|
Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami) |
| Narzędzia wątku | Wygląd |
05-03-2020, 10:17 | #41 |
Reputacja: 1 | Terminacja Szkodników
|
07-03-2020, 09:11 | #42 |
Administrator Reputacja: 1 | Post wspólny Rycerz chcąc nie chcąc musiał docenić odwagę topornika. Co prawda mogły za nią stać plugawe instynkty mordu, a nie hart ducha, ale jednak gnoll zdecydował się stawić mu czoła, gdy jego towarzysze jeden po drugim padali. Tak czy inaczej, zamierzał rozprawić się z kreaturą szybko, korzystając z biegu w jakim już był. Wywinął półtorakiem w szarży i nakierował się na gnolla. Tygrysica rozorała Gnollowi bebech pazurami, aż na błoto wypadły flaki… wróg zginął. No cóż, zdarzało się, “Laura” nie usłyszała Druida, lub kierowało nią co innego. Lauga odrąbała lewe łapsko przeciwnika, ten zaryczał z bólu, i trysnęła fontanna juchy. Gnoll zatoczył się w bok, po czym padł na plecy, chwilę jeszcze podrygując, i było po nim… Villem zadał jedno mocne cięcie, omijając gardę swego celu, po czym ukośnie rozpłatał tors Gnolla, wraz ze skórznią, jaką ten na sobie nosił. Gnoll jęknął, ugięły się po nim kolana, po czym zalewając się posoką zarówno z rany, jak i z pyska, padł w błoto. Przeciwnicy zostali pokonani, wytłuczeni co do jednego… nie, jeden jeszcze był. Czołgający się w błocie, próbujący ślamazarnie oddalić się od potyczki, ciężko zraniony już na samym początku bełtem kuszy Olgrima. Jeszcze żył, jeszcze ledwo co dychał. Lauga nieśpiesznie zarzuciła miecz na bark. I spacerkiem podeszła do czołgającego się gnolla. Prostym szybkim machnięciem ciężkiego metalu dobiła ostatniego hienowatego. Nie bawiła się w przesłuchania czy pogawędki. Wiedziała, że nie zostawią go przy życiu, przedłużanie tego próbami wyciągnięcia z niego informacji było...okrutne. Potem zaczęła przeszukiwać ciała w poszukiwaniu “zapłaty” za swój wysiłek. Rycerz, jakkolwiek rad był, że nikt nie ucierpiał, a bestie zostały pokonane, nie czuł satysfakcji z tej łatwej wygranej. Nie było w niej niczego z czego można było być dumnym. Nawet jeśli dzięki niej, gorszego losu uniknęła jakaś chłopska rodzina uchodźców ze spalonej przez smoka wsi. Odetchnął po sprincie w zbroi i spojrzał w kierunku Laugi, której pragnął pogratulować chyżości i waleczności. Głos jednak nie opuścił jego krtani. Zamiast spodziewanego westchnienia śmierci, wojowniczka usłyszała szczęk ostrzy gdy Falsenrig zbił jej cięcie podbijając miecz w górę. - Nie stanowi już zagrożenia - powiedział do półelfki. - I co puścisz go? By doczołgał się do reszty? Nasłał na nas swój klan? - Spytała spokojnie, wiadomo było że tego zrobić nie mogą. W oczach widać było lekką drwinę z tej rycerskości kiedy mówiła kolejne słowa. - A może chcesz to torturować dla informacji? - Pytanie zawisło w powietrzu. - Walczyli jak wojownicy. Szybka śmierć się im należy, sir Adlerberg Rycerz zmarszczył brwi i mieczem wskazał próbującego odpełznąć od nich gnolla. - Naszym żywiołem jest walka panno Laugo - mówił spokojnie i bez drwiny. Za to odrobinę może uderzając w ton mentorski. Można było przez ułamek sekundy mieć wrażenie, że to nie