Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 13-03-2020, 00:04   #49
Mi Raaz
 
Mi Raaz's Avatar
 
Reputacja: 1 Mi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputację
Blondynka, brunetka i ruda spotykają się na cmentarzu...

Morgan była zaskoczona. Zaskoczona tym jak mało wiedziała o ludziach. Posterunek był dla niej bezpiecznym kloszem. Wspólny wróg jednoczy. Trzeba było ufać innym, polegać na innych. Tymczasem ludzie wśród, których się znalazła zdawali się tego nie rozumieć. Jakby nigdy nie zaznali gniewu maszyn.

Gdy zbliżały się do obozu Alex zamarła. Było zbyt cicho. Ich grupa robiła hałas. Rozmawiała. Kłóciła się. Przygotowywała posiłki. Opatrywała rany. Wszystko to daje dużo więcej hałasu niż rytmiczne przerzucanie łopaty.

Przełknęła głośno ślinę, gdy Ophelia zniknęła jej z oczu. Nie ufała jej. W dodatku dziewczyna spała z nożem co budowało jeszcze większą nieufność. A teraz zniknęła w ledwie sekundę po tym jak Alex odwróciła. Miała więc za towarzyszkę socjopatkę z nożem, która potrafiła znikać między drzewami na pstryknięcie palcem. W ciemności biegała szybciej niż zmutowane psy, a w deszczu wspinała się na szczyty najwyższych drzew. Nic dziwnego, że za faceta znalazła sobie mięśniaka, który łamie drzewa. Innych najpewniej zabiła gdy próbowali od niej uciec.

Szła powoli odgarniając gałęzie. Nie chciała, żeby jakieś złamanie gałązki czy nagłe plaśnięcie błota zdradziło jej położenie. Kątem oka dostrzegała ślady pseudopsów. Kilkanaście. Może więcej. Z pewnością to sprawdz gdy już wyjdzie z tych chaszczy.

Wtedy usłyszała Swan, która celowała w rudowłosą. Poszło jej to całkiem sprawnie. Alex odwróciła się i wycelowała ze swojego miejsca w środek klatki dziewczyny ze szpadlem. Słuchała rozmowy z uwagą patrząc na jej twarz. Uśmiechała się myśląc o tym co dzieje się w głowie jej towarzyszki gdy słyszała przesłanie o lekarzach, którzy muszą pomagać. Czuła, że polubi tę rudą. Zwłaszcza gdy ta dotarła do fragmentu o dewaluacji wartości społecznych.

W końcu na znak Ophelii wyszła z krzaków odgarniając liście. Świadoma braku zagrożenia ze strony nowej dziewczyny zabezpieczyła broń i schowała do kabury.

- Ja jestem Alex Morgan - wygolona blondynka w swoim płaszczu kontrastowała z Shirley w podkoszulku jakby były co najmniej z dwóch różnych światów. Jej wzrok niemal natychmiast padł na ślad krwi w błocie i smugę pozostawioną przez ciągnięte ciało. Jedyną, która szła gdzieś w las.

- Scorpion może chodzić? - Blondynka od razu przechodziła do istotnych kwestii. Ona, podobnie jak Rhem nie widziała innej opcji niż zabranie go ze sobą.

- Doktor Rhem… po prostu Rhem. Dużo was tam jeszcze siedzi w zaroślach? - ruda uśmiechnęła się blado do kolejnej nowej znajomej. Chrząknęła, schylając się po szpadel. Skoro nikt nie strzelał, wypadało wrócić do pracy.
- Każdy dłuższy spacer będzie dla niego obciążeniem - przyznała wbijając łopatę w ziemię i przydeptując jej rant butem - Nie mam pojęcia gdzie jesteśmy i ile zajmie zanim wydostaniemy się na tereny powszechnie uważane za cywilizowane. Takie, gdzie da się uzupełnić zapasy medykamentów - popatrzyła na blondynkę krótko - Moje zapasy nie są z gumy… ale coś jeszcze tam mam. Dam radę go naszprycować aby przeszedł kawałek, tylko potem będzie mało zdatny do użytku. Przynajmniej dobę powinien spać, zregenerować się. Stracił dużo krwi, cud że przeżył - westchnęła - Wspominał że się rozdzieliliście, znaczy on i… ci stąd. Mówił o - zmarszczyła czoło - Kimś, kto poszedł przodem, to wy? Jak dałyście radę przeżyć? Wataha skupiła się na ataku tutaj? Co tu się do jasnej cholery dzieje?

