Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 05-03-2020, 20:55   #31
Kesseg
 
Kesseg's Avatar
 
Reputacja: 1 Kesseg ma wspaniałą reputacjęKesseg ma wspaniałą reputacjęKesseg ma wspaniałą reputacjęKesseg ma wspaniałą reputacjęKesseg ma wspaniałą reputacjęKesseg ma wspaniałą reputacjęKesseg ma wspaniałą reputacjęKesseg ma wspaniałą reputacjęKesseg ma wspaniałą reputacjęKesseg ma wspaniałą reputacjęKesseg ma wspaniałą reputację
Jeden z ochroniarzy Sześcianu przyszedł do Marlo i zameldował:
- Przyszła kobieta, o wizycie której uprzedziła pani Maxwell. Jest jednak pewien problem… odmówiła oddania broni. Stwierdziła, że albo pozwolimy jej zatrzymać pistolet, albo wraca do domu. I posłała w naszą stronę kilka niewybrednych słów. Co powinniśmy zrobić, proszę pana?

- Wpuście ją z bronią, tak czy siak będzie ją przy mnie nosić. Zresztą sam też noszę broń przy sobie. To normalne jak ludzie chcą cię zabić. - powiedział ruszając za ochroniarzem.
- Długo chyba nie czeka, nie? - chciał się upewnić.

- Nie, proszę pana - zapewnił ochroniarz. Pośpiesznie poprowadził Grina do pokoju ochrony, gdzie pod okiem innych strażników czekała wysportowana, szczupła kobieta o krótkich, jasnych włosach i czujnym spojrzeniu szarych oczu. Wyglądała na lekko rozdrażnioną. Pachniała potem, dymem papierosowym i whisky. Zdecydowanie nie była typowym ochroniarzem, który chodziłby za VIPem w garniaczku. Przywodziła na myśl zwiniętego grzechotnika. Defensywnego, ale śmiertelnie groźnego.

- Witam Panią. Przynieść coś do picia. Jestem Ethan, dla przyjaciół Marlo, ale tyle chyba pani wie - powiedział wyciągając rękę żeby się przywitać.

Roxi czując narastająca irytacje i powiązawszy ją z brakiem posiłku, rzuciła że wychodzi i poszła zapolować.

- Odrobiłam pracę domową. Ethan Grin, spadkobierca wielkiego majątku, w skład którego wchodzi sieć kasyn oraz udziały w kilku klubach i hotelach. Niezbyt zaangażowany biznesowo, realizuje się jako DJ, słabość do lekkich narkotyków, wiecznie otoczony wianuszkiem młodych kobiet. Brak historii konfliktów. Jedynym potencjalnym wrogiem, którego znalazłam, jest porucznik Redstone z VCPD. Pytanie więc: skąd nagła potrzeba reformy systemu ochrony osobistej? - zapytała, przyglądając się uważnie swojemu rozmówcy.

Marlo gapił się na kobietę z opadniętą szczęką.
- Skąd tyle o mnie wiesz? W sensie… To wszystko da się tak po prostu znaleźć... - wreszcie klasnął uradowany w dłonie pocierając je uśmiechnął się szeroko.
- Wiedziałem że jestem popularny ale nie aż tak. - zaśmiał się szczerze uradowany. Lubił słuchać o sobie. W końcu przeszedł do tematu.
-Tak to wszystko prawda. Z Redstonem też usiłowałem się dogadać nie raz i nie dwa, ale on mnie po prostu nie słucha. Zresztą to nie jest ważne. Istotne jest to że zaatakowano mnie w muzeum i porwana moja przyjaciółkę. Teraz jestem szantażowany. Dlatego próbuje się chronić najlepiej jak jest to możliwe.

- Rozumiem. Co dokładnie - położyła szczególny nacisk na to słowo - miałoby wchodzić w mój zakres obowiązków? Bo ostatnim razem gdy zostałam wynajęta do ochrony i miało miejsce porwanie, skończyło się to jednoosobową wojną przeciwko całemu gangowi. I nawet nie zostało mi to odpowiednio zrekompensowane - skrzywiła się na wspomnienie.

- Hmn… - Marlo podrapał się po głowie.
- Przede wszystkim szybkie wykrywanie niebezpieczeństwa i działania prewencyjne. O walce nie ma tu mowy. I tak za porwaniem stoi pewna organizacji. Ale o jednoosobowej wojnie nie ma mowy. Ja nie jestem sam. Mam przyjaciół i wspólnie pracujemy nad sprawą. - Marlo dyskretnie spojrzał na złotego Rolexa sprawdzając która to godzina i czy zdąży jeszcze odwiedzić Toreadorów.

