Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 13-03-2020, 02:43   #170
Pipboy79
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 46 - 2519.VIII.13; popołudnie

Miejsce: Ostland; Kalkengard; brama południowa
Czas: 2519.VIII.13 Backertag (4/8); południe
Warunki: jasno, umiarkowanie; pogodnie, chaos i hałas bitwy


Tladin



Plan Tladina był całkiem dobry. Zablokować sobą, swoim toporem i tarczą przejście w głąb budynku, ku wyższym kondygnacjom, korzystając z różnych wąskich gardeł aby przeciwninik nie mógł wykorzystać swojej przewagi liczebnej. Tak, całkiem dobry był ten plan. Tylko, że przeciwnik miał go pod ogonem.

Topór Tladina zbił ostrze włóczni nacierającego zwierzoczłowieka z małymi różkami na czole. Był w lepszej pozycji bo półczłowiek musiał walczyć stojąc na schodach co przy mobilnej walce na pewno mu nie pomagało. Zresztą zaraz przy drugim czy trzecim machnięciu topór z impetem trafił w odsłonięty bark zwierzoczłowieka i bez trudu przedarł się prawie do mostka krusząc i miażdżąc po drodze kości, tętnice i mięśnie. Stwór zawył boleśnie i dla obu stron było wiadome, że jego los już jest przesądzony. Ale nawet jak chciał się wycofać to nie mógł bo na wąskich schodach niezbyt było jak się minąć a miał za plecami swojego rogatego towarzysza. Uciekając tylko wystawiłby się na cios w plecy od krasnoludzkiego wojownika. Więc mimo śmiertelnej rany został i walczył dalej pewnie licząc na ocalenie z rąk swoich towarzyszy.

A ocalenie nie było wcale takie odległe. Widząc, że w niezbyt szerokich schodach może walczyć na raz tylko jeden z nich rogacze okazali się całkiem pomysłowi. Najpierw jeden i drugi odbili się od schodów, bez trudu wskakując na barierki schodów i już byli na piętrze! Jeszcze tylko musieli przejść przez te barierki ale to była prościzna!

A Tladin nic nie mógł wskórać bo chociaż rzeczywiście zakończył żywot pierwszego napastnika kolejnym ruchem topora to jego towarzysz zwinnie przeskoczył nad zsuwającymi się po schodach zakrwawionymi zwłokami i ruszył na przeciwnika skutecznie wiążąc go walką. Teraz Tladin nie miał za bardzo jak się wycofać z walki bez ryzyka otrzymania ciosu w plecy. Zresztą zwierzoludzie byli znacznie szybsi od niego. A kolejne wąskie gardło to były schody prowadzące na strych. Tylko korytarz jaki do nich prowadził biegł obok tych dwóch co właśnie przeskakiwali przez barierki.

Bardzo szybko więc Tladin został otoczony przez trójkę ryczących napastników. Nacierali z furią nie ustępując ani na chwilę. Na szczęście chociaż droga na górne kondygnacje była wolna a Tladin nie mógłby ich powstrzymać to skoncentrowali się na nim i żaden nie pobiegł na górę.

Walka była szybka i brutalna. Prawie od razu Tladinowi udało się zranić tego który wybiegł na niego ze schodów. Maczuga tamtego stwora z dziwnym pyskiem w kształcie ptasiego dziobu nieszkodliwie świsnęła ponad ramieniem krasnoluda zaś to ramie śmiało wrażyło mu topór w trzewia. Ptasiodzioby zawył boleśnie gdy topór zgrychotał mu miednicę. Ale jakoś ustał na swoich kopytach i dalej próbował chociaż wspomóc swoich towarzyszy w próbach zgładzenia krasnoluda.

To im się jednak nie udało. Topór sprawnie wyrąbał sobie wolną drogę. Raz odciął lewe ramię topornika wbijając się mu głęboko w żebra. Tamten zawył boleśnie i odskoczył w tył poza zasięg ciosu toporem. Prawie kolejnym ruchem tladinowy topór sieknął po trzewiach tego trzeciego. Stal zgarnęła ze sobą tak te trzewia jak i łuk szkarłatnej posoki. A powracający ruch prawie rozpołowił tego słaniającego się już co wcześniej oberwał już raz zaraz po wyjściu ze schodów. Zwierzoczłowiek zabeczał po raz ostatni i padł w konwulsjach na podłogę. Dwaj jego towarzysze ledwo już stali na nogach więc widocznie mieli dość bo salwowali się ucieczką w dół schodów które dopiero co tak zwinnie przeskakiwali.

