Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 05-03-2020, 18:31   #23
Grave Witch
 
Grave Witch's Avatar
 
Reputacja: 1 Grave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputację

Nikt nie odpowiedział na wylew niebieskowłosej. Wewnątrz samochodu zapanowała cisza przerywana jedynie popiskiwaniem Daisy. Jechali dalej bo i nie mieli innego wyjścia. Zatrzymać się i stać w miejscu nie mogli, podobnie jak pozbawione sensu były wracanie tam, skąd udało im się wyjechać. Cztery dusze, połączone ze sobą przypadkiem i potrzebą chwili. Nieznajomi, którzy jednak wstrzymali szaleńcze tempo swojego życia po to by ocalić je drugiej osobie. Więź, jaka się przy tym zrodziła może nie była jeszcze trwałą ani pożądaną, istniała jednak i zaprzeczanie temu nie miało sensu.



Droga, którą podróżowali, była stosunkowo pusta, a przynajmniej pusta jak na standardy Londynu. I to takiego jakim być powinien, a nie tego miasta pełnego pożerających się wzajemnie mieszkańców. Na dobrą sprawę nie widać także było niczego co by wskazywało na to, że ludzie w ogóle zdawali sobie sprawę z zagrożenia. Parę razy wyminął ich samochód, raz nawet ktoś śmignął na ścigaczu. Po jednej i drugiej stronie drogi pyszniły się wpierw jednopiętrowe domki, a później przeważnie las z okazjonalną przerwą wśród drzew w postaci polany.

Gdyby nie wspomnienia, wciąż świeże i wyraźne w ich umysłach, można by uznać, że nic z tego co miało miejsce jeszcze chwilę wcześniej, się nie wydarzyło. Czy było to możliwe? To, że padli ofiarą masowej halucynacji? Biorąc pod uwagę kojący, błogi spokój, który ich obecnie otaczał, niczego nie można było wykluczyć.

Spokój ten został jednak szybko zaburzony dźwiękiem kobiecego głosu.
- Wolf, zgłoś się.
Dźwięk docierał z zamontowanych w samochodzie głośników, zaś jego źródłem było CB radio zamontowane tuż nad normalnym, które jednak póki co nie odtworzyło ani jednego utworu.
- Tu Brik, Wolf prowadzi. Jakie wieści? - Matt sięgnął po mikrofon i odpowiedział na wezwanie nieznajomej.
- Utknęliśmy na Walthamstow. Nie wiem czy uda nam się przedrzeć - padła odpowiedź, a w tle wyraźnie słychać było odgłos strzałów.
Cholera - zaklął Nat, zatrzymując się gwałtownie i odbierając mikrofon z dłoni Matta. - Kogo masz ze sobą?
- Wolf? Tonego i Mary - padło najpierw pytanie, a później pospieszna odpowiedź. - Nie udało się nam dotrzeć do Marka. Sorry Nat.
- Myśl teraz o sobie. Ric, słuchasz? - Zapytał po tym jak już zmełł w ustach nieme przekleństwo.
- Taa - odezwał się nowy, męski głos. - Jedziemy do nich. Podaj lokację - kontynuował.
- Forest road, przy Homebase - odpowiedziała nieznajoma.
- Nie oszczędzajcie amunicji. Musicie się wyrwać Su - polecił Nat. - Miejsce spotkania bez zmian.
- Jasne, Wolf. Bez odbioru - i radio ucichło.
- Lepiej ruszmy dupę - Matt przerwał ciszę. W odpowiedzi Nat odpalił silnik i ponownie wprawił samochód w ruch. Sądząc po zaciśniętej szczęce, widocznej we wstecznym lusterku, nie miał ochoty na rozmowę na temat tej krótkiej wymiany zdań.


