w dosypywanie czegoś ludziom do drinków, a potem wywozi ich na to pustkowie, chuj wie po co - niezbyt się to zgadzało z obserwacjami tej całej Alex, ale przecież nie spadli tu z nieba, to jedyne logiczne wytłumaczenie. - Albo jakiś posrany rytuał religijny, albo nie wiem co - spróbował wzruszyć ramionami, ale ból mu na to nie pozwolił. Syknął tylko krótko. - Jestem Scorpion - przedstawił się, samemu nie bardzo wiedząc dlaczego to robi. - Szliśmy przed siebie żeby się wygrzebać z tego gówna, a wpadliśmy w prawdziwe szambo.

Kurwa, znowu to samo, pomyślał Scorpion. Nie mógł nie wrócić pamięcią do doktorka Horvatha, który ocalił mu dupę po tamtej zasadzce, w której zginęli Salty i DJ, ale potem kazał sobie za to słono zapłacić. Pytanie co będzie ceną tym razem i czy nowy doktorek będzie miał odpowiednią dźwignię by wymóc zapłatę?

- Ale nie włożyłaś mi przypadkiem w bebechy pół kilo trotylu czy czegoś takiego, co? - spytał.

Ruda zrobiła powątpiewającą minę. Raz jeszcze oceniła wzrokiem gadułę, skanując go od zawiniętych w koc stóp, aż do czubka głowy.

- Szlag, wiedziałam że o czymś zapomniałam - parsknęła. - Przecież rolka bandaża i pół siatki prochów to wciąż za mała inwestycja w twoje życie. - pokiwała głową, mocząc usta w kubku. Przełknęła, podejmując rozmowę. - Wybacz słodziutki, mam ograniczone zapasy. Trotyl wolę zachować na to, co lata tam - wzrokiem wskazała teren za oknem - Ty zaś potrzebujesz opieki medycznej. Zostałeś poszarpany, masz szczęście, że nie wychodzę z domu bez antybiotyków. Patrząc na...rodzaj szczęk który cię pogryzł - zrobiła krótką przerwę - Jest spora szansa, że rany będą się paskudzić. Opatrunki należy zmieniać, wysięki czyścić, a oparzenia smarować maścią. Do tego dochodzi okmonitorowanie ogólnej kondycji i samopoczucia...a masz tylko mnie - posłała mu czarujący uśmiech, podnosząc się powoli. Koc opadł, ukazując dość staromodny żakiet, w jaki dziewczyna była ubrana. Nosiła też długą spódnicę. Na kolanach przeszła te kilkadziesiąt centymetrów do posłania towarzysza i tam się zatrzymała. - Teraz cię rozwiążę - zakomunikowała, sięgając dłońmi w jego stronę. W jednej z nich ściskała malutki kluczyk, jak się okazało, pasujący do założonych nieprzytomnemu kajdanek.

- No to zajebiście - Scorpion podsumował fragment o papraniu się jego rany. Jednocześnie wyciągnął skrępowane ręce w kierunku kobiety. - Dobra, to czego właściwie ode mnie chcesz? W bajeczkę o dobrej… tej, no… sama… samariatance - wypowiedział z trudem i błędem - czy coś, nie uwierzę.

- Nie jestem dobra, ani naiwna. Chcę tego samego co ty - odpowiedziała spokojnie, majstrując kluczykiem przy kajdankach. Rozległ się cichy klik i prawa bransoletka ustąpiła. Rhem zabrała się za lewą. - Tak przynajmniej mi się wydaje - popatrzyła Scorpionowi w oczy, rozległ się drugi klik. - Wydostać się stąd. Wrócić do domu, albo chociaż do cywilizacji. Jak się tu znalazłeś? Kim byli ludzie zagryzieni przez tamte stwory?

- Nie mam pojęcia - odpowiedział bandito rozmasowując sobie nadgarstki. - Poznałem ich ledwie wczoraj. A dostaliśmy się tu w ten sam sposób co ty. Zresztą nieważne skąd się tu wzięliśmy, ważne jak się stąd wydostać. Pozbierałaś ich sprzęt? Gdzie moje graty?