Tladin zyskał chwilę na złapanie oddechu. Może dlatego usłyszał, że chałas na ulic nieco zmienił brzmienie. Słychać było ludzkie krzyki. Ale nacechowane radością zwycięstwa. Gwar bitwy też jakby na moment przycichł. Było nawet słychać co głośniej wrzeszczących rannych co do tej pory zagłuszały odgłosy walki.



Karl




Karl razem z Oscarem próbowali oderwać kolejny fragment poszycia dachu. Tym razem poszło chyba trochę łatwiej. A może to tak tylko się wydawało młodemu szlachcicowi. Znów musieli podejść do krawędzi dachu dźwigając tą oderwaną dechę i ciskając ją na dół. Ale znów z podobnym skutkiem jak poprzednio. Decha która mogła chociaż na chwilę przygnieść jakiegoś przeciwnika, może nawet zranić czy zabić stuknęła o bruk jednym końcem po czym gruchnęła resztą swojej długości zabijając co najwyżej jakieś pająki na chodniku czy trupy poległych.

Gdy Karl uniósł głowę z tej ulicy zorientował się, że na dachu po przeciwległej stronie ulicy też chyba się zorientowali w nadciągających grupkach dachowcu. Ten co miał kuszę próbował stanąć w miarę stabilnie na tym skośnym dachu, wycelował i strzelił. Bełt pomknął przed siebie ale chyba realnego efektu nie było.

Za to na dole dojrzał jak z budynku na dachu jakiego stali we dwóch wybiega Thorsten. Tylko tam niżej, na poziomie ulicy. Podbiegł do skołowanej trójki towarzyszy, złapał jednego za ramię i zaczął jednocześnie pewnie wrzeszczeć do nich i pokazywać na dach i ciągnąć do siebie. Bo tamci spojrzeli prosto na dach na Karla i Oscara po czym dali się zaprowadzić ćwierć glacy w stronę parteru budynku. Widać było z góry jak cała czwórka rusza z powrotem w kierunku wejścia.

Za tuż obok toczyła się zażarta walka. Oddział setnika Nucci przeformował się by sprostać nowemu zagrożeniu. Front który pierwotnie był zwrócony do ulicy prowadzącej w głąb miasta teraz stał się flanką. A flanka frontem. Większość żołnierzy była zwrócona tyłem w kierunku budynku na jakim stał Karl. Przed chwilą było nieciekawie gdy na ową flanę spadła z impetem nowa grupka zwierzoludzi tnąc, rąbiąc i siekąc zaskoczonych żołnierzy. Dołączyli do ogarów które już zmagały się z ich kolegami.

I w tym krytycznym momencie wreszcie wyrżnięto resztki tej pierwszej grupki rogaczy więc większość oddziału mogła zwrócić się ku nowemu zagrożeniu. Teraz mimo zamieszania i sporych strat przewaga liczebna imperialnych wojowników zrobiła swoje. Najpierw odepchnęli a potem zaczęli spychać kurczącą się pod naporem mieczy, szabel i toporów grupkę kopytnych aż ich resztki nie zdzieżyły i dały tyły czmychając przez okna, drzwi i dziury a przy okazji znikając Karlowi z pola widzenia. Kompania uniosła w górę broń aby wykrzyczeć swoją radość i triumf w tej pierwszej potyczce w tej bitwie.

Z góry Karl widział, że chyba dalej większość kompanii jest cała a przez to, że wchodziła do walki prawie pojedynczymi żołnierzam to spora część z nich nie brała jeszcze udziału w starciach. Ale widział też, że straty były zauważalne. Nie był pewny czy ktoś ocalał z pierwszych dwóch szeregów. Podobnie jak widział świeże ciała w okolicy bramy, tam też iluś z nich musiało polec

Ale chociaż na karczemną skalę to była wielka bitwa i właśnie odtrąbiono by zwycięstwo jednej ze stron a do tego tej właściwej to jednak w skali bitwy była to niewielka potyczka. Mogło podnosić na duchu, że pomimo zauważalnych strat okazała się zwycięska dla ostlandzkiej strony. Ale to była dopiero przygrywka.


---




Tladin i Karl



Z punktu widzenia dachu przerwy właściwie nie było. Z perspektywy ulicy mogło to pewnie wyglądać na odwrót przeciwnika. Ale z tamtej perspektywy nie było pewnie widać tych kicających, zwinnych kształtów jakie hycały po dachach. Wyglądało, że kopytni mają identyczny plan na walkę przy bramie jak imperialni: obsadzić strzelcami dachy i prażyć z nich w stronę wrogich wojowników na ulicy. Co prawda tych dachowców było względnie niewielu. Może z tuzin. Zbliżali się rozproszeni jak jakaś skacząca tylariera czy wachlarz stopniowo z różnych stron zbliżając się do bramy. Takie siły za bardzo nie mogły zagrozić całej kompanii czy innym oddziałom. Ale obecnie ich jedynym realnym przeciwnikiem i celem było ledwo kilku ludzi na dwóch dachach z czego łącznie mieli ze trzy sztuki broni zdolnej odpowiedzieć coś na dalszy zasięg.

Ale i na ulicy wojownicy setnika Nucci nie próżnowali. Jednooki bandyta podzielił swoje siły. Większość kompanii była już za barykadą. Z połowę ustawił w żywy kordon oddzielający wrogie natarcie od barykady z wozów a drugą połowę posłał właśnie do gwałtownej rozbiórki tej barykady. No i dostali posiłki. Przez bramę zaczęli się wyhylać pierwsi włócznicy w pstrokatych albo brunatnych kaftanach. Też wyglądało na raczej lekką piechotę. Ci próbowali ze swojej strony rozbić tą barykadę albo przepełznąć na drugą stronę. Powstało zamieszanie gdy ludzie zdawali sobie sprawę, że zbyt długo sami nie będą i przeciwnik wkrótce się zjawi.

- Wieża! Oczyścić wieżę! - przez pole bitwy dał się słyszeć czyjś rozkazujący głos. Dwie drużyny dziesiętników ruszyły z każdej strony wieży aby wziąć jej obsadę szturmem. Z przeciwnej strony, zza murów dał się słychać charakterystyczny świst pierzastej śmierci. Łucznicy musieli stać gdzieś w pobliżu murów ale za nimi więc nie było ich widać nawet z dachu. Ale było słychać ich pracę. Dzięki temu nieco przydusili rogaczy na wieży pozwalając obu drużynom milicji wbiec po schodach i zacząć szturm. Zwierzoludzie jednak zamknęli się w wieży i trzeba było rąbać drzwi czym się tylko dało aby wedrzeć się do środka.

No i oczywiście w końcu zaczęły pojawiać się większe oddziały rogatego wroga. Starcie lekkich sił dało czas większym oddziałom na zmobilizowanie się i dotarcie na pole walki. Kocie łby stukały gdy kopytni po nich maszerowali a czasem nawet biegli. Ci mieli już wyraźnie zwierzęce łby i rogi. Prawie każdy dzierżył jakąś broń ręczną i tarczę. Zbliżali się przy wtórze dziko wyjących piszczałek i waleniu w prymitywne tamtamy. Ale zanim starcie się wznowiło na tej kamienistej drodze i tak pełnej trupów po wcześniejszych i obecnych walkach zaczął się pojedynek strzelecki na dachu i zabawa w podchody. Z czego imperialni mieli do dyspozycji łuk długi i zwykły na jednym i lekką kuszę na drugim dachu. Z dachowców może co drugi miał jakiś łuk ale chyba prawie każdy miał coś co wyglądało na włócznie czy oszczep. Ci nie wahali się skorzystać z tego, że łucznicy szyją do grupki ludzi na dachu i śmiało przeskakiwali z dachu na dach coraz bardziej skracając dystans.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline