Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 07-03-2020, 15:40   #43
abishai
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Post wspólny

Widząc starania reszty Carys podeszła do Villema, który stał koło rannego Gnolla. Widok nie był przyjemny. Czarodziejka odezwała się do leżącego na ziemi stworzenia
- To może smoczy?- Przemówiła w tym właśnie języku, co nie wywarło na Gnollu wrażenia.
Rozbrajając stwora rycerz zatrzymał się po słowach Carys, przyglądając wykrzywionemu wściekle zwierzęcemu obliczu. Nikczemnicy lubią się wysługiwać słabszymi od siebie. Być może czarnego smoka też to dotyczyło i rozkazywał gnollom? Ciekaw był reakcji stwora. W między czasie ocenił, że ten potrzebuje natychmiastowej pomocy, jeśli ma mieć szansę przeżycia. Ranę obwiązać umiał, bo i nie była to żadna wiedza tajemna. Usunięcie bełtu już jednak wychodziło poza jego możliwości.
- Czy ktoś umie go opatrzyć? - spytał towarzyszy, zatrzymując spojrzenie na krasnoludzie - Olgrimie? Bez rzecz jasna użycia łask Twojego boga. Jeno krwawienie zatrzymać.
- Mogę to uczynić.- przyznał krasnolud i zdjął plecak z grzbietu z ramienia. Grzebać w nim począł, by wyciągnać pakunek z narzędziami chirugicznymi i ziołami.- Przytrzymajcie go jeno przy ziemi. Co by się nie ruszał.
Villem skinął głową. Taka forma pomocy w leczeniu, nie wykraczała poza jego możliwości. Na widok narzędzi chirurgicznych Gnoll warknął, po czym… próbował odgryźć Villemowi twarz! Rycerz jednak odsunął się na czas, i skończyło się jedynie na kłapnięciu powietrza.
Widząc reakcję Gnolla Carys bezradnie rozłożyła ręce.
- Tego języka też nie zna - dodała przy tym.
Próby dogadania się ze stworem spełzły na niczym.
- Nie bardzo chce dać sobie pomóc.- odparł krasnolud rozkładając bezradnie ręce.
- Najwyraźniej nie jest aż taki umierający jaki z początku się zdawał - przyznał Villem wycierając z twarzy ślinę bestii - Jeśli ma się szarpać, to możemy tylko pogorszyć jego zdrowie. Niech próbuje szczęścia w swoim obecnym stanie w takim razie. Nic tu więcej po nas.
- Chcecie go tak zostawić? - zapytała Amaranthe, która do tej pory tylko się przyglądała wszystkim tym działaniom. Nic z tego nie nadawało się na pieśń więc też szczególnie jej nie interesowało.
- Nie lepiej go dobić? - dodała kolejne pytanie. Co prawda nie była za zabijaniem i to dość mocno ale zostawianie pokonanego wroga by się wykrwawił na śmierć lub umierał w męczarniach… O ile nie miało to przynieść jakiejś konkretnej korzyści nie widziała w tym sensu.

- Nie byłby to akt łaski, panno Amaranthe. Stwór ten rzuca się dość żywotnie i wyraźnie nie chce się z życiem żegnać - wyjaśnił rycerz przyglądając się powarkującemu gnollowi - Jeśli Daveth by mi pomógł go przytrzymać, to być może Olgrim da radę wyciągnąć bełt i zatamować krwawienie. Jeśli i w ten sposób rady nie damy, to będzie musiał liczyć na siebie i swoje szczęście.
- Nie wydaje się być też w męczarniach. Owszem, pewnikiem go boli, ale skoro ma dość sił do walki… to ból musi być dość znośny dla niego.- ocenił krasnolud.
- Zostawmy go - powiedział druid, który właśnie wrócił, dokonawszy oględzin zdobyczy Laury. - Jeśli bogowie zechcą, to przeżyje, a jeśli życie mu się znudzi, to może sam je sobie odebrać.
Bardce pomysł ten wcale się nie spodobał, podobnie jak pozycja, jaką prezentowali pozostali.
- No ale jak to…? - zapytała, zdziwiona, że wszyscy zainteresowani zdają się być za tym by pozostawić rannego przeciwnika samemu sobie. - No dobra, zdaje się, że ma w sobie jeszcze sporo energii ale w takim razie czy nie lepiej się go pozbyć, by większej ilości swoich braci nam na głowy nie sprowadził? Z drugiej strony, jeżeli jest ranny, jest wrogiem, to… - Machnęła ręką na pozostałe trupy co było jak na jej gust dość jasnym przesłaniem. - Albo go uzdrowić albo zabić - nie chciała ustąpić.
- Więc panie rycerzu? - krasnolud zwrócił się do Villema.- Dwie panny radzą by ubić. Po prawdzie krasnoludzka wyprawa przeciw złym rasom, także by tak postąpiła. Nie oczekuj litości i nie okazuj litości… takie jest wtedy motto. Mnie po prawdzie zajedno, takoż i druidowi, więc jesteście w mniejszości, choć szanuję waszą nieugiętą postawę w trzymaniu się rycerskiego kodeksu.
Westchnął ciężko i dodał.- Jeśli nikt inny nie chce… to ja ostatecznie mogę skrócić jego męki.
- Ktoś z was chce te ich topory, czy wyrzucamy w błoto? - Spytała Tropicielka, podchodząc do grupki z "jeńcem", trzymając jeden z owych toporów w dłoni… a podeszła od strony pleców na wpół siedzącego-leżącego Gnolla.
- Jeśli żaden z nich nie jest magiczny, albo choćby wykonaniem się wyróżnia, to możemy wyrzucić. Każde z nas przybyło tu w pełni wyekwipowane. Nie potrzeba nam zwykłych toporów.- ocenił kapłan.
- Nie ma żadnej korzyści dla naszej misji w dalszym rozlewie krwi tego stwora - rycerz wyprostował się spoglądając na zbierający się wianuszek żądnych krwi gnolla kompanów. Nawet w oczach Carys dostrzegł, że wolałaby, żeby stwór nie żył. Choć zapewne ją akurat kierowało co innego niż mord na wszelki wypadek. - Nim gdziekolwiek dopełznie w swoim stanie, miną dni więc lękać się o swój los nie musicie.
Kapłan skinął głową. I jemu nie uśmiechało się takie uśmiercanie. Ale to nie jego te słowa miały przekonać.
Amaranthe dalej na przekonaną nie wyglądała, machnęła jednak ręką. Pomysł z pozostawieniem rannego przeciwnika wydawał się jej złym ale też nie zamierzała go zabijać skoro miał po swojej stronie członków drużyny. Wzruszyła ramionami, uznając kwestię za zakończoną i nie wartą dalszych dyskusji.
- Jak tam sobie chcecie - dodała tylko, po czym oddaliła się by sprawdzić w jakim stanie i jakiej jakości były strzały oraz łuki, które Gnolle mieli przy sobie. Wątpiłą by znalazła łuk lepszy niż ten który posiadała ale strzały zawsze przydać się mogły.
Krasnolud też się oddalił, by odzyskać choć jeden bełt z drugiego trupa gnolla.