Dziewczyna wyprostowała plecy, jakby ktoś ją zdzielił kijem po nerkach. Zmrużyła oczy, a pod skórą twarzy zadrżały mięśnie szczęk. Bez wyjaśnienia szarpnęła kocem, zrywając go z mężczyzny aż do pasa. Nachyliła się, rozsuwając poły jego koszuli. Pod spodem, od wysokości połowy pierś owijał ciasno jasny bandaż, ciągnący się w dół aż do brzucha. Powyżej opatrunku skóra była albo zaczerwieniona, albo posiniała.

- Nie czujesz bólu, bo cię naszprycowałam morfiną - Shirley prychnęła, odsuwając się pod miskę z ogniem - Znalazłeś się w strefie rażenia granatu, eksplozja miotnęła tobą o drzewo. Masz połamane żebra, jedno przebiło płuco - pogmerała kijem w żarze. - Rozcięłam ci bebechy i połatałam zanim się wykrwawiłeś, albo udusiłeś własną krwią. Nie wiedziałam też, czy nie pojawi się więcej tych stworów. Wybacz złociutki, zabrakło mi rąk aby rozglądać się jeszcze za twoim szpejem - rzuciła mu kwaśne spojrzenie przez ramię - Pewnie tam leży, z trupami. Nóg nie dostanie, skoro wszyscy nie żyją - wróciła uwagą do ognia - Nie wiem jak się tu dostałam, nie pamiętam.

- Wiem, że nie pamiętasz, raczyłaś już wspomnieć - rzucił kwaśno Scorpion. - Nikt nie pamięta. Mówiłem ci, że ktoś tu się źle bawi. Kurwa, żeby tak dorwać tego kogoś… - rozmarzył się. - Dobra, słuchaj. Daleko stąd do tamtego miejsca? Trzeba tam pójść, pozbierać sprzęt. Broń, amunicję, żywność, ciuchy, wszystko co się może przydać. Jeśli ty się tu pojawiłaś, zaraz mogą się pojawić następni zagubieni, a nie ma co im robić prezentu z moich rzeczy. Dlatego bądź tak miła i skocz tam po... wszystko, okej? Czekaj… Powiedziałaś granat? Jaki granat? Nikt nie miał granatu, z tego co wiem.

- Ja miałam - rudzielec popatrzył w ogień i dorzucił nową szczapkę - Tak...nie ma co… - pokręciła głową - Zgoda, wrócę tam. Może rzeczywiście ktoś jeszcze tu jest. Jeśli hałas ściągnął mnie, inni też mogli was usłyszeć. Zostawię im...znak. Że żyjemy. Poradzisz sobie sam? - popatrzyła na rannego - To trochę zajmie, było ciemno, a ja… jestem lekarzem, nie trepem albo traperem. Co konkretnie było twoje?

No to brawo, kurwa, ty” pomyślał Scorpion, ale zacisnął zęby i nic na ten temat nie powiedział. Wziął tylko głęboki wdech i wydech, a następnie otworzył gębę:

- Garand i Beretta, do tego plecak, który jest mi kurewsko potrzebny, bo trzymam w nim żarcie i takie tam. Weź jak najwięcej broni, amunicji, żarcia, prochów. Nie zostawiaj sępom zbyt wiele, a najlepiej nic.

- I jeszcze frytki do tego, co? Złotego Rolexa, wczasy w Vegas i najlepszy koks ze Stripu - Rhem nie kryła ironii, mieszając w metalowym kubku tkwiącym na prowizorycznym palenisku - Wezmę co dam radę, resztę zabezpieczę i schowam. Przeniesie się partiami, na pierwszy rzut wezmę twoje graty i jedzenie. Mam nadzieję że mieliście tam wodę i leki - przesunęła się, wracając do pozycji z początku rozmowy. - Jedz - wskazała na ognisko i garnuszek z czymś gęstym w kolorze wołowego rosołu z makaronem.

Scorpion z trudem podniósł się do pozycji siedzącej. Nachylił się nad garnuszkiem i powąchał, jakby z podejrzliwością. Następnie nabrał łyżkę, zbliżył do ust i ostrożnie spróbował. Nie było takie złe, z pewnością lepiej smakowało niż wyglądało.

- Dzięki - rzucił krótko. - Rzadko spotyka się takich co jak cię znajdą podziurawionego to nie tylko opatrzą, ale jeszcze nakarmią. W zasadzie tylko raz w swoim życiu spotkałem takiego człowieka. Niezbyt miło go po prawdzie wspominam - ostatnie zdanie mruknął pod nosem bardziej do siebie niż do niej.