są jego własne słowa. Choć bez dwóch zdań w nie wierzył. - W niej decydujemy o życiu i śmierci. Ten stwór jest jednak ciężko ranny i nie chce z nami walczyć. Zostawmy jego los innym siłom. Co rzekłszy kucnął przy gnollu by go rozbroić z wszystkiego co ten mógłby użyć jako broni. - Rozumiesz mnie? - spytał, ale Gnoll tylko zerkał to na niego, to na kobietę, i od czasu do czasu warczał… Krasnolud podszedł więc do niego i odezwał się w gardłowym języku. - Rozumiesz mowę gigantów? To jednak również nie przyniosło żadnych widocznych efektów. - A może mnie zrozumiesz? - spytał Daveth w niebiańskim, a potem powtórzył to pytanie w leśnym, i znowu nic… a Gnoll odkaszlnął krwią, i powarkiwał coraz bardziej. Jako że gnoll nie był zbyt rozmowny, druid zostawił go i poszedł zająć się Laurą, która nieco oberwała podczas tej potyczki. Strzała co prawda nie wbiła się głęboko i było to bardziej draśnięcie, niż rana, ale nie wypadało tego tak zostawić. Po usunięciu grotu i obmyciu rany Daveth sprawdził, czy zdobycz Laury ma w kieszeniach coś wartościowego. |
07-03-2020, 15:40 | #43 |
Reputacja: 1 | Post wspólny Widząc starania reszty Carys podeszła do Villema, który stał koło rannego Gnolla. Widok nie był przyjemny. Czarodziejka odezwała się do leżącego na ziemi stworzenia - To może smoczy?- Przemówiła w tym właśnie języku, co nie wywarło na Gnollu wrażenia. Rozbrajając stwora rycerz zatrzymał się po słowach Carys, przyglądając wykrzywionemu wściekle zwierzęcemu obliczu. Nikczemnicy lubią się wysługiwać słabszymi od siebie. Być może czarnego smoka też to dotyczyło i rozkazywał gnollom? Ciekaw był reakcji stwora. W między czasie ocenił, że ten potrzebuje natychmiastowej pomocy, jeśli ma mieć szansę przeżycia. Ranę obwiązać umiał, bo i nie była to żadna wiedza tajemna. Usunięcie bełtu już jednak wychodziło poza jego możliwości. - Czy ktoś umie go opatrzyć? - spytał towarzyszy, zatrzymując spojrzenie na krasnoludzie - Olgrimie? Bez rzecz jasna użycia łask Twojego boga. Jeno krwawienie zatrzymać. - Mogę to uczynić.- przyznał krasnolud i zdjął plecak z grzbietu z ramienia. Grzebać w nim począł, by wyciągnać pakunek z narzędziami chirugicznymi i ziołami.- Przytrzymajcie go jeno przy ziemi. Co by się nie ruszał. Villem skinął głową. Taka forma pomocy w leczeniu, nie wykraczała poza jego możliwości. Na widok narzędzi chirurgicznych Gnoll warknął, po czym… próbował odgryźć Villemowi twarz! Rycerz jednak odsunął się na czas, i skończyło się jedynie na kłapnięciu powietrza. Widząc reakcję Gnolla Carys bezradnie rozłożyła ręce. - Tego języka też nie zna - dodała przy tym. Próby dogadania się ze stworem spełzły na niczym. - Nie bardzo chce dać sobie pomóc.