Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 11-03-2020, 23:52   #48
Zombianna
Elitarystyczny Nowotwór
 
Zombianna's Avatar
 
Reputacja: 1 Zombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputację
Współwinni zbrodni: Perun

Życie bywało przewrotne do szpiku kości, potrafiąc zadziwić człowieka w chwili, gdy myślał, że nic już nie jest w stanie go zaskoczyć. Zawsze trzymało w zanadrzu coś, czym zagrywało, niczym pokerzysta asem, w najmniej spodziewanym momencie, wytrącając z równowagi całą okolicę. Widok trupów i jatki w jaką zmieniło się obozowisko na skraju drogi nie było czymś niezwykłym, biorąc pod uwagę nocną pogoń, Swann spodziewała się podobnego widoku, choć może gdzieś w głębi serca liczyła, że przeżył ktokolwiek. Może Bishop wydający się najbardziej zdeterminowany i ogarnięty w sztuce przetrwania, skoro dożył tak sędziwego wieku w jednym kawałku. Spodziewała się Scorpiona, idącego po trupach i nie patrzącego na pozostałych - liczącego jedynie na swoje własne życie.
Zamiast znajomych twarzy, brunetce ukazał się widok wprawiający w konsternację, która sprawiła, że zamarła między krzakami jałowca, mrugając jakby liczyła na zniknięcie zwidów koło ogniska. Mruganie jednak nie pomogło, tak samo uszczypnięcie nie odegnało mary…
to co widziała było realne. Niezwykłe, dziwne, niepokojące i prawdziwe.

Cztery ciała nakryte kocami, schowane przed ludzkim okiem i przygotowane… do pogrzebu. Cholernego pogrzebu wyprawianego przez nieznajomą, młodą dziewczynę, kopiącą zapamiętale dół w ziemi zaraz obok połamanego szałasu.
Kim była, co tu robiła? Dlaczego pochylała się nad trupami, poświęcając im czasu oraz uwagę plus własne siły, by pochować w ziemi i aby zwierzęta nie rozwlekły ich ciał po najbliższej okolicy.

Na jej miejscu Ophelia zebrałaby co cenniejsze i odeszła, nie marnując czasu na puste, idealistyczne bzdury, takie jak choćby człowieczeństwo. Zwykła, międzyludzka empatia nakazująca sprawić bliźniemu odpowiedni pochówek. Nie jej cyrk, nie jej małpy.
Nie jej zobowiązania.

Brunetka raz jeszcze prześlizgnęła spojrzeniem po zwłokach. Cztery sztuki, w obozie zostawili piątkę… czyli ktoś przeżył. Lub był zbyt zmasakrowany, aby dało się go pozbierać inaczej niż szufelką. Ewentualnie potworne psy wywlekły nieszczęśnika gdzieś dalej, aby zeżreć go kawałek po kawałku. Tylko skąd wzięła się ruda kopaczka i czy była sama?
Szło się przekonać raptem w jeden sposób.

Naciągając kaptur na głowę, Ophelia ruszyła do przodu, stąpając ostrożnie aby nie zdradzić swojej pozycji trzaskiem łamanych pod butami gałązek. Skradanie w lesie zawsze stanowiło wyzwanie, o wiele większe niż podkradanie do kogoś w mieście. Tutaj pozycję mogło zdradzić cokolwiek ukrytego pod rozmiękłą ziemią i w zielonym, z pozoru miękkim mchu. Wyminęła kępę jałowców, kierując się po łuku aż do rozwalającej się ściany gnilni. Co parę kroków przystawała, nasłuchując, lecz prócz rudzielca przed sobą, nie widziała śladów innego życia w okolicy. Podjęła więc cichy marsz, zachodząc cel od tyłu, a gdy znalazła się pięć metrów od niego, kucnęła przygarbiona, opierając kolbę karabinu o ramię i z premedytacją odbezpieczyła broń. Powietrze przeszył ostry, metaliczny trzask zamka.
- Łapy do góry - warknęła, biorąc plecy w białym podkoszulku na cel - Bez gwałtownych ruchów. Kim jesteś i co tu robisz. Mów.

Ludzki głos nie był tym, czego ruda się spodziewała. Zatopiona w niewesołych myślach, zmęczona i z zaciśniętymi zębami, skupiała się na pracy, zapominając o innych celach niż opuszczenie łopaty, przydeptanie jej butem, nabranie ziemi i wywalenie błocka z dołu na bok. Słysząc warkot za plecami podskoczyła, wydając z siebie zduszony pisk. Metal saperki stuknął o kamienie, gdy ona wedle rozkazu uniosła ręce na wysokość ramion.
- Jestem lekarzem - wydyszała pospiesznie, stając bez ruchu - Proszę, nie strzelaj.

Za jej plecami Swann zmrużyła oczy, przygryzając wargę. Rozejrzała się szybko na boki, lecz ich głosy nie ściągnęły niczyjej uwagi. Na razie. Licząc że Alex ją kryje, została na widoku.
- Grabarzem albo hieną - prychnęła oschle - Pytałam coś ty za jedna i co tu robisz. Gdzie twoi funfle?

- Funfle? - lekarka powtórzyła rozkojarzona i tylko pokręciła głową - Nie… nie ma tu nikogo, jestem sama. Znaczy… tutaj jestem sama. Myślałam, że… tylko…

- Skup się
- Ophelia przerwała jej - Ilu was jest? Gdzie reszta?

- M-mam na… jestem doktor Rhem, obudziłam się… wczoraj, w lesie. Sama. N-nie pamiętam… nie pamiętam jak się tu znalazłam.
- wyduszała szybko, nie chcąc nadszarpywać cierpliwości obcej z bronią. - Amnezja… której przyczyn nie znam. W nocy usłyszałam… walkę. T-tutaj, ci ludzie… walczyli z… nie mam pojęcia co to było, jakiś rodzaj psa, tylko wystawionego na długotrwałe działanie silnego promieniowania… ekspozycja na nadmierne dawki promieniowania w następstwie wypadków radiacyjnych daje efekty… - odchrząknęła, opuszczając głowę, ale nie ręce.
- Zmutowana fauna, resztki tego co udało się zabić zrzuciłam tam w dół - ruchem karku wskazała lej. - Ci którzy tu obozowali zostali zaatakowani, przeżył… przeżył jeden - mówiła dalej - Był w ciężkim stanie, potrzebował operacji… ale udało się. Żyje i jest niedaleko.. tak myślę. Pewnie śpi, musi odpoczywać. Chyba z pół godziny stąd, ale trochę błądziłam, nie za dobrze orientuję się w terenie.

- Który, jak wygląda? Dlaczego nie przylazł to z tobą? -
brunetka uśmiechnęła się pod nosem. Tak oto znalazł się ich piąty trup, mieli komplet. Żałowała, że nie ma obok niej Sebastiana. On z pewnością od razu owinąłby sobie małolatę wokół palca i ta sama wyśpiewałaby wszystko co chciałby wiedzieć, w pokojowych, przyjaznych warunkach, a tak zostało rozmawiać po ofkowemu.
- Gdzie odeszły te kundle, widziałaś je teraz za dnia? Albo coś innego żywego?

- Przecież mówiłam, jest w ciężkim stanie, do tego po dosyć poważnej operacji. Odłamki przebiły mu opłucną i pokiereszowały jeden z płatów płuca, musiałam go rozcinać. Teraz potrzebuje spokoju i odpoczynku
- Rhem zamknęła oczy, powtarzając raz jeszcze najważniejsze szczegóły - Mówił, że nazywa się Scorpion, Hegemończyk… taki brunet w średnim wieku. Nie wiem gdzie odeszły psy, uciekły… znaczy te, które przeżyły, ale większość padła. Albo przestraszyły się wybuchu, nie wiem. Ich behawiorystyka jest dla mnie zagadką. - wzruszyła nerwowo ramionami. - Nie, za dnia… za dnia widziałam tylko Scorpiona i teraz… teraz słyszę ciebie. Z kim mam przyjemność?

