Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 14-03-2020, 11:44   #460
Vesca
 
Vesca's Avatar
 
Reputacja: 1 Vesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputację
- Nie dobrze… Musimy ich zmobilizować i zebrać do kupy… Po przeciwnej stronie wyspy, koło wulkanu Hverfjall jest cała tona detektywów. Mamy koniec rozejmu i nie dlatego, że przejeliście Lagunę… Niech… Niech skonsumują co się da i dla bezpieczeństwa, będziemy musieli opuścić Islandię. Postaram się zebrać wszystkich i dostać do Reykjaviku… A ty postaraj się zebrać resztę… Masz kontakt z watahą? Powinni być w okolicy razem z Kaverinem. Nie wiem czy po tamtej stronie wyspy też nie było zasięgu, czy tylko po tej - powiedziała w zadumie.
- Mówili o tym w wiadomościach. Że nie było w Akureyri i aż do Myvatn - powiedział Egelman. - Nie martw się, poradzę sobie z nimi - mruknął. - Zaraz będą na nogach - rzekł, ale coś w jego głosie sugerowało, że to będzie jednak trudne zadanie. - Nawiązałem z nimi kontakt. Zajmowali się waszym samolotem. Nie dopytywałem się. Wiem jednak, że obecnie opiekują się Kaverinem, który wciąż się nie obudził. Założyli mu cewnik i kroplówkę. Niczego tutaj nie skonsumujemy, bo jeziora się nie da… z powodu jego właściwości… Związaliśmy trzech detektywów. Dwóch podaje się za naszych przyjaciół. Trzeci chciał walczyć, ale raczej nie miał czym. Co mamy z nimi zrobić?
- Jak nazywają się ci dwaj, którzy podają się za przyjaciół? - zapytała Harper.
- Wcześniej, kiedy werbowaliśmy ludzi, dwójkę odesłałam do Laguny bo ich poziom PWF, był za wysoki, może to oni… - powiedziała w zamyśleniu.
- Christoph Nielsen i Silvestro Tecla - Egelman był dobrze przygotowany. - Nie pamiętam nazwiska tego trzeciego, nie chciał za bardzo się przedstawiać, więc chyba w ogóle go nie poznałem. Taki chorowity, przynajmniej na pierwszy rzut oka.
- To oni… Pozdrów ich ode mnie i przekaż, że odratowaliśmy część ich znajomych… Ale było ciężko… Weźmiemy ich ze sobą, mam nadzieję, że wypoczęli przez te kilka dni w Lagunie, gdy my byliśmy tu. Tak czy inaczej… Musimy się stąd zabierać. W trybie maksymalnie szybkim Conradzie - powiedziała, po czym usiadła przy stoliku.
- Muszę kończyć… - powiedziała.
- Mam do wykonania jeszcze parę telefonów - dodała.
- Chwilka - rzekł Egelman. - Chcesz, żeby przylecieć do ciebie? - zapytał. - Do Akureyri? Mamy ten wasz samolot, ale jest obecnie w naprawie. My przylecieliśmy zwykłymi liniami lotniczymi i możemy też z nich skorzystać, żeby się do ciebie dostać. Chcesz walczyć tam z detektywami?
- Nie… To my przylecimy do Reykjaviku… Wy macie stamtąd odlecieć… Tak naprawdę, jeśli jest lot z Akureyri, który mogłabym złapać, z obecnymi tu towarzyszami, zabierający mnie z Islandii, gdziekolwiek… To go wezmę. Ogłaszam i zarządzam ewakuację z Islandii. Abort Mission. Kontaktowałeś się z Joakimem? - zapytała jeszcze.
- Tak. Rozmawialiśmy i groził mi, że mnie zabije, jeśli nie zbiorę ludzi i cię nie uratuję. No cóż, nie musiał mi grozić, bo i tak już to robiłem. Ale to nawet całkiem słodkie. Bo wiem, że to nie chodzi o to, że mnie nienawidzi, lecz ciebie… kocha… - zawiesił głos.
Poczuł się niezręcznie, mówiąc o takich rzeczach.