- odparł krasnolud rozkładając bezradnie ręce. - Najwyraźniej nie jest aż taki umierający jaki z początku się zdawał - przyznał Villem wycierając z twarzy ślinę bestii - Jeśli ma się szarpać, to możemy tylko pogorszyć jego zdrowie. Niech próbuje szczęścia w swoim obecnym stanie w takim razie. Nic tu więcej po nas. - Chcecie go tak zostawić? - zapytała Amaranthe, która do tej pory tylko się przyglądała wszystkim tym działaniom. Nic z tego nie nadawało się na pieśń więc też szczególnie jej nie interesowało. - Nie lepiej go dobić? - dodała kolejne pytanie. Co prawda nie była za zabijaniem i to dość mocno ale zostawianie pokonanego wroga by się wykrwawił na śmierć lub umierał w męczarniach… O ile nie miało to przynieść jakiejś konkretnej korzyści nie widziała w tym sensu. - Nie byłby to akt łaski, panno Amaranthe. Stwór ten rzuca się dość żywotnie i wyraźnie nie chce się z życiem żegnać - wyjaśnił rycerz przyglądając się powarkującemu gnollowi - Jeśli Daveth by mi pomógł go przytrzymać, to być może Olgrim da radę wyciągnąć bełt i zatamować krwawienie. Jeśli i w ten sposób rady nie damy, to będzie musiał liczyć na siebie i swoje szczęście. - Nie wydaje się być też w męczarniach. Owszem, pewnikiem go boli, ale skoro ma dość sił do walki… to ból musi być dość znośny dla niego.- ocenił krasnolud. - Zostawmy go - powiedział druid, który właśnie wrócił, dokonawszy oględzin zdobyczy Laury. - Jeśli bogowie zechcą, to przeżyje, a jeśli życie mu się znudzi, to może sam je sobie odebrać. Bardce pomysł ten wcale się nie spodobał, podobnie jak pozycja, jaką prezentowali pozostali. - No ale jak to…? - zapytała, zdziwiona, że wszyscy zainteresowani zdają się być za tym by pozostawić rannego przeciwnika samemu sobie. - No dobra, zdaje się, że ma w sobie jeszcze sporo energii ale w takim razie czy nie lepiej się go pozbyć, by większej ilości swoich braci nam na głowy nie sprowadził? Z drugiej strony, jeżeli jest ranny, jest wrogiem, to… - Machnęła ręką na pozostałe trupy co było jak na jej gust dość jasnym przesłaniem. - Albo go uzdrowić albo zabić - nie chciała ustąpić. - Więc panie rycerzu? - krasnolud zwrócił się do Villema.- Dwie panny radzą by ubić. Po prawdzie krasnoludzka wyprawa przeciw złym rasom, także by tak postąpiła. Nie oczekuj litości i nie okazuj litości… takie jest wtedy motto. Mnie po prawdzie zajedno, takoż i druidowi, więc jesteście w mniejszości, choć szanuję waszą nieugiętą postawę w trzymaniu się rycerskiego kodeksu. Westchnął ciężko i dodał.- Jeśli nikt inny nie chce… to ja ostatecznie mogę skrócić jego męki. - Ktoś z was chce te ich topory, czy wyrzucamy w błoto? - Spytała Tropicielka, podchodząc do grupki z "jeńcem", trzymając jeden z owych toporów w dłoni… a podeszła od strony pleców na wpół siedzącego-leżącego Gnolla. - Jeśli żaden z nich nie jest magiczny, albo choćby wykonaniem się wyróżnia, to możemy wyrzucić. Każde z nas przybyło tu w pełni wyekwipowane. Nie potrzeba nam zwykłych toporów.- ocenił kapłan. - Nie ma żadnej korzyści dla naszej misji w dalszym rozlewie krwi tego stwora - rycerz wyprostował się spoglądając na zbierający się wianuszek żądnych krwi gnolla kompanów. Nawet w oczach Carys dostrzegł, że wolałaby, żeby stwór nie żył. Choć zapewne ją akurat kierowało co innego niż mord na wszelki wypadek. - Nim gdziekolwiek dopełznie w swoim stanie, miną dni więc lękać się o swój los nie musicie. Kapłan skinął głową. I jemu nie uśmiechało się takie uśmiercanie. Ale to nie jego te słowa miały przekonać. Amaranthe dalej na przekonaną nie wyglądała, machnęła jednak ręką. Pomysł z pozostawieniem rannego przeciwnika wydawał się jej złym ale też nie zamierzała go zabijać skoro miał po swojej stronie członków drużyny. Wzruszyła ramionami, uznając kwestię za zakończoną i nie wartą dalszych dyskusji. - Jak tam sobie chcecie - dodała tylko, po czym oddaliła się by sprawdzić w jakim stanie i jakiej jakości były strzały oraz łuki, które Gnolle mieli przy sobie. Wątpiłą by znalazła łuk lepszy niż ten który posiadała ale strzały zawsze przydać się mogły. Krasnolud też się oddalił, by odzyskać choć jeden bełt z drugiego trupa gnolla. Szybki cios, zadany przez Caistinę, zakończył żywot rannego Gnola. Humanoid wybałuszył na moment oczy, po czym osunął się martwy na bok, z toporem wbitym w czerep. - Ten topór jest nieco lepszej jakości, niż pozostałe - Powiedziała niewzruszonym tonem przewodniczka po bagniskach do Villema. Widząc spadający cios Carys odruchowo ukryła twarz w ramionach młodego Adlerberga. Rycerz wyraźnie czuł jak czarodziejka wstrzymuje oddech, ba nawet lekko drży, gdy rozległo się nieprzyjemne dla ucha mlaśnięcie towarzyszące zetknięciu się zimniej, ostrej stali z ciałem. Rycerz objął czarodziejkę ramieniem. Czuł wzbierającą w nim złość na tropicielkę i na to co uczyniła. Jednak bliskość Carys podziałała w niezrozumiały sposób kojąco i bogowie raczą wiedzieć kto tu kogo właściwie wspierał. Przytulił jej głowę tak, że mimowolnie poczuł zapach jej włosów. - Nie patrz - szepnął, po czym na chwilę zostawiając czarodziejkę wyciągnął z chrzęstem topór ze strzaskanego czerepu. Odłożył go na ziemię i wrócił do Carys - To rzeczywiście dobra broń. Złoto, które za nią dostaniemy nada tej głupiej śmierci jakieś lepsze znaczenie gdy oddamy je odbudowującym wieś chłopom. Raz jeszcze przytulił mocno czarodziejkę. - Pani Trannyth! - zawołał za tropicielką, której tak jak i Laudze pilno było chyba do wymarszu - Niech pani przyjmie proszę moje najszczersze ubolewanie w związku z dniem, który sprawił, że z takim cynizmem nauczyła się pani odbierać życie. I chyba rzeczywiście w głosie rycerza słychać było szczery żal skierowany nie dla gnolla, a właśnie dla tropicielki. - Albo on, albo my. To takie proste - Wzruszyła ramionami Caistina. - A jeśli nie zdajecie sobie sprawy… te jego wcześniejsze wycie, jak u psa, czy wilka, on wzywał pomocy. I ta pomoc nadejdzie, więc lepiej żebyśmy wtedy byli już daleko stąd. Amaranthe bardzo chciała w tej chwili dodać “a nie mówiłam” ale się ugryzła w język. Wyjątkowo. Zebrała te strzały które były w miarę dobre i których waga by jej zbytnio nie obciążyła, a resztę zostawiła. Nie było sensu taszczyć ze sobą stu jeden broni, skoro te, które już się miało wystarczały i to zupełnie. - No to w drogę - poparła tropicielkę. W końcu mieli polować na smoka, a nie na wszystko co po tych bagnach się szwendało. Krasnolud poszedł do ubitego gnolla, by odzyskać bełt tkwiący w jego ciele, jak i to co jeszcze miał przy sobie. Choć całe życie spędził w nizinach społecznych, to wiedział że nobile nie są przyzwyczajeni do takich widoków i sytuacji. I trochę nawet im współczuł.