- Zabiłeś go? - Rhem uśmiechnęła się krzywo znad kubka, podciągając na nowo koc, aby owinąć nim ramiona. - A może rozstaliście się w niepokoju. Skąd pochodzisz? Hegemonia? Det? Teksas raczej nie, tam często ludzie pomagają bezinteresownie i nikogo to nie dziwi - tym razem uśmiechnęła się nieco żywiej - Na Nowojorczyka nie wyglądasz, tym bardziej Federatę, bez obrazy.

- Heh, nie czuję obrazy - odpowiedział Scorpion. - Nowojorczycy to miękkie fiuty. Z tymi z Appalachów jest lepiej, ale też bez szału. Jestem z Hegemonii, duszą i ciałem - odruchowo uderzył się pięścią w pierś, co wywołało ostry ból w klatce i skończyło się irytującym kaszlem. - A co do tamtego doktorka to nie zabiłem go. W sumie nawet się z nim zżyłem, ale wolałbym drugi raz pod jego nóż nie trafić.

- Nie szalej pan, nie szalej. Bo trafisz znowu pod nóż, ale mój - pogroziła mu palcem - A jestem zmęczona, średnio przytomna, pod wpływem alkoholu i dodatkowo po traumatycznych przeżyciach ostatnich godzin, więc prawdopodobnie nie nadają się do trzymania skalpela. Wystawiłabym sobie zwolnienie… gdybym miała coś do pisania…. i kogokolwiek by to obchodziło - zaśmiała się cicho - Dawaj szczegóły, zawsze interesują mnie historie o kolegach po fachu, zwłaszcza tych zapatrzonych w Sandersa i Mengele… - parsknęła. - Nigdy nie byłam w Hegemonii, zwykle… eh - westchnęła, patrząc za okno. - Zwykle składałam tych, których bandy z Hegemonii napadły. Potem składałam ich też, Hegemońców. Jakoś trudno spotkać hegemońskiego filozofa… hegemoński najemnik jest już normą.

- Każdy robi to w czym jest dobry, inaczej szybko umiera - stwierdził bandito. - A my jesteśmy dobrzy w strzelaniu i waleniu po mordzie. Co ja mówię, dobrzy. Najlepsi! I wiem co mówię. Robiłem w Vegas, Detroit, byłem na Florydzie, jeździłem po autostradach, nawet na północy ujebałem parę maszyn pierdolonego Molocha. I nigdzie, może z wyjątkiem tego ostatniego miejsca, nie spotkałem takich twardzieli jak w Hegemonii.

Mężczyzna przetarł zmęczone oczy.

- Kurwa, też bym się czegoś napił. Suszy mnie nie na żarty - poskarżył się. - Co do tego doktorka to on też Hegemonii na oczy nie widział. Z Utah był skurwiel. Połatał mnie po jednej strzelance na autostradzie, gdy znalazł mnie nieprzytomnego i krwawiącego z otworów o liczbie większej niż liczba naturalnych otworów człowieka, jeśli wiesz co mam na myśli. Tylko, że jebaniec przy okazji wsadził mi w bebechy pierdoloną bombę i zrobił ze mnie swoją tresowaną małpę. Że niby w ramach zapłaty za zabieg. Dobrze, że po paru latach ją wyjął. I powinien się cieszyć, że nie urwałem mu po tym łba! Kurwa…

- Alkohol nie jest wskazany po operacjach i przy obrażeniach jakie pozbierałeś. Jedz, bulion dostarczy ci wymaganej ilości płynu, a dodatkowo pożywi - rudzielec prychnął nad kubkiem, patrząc jak mężczyzna je. Nie marudził za mocno, nie grymasił że niedobre… chociaż pewnie smakowało paskudnie, jak żarcie z koncentratów zwykle smakowało. Miało w końcu odżywiać ciało, dostarczanie wysublimowanych bodźców smakowych było poza głównym przeznaczeniem.

- Nie należy za byle co skreślać ludzi. Życie jest za krótkie na pretensje i konflikty - mruknęła - Powinien z tobą pogadać, ten lekarz. Na pewno wypracowalibyście satysfakcjonujący dla obu stron kompromis w ramach zadośćuczynienia za udzieloną pomoc… poza tym powiedziałeś, że był lekarzem. "Będę strzegł godności lekarza i niczym jej nie splamię"... przysięga Hipokratesa, etyka… skarlenie standardów - skrzywiła się z niesmakiem. - Dobrze twardzielu, teraz chwila na gimnastykę mentalną. Było was parę osób, co udało się wam ustalić? Ktoś miał jakiś pomysł dlaczego i kto nas tu wysłał? Gdzie jesteśmy? Daleko do cywilizacji?

