Sny nigdy nie były jej mocną stroną.
Odkąd pamiętała zawsze wiązały się one z czymś mało przyjemnym. Gdy inni mogli śnić o pięknych przygodach, stadach wolnych koni, lataniu i oglądaniu widoków z lotu ptaka i sponad chmur, słodkich misiach czy też wielkich miłościach, Tinka zazwyczaj miała senne majaki przyprawiające o niestrawność, poczucie oszaczenia i duszności. Najgorsze w tym było to, że za grosz nie pamiętała większości wizji jakie zsyłać próbowała jej podświadomość. Regularne migawki jak z szalonego kalejdoskopu i konieczność ucieczki pozostawiały po sobie głównie wrażenie chaosu. Ruda zbywała to machnięciem ręki i rzuceniem się w wir pomocy potrzebującym.
Łomot serca, spocone ciało i poczucie zmęczenia nie było niczym nowym. Scenki z bidula też nie.
Nieznanym elementem pobudki były jednak przerażony Papa i wielki czarny jaszczur w trybie czuwania jak cholerny telewizor. Czarne wilki też były nowe.
Po raptownym przebudzeniu Tinka leżała dłuższą chwilę próbując opanować dławiące poczucie przerażenia. Wpatrywała się w sufit łapiąc powietrze jak ryba bez wody i nasłuchując. Ale nic poza standardowymi odgłosami hotelu nie wskazywało na to, by zawodzenia, jęki i krzyki ze snu były realne.
Rudzielec zebrał się w końcu niczym wiekowa babcia i macając nieco na oślep odgarnął grzywę ognistych spiral. Z westchnieniem ulgi szamanka namacała telefon i dopiero do niej dotarło, że Drako i Zoji nie ma z nią. Z walącym sercem wybrała numer do chłopaka.