Szybki cios, zadany przez Caistinę, zakończył żywot rannego Gnola. Humanoid wybałuszył na moment oczy, po czym osunął się martwy na bok, z toporem wbitym w czerep.
- Ten topór jest nieco lepszej jakości, niż pozostałe - Powiedziała niewzruszonym tonem przewodniczka po bagniskach do Villema.
Widząc spadający cios Carys odruchowo ukryła twarz w ramionach młodego Adlerberga. Rycerz wyraźnie czuł jak czarodziejka wstrzymuje oddech, ba nawet lekko drży, gdy rozległo się nieprzyjemne dla ucha mlaśnięcie towarzyszące zetknięciu się zimniej, ostrej stali z ciałem.
Rycerz objął czarodziejkę ramieniem. Czuł wzbierającą w nim złość na tropicielkę i na to co uczyniła. Jednak bliskość Carys podziałała w niezrozumiały sposób kojąco i bogowie raczą wiedzieć kto tu kogo właściwie wspierał. Przytulił jej głowę tak, że mimowolnie poczuł zapach jej włosów.
- Nie patrz - szepnął, po czym na chwilę zostawiając czarodziejkę wyciągnął z chrzęstem topór ze strzaskanego czerepu. Odłożył go na ziemię i wrócił do Carys - To rzeczywiście dobra broń. Złoto, które za nią dostaniemy nada tej głupiej śmierci jakieś lepsze znaczenie gdy oddamy je odbudowującym wieś chłopom.
Raz jeszcze przytulił mocno czarodziejkę.
- Pani Trannyth! - zawołał za tropicielką, której tak jak i Laudze pilno było chyba do wymarszu - Niech pani przyjmie proszę moje najszczersze ubolewanie w związku z dniem, który sprawił, że z takim cynizmem nauczyła się pani odbierać życie.
I chyba rzeczywiście w głosie rycerza słychać było szczery żal skierowany nie dla gnolla, a właśnie dla tropicielki.
- Albo on, albo my. To takie proste - Wzruszyła ramionami Caistina. - A jeśli nie zdajecie sobie sprawy… te jego wcześniejsze wycie, jak u psa, czy wilka, on wzywał pomocy. I ta pomoc nadejdzie, więc lepiej żebyśmy wtedy byli już daleko stąd.
Amaranthe bardzo chciała w tej chwili dodać “a nie mówiłam” ale się ugryzła w język. Wyjątkowo. Zebrała te strzały które były w miarę dobre i których waga by jej zbytnio nie obciążyła, a resztę zostawiła. Nie było sensu taszczyć ze sobą stu jeden broni, skoro te, które już się miało wystarczały i to zupełnie.
- No to w drogę - poparła tropicielkę. W końcu mieli polować na smoka, a nie na wszystko co po tych bagnach się szwendało.
Krasnolud poszedł do ubitego gnolla, by odzyskać bełt tkwiący w jego ciele, jak i to co jeszcze miał przy sobie. Choć całe życie spędził w nizinach społecznych, to wiedział że nobile nie są przyzwyczajeni do takich widoków i sytuacji. I trochę nawet im współczuł.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline