Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 09-03-2020, 13:49   #46
Marrrt
 
Marrrt's Avatar
 
Reputacja: 1 Marrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputację
Odkąd przekazali młodzikowi konie, podróż przez bagna zrobiła się nieco uciążliwa. A i fakt, że tylko nieco, mogli zawdzięczać przewodniczce, która fachowo wiodła ich przez bezdroża udzielając cennych porad i wskazówek, na które sami by żadną miarą nie wpadli. Przy kwiatkach to i trochę zabawy nawet z tym mieli. Rycerz z zatkniętym przez Carys kwiatem w napierśniku wyglądał jakby iście się ku turnieju sposobił, a do pogodnej czarodziejki kwiaty z natury pasowały i właściwie wszystkie które nazrywali z Villemem prosiły się o zaplecenie w jej rude włosy. Co jednak oboje rozbawiło w tym wszystkim to ukwiecone Lauga i pani Trannyth. Obie poważne kobiety o zaciętych twarzach przystrojone jak na kupalnockę miały w sobie coś co zapewne ich praktycyzm nie pozwalał im dostrzec. A jak wspomnieć w jakich słowach Lauga relacjonowała krwawą bitwę z barbarzyńcami, to kącik ust sam się unosił. Z sympatią jednak gdyż mimo oschłości i prostego języka rodem spod strzechy, Lauga nie robiła wrażenia osoby równie zgorzkniałej co pani Trannyth.
Tylko trochę mniej rozrywki dostarczył okrutnie wymęczony pijaństwem krasnolud, który cierpiał w milczeniu na kucu przyozdobionym przez Carys i Villema jak na karnawał.

Pojawienie się Davetha, który okazał się zmiennokształtnym, oraz panny Amaranthe, podniosło nieco ocenę tych dwojga w oczach Villema. Znaczyło, że jednak tak całkiem misji za nic nie mieli. Co z resztą wkrótce sam czas rozstrzygnie.


Starcie z gnollami udzieliło rycerzowi kilku ważnych lekcji.
Pierwsza była taka, że gnolle to rasa rozumna, która pomaga swym pobratymcom w potrzebie.
Drugą, że nie jest to rasa specjalnie bystra i atakuje nie bacząc na swoje możliwości względem wroga.
Trzecie w końcu, że bagien trzeba się wystrzegać nie tylko przez wzgląd na ich potwornych mieszkańców, brak pitnej wody, kryjówki, czy natrętne owady. Trzeba się wystrzegać gdyż nigdy nie wiadomo, czy za którymś razem nie wróci się z nich takim jak pani Trannyth.

Owinięty materiałem zdobyczny topór wylądował w sakwie przechowywania, a oni mogli ruszyć dalej podpierając się zgodnie z radą gnollowymi oszczepami. A że grunt istotnie robił się nieprzyjemny, rycerz zawsze znajdował się blisko Carys by służyć jej ramieniem, na którym mogłaby się wesprzeć, czy dłonią by odciągnąć jakąś zaczepnie wystającą gałąź. Ze zdziwieniem też oboje odkryli, że wrażenie z chodzenia po bagnie jest podobne do tego podczas morskiej żeglugi. Podłoże się buja i pod wpływem kroczenia naprzemiennie unosi i opada jakby pod dywanem z mchu było morze wody. Niedługo później znaleźli pierwszego towarzysza panny Laugi. A raczej to co z niego zostało.


Rycerz uznał, że dziwnym by było by coś porwało pana Shinę, a ten nie stawiał oporu. Postanowił poszukać jakichś śladów walki, czy krwi, ale nie znalazł zupełnie niczego co by na to wskazywało.
- Pani Trannyth, widzi tu w obozowisku pani coś co by mówiło, że doszło tu do jakiejś walki? Albo, czy zwierz ów był dwu, czy czteronożny? Nie dalej niż 5 godzin temu był późny ranek. Próżno więc sądzić, że potwór zaskoczył ofiarę we śnie… Możliwe że przybył po coś co już było martwe. Pan Shina mógł sposobić się do śniadania gdy ktoś go zamordował, okradł z kosztowności i pozostawił…
Przeżyć potyczkę ze smokiem i zginąć pożartym przez potwora z bagien… Przewrotny los bywał wprawdzie okrutniejszy, ale rycerz poczuł żal dla nieszczęśnika na taką myśl. Na szczęście Laudze ów Shina nie był chyba specjalnie bliski, bo półelfka ze spokojem wyjaśniła co o tym sądzi.
Wzruszył ostatecznie ramionami nieprzekonany swoim gdybaniem, po czym widząc, że zanosi się na dłuższy postój wyciągnął z ekwipunku koc i rozłożył go na suchszym skrawku ziemi, z dala od rzuconej niedbale nogi. Wyciągnął również z sakwy spakowane w chusty podpłomyki, ser i suszone jabłka, które przygotował im nieuprzejmy karczmarz i owinięte w płótno dwa kielichy na wino. Po chwili biwak był gotowy.
Poczekał aż Carys usiądzie jako pierwsza po czym sam spoczął obok niej biorąc się za odkorkowanie wina.
Biorąc pod uwagę wszechobecne kumkanie żab, rechotanie ropuch i to, że owady owszem bzyczały, ale nie gryzły odstraszone kwiatami, było tu naprawdę urokliwie.
 
__________________
"Beer is proof that God loves us and wants us to be happy"
Benjamin Franklin
Marrrt jest offline