- Szybko biegamy. Przynajmniej niektórzy z nas - popatrzyła na Ophelię. - Mamy kilka godzin marszu do starego domu, w którym się zatrzymaliśmy. I nie… nie ma śladów cywilizacji w okolicy.
Morgan rozglądała się po okolicy, tak jakby była tu pierwszy raz. Albo, jakby próbowała dokładnie określić co się zmieniło.
- Byłaś sama w czasie tego ataku? Nie ruszyły na ciebie? - co jakiś czas zerkała na rudowłosą.

Lekarka zacisnęła usta, kopiąc w ciszy przez dobrą minutę, może nawet półtorej, zanim nie zgrzytnęła zębami.
- Usłyszałam w nocy odgłosy walki, byłam sama, a walka to zwykle ludzie… nieważne jacy, ale skoro są w trakcie konfliktu zbrojnego, na pewno dojdzie do ofiar, poszkodowanych… tak sobie tłumaczyłam. - ze złością wbiła szpadel w ziemię i nadepnęła go - Kiedy tu dobiegłam żył tylko Scorpion i jeden siwy facet, walczyli w zwarciu. Dopadły ich, jak pozostałych. Te stwory - znowu zgrzytnęła zębami - Były zbyt zajęta kąsaniem, aby zwracać uwagę na okolicę… wiele padło, zostało ich kilka. Skupione w jednym miejscu, tam gdzie żywi. Mogłam czekać aż ich zagryzą, wyskoczyć i próbować je odgonić… albo wyeliminować, z tym że kiepski ze mnie strzelec - nachyliła się, a potem z rozmachem wywaliła z dołu łopatę ziemi - Ale miałam granat. Te których nie rozerwało, padły ogłuszone. Dobiłam je rewolwerem. Ten starszy… kiepsko rzucam.

- Nie da się ukryć - do rozmowy włączyła się Swann, parskając do pozostałych znad leja wyłożonego zmutowanymi zwłokami. Splunęła na nie.
- Ale nie od tego masz być, nie? - rzuciła rudzielcowi rozbawione spojrzenie - Składasz, leczysz, pomagasz. Od bicia są tępe narzędzia, od strzelania też. Mów lepiej skąd przyszłaś, ile tu jesteś, w tym lesie? - wróciła uwagą do dołu - Sprawdzałaś trupom kieszenie?

- Masz jeszcze jakąś łopatę? - dodała do serii pytań Alex. - Im szybciej to skończymy, tym szybciej będziemy mogły ruszać.

Rhem zacisnęła szczęki, milknąc na drugą, długą chwilę podczas której nie przerywała kopania. Dobry i zły glina, dwa podejścia do człowieka i dwie odmienne nie tylko wyglądowo osoby. Obie pod bronią, więc wyrażanie na głos opinii sprzecznych odpadało. Chwilowo.
- Od wczoraj - powiedziała powoli, między sapnięciami. Pot znowu wstąpił jej na czoło, oddech zaczynał się rwać - Nie wiem… skąd… przyszłam. Obudziłam się… już tutaj… w lesie. Sama… przed burzą. Tak, sprawdzałam… szukałam… czegokolwiek… żeby wyryć… na nagrobku… zamiast Jane Doe i Jon Doe. Łopata… jest jedna, przykro… mi.

Od strony brunetki doleciał wesoły rechot. Szybko jednak zniknął, na jej twarz zaś powróciła powaga.
- Masz instynkt hieny mała, gratuluje. Może to przeżyjesz - rzuciła w lekarkę krótkim spojrzeniem, nim nie przeszła przez resztki obozu, klękając obok zapasów.
- Sporo - gwizdnęła przez zęby, oglądając górę gambli z każdej strony. W ich sytuacji każda pojedyncza pestka i rzemień zwiększały szanse na dociągniecie do granicy lasu, a potem ku zgniłej cywilizacji Zasranych Stanów.
- Będzie problem z zabraniem się na jeden raz, chyba że weźmiemy to sposobem, ale i tak… ciężko to widzę - skrzywiła się, podnosząc łuk Soroki - Tego śmiecia od razu walimy w dół, nie ma sensu zbierać gówien. Cięciwę zdejmiemy, przyda się. - wstała, odrzucając broń i otrzepując ręce - Masz jeszcze granaty, mała?

Alex podeszła bliżej do Rhem. Ściągnęła płaszcz i rzuciła go obok ubrań rudowłosej. Nie trafiła, więc opadł na ziemię, co blondynka skwitowała przekleństwem. W końcu odwróciła się znów do lekarki. Alex została w bluzie, która nadal była wilgotna po poprzednim wieczorze.
- Idź, pokaż jej co znalazłaś, a ja cię zmienię.

Ruda głowa pokiwała na zgodę, chociaż z początku patrzyła na blondynkę z wielkim zdziwieniem, które szybko przeszło we wdzięczny uśmiech.
- Dziękuję… - sapnęła, przekazując szpadel i roztarła bolące dłonie. Pokracznie wytoczyła się z dołu, robiąc miejsce i przysiadła na pryzmie ziemi, dysząc ciężko. Jednak praca fizyczna nie była tym, do czego przywykła.
- Tak… mam jeszcze jeden - odpowiedziała Ophelii - Ale… w busie. Zostawiłam plecak… i swoje rzeczy… ze Scorpionem. Dajcie mi proszę… chwilę. Tylko… chwilę.

- Ja pierdolę - wyrwało się brunetce na kolejne rewelacje. Skrzywiła się, wzdychając ciężko, jakby ktoś położył jej na barkach ciężar całego świata. Beztroska doktorki zwalała z nóg, w końcu nie ma to jak zostawić cały szpej i broń obcemu idiocie, o którym wie się tylko tyle, że jest kawałem buca i chuja, bo dziewczyna nie sądziła, aby Scorpion porzucił swój czarujący sposób bycia.
- Na przyszłość - mruknęła, ściągając plecak i położywszy go na kocu obok sprzętu, rozpoczęła przetrząsanie fantów. - Nie pozbywaj się łatwo tego, co masz przy sobie. Nigdy nie wiesz co się przyda i w jakiej sytuacji.

Alex zważyła łopatę w ręce, po czym zaczęła kopać. Potrzebowała tego. Prostej i powtarzalnej czynności. Żeby nie myśleć. Nie potrzebowała wspomnień poprzedniej nocy. Przerzucała ziemię i błoto. W głowie składał jej się pewien plan. Rudowłosa lekarka potwierdzała jej przypuszczenia. Wybuch granatu przegnał stwory również tutaj. Potwierdziła się jej teoria. Mieli szansę.
Saperka z błotem przerzucała kolejne sterty piasku. Raz za razem. Alex mimo długiego marszu nie była zmęczona. Robiła to z wprawą grabarza. Po chwili zaczął ją męczyć pot spływający po ciele i zaczęła rozumieć dlaczego rudowłosa była ubrana tak a nie inaczej.

- Tak… może i tak - Rhem oparła plecy o ziemię, kładąc się na pryzmie w pół pionie - Wy macie szczęście, obudziłyście się razem, w grupie. Ja za bardzo nie miałam… możliwości wybrzydzać - parsknęła krótko - Dużo was, czy tylko wy dwie zostałyście? Potrzebujecie zmiany opatrunków?

- Nie - doleciało od strony Swann.

Kolejne porcje gleby wylatywały z dziury. Alex czuła, że musi odsapnąć dużo szybciej niż robiła to Ruda. Poprawiła bluzę na sobie ciągnąć ją lewą dłonią na dekolcie kilka razy i wpuszczając nieco powietrza.
- Te stwory zdają się mocno czułe na hałas. Czy masz może coś poza granatami czym można narobić nieco hałasu? Albo może znalazłaś coś u nich - delikatnym ruchem głowy Alex wskazała na ułożone równo obok siebie ciała. Ściszyła też nieco przy tym głos.

- Pokrywki od garnków się liczą? - lekarka pokręciłą głową - Widziałam broń, zapasy, trochę ubrań… a nie - uniosła się trochę, spoglądając na pogrupowane bagaże - Jest coś, czym da się narobić hałasu… tylko w proszku, w kawałkach. Wpierw wypadałoby to zmontować w całość - wzruszyła ramionami - Race, granaty hukowe, bomby rurowe… wszystko domowej roboty. Tyle że zrobienie tego trochę zajmie, nie zrobię ich tutaj, pośrodku drogi i w błocie. Jeśli chodzi… - zatchnęła się, żeby westchnąć zaraz potem - Zapas leków też mieli, szkoda… nie powinno to się tak skończyć - na koniec spojrzała na trupy.

Brew Alex powędrowała w górę oceniając dziewczynę w podkoszulku. Lekarka zaskakiwała coraz bardziej.
- Pokrywki od garnków to ciekawy pomysł - Morgan lewą ręką odgarnęła włosy z twarzy - Ale te granaty hukowe i race to mnie zaskoczyły. Myślę, że w naszej miejscówce damy radę to zrobić. Tylko trzeba będzie wszystko przenieść. To… i Scorpiona.
Przy tych słowach Alex spojrzała znacząco na Ophelię. Wiedziała dobrze, że brunetka uznałaby go za nieprzydatnego. A to go skreślało. Pamiętała słowa Wyrwidrzewia. Coś o “łasce szybkiej śmierci”.
- Jakieś pomysły? - zarzuciła saperkę na ramię czekając na reakcję dziewczyn.

- Możemy spróbować zrobić nosze - Rhem podrapała się brudną ręką po nosie, zostawiając na nim ślad ziemi. Kolejny - Albo przeczekać do wieczora i wtedy iść. Lub lepiej do rana, aby spokojnie przespał noc zanim narazimy go na podobny spacer.

- Eeee - mina Morgan wyrażała poziom jej zaskoczenia. Opuszczona szczęka i kilkukrotne mruganie oczami. Dłuższa pauza przed wypowiedzią i dziwne spojrzenie. Jakby leżąca przed nią rudowłosa lekarka powiedziała właśnie, że Ziemia jest płaska. Lekarka, która do tego momentu cały czas rosła w oczach dziewczyny z Posterunku.
- Słuchaj… - wzięła głęboki oddech, jakby miała właśnie oświadczyć, że Święty Mikołaj jest kłamstwem małej dziewczynce. - Bo widzisz… - pokręciła głową jakby sama nie wierząc w to co musi powiedzieć. - Właśnie kopiemy groby tym, którzy chcieli tu przetrwać noc.

- Nie będziemy nikogo ciągnąć ani nieść - Swann w końcu wstała, otrzepując jedną rękę o spodnie. W drugiej trzymała toporek szamana, oglądając jego ostrze i policzek, szukając szczerb albo uszkodzeń - Do wieczora wszystkie jesteśmy zabunrkowane bezpiecznie w naszej melinie, siedząc i grzejąc się przy kolacji, przy okazji przeglądając co kto bierze z tych wszystkich gratów. Taki jest plan - wskazała toporkiem na zapasy - Pierdolicie jakbyście się na wczasach znajdowały, więc przypomnę - przeniosła uwagę na okoliczne drzewa, przyglądając się uważnie niższym gałęziom. Siekierę za to oparła trzonkiem o ramię - Nie wiem jak Rhem, ale my obudziliśmy się pośrodku pierdolonego cmentarza. Mamy dziury w pamięci, nie wiemy co, kto i jak nas tu wywalił. Dookoła aż po horyzont ciągnie się tylko ten zjebany las, a patrzyłam z wysoka. Nic, tylko drzewa i mgła - zatrzymała się przy trzecim z kolei obserwowanym pniu, stukając w niższą gałąź stalowym obuchem.
- Nie mamy pojęcia gdzie jesteśmy, ani ile zajmie wydostanie się stąd. Dookoła nie ma żadnego jadalnego zwierzaka… kurwa nie ma innego życia oprócz nas - splunęła - I tych zmutowanych skurwysynów które goniły nas po drodze, a tutaj zrobiły rzeź. Po zmroku, jak się kurwa mać zrobiło ciemno… chuj wie jak działają. To mutanty - splunęła ponownie, robiąc nagle skręt ramion i tułowia. Świsnął topór, błyskawicznie wbijając się w pień przy upatrzonej gałęzi - Mam paskudne wrażenie, że co zostanie poza schronieniem na noc, zdechnie. Szczególnie że w okolicy jest też coś wielkiego co chodzi jak człowiek na dwóch łapach. Chodzi razem z psami, coby było zabawniej - wzięła drugi zamach, rozległo się echo tępego uderzenia.
- Chcecie ulżyć sumieniu, pomyślcie w ten sposób... jak wam to ma pomóc spać spokojnie - warknęła, uderzając trzeci raz, aż gałąź odpadła. Wtedy też brunetka wzięła się za drugą, z drzewa obok - W końcu typ padnie, nie wytrzyma tempa, a my nie będziemy czekać aż raczy jebaniec wyzdrowieć. Zejdzie na zakażenie, gorączkę, albo głód, bo wkrótce zostaniemy i będziemy głodować. Zabierając go ze sobą skazujemy chujka na ciągłe cierpienie, aż do chwili gdy nie da rady iść. Będzie jak ta tam… jak ta bladź miała - kiwnęła głową na cztery trupy - Ta chora. Zatrzymali się i zostali bo niedomagała. - łupnęła w drzewo, tym razem gałąź odleciała po jednym uderzeniu. Kobieta za to odwróciła się do reszty frontem.
- Chcecie kurwa tak skończyć? Przyjrzyjcie się, tylko dokładnie. Tak to będzie - wskazała siekierą zwłoki - Wszyscy tak skończymy jak zaczniemy pierdolić się w tańcu jakbyśmy były w środku Nowego Jorku i z każdej strony mogły liczyć na pomoc. Tak. Kurwa. Nie. Jest - prychnęła, schylając się po gałęzie.

Słuchając Ophelii ruda pochyliła głowę, zaciskając mocno dłonie na kolanach. W odpowiednim momencie spojrzała na ciała przykryte kocami.
- Wy idźcie, ja z nim zostanę - wypowiedziała powoli, nie odwracając wzroku od martwych - Przeżyjemy do rana, to po nas wrócicie. Nie przeżyjemy, zabierzecie nasze rzeczy i tyle. Nie będziemy nikomu zawadzać, ani narażać. To moja wina, że tam leży pocięty, nie zostawię go.

Morgan mogła wiele powiedzieć, ale na pewno nie to, że zaskoczyła ją reakcja Swan. Zamknęła na moment oczy zastanawiając się jak do niej dotrzeć. Problemem było to, że one naprawdę pochodziły z dwóch różnych światów. Zdawały się mówić dwoma różnymi językami.
- Cóż… wychodzi na to, że nie wrócimy do domu z lekarką. Ona jest przydatna - wskazała podbródkiem na rudowłosą.
- A co do Scorpiona, to nawet nie mogąc chodzić będzie mógł strzelać. Dziś spokojnie przed zmrokiem z nim dojdziemy do reszty. W chacie i tak musimy przeczekać jakiś czas. Mamy zapasy.
Rzuciła saperkę w błoto i wyszła z dołu. Prawą ręką wskazała na zebrane fanty.
- Kurwa, mamy więcej zapasów niż możemy unieść. Jesteśmy mądrzejsi. Przetrwaliśmy wczorajszą noc. Wiemy co odstrasza te gówna. Cholera wie gdzie jest jakaś cywilizacja. I co? I zostawimy jednego z naszych? Już raz to przeszliśmy. Zostawiliśmy ich wczoraj. Może mieliby szanse? Mamy ich nie mniej na sumieniu niż ruda. Ale do tego trzeba mieć sumienie, prawda?
Zacisnęła szczękę patrząc na brunetkę.


Post popełniony przeze mnie oraz Peruna i Zombiannę
 
__________________
Wszelkie podobieństwo do prawdziwych osób lub zdarzeń jest całkowicie przypadkowe.

”Ludzie nie chcą słyszeć twojej opinii. Oni chcą słyszeć swoją własną opinię wychodzącą z twoich ust” - zasłyszane od znajomej.
Mi Raaz jest offline