- Z całym szacunkiem, siostro, ale pierdolisz - rzucił niezbyt uprzejmie, czyli w swoim stylu, Scorpion. - Do tego używasz strasznie długich słów. Dwie sylaby, czasem trzy, więcej to już przesada - siorbnął trochę zupy. - Gówno żeśmy ustalili. Było nas jeszcze więcej, ale niektórzy uznali, że lepszym od obozowania pomysłem będzie nocny marsz przez las. Może natrafimy na ich szczątki, gdy pójdziemy dalej? Nikt się nie przedstawiał skąd jest, ani jak tu trafił. Zresztą nikt tego ostatniego nie wiedział. Była wśród nas jakaś samozwańcza tropicielka, która stwierdziła, że nie znalazła niczyich śladów, nawet naszych własnych. Jak dla mnie była jednak kiepską tropicielką, bo przecież nie spadliśmy tu z nieba, nie? I tyle wiem, czyli w zasadzie nic.

- Z całym szacunkiem mądralo, ale nie jestem zwierzęciem ani upośledzona, aby porozumiewać się chrząkając i pokazując na coś palcem. Przyzwyczaj się - Rhem odpowiedziała uprzejmie, choć w jej twarzy widać było pierwsze oznaki irytacji. - Mówisz zatem, że było was więcej i część wciąż może żyć… oby - sięgnęła za pazuchę i wyjęła papierośnicę. Obróciła ją w dłoniach. - Dam ci mój rewolwer - stwierdziła jakby stawiała diagnozę - Spróbuj się przespać, a w razie jeśli coś podejdzie, będziesz miał czym się bronić. Albo skrócić własne męki, gdy w alternatywie zostanie pożarcie żywcem przez…. te stwory.

Scorpion przyjął rewolwer bez słowa. Zakręcił, jakby na próbę, młynkiem, spojrzał wzdłuż lufy na muszkę, ocenił wagę spluwy i spróbował odgadnąć jej siłę odrzutu.

- Dzięki! - powiedział, nie kryjąc zdziwienia. Wciąż nie mógł zrozumieć zachowania dziewczyny. Oddawać broń nieznajomemu? Nie mieściło się to w jego głowie. Ale nie zamierzał jej od tego odwodzić. - A jakieś zapasowe pestki się znajdą? - spytał, czując się jak żul pod monopolowym.

- Niewiele -usłyszał średnio wyraźną odpowiedź, gdyż Rhem próbowała odpalić dwa wetknięte w usta papierosy od zapałki. Udało się za drugim podejściem, od razu rudzielec wziął głęboki wdech i dopiero podał jednego fajka Scorpionowi. - Masz to co w magazynku, gdzieś w torbie zostało mi jeszcze pół paczki naboi - wydmuchnęła dym pod sufit - Wychodzę z założenia że na chleb nie zarabiam strzelaniem, toteż nie taszczę ze sobą mobilnej zbrojowni. Jeśli nie wrócę do zmroku, postaraj się przeżyć i idź dalej. Pokażę ci które proszki wziąć i jak zmienić bandaże - parsknęła. - Liczę jednak, że za godzinę będę z powrotem… no dobra, może za dwie. W każdym razie do wieczora wrócę. Trzeba pochować tamtych ludzi.

- To może pójdę z to… - chciał się podnieść, ale nagły ból w klatce piersiowej mu w tym przeszkodził. Siadł ciężko z powrotem, z trudem powstrzymując się od jęku. - A jednak nie - powiedział.

- Zostań - rudzielec uśmiechnął się łagodnie, dopalając papierosa - Odpocznij, nabierz sił. Czeka nas... ciężka przeprawa, nie wiadomo kiedy teraz dane nam będzie odpocząć, a musisz być w formie - podniosła się na kolana, zgarniając plecak. Zaczęła w nim grzebać. - Dla dobra nas obojga.
 
__________________
Edge Allcax, Franek Adamski, Fowler
To co myśli moja postać nie musi pokrywać się z tym co myślę ja - Col

Col Frost jest offline