- Zmarnowałaś zapasy i czas na tego leszcza
- Ophelia zignorowała pytanie, przekrzywiając po ptasiemu głowę. Może rzeczywiście miała przed sobą lekarza, a z pewnością jajogłową, co dało się poznać po ciężkostrawnym bełkocie i używaniu słów niezrozumiałych dla przeciętnego zjadacza kurzu Pustkowi. Znów przez głowę przeleciał brunetce pomysł ze schwytaniem żywcem jednego z potwornych psów. Ta cała Rhem chyba się przyda. Opuściła karabin, klękając jednym kolanem na ziemi i opierając kolbę tuż przy nim.
- A teraz co, bawisz się w wykopki? Było zawinąć gamble i wracać… właśnie. Gdzie się zamelinowaliście?

Shirley wzięła głęboki wdech, zgrzytając zębami. Momentalnie zrobiła się blada i wpatrywała się ze złością w krzaki naprzeciwko.
- Lekarz ma tylko jedno zadanie: wyleczyć chorego. Jaką drogą tego dopnie, jest rzeczą obojętną. To mój obowiązek: pomagać tym, którzy tego potrzebują i nie pytać kim, ani skąd są. Wszyscy jesteśmy ludźmi, wojna i dewaluacja wartości społecznych tego nie zmienią - powiedziała chłodnym tonem, walcząc z całych sił aby nie warczeć - Tak samo jak powinno się pochować umarłych, nie godzi się aby gnili jak… jak zwykła padlina. Nie powinni tu dziś umrzeć, nie zasłużyli… nie zasłużyli na taki koniec. Każdy człowiek, nawet najskromniejszy,zostawia ślad po sobie,jego życie zahacza o przeszłość i sięga w przyszłość. - odetchnęła powoli zanim dokończyła - Znalazłam starego busa, tam się zatrzymaliśmy.

Swann dała się młodej wygadać, choć im więcej słyszała, tym jej lewa brew wyżej wędrowała na czole. Albo ruda robiła sobie z niej żywcem jaja, albo należała do wymierającego gatunku naiwnych, ślepych idealistów. Oby druga opcja okazała się tą właściwą. Idealistami łatwiej manipulować.
- Gdzie masz broń?

- W płaszczu - krótka odpowiedź i ruch głowy w odpowiednim kierunku - W kieszeni. Przy sobie nie mam nic, i tak ciężko się kopie. Nie potrzeba dodatkowego obciążenia.Poza tym gdzie niby miałabym ją schować? - popatrzyła w dół po żonobijce i leginsach - Chyba że liczyć saperkę jako broń białą, wtedy tak, mam jedną pod ręką.

- Zdziwiłabyś się
- Ophelia odpowiedziała rozbawiona, uśmiechając się krzywo pod nosem. Tym razem podarowała sobie komentarz o bezsensownych pracach, zamiast tego dodała - Odwróć się i opuść ręce, ale bez głupich numerów. Nie lubię strzelać do ludzi jeśli nie muszę, więc nie dawaj mi do tego powodów, doktorko.

- D… dobrze
- Rhem z ulgą puściła luźno drętwiejące już łapy, a potem powoli odwróciła się do źródła głosu. Widząc kucającą sylwetkę z karabinem posłała jej ciepły uśmiech.
- Dobrze cię widzieć, przez chwilę myślałam, że mam już omamy i po prostu wariuję. Uznasz pewnie że to mało stosowne, jednak… mimo dość niestandardowych warunków cieszę się mogąc cię poznać. Powiesz jak ci na imię… i znasz Scorpiona?

- Taa… spotkaliśmy się
- brunetka wstała, otrzepując błoto z kolana. Broń przewiesiła przez plecy, następnie unosząc dłoń na wysokość piersi i wykonując przywołujący gest.
- Jestem Ophelia.
 
__________________
Jeśli w sesji strony tematu sesji przybywają w postępie arytmetycznym a strony komentarzy w postępie geometrycznym, prawdopodobieństwo że sesja spadnie z rowerka wynosi ponad 99% - I prawo PBFowania Leminkainena
Zombianna jest offline