- Dobrze, to rozpraszamy się z Islandii - powiedział Egelman. - Swoją drogą, znaleźliśmy na jednym z tutejszych komputerów bardzo pełną książkę adresową. Znajduje się tam mail każdego detektywa IBPI. Teraz jeśli będziesz chciała do kogoś napisać bezpośrednio, to będziesz miała taką możliwość. Znaczy nie wiem, czy to jest dosłownie pełna książka adresowa, raczej nie. Osiemset pozycji… mimo wszystko… - zawiesił głos.
- Bierzemy… Tymczasem, powodzenia i ewakuujcie się - pożegnała go ponownie. Tym razem rozłączyła się. Musiała zadzwonić do Esmeraldy.
Była jedną z osób, które próbowały się do niej dodzwonić.
- Czyżbyś nie wracała do domu na czas…? - de Trafford zawiesiła głos oschle. - Chcę cię widzieć przy stole wieczorem - powiedziała. - Przygotowałam tyle wykwintnych rzeczy… - dodała, po czym zamilkła na chwilę. - Przepraszam, to z mojej strony najpewniej kompletny brak wyczucia. Myślę tylko o sobie. Co się dzieje? Czemu miałaś wyłączony telefon…? - mimo wszystko Esmeralda czuła się urażona.
- Nie miałam… Człowiek, z którym przyszło nam się tu mierzyć… Wyłączył sieć telefoniczną na niemal połowie Islandii. Ale już wszystko w porządku. Postaram się dolecieć na kolację… Może trochę późną… I nie wiem w jakim składzie… Przepraszam, że się martwiłaś - powiedziała i zerknęła w stronę drzwi do łazienki. Miała nadzieję, że Arthur i Thomas mieli się ok.
- Lepiej, żebyś była na czas, bo zaprosiłam twojego ojca i macochę - powiedziała. - Chciałam poznać tych ludzi. Trzeci brat równie przyleci z małżonką i małym dzieckiem. Byli nieprzekonani, bo to daleka trasa, jednak Mia Douglas nie pozwoliła im spędzić Wigilii samotnie. Rozmawiałam z nią i powiedziała, że chętnie zobaczy, gdzie mieszka jej pasierbica. Zaprosiłam też kilka znajomych, samotnych ludzi i par bezdzietnych… - Esmeralda niewinnie zawiesiła głos.
Jak na Esmeraldę ‘niewinne zawieszenie głosu’ było dość podejrzanym zabiegiem.
- No dobrze… To dużo gości… Świetnie, bardzo mi miło, że zaprosiłaś moją rodzinę… Arthur i Thomas na pewno też się ucieszą… To my postaramy się dostać na lotnisko w jak najszybszym czasie… Zobaczymy się wieczorem… Wesołych świąt Esmeraldo - dodała jeszcze na koniec. Już czuła zmęczenie, na myśl o tym, że całą kolację spędzi w obecności Mii.
- Czy masz ładną sukienkę? Bo kupiłam ci - powiedziała. - Biała, musi być biała. Mam też białe garnitury dla twoich braci. Wszystko musi być białe. Otwieramy też Wielką Jadalnię. Wyobrażasz sobie, jakie tam były pajęczyny…? - zawiesiła głos. - Czasami gubię się, czy to ja byłam ciężko chora, czy może wszyscy w tym domu. Beze mnie nie ma życia, jak się obawiam… - westchnęła.
Alice uśmiechnęła się lekko.
- Nie planowałam jeszcze co ubiorę. Z przyjemnością wdzieję suknię od ciebie - odpowiedziała cieplej, choć nadal słyszalnie zmęczonym głosem.
- Nie znoszę niepunktualności - powiedziała jeszcze i się rozłączyła.
Tymczasem Arthur i Thomas wyszli z łazienki i nieco niepewnym krokiem ruszyli w jej stronę.
- Jeszcze nie zamówiłaś? - zapytał starszy brat.
Kobieta za kontuarem schowała telefon i spojrzała na Alice.
- Przepraszam, że tyle to trwało… - zawiesiła głos. - Moja mama mieszka w Seydisfjordur, to taka wioska na wschodzie Islandii. Martwiła sie, bo są święta, a nie mogła się do mnie dodzwonić już od jakiegoś czasu - powiedziała. - Już wszystko przygotowuję. To polać serniki likierem? - zapytała.
- Chcecie likieru na serniki? - Alice zapytała obu braci…
Ci pokiwali zgodnie głową.
- Mam dobrą, złą i dziwną wiadomość - powiedziała jeszcze, nieco ciszej.
- Za chwilę - szepnął w odpowiedzi Arthur.
Obydwoje wyglądali lepiej. Obmyli twarze i dłonie ciepłą wodą. Niestety ich buty wciąż były przemoczone, reszta ubrań po części również. Jednak krytyczny stan chwilowo przeminął. Zdawało się jednak jasne, że ta dwójka nadawała się jedynie do łóżka, ewentualnie do samolotu powrotnego. Żadne specjalne misje nie wchodziły już w grę.
- Czyli dla wszystkich sernik z likierem. Dla jednego pana kawa i czekolada. Dla pani tylko czekolada. A dla pana…
- Kawa, mocna - powiedział Arthur.
- Czy to wszystko? Dobrze przyjęłam zamówienie? - zapytała.
Alice co prawda chciała dla Arthura czekoladę, ale skoro chciał kawę, to kiwnęła głową.
- Tak dokładnie - zgodziła się i wstała, by podejść i zapłacić. Następną rzeczą, jaką zamierzała zrobić po posiłku, to zamówienie taksówki. Jednak… Co z Abigail… Co z Bee? Były całe? Wybrała na telefonie numer do Barnett. W końcu oddała jej jej telefon.
- A-alice…? - zapytała Bee. - Telefony działają…?! To ty, prawda? Żyjesz…?
Usiedli przy stoliku niedaleko jednego z okien. Arthur wyjął dużo serwetek i próbował wpić nimi wilgoć ze spodni, ale to nie przynosiło zachęcających rezultatów. Westchnął.
- Znowu robi mi się zimno - mruknął Arthur.
- Mi też - westchnął Thomas. - To dlatego, bo nie ma z nami Abby.
- Weź przestań - burknął jego brat w odpowiedzi.
- Żyję… Arthur i Thomas są ze mną… Gdzie jesteś Bee? - zapytała. Starała się nie dekoncentrować teraz słowami braci, ale zarumieniła się, bo znowu przypomniało jej się porno ich trojga. Odwróciła głowę lekko na bok, by tego nie zauważyli.
- Jestem w Fosshotel Myvatn - powiedziała. - Czułam się niepewnie w poprzednim, kiedy dowiedziałam się od Brandona, że wkrótce zjawi się tu tabun detektywów. Powiedziałam więc, że idę po paczkę papierosów, wyszłam i nigdy nie wróciłam. Czuję się jak taki standardowy zaginiony ojciec - zażartowała nerwowo.
Alice westchnęła z ulgą.
- Bee. Jedź na lotnisko. I wsiądź do pierwszego samolotu, który zabierze cię z Islandii w bezpieczne miejsce. Ogłaszam ewakuację Konsumentów z wyspy - poleciła jej.
- Powiedz co się stało… pokonałaś Zolę…? Wypuścił was? Jestem na ciebie bardzo zła, że tak mnie urządziłaś! - powiedziała tonem osoby, która bała się tak naprawdę złościć. - Miałyśmy tam wejść razem. Poczułam się wystawiona do wiatru… jak kompletna debilka… Ale najważniejsze, że z Abby i Thomasem wszystko w porządku… - zawiesiła głos jakby pytająco.
- Nie martw się Bee… Po prostu jedź na lotnisko… Obiecuję, że będziesz mnie mogła ochrzaniać do woli później. Teraz my też musimy się powoli zbierać - powiedziała spokojnym tonem. Nie chciała jej mówić o Abigail.
- Daj mi ich do telefonu… - Barnett miała jednak szósty zmysł. A może po prostu zawsze niepokoiła się i tylko głos znajomych osób mógł ją w pełni uspokoić. A jak nie w pełni, to chociaż częściowo.
- Proszę, to całe zamówienie - powiedziała kelnerka, przynosząc cztery kubki pełne ciepłych napojów, trzy talerzyki oraz miseczkę pełną biszkoptów. - Smacznego - uśmiechnęła się i odeszła.
Arthur zaczął od sernika, natomiast Thomas od kawy.
Alice zastanawiała się.
- Nie mamy teraz czasu Bee. Porozmawiacie sobie jak już się stąd wszyscy wyniesiemy w bezpieczne miejsce poza Islandię. Obiecuję - obiecała. Musiała bowiem teraz wymyślić co zrobić w sprawie Abigail… Nie chciała jej przecież zostawić na pastwę IBPI… Jednak powrót tam byłby samobójstwem. Czy Abby była dość kompetentna, by wykaraskać się z tego sama? Harper miała wyrzuty sumienia, ale nie widziała niestety innej opcji. Zabrała się za sernik.
- Hej, chcesz zrobić mnie tak, jak poprzednim ra...
- Muszę kończyć Bee. Usłyszymy się niedługo. Zasuwaj na lotnisko - powiedziała i rozłączyła się. Musiała zamówić taksówkę.
- Całkiem dobry sernik - powiedział Arthur. - Boże, jak dobrze jest zjeść jedzenie bez obaw, że są w nim psychotropy, ale trucizna, albo Plazma, albo jakieś inne gówno… - zawiesił głos.
Thomas kiwał głową. Rzadko kiedy byli aż tak zgodni.
Alice wyszukała numer taksówek w tym rejonie. Jedząc sernik po prostu zadzwoniła i zamówiła jedną na ich obecny adres… Musiała się zastanowić… Jak dostać się na lotnisko… Co prawda wcześniej wynajmowali samochody, ale Fanny miała klucze do pozostałych dwóch, więc… No cóż, musieli wynająć kolejny, by przejechać na lotnisko. Na pewno były takie do wynajęcia w trasę na odloty. Jennifer została zabrana przez Zairę… Harper miała wrażenie, że jeśli kiedykolwiek jeszcze, to raczej szybko jej nie zobaczy. Zwłaszcza po tym nożu… Napisała też wiadomość do Melody i Jacka, by zabrali Kaverina z Islandii do Anglii. Tam powinien znaleźć się w szpitalu. Nie chciała, żeby został w tym przeklętym miejscu. Wszyscy mieli się wynieść z tej wyspy… I to jeszcze dziś.

***

Abigail Roux trafiła do furgonetki policyjnej. Ciężko było stwierdzić, skąd IBPI ją wytrzasnęło, jednak została do niej wtrącona. Dokładniej rzecz biorąc do celi na samym tyle. Od detektywów oddzielała ją czarna, metalowa siatka. Jednak prawdziwym więzieniem były śmiertelnie niebezpieczne kajdanki wokół jej nadgarstków. Abby nie znała kierowcy, jednak obok niego siedział Egzekutor. Jego kościana zbroja zniknęła. Na tyle czuwało dwóch jego strażników. Znajdował się tu również Brandon. Nie dawał po sobie poznać, że jako jedyny nie chciał zamordować na miejscu Zairy… to znaczy Roux. A może chciał? W tych warunkach Abigail ciężko było zachować optymizm… czy mogła na niego liczyć?
Abby miała świadomość, że wrypała się w straszne gówno. Znalezienie sytuacji, w której będzie mogła zwiać, było bardzo trudne. Zwłaszcza, że to była furgonetka… Gdyby potrafiła stawać się niewidoczna jak Bee, to byłoby świetne… Jednak, ona mogła tylko oszukać psychikę patrzącego, stając się dla niego kimś innym. Mogłaby bez problemu zdjąć z siebie kajdanki, były zapięte na Zolę, nie na nią, więc to akurat nie byłby problem z jej dziewczęcymi nadgarstkami. Jednak… Co dalej? Była zamknięta za kratami w samochodzie policyjnym. To był spory kłopot. Musiała poczekać, aż zabiorą ją w jakieś miejsce, gdzie będzie miała dostęp do wolnej przestrzeni… Choćby przez chwilę. Nawet lotnisko będzie idealne. Tam mogłaby się stać dosłownie każdym... Tylko czy przeżyje do tego momentu? Miała nadzieję, że cierpliwość detektywów była ogromna.