__________________ I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny. |
07-03-2020, 18:55 | #44 |
Wiedźma Reputacja: 1 | Wysokie Wrzosowiska Wśród ponaglań Tropicielki (i Laugi), towarzystwo udało się w dalszą drogę po bagniskach, zostawiając miejsce potyczki z Gnollami za sobą… a ich przewodniczka doradzała, by każdy zabrał ze sobą oszczep pokonanych humanoidów. Mógł się przydać jako drąg do podpierania w trakcie dalszej wędrówki, jako tyczka do badania gruntu, no i w końcu i jako broń, zarówno jako dystansowa, jak i do bliższej walki. Sama Caistina z kolei przez dłuższy czas szła na końcu grupy, zacierając ślady. Czyżby aż tak obawiała się posiłków Gnolli, i możliwości, iż ich wytropią? I znowu, przez gdzieś godzinę czasu, albo i lepiej, przez te zdające się nie mieć końca bagniska, chlapu chlapu, plasku plasku, to przez błoto, to podmokły grunt, to stały, malutkie pagórki, bród, teren raz z mniejszą ilością drzew i krzewów, innym razem z większą. Słońce przemieściło się już nieco na niebie, i wyczulone oko mogło wywnioskować, iż był pewnie czas gdzieś tak obiadu. Caistina nie chciała jednak jeszcze się zatrzymywać. - Za mokro tu… zobaczymy gdzie indziej, za kwadrans. - Tu nie jest bezpiecznie, widzicie te ślady pazurów na drzewach? Jakiś naturalny drapieżnik, wielkości nawet waszej tygrysicy. *** Po pewnym czasie, co bardziej czuły nos wywąchał zapach spalenizny. Kierując się więc węchem - przede wszystkim Laury - towarzystwo odkryło wkrótce… opuszczone obozowisko. Prymitywnie postawiony namiot, wygasłe już ognisko, z wiszącym nad nim kociołkiem, a w nim właśnie jakaś przypalona strawa. Do tego jakiś plecak, zmiętolone posłanie, a z wody od boku do namiotu prowadziły ślady czyiś łap, wraz z jakąś linią na ich środku, oraz inną drogą, ślady z namiotu już do wody, jakby coś kogoś ciągnęło. Ktoś tu rozbił sobie obóz, a potem coś się stało, i owy ktoś zniknął pożarty? - Rozejrzę się po najbliższej okolicy, bądźcie czujni - Oznajmiła Tropicielka, po czym udała się na obchód terenu. Może warto było dokładniej przeszukać namiot, albo plecak? I z całą pewnością pilnować się, by samemu nie skończyć jak poprzedni gospodarz tego miejsca. Po kilku minutach Caistina powróciła niosąc w dłoni… kikut ludzkiej nogi. A dokładniej to lewej, wraz z butem i kawałkiem spodni, urwanej - czy też i chyba odgryzionej - przy kolanie. - Nic więcej nie znalazłam - Powiedziała, rzucając kikut obok ogniska - Ludzki mężczyzna, martwy nie dłużej niż pół dnia. A Lauga rozpoznała ten but. To była noga Shiny, jednego z jej towarzyszy. *** Komentarze jeszcze dzisiaj
__________________ "Nawet nie można umrzeć w spokoju..." - by Lechu xD |
08-03-2020, 18:53 | #45 |
Reputacja: 1 | Po zostawieniu trupów Lauga chwile tylko spędziła na tyłach wraz z tropicielką. Kiedy miała pewność że nikt ich nie usłyszy zwróciła się z nurtującym ją pytanie. |
09-03-2020, 13:49 | #46 |
Reputacja: 1 |
__________________ "Beer is proof that God loves us and wants us to be happy" Benjamin Franklin |
19-03-2020, 10:38 | #47 |
Administrator Reputacja: 1 | Wędrówka przez bagna była ciekawa dla kogoś, kto nigdy w takich okolicach nie bywał i żądny był nowych (chociaż nieco jednostajnych) widoków. Oraz lubił brodzić w wodzie czy zapadać się po kolana w czymś, co - jak mówili niektórzy - było za gęste do picia, a za rzadkie do orki. Daveth nie należał do miłośników takich klimatów, ale jak nie było innej możliwości, to nie zamierzał narzekać. Prędzej czy później musiało się zrobić ciekawiej. I zrobiło się, gdy natrafili na opuszczone obozowisko, którego lokator - zapewne - padł ofiarą jakiegoś lokalnego drapieżnika. A że nie walczył? Może siedział do późna w nocy i zdrzemnął się nad ranem? Złapany podczas snu nie miał szans na stawienie oporu. Wszak opancerzonemu gadowi dość trudno zrobić krzywdę gołymi rękami. A może to czarodziejka pozbyła się swego kompana? W każdym razie wiadomą rzeczą było, iż jednego z towarzyszy Laugi już nie muszą szukać. Widać było, że miejsce do bezpiecznych nie należało, ale posiłek można było ze spokojem zjeść, więc Daveth zabrał się za jedzenie. Nie zapomniał również o Laurze. |
19-03-2020, 11:22 | #48 |
Reputacja: 1 | Post wspólny - Cicho wszędzie, pusto wszędzie - powiedział Daveth, zaglądając do namiotu, gdzie wśród zmiętolonego posłania znalazł… zakrwawione rękawiczki, oraz kawałek mydła. Widok niewątpliwie zasmucił krasnoluda, który załadował bełta do kuszy i zaczął się rozglądać po pobojowisku. Oto bowiem natknęli się na czyjeś obozowisko, podróżników którzy zginęli bezimiennie. I nikt o nich pamiętać nie będzie. No chyba, że Olgrim znajdzie jakieś ślady. Notatki, zwoje, pamiętniki. Dlatego też zaczął badanie od plecaka zaglądając do niego. Znalazł tam zawiniątko z solonymi rybami, pęk kluczy, bukłak wody, słoneczny pręcik, i stronicę wyrwaną z księgi czarów, zawierającą chyba opis jakiegoś zaklęcia? Amaranthe ani do namiotu ani plecaka zaglądać nie miała zamiaru. Zamiast tego skupiła się przy ognisku. Badać śladów tego, co zajęło się poprzednim mieszkańcem obozu, nie miała ochoty, wydawało się to zwyczajnie zbyt niebezpieczne. - Odpoczywamy tu najdalej godzinę, i idziemy dalej? - Spytała Tropicielka, rozglądając się po towarzystwie. Carys omiotła spojrzeniem obozowisko, nie paliła się jednak by przeszukiwać pusty namiot czy grzebać w pozostawionych rzeczach. To pozostawiła komuś innemu. - Nie jest to najlepsze miejsce na obóz - odezwała się do Villema wskazując głową dziwne ślady. - To nie ślady smoka. Nie wiem co je mogło zostawić. Ale to chyba to coś porwało nieszczęśnika, który rozbił ten namiot. - Wylazło z wody i do niej wróciło - powiedział Daveth. - Pewnie jakiś krokodyl - dodał. - Za godzinę ruszymy dalej - odparł na pytanie tropicielki. - Niech się wypowie na ten temat specjalistka - zaproponował Olgrim wskazując na Caistinę. - Bo po prawdzie, żadne miejsce tutaj nie wydaje mi się szczególnie bezpieczne. A tu chociaż odwalono kawałek roboty za nas. Półelfka spojrzała zdziwiona na Krasnoluda. - Nie powiedzieliśmy właśnie, iż odpoczywamy godzinę, a później ruszamy dalej? - powiedziała, przyglądając się uważniej Olgrimowi. - Ty nadal wczorajszy, czy jak? - Wyruszamy… ale zawsze możemy wrócić, gdy zacznie się ściemniać i nie znajdziemy lepszego miejsca na odpoczynek. Poza tym to Daveth tak rzekł, a tutaj panują raczej republikańskie zasady niż jednowładztwo. Więc… może za godzinę - stwierdził kapłan pakując żywność i wodę oraz słoneczny pręcik i pęk kluczy. Przez chwilę przyglądał się stronicy szepcząc coś pod nosem i wodząc wzrokiem po literach smoczego pisma w poszukiwaniu czegokolwiek co nie było zaklęciem.- Mag nie pozwoliłby sobie na taką dewastację księgi. Więc może to bandyci?- Podszedł do Fiaghruagach i podsunął jej kartkę. -Co ty o tym sądzisz, panno Carys. Co ci ta strona mówi? - To zaklęcie ze szkoły transmutacji- odpowiedziała Carys po chwili, jakiej potrzebowała na przestudiowanie podsuniętej przez kapłana kartki z księgi zaklęć. - Niezbyt skomplikowane. - Myślę że bardziej ci przyda niż mnie. Wy magowie lubicie przepisywać czary do swoich ksiąg.