Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 10-03-2020, 22:15   #25
kanna
 
kanna's Avatar
 
Reputacja: 1 kanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputację


- Robin Carmichell - kobieta wyciągnęła rękę na przywitanie.
- Owen Morris - mężczyzna niedbale odwzajemnił gest.
- Nie mam pretensji o incydent, zdziwiłam się, Blake nie bywa - nie bywał - porywczy… To mój kuzyn, od strony matki. - konfabulowała gładko. - Znamy się od dawna, dowiedziałam się o hospitalizacji i przyjechałam, nie spodziewałam się, że znajdę go na Pana oddziale.
Ordynator tylko przytakiwał, a Robin uśmiechnęła się, smutno.
- Jestem pewna, że nie będzie miał nic przeciwko temu, żeby mi pan opowiedział o jego stanie.
- To zależy - mężczyzna westchnął. - Czy może pani potwierdzić to pokrewieństwo jakimiś dokumentami?
Robin zatroskała się.
- Mam prawo jazdy, oczywiście i numer ubezpieczenia… ale nie mam pojęcia jak miałabym udowodnić pokrewieństwo. Może po prostu zapytamy Blake’a?
Ordynator pomachał długopisem w powietrzu. Wyraźnie kombinował jak szybko spławić niewygodną kobietę.
- Nawet gdyby potwierdził, wciąż obowiązuje mnie regulamin.
Robin zacisnęła wargi , wyraźnie niezadowolona. Odetchnęła głęboko.
- Dobrze, poproszę o wgląd w regulamin. Moim zdaniem nie ma sposobu , aby udowodnić , że jest się czyjąś krewną. Czy wola pacjenta w tej sprawie nie powinna być decydująca? A gdybyśmy żyli w związku partnerskim też bym nie miała do niego dostępu ? Ani prawa do informacji?
Zapanowało długie milczenie, zaś napięcie było wyczuwalne niemal fizycznie. Doktor Owen spoglądał na rozmówczynię zza oprawek okularów jakby stanowiła medyczną anomalię, którą trzeba możliwie szybko wyciąć. Robin uśmiechała się miło wbijając spojrzenie w ordynatora.
- Mówię tylko, że dbamy o prywatność naszych pacjentów - rozłożył ręce. - No ale już dobrze. Będę z panią szczery. Czeka mnie dużo papierkowej roboty i mam ważniejsze sprawy na głowie. Pani spotka się na pięć minut z kuzynem, a gdyby ktoś pytał o dzisiejszy… wypadek, wtedy powie pani, że było to głupie nieporozumienie. Możemy się tak umówić?
- Jaki wypadek? - Robin uniosła brwi, wyraźnie zdziwiona. - Kuzyn podszedł się przywitać. To wszystko. Być może Pana personel źle zinterpretował sytuację. - wstała. - Dziękuję za pomoc i zrozumienie. Gdzie znajdę Blakea?
- Zaraz kogoś zawołam - Owen wstał od biurka i przeszedł gabinetem, aby wyjrzeć na zewnątrz.
Przez długą i dość niezręczną minutę siedzieli naprzeciwko siebie. Kiedy wreszcie pojawił się znajomy kobiecie sanitariusz, ordynator chłodno pożegnał się z Robin i wrócił do swojej dokumentacji.


Carmichell nie pozostało już nic innego, jak podążać za pracownikiem. W dwójkę wyszli na oddział i razem zmierzyli przez wąski, obskurny korytarz. Skręcili jeszcze kilka razy, przez co łatwo było stracić orientację. Ta część szpitala pełna była zresztą wąskich przejść, które zmierzały w dziwnych kierunkach, niczym myśli samych pacjentów. Wkrótce potem dwójka stanęła przed zamkniętymi drzwiami z metalową kłódką. Towarzysz Robin znalazł właściwy klucz i otworzył celę Blake’a, zatrzymując kobietę jeszcze na chwilę.
- Gdyby pojawiły się jakieś problemy, proszę krzyknąć. Będę tutaj cały czas.
- Dobrze, dziękuję.


Przepuścił ją do środka, a oczom behawiorystki ukazało się niewielkie pomieszczenie o surowych ścianach. Stało tutaj jedynie proste łóżko oraz zamykana szafka. Skrępowany pasami Blake leżał na brudnym materacu i spoglądał gdzieś w sufit.
Robin podeszła powoli. Stanęła tak, żeby mężczyzna mógł ją dobrze widzieć, bez odwracania głowy.
- Blake? - chciała przyciągnąć jego uwagę.
- Słyszę cię, moja droga - jego twarz ani trochę nie zmieniła wyrazu.
- Poznajesz mnie? - darowała sobie uprzejmości.
Przełknął z trudem ślinę i przytaknął jej.
- Wierz lub nie, ale wiedziałem o tobie jeszcze przed naszym spotkaniem.
Kiwnęła głową.
- Mamy wspólnych znajomych?
- Można tak powiedzieć, choć czasem już sam nie jestem niczego pewien.
Blake powoli obrócił głowę i spojrzał w kierunku szafki.
- Nie mamy wiele czasu. Otwórz ją proszę.
Podeszła do mebla i otworzyła drzwiczki.
- Mówisz, że tu są.. Kto?
- Nie wiem, ale są związani z korytarzem. Może to te same istoty, o których śnimy?
Uwadze Robin nie uszedł fakt, że Blake, choć na pewno czymś nafaszerowany, zaczął mówić całkiem opanowanym tonem. Tymczasem nachyliła się i zajrzała do otwartego schowka. W środku leżało kilka osobistych przyborów typu grzebień czy szczoteczka. Dalej zalegały zawinięte w rulon kartki. Carmichell wzięła je do ręki i rozwinęła. Przedstawiały szkice rozmaitych statków, płynących po wzburzonym morzu.
Przejrzała szkice.
- Mówiłeś, że byłeś żeglarzem, tak? - dopytała. - Dlatego chciałeś, żebym je zobaczyła?
- W tym rzecz. Nigdy nie żeglowałem, byłem artystą i chyba tylko malowałem statki - mężczyzna mówił powoli, najwyraźniej zebranie myśli kosztowało go olbrzymi wysiłek. - Musisz uważać na to co mówię. Nawet ja nie mam pojęcia ile sobie wymyśliłem.
Odetchnęła głęboko.
- Skąd.. - szukała słów. - Skąd wiesz o moim śnie? Nikomu o tym nie mówiłam..
Blake po raz pierwszy posmutniał. Być może w jego oku zajaśniała na chwilę jakaś łza.
- Zbliżam się do końca korytarza. We śnie. Podobno wtedy człowiek na krótki czas widzi i rozumie znacznie więcej. A potem… - z powrotem odwrócił głowę.
Nie do końca pojmowała jego słowa. Ale wyczuwała głęboki smutek. Podeszła do łóżka i dotknęła dłoni mężczyzny w pocieszającym geście. Wiedziała, że ich czas się kończy.
- Mogę Ci jakoś pomóc? Coś zrobić? Ten znak… ma jakieś znaczenie?
- Znak? - wzrok Blake’a znów uciekał gdzieś na bok. - Ah, ten. Płomień w oku. Nie mogę sobie dokładnie przypomnieć, ale był ważny.
Starszy mężczyzna zaczął szeptać do siebie niezrozumiałe słowa. Robin czuła, że znów go traci, a wszystko wcześniej było tylko chwilowym przebłyskiem świadomości. On chyba również na swój sposób zdawał sobie z tego sprawę. Blake użył ostatnich sił, aby wydukać jeszcze kilka zdań.
- Podążajcie za symbolem - jego źrenice nagle poszerzyły się. - Ty i nowe osoby w mieście. Dobrze słyszysz. Mówiłem ci, że wiele widzę nawet wśród tych ścian. Dla mnie jest już za późno, ale nie jesteś w tym sama - mówił z coraz większą pasją. - Tylko nie idźcie do końca korytarza…
Robin zacisnęła palce na dłoni mężczyzny, jakby próbując zakotwiczyć jego uciekającą świadomość w rzeczywistości.
- Czy wiesz… dlaczego to wszystko się dzieje? - zapytała jeszcze. - Znasz kogoś, kogo mogę dopytać.
Mężczyzna próbował odpowiedzieć, lecz coś paraliżowało jego myśli oraz mowę.
- Jeden z nich. Jest tutaj - szepnął wreszcie.
W tym samym momencie również Carmichell poczuła dziwny chłód oraz czyjąś obecność. Powoli odwróciła się, lecz ujrzała jedynie sanitariusza. Gdzieś umknął jej moment, kiedy wszedł do pomieszczenia.
- Powinna pani już iść - usłyszała.
- Tak - odpowiedziała. - Oczywiście.
Postarała się złapać spojrzenie Blacka. - Gdzie? - zapytała bezgłośnie, samymi wargami.
Twarz mężczyzny sugerowała jednak, że myślami jest już gdzieś daleko. Pacjent leżał prawie nieruchomo i tylko jego klatka piersiowa opadała i wznosiła się miarowo.
Ścisnęła palce mężczyzny.
- Tam mi przykro… - powiedziała cicho wpatrując się w odległą, pozbawioną świadomości twarz mężczyzny. - Do widzenia.
Odwróciła się powoli, przesunęła spojrzeniem po twarzy sanitariusza - zapamiętując rysy - a potem po fartuchu, w poszukiwaniu plakietki z imieniem i nazwiskiem. Dopiero teraz zwróciła uwagę na ten mały szczegół. I nic dziwnego, ponieważ biały identyfikator zlewał się z ubiorem pracownika. Nazywał się Morgan Conway.
- Kiepsko z nim, co? - kobieta spojrzała sanitariuszowi w oczy. - Ordynator nic mi nie chce powiedzieć… - zawiesiła głos.
Wyszli na korytarz. Mężczyzna o imieniu Morgan zamknął drzwi i dopiero wtedy spojrzał na Robin.
- Jeśli szef nie chce mówić, ja tym bardziej pani nie pomogę. Mogę powiedzieć co sam widzę. Choroba szybko postępuje i nie robiłbym sobie nadziei.
Pokiwała głową, jakby przyjmując do wiadomości jego słowa. A potem dopytała:
- Jak długo on tu jest? Ktoś go dowiedział ?
- Bywa tu jakiś chłopak. Chyba jego syn.
Zaciekawienie zalśniło w oczach kobiety.
- Nie wiedziałam, że ma rodzinę… jakoś się nie zgadało .
- Cóż, Blake miał pracownię, nad którą mieszkał. Podejrzewam, że tam trzeba szukać młodego. A teraz pani wybaczy, ale mam swoje obowiązki - mężczyzna wymownie spojrzał na Robin.
Kobieta wsunęła rękę do kieszeni i wyciągnęła 20 funtów
- To taki… datek na fundusz wspierania pacjentów i personelu. Na pewno macie coś takiego. - podała pieniądze sanitariuszowi.
- Coś się znajdzie - odpowiedział z lekkim uśmiechem.
Odwzajemniła uśmiech.
- Zna pan może adres tej pracowni?
- To było gdzieś na Dorvan Street. Taki budynek z niebieskim szyldem. Na pewno pani znajdzie.
Pokiwała głową.
- Miłego dnia. - powiedziała i skierowała się do wyjścia z oddziału. Poszła odebrać swojego psa.

W drodze do weterynarza uznała, że syn Blacka będzie miał pierwszeństwo przed zwariowaną staruszką.
 
__________________
A poza tym sądzę, że Reputację należy przywrócić.
kanna jest offline