Znaki drogowe oraz GPS kierowały ich uparcie tam, gdzie miał czekać Thompson. Wyjechali z leśnych ostępów by ponownie wylądować w miejskiej dżungli. Ilość mijających ich pojazdów zwiększyła się w sposób wyraźny, zmuszając Nata do zwolnienia. Miarowe, gniewne uderzanie palcami w kierownicę wyraźnie pokazywało jego “radość” z tego powodu.
Minęła także chwila spokoju, której doświadczyli. Mimo iż oddalili się i to znacznie, od miejsca nie tylko ich wzajemnego spotkania ale także batalii Lauren i Larsa o własne życie, od razu zauważyli oznaki powoli narastającej paniki. Południe powoli mijało, a ulice sprawiały wrażenie tych, jakie zwykło się widywać w porze powrotów z pracy. Korki były wszędzie, największe zaś na tych drogach, które prowadziły poza Londyn. Na ulicach także było więcej ludzi, w większości obładowanych siatkami z zakupami. Mijając salon O2 byli świadkami gwałtownej wymiany ciosów między pracownikami, a wyraźnie rozjuszonymi klientami. Kilka innych punktów nosiło ślady wandalizmu w postaci powybijanych szyb. Był to dowód na to, że czasami wystarczyła jedna iskra by wzniecić pożar. Nie ważne, że nie znało się pochodzenia tej iskry, a także czym konkretnie była. Wystarczyła bowiem sama plotka by z ludzi wyszły bestie.

Nat nie zatrzymywał się nawet na chwilę. Nawet wtedy gdy po tym, jak przejechał na czerwonym świetle i skosił kosz ze śmieciami wymijając korek chodnikiem, odezwały się syreny wozu policyjnego. Jechał dalej i już samo to, że panowie w mundurach nie kontynuowali pościgu poza kilka skrzyżowań, wystarczyło by zrozumieć, że jest źle.
W końcu wjechali na teren Okendon, a konkretnie północnej części. Aby dotrzeć do miejsca o którym wspomniał ponownie nieprzytomny Anderson, musieli przeciąć M25, obwodnicę, która otaczała stolicę Wielkiej Brytanii i do niedawna wyznaczała jej granice. Te czasy uległy jednak zmianie nie mogąc oprzeć się stale rosnącemu zapotrzebowaniu na domy. Obwodnicę, która tego dnia pękała w szwach. Gniewny ryk klaksonów przywitał ich na długo zanim utknęli w korku. Przez kolejną godzinę poruszali się w ślimaczym tempie, co zaczęło nadszarpywać cierpliwość ich kierowcy. Podobnie jak to, że Larsa nie dawało się dobudzić pomimo wszelkich, niektórych dość brutalnych, metod. Oddech Andersona był słaby i urywany. Jego skóra blada i chłodna w dotyku. Pokrywający ją zimny pot także nie wróżył niczego dobrego.

W końcu przebili, chociaż nie bez udziału snajperki Nata, który w końcu nie wytrzymał i ruszył poboczem, a tych którzy mieli w tej kwestii jakieś ale częstował widokiem czarnego wylotu lufy. Mężczyzna wcisnął gaz do dechy i zjechał z drogi na rozciągające się dookoła pola.
- To nie wygląda dobrze - oświadczył Matt. GPS kierował ich bowiem dokładnie w kierunku unoszącym się ku niebu kłębom dymu. Gdy podjechali bliżej zobaczyli także powód tego dymu.


Był to duży, elegancki dom otoczony murem. Płomienie strzelały wysoko w górę, pożerając jego wnętrze i dach. Słychać było ich wycie, niczym żywej bestii, która dobrała się do bezbronnej ofiary.
- Mam nadzieję, że to nie o ten dom wam chodzi - stwierdził ponuro Matt. Potwierdzenia jednak uzyskać nie byli w stanie bowiem Lars, jedyna osoba która wiedziała dokładnie gdzie znajdowało się miejsce w którym Thompson miał czekać, nadal nie odzyskał przytomności.
 
__________________
“Listen to the mustn'ts, child. Listen to the don'ts. Listen to the shouldn'ts, the impossibles, the won'ts. Listen to the never haves, then listen close to me... Anything can happen, child. Anything can be.”
Grave Witch jest offline