- rzekł krasnolud pozostawiając czarodziejce zwój. - Dziękuję bardzo- Odpowiedziała uprzejmie czarodziejka, przez chwilę przyglądając się zapisanej kartce. Kapłan zaś spojrzał na Laugę współczując jej straty towarzyszy. Nie odezwał się do niej jednak, ani nie podszedł. Wyglądała bowiem, albo udawała jedną z tych twardych kobiet co taka tragedia nie łamie i pocieszenia nie potrzebują. Silną duchem, co koso patrzy na tych co okazują im współczucie. Kobietę szlaku. Zresztą ich pierwsze spotkanie było… niefortunnie. Od strony gołego krasnoludzkiego zadka. Nie takich widoków oczekuje się po przewodniku duchowym. Więc… uznał, że jeśli sama będzie potrzebowała porady duchowej, to się do Olgrima sama zgłosi. A widząc, że rycerz szykuje się do romantycznej wieczerzy z czarodziejką, uznał że to akurat dobry pomysł. Przerwa na posiłek im się przyda. Wprzódy jednak zabrał się za łopatę i pospieszne pochowanie szczątków owego Shina. Na szczęście dołek wielki być nie musiał. Następnie sięgnął po fiolkę, by poświęcić ziemię i szeptem odmówił modlitwę do Dugmarena Jasnyego Płaszcza, aby łaskawie było pośrednikiem prośby Olgrima do bóstwa opiekuńczego Shina o spokój jego duszy po śmierci. Co by jako duch się nie błąkał po tym padole. Dopiero po tym rytuale mógł się zabrać za posiłek w towarzystwie (przede wszystkim) Amaranthe, przed wyruszeniem w dalszą drogę.
__________________ I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny. |
21-03-2020, 21:55 | #49 |
Reputacja: 1 | Widok opuszczonego obozowiska był przytłaczający. Niedokończony posiłek. Porozwalane rzeczy. Opustoszały namiot. To wszystko doskonale wpisywało się w ponury krajobrazy bagien. Carys z lekkim zażenowaniem przyglądała się jak jej towarzysze przeszukują to ponure miejsce, które stało się jeszcze bardziej ponure gdy Caistina przyniosła nogę, ludzką nogę, a Lauga rozpoznała częśćciała swojego towarzysza. W tamtej chwili czarodziejka bardzo współczuła półelfce. Co prawda nie wiedziała czy zażyłości jaka łączyła Laugę i nieszczęśnika, którego obozowiska właśnie oglądali była taka jak łączyła ją samą i Villem, czy może dopiero co poznali się. Niemniej jednak musiała jakoś odczuć tę stratę, nawet jeżeli na pierwszy rzut oka nie widać tego było. Z razu też nie Carys posłała spojrzenie w kierunku młodego Adlerberga . I jakoś tak lżej jej się na duszy zrobiło. Villem był koło niej i nawet przygotował dla nich miejsce na posiłek. - "Kochany Villem" - pomyślała czarodziejka przyglądając się temu co robi rycerz. Gdy wszystko było już gotowe usiadła, a gdy i on spoczął koło niej przesunęła się bliżej. Spokój posiłku w tym jakże nie spokojnym miejscu przerwał nagle kapłan, który wśród pozostawionych przez tragicznie zmarłego towarzysza Laugi znalazł kartę z księgi zaklęć. I z ową kartą pojawiła się przed Carys. Zrozumiałym było, że to właśnie do niej zwrócił się z pytaniem o zawartość stronicy. Gdy otrzymał odpowiedź zostawił czarodziejce stronicę. Nie chcąc być nieuprzejmą Carys przyjęła podarunek mimo iż jej to zaklęcie posłużyć nie mogło. Reszta posiłku upłynęła w spokoju. Oboje z Villemem wymienili się uwagami na temat tego co tu zastali. A gdy przyszła pora na wymarsz, Carys uparła się, że to ona sprzątnie i zapakuje rzeczy do skawy, a przynajmniej że pomoże w tym. Wszak rycerz całość sam rozpakował.
__________________ - I jak tam sprawy w Chaosie? - zapytała. - W tej chwili dość chaotycznie - odpowiedział Mandor. "Rycerz cieni" Roger Zelazny |
23-03-2020, 20:45 | #50 |
Wiedźma Reputacja: 1 | Wysokie Wrzosowiska Godzina czasu w opuszczonym obozowisku szybko zleciała, nie pozostało więc nic innego, jak udać się w dalszą wędrówkę po bagniskach, szukając tego przeklętego smoka… znów więc przyszło się zmierzyć z naturą, z zimnem wody, odczuwalnej poprzez buty, ze zmęczeniem, z tuzinem innych, wielce prostackich, lecz w takich warunkach uciążliwych, i często i poważnych sprawach. Caistina znalazła wiele śladów obecności gada. Wszystkie jednak były przynajmniej dzień stare, więc szanse na odnalezienie celu pozostawały małe… nie należało się jednak tak łatwo zniechęcać, nikt nie mówił przecież, że to będzie miły i łatwy spacerek. Byli jednak na tropie, byli na dobrej drodze. ~ Olgrim o mało się nie utopił. Stanął po prostu nie tam gdzie trzeba, po czym wpadł pod wodę, i tyle go było widać… na szczęście go szybko wyłowiono, a Krasnal nic ze swojego sprzętu nie zgubił. Wszystko skończyło się więc na kilku złorzeczeniach i paru śmiechach, a sam brodacz wyschnął naturalnie w ciągu dwóch godzin wędrówki. Gorzej jednak było z Amaranthe. Początkowe uczucie lekkiego zimna, wywołanego częstym brodzeniem w wodzie w kozaczkach, powoli - lecz systematycznie - stawało się coraz bardziej uciążliwe. Nie, jej obuwie nie przeciekało, jednak Bardce od ciągłego kontaktu z wodą przez cienki materiał butków zaczęły puchnąć stopy, sprawiając coraz więcej problemów z chodzeniem, jak i narastającego bólu… …. Jakiś czas później, oczom wędrowców ukazały się ruiny sporego zamczyska, pośrodku cholernych bagien. No tak, kiedyś tu ponoć nie było chyba bagnisk, kiedyś tu był zwyczajny teren, i rozciągało się jakieś-tam królestwo… a tak przynajmniej co bardziej oczytani słyszeli o tym jakieś opowiastki. Takich budowli mogło tu być sporo. - Za dwie, trzy godziny, zacznie się ściemniać, powinniśmy rozejrzeć się za miejscem na obóz - Powiedziała przewodniczka - Opuszczone zamczysko również byłoby dobrym miejscem, a nawet lepszym niż nocleg na otwartym terenie, wybór jednak jest wasz... ~ - O nie… o nie, nie, nie! - Caistyna nagle zrobiła się nerwowa na widok truchła sarny. Dryfowało ono w wodzie, i było jakieś takie dziwnie wysuszone, ledwie sama skóra i kości. Mało kto wiedział, czy to był normalny stan rzeczy… w kilku miejscach zabulgotała jednak woda. - Cholera jasna! Cholera jasna! - Półelfka dobyła sejmitara, rozglądając się po najbliższym terenie - Walczcie sukinkoty! Walczcie o swoje życie! - Krzyknęła do towarzystwa, a co niektórzy już poważnie… zgłupieli. Ale tylko na dwie sekundy. Wielkie, dorównujące rozmiarami Krasnoludowi Pijawki, wypełzły z błota i wody, kłapiąc swoimi obrzydliwymi zębiskami, gotowe wgryźć się w coś soczystego. Daveth odpędził się od intruza, chcącego użreć go w nogę. Carrys miała już mniej szczęścia, i świństwo wgryzło się w jej nogę… nie mając zamiaru puścić! A kolejna maszkara już pełzła również w jej kierunku. Jedna z pijawek zaatakowała i Villema, ale zęby kontra blacha zbroi niewiele dały radę. Amaranthe odskoczyła od atakującego ją przeciwnika, unikając zębisk, a od boku pełznął już kolejny chętny… W pobliżu Olgrima i Laugi również pojawiły się te obrzydlistwa, szukając potencjalnych ofiar. *** Komentarze za chwilę
__________________ "Nawet nie można umrzeć w spokoju..." - by Lechu xD |