- O walce nie ma mowy? - powtórzyła, przyglądając się Ethanowi podejrzliwie. - Naprawdę sądzisz, że to łyknę? Ludzie tacy jak ty nie zatrudniają osób takich jak ja, gdy nie spodziewają się walki… Do tego nie najlepiej sobie radzę w działaniach grupowych. I cała ta sprawa śmierdzi mi grubszą aferą, w którą wolałabym się nie wplątywać. Więc wypada mi podziękować za ofertę pracy, ale jednak nie skorzystam. Życzę spokojnej nocy - zakończyła i ruszyła w kierunku wyjścia.

Ethan wiedział, że powinien pozwolić jej odejść, ale… Nie lubił być odrzucony. Nawet jako „pracodawca”. Spiął się i wydał krew na prezencję i zręcznie wysunął się przed kobietę całą swoją masywną sylwetką blokując jej wyjście.
- Poczekaj… - Obniżył lekko swój głos nadając mu ciepłą barwę.
- Może to wszystko źle ująłem. Proszę powiedz co mogę zrobić, żebyś zmieniła zdanie i mi pomogła.

Arihri westchnęła i powiedziała.
- Ja też może za szybko się uniosłam. Ale mam dość pracowania dla bogaczy, których brudne sekrety i nielegalne powiązania potem prowadzą do wielkiego rozlewu krwi. Ja przychodzę i otwarcie mówię i pokazuję jaka jestem. Nie ukrywam, że miałam podłą przeszłość i zatargi zarówno z prawem jak i bezprawiem. Jednak oczekuję podobnej szczerości od pracodawcy. Bokiem mi już wychodzą tajemne stowarzyszenia, zakulisowe układy i potężne osoby pociągające za sznurki gdzieś z najgłębszych cieni. Do tej pory zadawanie się z nimi trzykrotnie wtrąciło mnie w sam środek wojen gangów. O drobniejszych konfliktach nawet nie chcę wspominać. Jeśli mam już nadstawiać karku to przynajmniej dla kogoś, kto jest ze mną szczery. Kto potrzebuje pomocy, bo nie ma podejrzanych, wpływowych przyjaciół. Ale w dzisiejszych czasach każdy, kto ma pieniądze, ma też podejrzanych, wpływowych "przyjaciół".

Ethan patrzył chwile na kobietę, to co mówiła nawet go poruszyło, bo… Mówiło w końcu o nim o tym kim był.
- Ja jestem tu by nie dopuścić do rozlewu krwi. Robię co mogę by wszystkim żyło się lepiej. By ludzie w tym mieście mogli być bezpieczni. By wszystkie emocje i pragnienia mogły być rozładowane i żeby ludzie nie musieli polować na siebie nawzajem jak zdziczała horda psów. Daje innym magię i piękno. Dlatego otworzyłem ten klub. Bezpieczny Sześcian. I… Jeszcze do niedawna wszystko było w porządku. Aż dowiedziałem się że są ludzie, pewna grupa zorganizowanych anarchistów która zagraża miastu. I mnie samemu. Moja przyjaciółka zanim została porwana kazała mi szukać pomocy, bo powiedziała że bez niej jestem praktycznie martwy. Dlatego szukam ludzi którzy pomogą mi zatrzymać tych szaleńców. Najlepszych ludzi. Uruchomiłem kontakty. Sam nie dam sobie z tym rady. Rozumiesz mnie teraz? - zapytał kobietę. -Potrzebuje Twojej pomocy…- powiedział nadając swojemu głosowi ciepłe brzmienie.

- Chcesz ich zatrzymać, ale "o walce nie ma mowy". Czy to nie naiwne? - zapytała łagodniej niż chciała. - Tworzysz sobie swój "bezpieczny Sześcian", twierdząc, że chcesz dać ludziom pokój i piękno, ale tak naprawdę tylko odcinasz się od rzeczywistości, zamykasz się w złotej klatce, otaczając się ludźmi, którzy ze względu na twoje pieniądze i urok osobisty nie są ci w stanie odmówić… Czy widziałeś jak wygląda reszta tego miasta? Czy widziałeś przemoc i korupcję? Bo że o nich wiesz, to nie wątpię, ale czy ich doświadczyłeś samemu? Mam wrażenie, że ci twoi "szaleni anarchiści" sprawili, że po raz pierwszy w twoim życiu otaczająca cię bańka pękła. Drżysz ze strachu, spojrzawszy rzeczywistości w twarz… Współczuję ci, musi to być naprawdę trudne. Ale masz pieniądze, wpływy i przyjaciół, a przynajmniej osoby, które za przyjaciół uważasz. Poradzisz sobie… jeśli tylko znajdziesz w sobie chęć do zdecydowanego działania. Życzę ci powodzenia...
To powiedziawszy, uśmiechnęła się smutno i ruszyła w kierunku drzwi. Odwróciła się jednak w połowie drogi.
- A jakbyś potrzebował kogoś, żeby odbić twoją przyjaciółkę, zadzwoń. Jeśli wciąż będę w okolicy to pomogę.