Ich droga nie była znacząco długa. Zmierzali do Dimmuborgir Guesthouse. Abigail ujrzała namioty ustawione przez techników. Zbierano i katalogowano ciała. Musieli pozbyć się farby z mężczyzn i upozorować masowe zatrucie czadem. Wadliwa konstrukcja rur w każdym z domków po kolei? Czemu nie. Patomorfolog i tak zostanie przekupiony, a właściwe rozpoznanie zostanie nadane. IBPI zajmowało się wieloma rzeczami. W tej chwili sprzątali po Zoli, lub też może raczej po sobie… biorąc pod uwagę to, że Zaira został stworzony przez nich. Samochód zatrzymał się w małym korku utworzonym przez szereg samochodów detektywów. Parkowali.
- Powinniśmy cię tak samo urządzić, jak tych biednych ludzi - powiedział Milos. - Może to właśnie zrobimy, skurwysynie.
- Tylko znajdźcie mi ładną partnerkę, jeśli chcecie mnie urządzić tak… - zauważyła Abigail, nim ugryzła się w język. Obserwowała uważnie egzekutora. Zastanawiało ją kto normalny wysyłał tak nagrzanego na bitkę gościa w takie miejsce. Przecież prawdziwy Zola rozniósłby go w drobny mak…
Najprawdopodobniej tak właśnie by było, jednak Abigail nie mogła być tego pewna. Nie znała do końca ani zdolności Egzekutora, ani też Zoli. Gdzie znajdowały się ich granice? Czy byłby w stanie zdezaktywować kajdanki zanim by go uśmierciły? A może prąd by go nawet nie usmażył? Choć Zaira najpewniej nie pozwoliłby założyć ich sobie. Te rozważania i tak nie miały większego sensu, jednak miło było uciec wyobraźnią w inne scenariusze… niż ten, w który Abby znalazła się.

Wreszcie ruszyli do przodu. Zaparkowali.
- Teraz wyprowadzimy cię i zamkniemy w tymczasowym więzieniu. Będzie tam okno, więc radzę ci, żebyś przez nie często, kurwa, wyglądał. Bo błękitnego nieba i drzew ty już w życiu nie zobaczysz… - powiedział Egzekutor.
- Przywykłem, takie macie standardy zakwaterowania - powiedziała płynnie wymyślając ripostę i rozejrzała się. Kto go będzie prowadził? Dokąd dokładnie? Jak duże będzie okno? Może zdoła się nim po prostu wydostać… Knuła.
Tylne drzwi vana policyjnego otworzyły się. Dwóch strażników Milosa wdarło się do środka i mocno złapało ją za ramiona. Zanim zdążyła tak naprawdę jakkolwiek zareagować, pociągnęli ją na zewnątrz. Dostosowali swoją siłę do masywnego i muskularnego ciała czarnoskórego mężczyzny, ale zastosowali ją tak naprawdę na szczupłej dziewczynie. Prawie wyleciała na zewnątrz, jednak uchwyt na jej ramionach pozostawał wciąż silny i nie dał jej się przewrócić. Jej moc działała i nikomu z obecnych nawet przez myśl nie przeszło, że coś było wyraźnie nie tak.

Roux spojrzała na techników i badaczy, którzy przystanęli i spoglądali na nią. Kilka osób podchodziło do niej. Wśród nich spostrzegła młodą, całkiem ładną kobietę o srebrnych włosach oraz czarnoskórą babcię. Podeszły do niej powoli. Młodsza prowadziła ją za rękę, mimo, że ta nie była wcale taka stara. Głaskała ją po ramieniu, jakby chcąc uspokoić. Stanęły przed nim. Żadna nic nie powiedziała. Abby dostrzegła, że starsza pani najchętniej by się rozpłakała, ale była zbyt silna na to, aby zrobić scenę przy takiej liczbie ludzi.
Abigail zerknęła, czy Milos też wysiadł. Właśnie to robił.
- Chcecie mi jakąś dać, może być ta… - rzuciła w typowym, Zolowym tonie.
Lotte zmarszczyła brwi. Nie wiedziała, czy mówił o niej, czy też może o Talli...
- Myślałaś kiedyś o zostaniu aktorką? Zawsze chciałem zostać reżyserem - wykorzystała słowa, która raz powiedział do nich Zaira. Nie wiedziała kim były kobiety, ale domyślała się, że ta starsza może mogła go znać? Albo kogoś z jego rodziny. Nie była pewna.
 
__________________
If I had a tail
I'd own the night
If I had a tail
I'd swat the flies...
Vesca jest offline