Marlo patrzył na kobietę. Wzbudziła w nim prawdziwą kaskadę uczuć. Rzadko… Rzadko zdarzało się coś takiego, że ktoś był z nim aż tak szczery i potrafił mu odmówić zwłaszcza kiedy używał prezencji. Było to dziwne… Zwłaszcza gdy patrzył jej w oczy. Na pewno gdyby podszedł bliżej… Dotknął jej… Byłaby jego… Widział w jej twarzy pewne… ‘przywiązanie’… Ale… Potem… Uciekła by… Był tego tak pewien, jak tego że tu stał…
Jednak najemniczka poruszyła ważne kwestie, kwestie których nie rozumiała. Kwestie których nikt poza nim nie rozumiał. Ale z czasem ludzie zrozumieją… Z czasem każdy zrozumie, to nad czym teraz pracuje.
- Nie zbawi się całego miasta od razu. To proces który trwa. To co tworzę to azyl. Bezpieczna oaza. Wiem, że moja dobra wola wsiąknie w ludzi, w miasto, w ich krew, aż się zmienią. Moja miłość do tego miasta jest szczera do bólu i wiem że je zmieni. I...dotrze nawet do tych najbardziej skorumpowanych i uwikłanych w najgorsze rządze. Dając im spokój i wytchnienie. Pośrednio lub bezpośrednio. Przez ludzi. Moich emisariuszy. A moja popularność z dnia na dzień jest coraz większa tak samo jak rząd ludzkich serc do których udało mi się dotrzeć. Kiedyś zobaczysz całość obrazu z migoczącą arterią światła które daje temu miastu. Wtedy może zrozumiesz to kim jestem i co tworzę. - powiedział podchodząc do kobiety. Pochylił się by podnieść jej małą rączkę i przyłożył ją do ust na pożegnanie.

- Dziękuję że znalazłaś czas i chcesz mi pomóc. To dla mnie naprawdę cenne. Jednak nie zatrzymam cię tu wbrew twojej woli. Twoje szczęście jest dla mnie tak samo ważne jak moje własne życie.

- Też tak kiedyś myślałam - uśmiechnęła się smutno. - Że pomagając ludziom, tworząc im bezpieczny azyl… że coś zmienię. Może nie całe miasto, ale chociaż dzielnicę… I wszystko się układało, byłam szanowaną policjantką, miałam rodzinę i cel, który powoli się realizował… A potem jeden z gości, któremu próbowałam pomóc, naćpał się nowym narkotykiem, włamał do mojego mieszkania, zamordował męża i dziecko… - głos się jej na moment załamał. - Przeniosłam się do antynarkotykowego. Zaangażowałam wszystkie siły w śledztwo. Od wydarzenia do wydarzenia, czas mijał nie wiedzieć gdzie… - pokręciłą głową. - Znalazłam się w samym środku wojny gangów, sterowanej potajemnie przez skorumpowanych biznesmenów i agentów rządowych. Zdradził mnie mój przyjaciel, znalazłam i straciłam nową miłość, zniszczono moją reputację. Ostatecznie wywarłam zemstę, ale za jaką cenę? Morze trupów i utrata wszystkiego co kiedykolwiek było mi drogie… Życzę ci, żeby twoja walka potoczyła się lepiej… - powiedziała odwracając się - ale nie mam szczególnego przekonania, że tak będzie… w tym podłym świecie - dodała ciszej, wychodząc.

Marlo patrzył za kobietą. Dużo bólu, dużo strachu, aż dziwne, że nie skusiła się na to by mu zaufać. Poczuć się bezpiecznie… Mógł jej to dać. Oczywiście jeśli przeżyje dostatecznie długo. No ale… Musiał być dobrej myśli.
- Do zobaczenia w lepszym świecie. - powiedział pozwalając jej odejść. Tylko…. ciekawe co powie Elizabeth. W końcu dziewczyna nastarała się żeby przedłożyć mu tą kandydaturę. A właśnie… Ciekawe czy już wybrała tego szczeniaka dla niego. W końcu spojrzał na zegarek, czy ma czas jeszcze odwiedzić Toreadorów i powiedzieć im jak sprawy stoją. Roksi miała rację, że powinni być na bieżąco z całą sprawą. W końcu Noctrum była dla nich tak samo ważna jak dla niego.
 
__________________
Voracity - eng cover (Overlord 3 season OP)
Kesseg jest offline